Patryk Pa - Blizna.pdf

(567 KB) Pobierz
BLIZNA
4539170.001.png
Wstęp
Od dłuższego czasu chciałem podsumować część mojego czasu. Przez
ostatnie miesiące przypadkiem przypominałem sobie, co działo się w życiu
moim i moich najbliższych. Dziwne rzeczy, które nie są obce wielu
ludziom, ale nie mówi się o nich przez narzucone samemu sobie normy.
Autocenzor we mnie nie pozwalał, aby wyrzucić z siebie trochę brudu i
opowiedzieć to innym.
Choć moimi opowieściami zdradzałem się dosyć często, pozostawało to
jednak na takim poziomie, aby każda coś-wiedząca część machiny nie
zniszczyła wypracowanego w bólu ładu.
To krótka historia, którą prezentować można, kiedy ktoś pyta mnie: ale
jak to się stało, że jesteś teraz tym kim jesteś?
Do spisania myśli popchnęła mnie chęć przedstawienia swojej wersji
wydarzeń. Po części to próba pogodzenia się z kilkoma tematami.
Mogę zasmakować każdego narkotyku, smaku przyjaźni i miłości, ale
uczucie następujące po nich... jest tylko moje.
2
Krok
Zastanawiasz się czasem, ile prawdziwego ciebie pozostaje po zażytym
narkotyku? Co się dzieje po pierwszym stuffie i kiedy mija się granicę,
która wcześniej nie pozwalała na poznanie tego najbardziej gorzkiego
smaku? Ile mija do czasu, kiedy strach o siebie przestaje się liczyć?
Może nie powinienem rozpoczynać żadnej historii od narkotyków, bo nie
one są motywem przewodnim mojego życia. Zacząłem jednak. Myślę, że z
każdym zabrudzeniem swojej krwi jakimkolwiek środkiem, zmieniałem się.
Zmieniałem się na lepsze, na początku. Niesamowitą adrenaliną było
poznanie czegoś nowego. Brakowało mi świeżości codzienności. To chyba
wrodzona ciekawość, która mówiła w głębi, aby iść o krok dalej. W wieku
szesnastu lat można było wziąć do ręki gitarę, pędzel, długopis, albo
ołówek. Przez kilka lat może stałbym się artystą.
W moich rękach znalazł się jednak łatwiejszy sposób na rozwój artyzmu.
Bletki i rośliny. Coś nowego!
Pierwszy rok palenia? Nie jestem w stanie przypomnieć sobie złych stron
konopi, które coraz częściej gościły w moim organizmie. To był rok cudów.
Rok liścia. Jakkolwiek by tego nie nazywać, zaczęło się dziać dobrze.
Znajomi pojawiali się hurtowo. Co było miłe, sami dobrzy znajomi. Świetni
ludzie. W większości nie palili, to były tylko moje akceptowane wybryki.
Tak było w porządku, nikt nie widział nic złego, bo nie było złych stron
palenia tylko czasami. A te wypady w których nie liczył się cel? Ważne
było, że jest fajnie i to co zmienia się w tej chwili w umyśle.
Najlepiej pamięta się początki, zmiany i porażki.
Jestem jednym z tych dzieciaków z osiedla, które pierwszą część życia
spędziły na ławce, na robieniu chamstwa dziadkowi z naprzeciwka,
spadaniu z drzew i wychodzeniu przy tym bez większych obrażeń.
Bloki nie były z wielkiej płyty, dlatego byliśmy blokersami w wersji
ulepszonej. Ok, nieulepszonej, po prostu bloki mieliśmy ładniejsze niż inni.
Taki bonus od życia.
Te krótkie opowieści z tamtych czasów przychodzą jak ból głowy. Po
prostu w pewnym momencie przypominam je sobie. Na przykład ta:
dawno temu była moda na rzucanie bumerangiem. Może nie moda, dzieci
lubiły rzucać kamieniami, to zamiast tego dostały... tzn. dostaliśmy,
bumerangi w wersji „szalony-kolor-zieleni” i rzucaliśmy nimi gdzie się
tylko dało. Ciężko sobie wyobrazić większą radość dla dziecka, kiedy
wykonuje swój najlepszy w życiu rzut! Bumerang zawraca, pięknie się
kręci, w trakcie lotu czuć, że może uda się dorwać go we własne ręce
zanim upadnie i.. !
Zwolnienie czasu, sekunda trwa trzy sekundy. Pojawia się starszy pan i
jego magnetyczne czoło, które przyciąga bumerang, bumerang odbija się
3
od czoła z plaskiem, upada obok, człowiek jest w szoku... czas staje się
przyspieszony. Radość!
Jeden z nas podbiega po wygięty kawał plastiku, patrzy na starszego pana
i mówi: „he he!” po czym ucieka gdzie się tylko da.
Dzieciństwo złożone z takich krótkich historii jest niebywale kolorowe.
Teraz patrząc na te małe gnojki biegające pod moim własnym domem,
przypominam sobie nas i odpuszczam im te poranne darcie gęby, które
budzi mnie lepiej niż dwa budziki i chęć wypicia szklanki wody.
Mają prawo być tak głośno jak chcą. Tylko jedna myśl nie daje mi
spokoju. Kiedy dostanę od nich czymś w głowę?
4
Czemu tak
W dzieciństwie warto mieć marzenia. W dzieciństwie można mieć
marzenia, albo trzeba je mieć, żeby jakkolwiek funkcjonować. Pięknym
jest to, że te marzenia są do ogarnięcia umysłem. Rower, piłka? Jedynym
problemem, który mógł kiedyś stanąć na przeszkodzie, aby je spełnić,
były pieniądze. Teraz taki problem wywołuje u mnie uśmiech. Jak to się
ma do teraźniejszych marzeń. Prawdziwej miłości, bezinteresownych
przyjaciół, alkoholu, po którym nie boli głowa, nowego życia, braku
konfliktów? Ciężko się oszukiwać, że samemu można to wszystko zdobyć,
za jednym podejściem. Wybierz jedno, strać drugie. Ulotne marzenia.
Przyjaciele są i odchodzą, miłość jest i za chwilę znika ukazując drugą
twarz. Nawet ja sam, byłem do pewnego momentu prawdziwy. Nie
kłamałem, nie oszukiwałem, że zależy mi na tobie, kiedy tak nie było. Z
czasem zmienia się coś. Stajesz się coraz gorszym człowiekiem, wewnątrz.
Przepraszam, ja staję się gorszym człowiekiem. Wszystko, co dobre wraca
po jakimś czasie z nawiązką, a każda wyrządzona krzywda wróci jeszcze
mocniej. Tylko mi to pachnie jakąś religią, a tych staram się nie
wyznawać.
Wracając do banalnych marzeń. Moim był komputer. Jakie to...
standardowe. Dostałem go. Było to na tyle wcześnie, że byłem jednym z
pierwszych, który miał to genialne urządzenie. Czekałem naprawdę długo,
tak długo, że nie mógłbym sobie wybaczyć jakiejś nieumiejętności z nim
związanej. Niedługo potem moje szuflady były pełne płyt CD, a głowa
chętna do chłonięcia wszystkiego, co ukazuje się na monitorze. Nauczyłem
się naprawiać wszystko samemu prędzej niż zajęło mi przeczytanie grubej
lektury w szkole podstawowej. Czemu w Polsce do tej pory wyznaje się
zasadę, że wiedzieć trzeba wszystko? Wbijać coś na siłę, męczyć i
katować? Dzieciak, który jest zapalony do obsługi komputera stanie się
specjalistą w kilka miesięcy, bez szkoły. Miliony dzieciaków, które mają w
dupie pana Wołodyjowskiego, będą go tam miały nadal, pomimo tego, że
przeminą dwa systemy edukacyjne. Przykro mi z powodu waszych coraz
to mniejszych i starych zasobów wiedzy – drogie grono pedagogiczne – to
nie my jesteśmy w tyle, ale Wy!
Łatwiej zinterpretować rzeczywistość, w której się żyje, niż przeszłość o
której się tylko czytało, więc do dzieła kochani. Pokażcie wyższość, póki
jeszcze możecie.
Jedynej pochwały, jakiej udało mi się doznać podczas całej szkoły
podstawowej było jedno zdanie polonistki: „Patryk ma dobre zdolności
manualne, szkoda tylko, że nie przykłada się tak do języka polskiego...”.
Osiem lat trzeba było poczekać na jakąkolwiek pochwałę ze strony
wychowawczyni mojej klasy, a stało się to w momencie, kiedy
pokazywałem informatykowi jak tworzy się strony internetowe. Myślę, że
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin