Wolski Marcin - Rekonkwista.pdf

(1143 KB) Pobierz
Marcin Wolski
Rekonkwista
2001
1017891498.002.png
1. Wyrwane serce
Cisza morska jest przekleństwem. Wyzwaniem rzuconym powszechnej zmienności natury. Oto
bowiem atramentowa toń morza trwa zakrzepła jak lodowa tafla i tylko opar, dusznica i słona
lepkość przypomina, iż żywioł śpi jeno, gotów w każdej chwili zmienić się w szkwał, cyklon czy —
jak mawiają poetyczni Kastylijczykowie — tornado. Trzeci dzień i czwartą noc kapitan Gaspar
Froissart de Marie–Galante wychodził na mostek „Henrietty” i czekał na muśnięcie choćby zefiru.
Nic. Płachty żagli wisiały jak moszna trzebieńca, a wielki księżyc w pełni błyszczał ponad statkiem
zimny i bezwzględny niby ostrze katowskiego topora.
Wobec kaprysu aury bezradny był nawet wiekowy arawacki przewodnik, o wyglądzie starego
żółwia wydłubanego ze skorupy, którego Froissart woził w charakterze tłumacza i po trosze
czarownika. A Bóg? W świetle zadawnionych rachunków Gaspar wolał nie zwracać się do
Wszechmocnego z jakąkolwiek petycją. Z tej strony nie mógł liczyć na żadną pomoc.
Nocną ciszę przerwało wycie. Brzmiało jak skowyt wilka, to znów zawodzenie gwałconej
dziewicy, zmieniało się w upiorny chichot, by ugrzęznąć wreszcie w przerażającym kaszlu. Sternik,
młody Armand, przeżegnał się zabobonnie. Kapitan cicho zaklął. Czemuż zabrał na pokład tego
zwariowanego klechę, czemu nie posłał go na dno wraz z płonącym galeonem i jego hiszpańskim
dowódcą…? Czy urzekło go twarde wejrzenie sługi bożego, jego obojętność wobec niechybnej
śmierci, czy wiek późny, sprawiający, iż padre przypominał mu kogoś z innego czasu, innego świata,
innego brzegu? Zresztą nie mógł przewidzieć, że po tygodniu pobytu na „Henrietcie” kapłan zwariuje.
Poczuł narastającą gorycz w ustach, charknął i splunął. Wycie ścichło.
Kapitan Gaspar Froissart de Marie–Galante mimo przywłaszczonego „de” nie był arystokratą. Nie
był nawet szlachcicem. Był piratem. Jednym z tych śmiałych Francuzów, którzy nie bojąc się ni Boga,
ni arcykatolickiego władcy Hiszpanii, buszowali po Morzu Karaibskim jak po własnym zapiecku,
znacząc swój szlak wrakami galeonów, łunami złupionych miast, trupami mężów i brzuchami
ciężarnych niewiast. A towarzyszył im grzmot dział i muszkietów, żałobny jęk dzwonów, zapach
krwi, potu i prochu, smak sławy, nade wszystko jednak rozkoszny dotyk złota.
Zali wypełnić się miała wróżba Cyganki, którą poznał ongiś w La Rochelle?
Kiedy ujęła jego dłoń — ujrzał w ciemnych oczach przestrach, więcej, bojaźń głęboką, jaką w
niedowiarku może wywołać tylko nagłe pojawienie się czarta. Zaraz potem zaczęła mu kłamać,
mówić szybko a bełkotliwie.
Nie uwierzył. Zbliżył nóż do jej szyi.
— Gadaj prawdę. Nawet złą. Ale prawdę! Zginę?
— Zginiesz, jasny panie.
1017891498.003.png
— Jak?
— Za morzem głębokim, za morzem dalekim.
— Nie czaruj mnie poetycznemi słowy, mów, jak umrę, babo!
Popatrzyła mu w oczy tak przenikliwie, że poczuł naraz dziwny chłód w krzyżach.
— Nie chcesz wiedzieć.
— Chcę!
— Wyrwą ci serce.
Roześmiał się. Od dawna nie miał serca. Od chwili, kiedy grzeszny występek strącił go ze ścieżki
cnoty. Zmusił do czynów haniebnych, do ucieczki ze Starego Świata.
Albowiem nie zawsze był piratem.
13 maja AD 1610, dokładnie w dniu, w którym w Paryżu nóż Ravaillaca przebił grzeszne ciało
Henryka IV, w Arras odbywała się prymicja młodego kapłana. Gaspar Froissart zostawał księdzem.
Był podówczas szczupły, wiotki, nieomal dziewczęcy i czuł, jak w snopach światła przecinających
nawę gotyckiej kolegiaty tańczą, obok drobin kurzu, jasne anioły.
Ale nie pasanie owieczek w Artois pisała mu Ananke.
Wszak urodził się w Calais, w ona straszną noc, kiedy brandery Drake’a i Hawkinsa wznieciły
pożogę pośród Niezwyciężonej Armady. Łuna, która oświetlała dziecinną kołyskę, prześwietliła
również jego duszę i naznaczyła nić żywota. Poza tym spotkał diabła.
Najpiękniejszego diabła, jaki chodził po ziemi.
Agnes miała szesnaście lat i złociste, pszenicznemu łanowi podobne sploty, spadające na plecy.
Posiadała też parę nóg godnych młodej gazeli, brzuch płaski i piersi jako dwoje bliźniąt sarnich…
(Zrozumie to każdy, kto smakował Salomonową „Pieśń nad pieśniami”.) Gaspar był już potępiony,
kiedy ujrzał ją po raz pierwszy przez kratki konfesjonału, pokornie, na klęczkach wyznającą
dziecinne półgrzechy, ćwierćwiny.
Ego te absolvo. Idź w pokoju, córko.
Odeszła wolno, posłusznie, nie wiedząc, że wraz z nią odchodzi spokój serca młodego księdza,
który wychylony z konfesjonału poczuł właśnie, jak ogarnia go żar i mrok, i pochłania przepaść
wiekuista.
Od tego dnia obraz dziewczyny pięknej jak madonny włoskich mistrzów towarzyszył mu stale.
Wciskał się natrętnie między karty brewiarza, był cieniem igrającym wśród płomyków świec w
zakrystii po nieszporach, pojawiał nawet w oczach parafianek przyjmujących komunię:
1017891498.004.png
Corpus Christi, Corpus Christi!
Potrafił jednak ciągle podążać ścieżką wąską, ostrzu brzytwy podobną, rozgraniczającą marzenia
od rzeczywistości, a grzeszną pokusę od zatraty zupełnej. Ich konfidencja nie przekraczała kręgu
naturalnych relacji księdza i Penitentki. Marcin Wolski
Aż raz, kole południa, kiedy świątynia była pusta i cicha, przybiegła doń spłakana, drżąca.
Zrozpaczona. Na świętego Jana miał być jej ślub. Ślub? Egzekucja raczej! Przeznaczono ją bowiem
pięćdziesięciotrzyletniemu starcowi, Rene Basinowi, najbogatszemu kupcowi w mieście, łączącemu
obrzydliwą posturę podstarzałego zalotnika z podłym charakterem lichwiarza. Rene pochował był już
dwie żony, a teraz zapragnął młódki, iżby zagrzała mu wystygłe łoże swą niewinnością.
— Zali mogę opierać się woli rodziców, ojcze? — szlochała. — Są w wielkich długach, Basin
skupił wszystkie weksle, jednego dnia może przejąć dom, aptekę… Serce taty tego nie wytrzyma. A
kim ostanie moja matka? Żebraczką? A trzy moje młodsze siostry i bracia niedorośli? Cóż z nimi
będzie?
I co jej miał powiedzieć. Ukrył ręce pod blatem stołu, bo drżały.
— Zawierz Bogu, córko… Powtarzaj: „Bądź wola Twoja”.
— Azali taka jest jego niewzruszalna wola? Czyż ludzie nie zostali stworzeni dla piękna, dla
dobra, do miłości? — Tu skierowała nań przecudne fiołkowe oczy, łzą na podobieństwo rosy
przemyte.
I jakże miał ją pocieszać? Że i on walczył ze sobą, rok walczył, aby nie widywać jej w swych
wizjach, w swych marzeniach. Chłostał plecy dyscypliną aż do omdlenia rąk, wodą się polewał.
Nadaremnie. Złotowłosa dziewczyna nachodziła go w snach. I budził się przerażony, mokry od potu i
polucyji haniebnej.
— Będę się modlił za ciebie, Agnes — rzekł z westchnieniem.
Przypadła do jego rąk, wyciskając pocałunek, piętno najgłębsze, niezatarte, mocniejsze od
wszystkiego, czego później zaznał, głębsze od sztychu Portugalczyka z Recife, którego puginał
ześlizgnął się po piątym żebrze, i silniejsze od jadu zielonej żararaki, przez którą zmarłby niechybnie,
gdyby rany nie wyssała półkrwi Indianka — Ines.
Kanonik z Douai, któremu zawierzył boleści swej duszy, zalecał modlitwę, post i wytrwanie.
Wszelako szatan okazał się sprytniejszy. W czas burzowy, na polnej miedzy splótł ścieżkę mężczyzny
i kobiety, zagnał oboje do starego wiatraka.
Biegli, by ujść przed żywiołem. Wiatr szarpał ich włosy, a potem kubły wody chlusnęły z niebios.
Ciemnawe wnętrze pachniało chlebem i wiekowym drewnem, a mokra szata przylgnęła do Agnes,
wydobywając kształt piersi jędrnych, drobnych, ud krągłych, łona… Błyskawice rozdzierały niebo, a
on wdzierał się w jej ciało, rozedrgane, oszalałe.
1017891498.005.png
— Gaspar, Gaspar, Gaspaaar…! Kiedy to było? Miliard lat temu? Nigdy?
Czy wówczas, gdy jako muszkieter pana la Revardiere docierał do Cayenne i walczył w dżungli z
Indianami, pamiętał jeszcze tamte dni z młodości, kiedy owładnęło go szaleństwo?
Bo czy nie było to szaleństwo? Na przekór wszystkiemu postanowił ją ratować — zamierzał
pożyczyć pieniędzy, wykupić długi pigularza. Niestety był tylko biednym księdzem. Rodzice nie żyli,
brat poległ we Flandrii. Tedy poważył się na czyn straszny, skradł kielichy i święte naczynia z
własnego kościoła, przetopił je w tyglu i usiłował sprzedać pewnemu Żydowinowi w Lilie. Żywił
nadzieję, że starczy złota na wykup weksli i wyjazd z Agnes gdzieś na koniec świata. Pojmano go,
uwięziono i choć uciekł z celi pod pałacem biskupim do Arras, przybył za późno. Agnes wzięła ślub
z Rene, a następnie z wprawą godną aptekarskiej córy sama trucizną śmierć sobie zadała. I gdy mąż
świeżo poślubiony przybył wieczorem do jej komnaty, rwać muśliny i kalać młode, wydane mu ciało,
zastał trupa, chłodniejszego niż alabastrowe figury we włoskich pałacach.
Froissart, nie wiedząc jeszcze o tym, umarł wraz z nią.
Wspomnienia miały znacznie twardszy żywot. Choćby twarze tych trzech pierwszych Hiszpanów,
których zabił, lądując na San Cristobal. Wracały doń po wielekroć, Przypominając z nagła pobladłe
lico Rene Basina. Ranek był chłodny, ale serce Gaspara, wchodzącego skrycie do Białego Dworu,
skuł lód znacznie mroźniejszy i tylko zęby szczękały mu jak podczas ataku febry.
— Kim jesteś, panie, i czemu grozisz mi rapierem? — zawołał wyrwany ze snu kupiec na widok
postaci, która wtargnęła do jego alkowy.
— Stawaj zdać rachunek! Zabiłeś ją!
Basin poznał go i zeskoczywszy z łoża, porwał za broń.
— A więc to ty, rozpustny klecho!
Mieli rapiery i noże. Żaden nie umiał walczyć. Dźgali się więc na oślep, koziołkowali po
schodach, szarpali w wielkiej sieni jak dwa brytany, pianę z pysków tocząc. Basin chciał żyć,
Gaspar pragnął umrzeć.
Zdarzyło się odwrotnie.
Kupiec konał. Jego chude nogi wierzgały spazmatycznie, niczym łapki kurczęcia, któremu
oberżnięto łeb. Z jego ust wraz z krwawą pianą dobywał się charkot:
— Bądź przeklęty, bądź przeklęty!
Oparty o ścianę, broczący licznymi ranami Gaspar płakał. Modlić się już nie potrafił.
1017891498.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin