W pułapce uczuć.doc

(1189 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W pułapce uczuć

 

 

PROLOG

 

Koniec czerwca

 

- Isabell! Jak miło cię widzieć! - Edward Culleni wstał, uśmiechając się z udawanym zadowoleniem. - Co nowego w biurze senatora Ara?

To serdeczne powitanie tak zaskoczyło Belle, że dziewczyna zatrzymała się w pół kroku.

Więc tak postanowił to rozegrać? Jakby byli parą starych znajomych, weteranów

pensylwańskiej sceny politycznej, beztrosko rozmawiających o pogodzie! Jakby ostatnim razem nie rozstali się w gniewie.

Jak on to robi, zastanawiała się z podziwem. Jego uśmiech wydawał się tak szczery. Nawet oczy Edwarda błyszczały ciepłem. Cokolwiek czuł, ta gładka maska uprzejmości nigdy nie znikała z jego twarzy. Przynajmniej nie na oczach innych. Ja jestem tutaj wyjątkiem, pomyślała Bella. Kiedy byli tylko we dwoje, poznała tego mężczyznę bez maski. Zakochała się w nim.

Teraz jednak, choć byli sami, witał ją oficjalny i obojętny Edward. Żal przejął Isabelle aż do bólu.

Edward przeszedł przez pokój, wyciągając do Belli rękę. Lobbyści, a Cullen był właśnie lobbystą reprezentującym różnych klientów, mieli często opinię zimnych, agresywnych i wyrachowanych, lecz Edward posiadał dar zjednywania sobie ludzi. Potrafił oczarować każdego.

Na scenie walki politycznej Edward Cullen nie miał wrogów.

Był najbardziej wyrafinowanym i pewnym siebie mężczyzną, jakiego Isabella kiedykolwiek spotkała. Mężczyzną, który umiał uczynić ze swego czaru i uroku osobistego niezawodną broń. Nie miała żadnych szans, przyznała z żalem. Była naiwna, sądząc, że może być inaczej.

Nie podała mu ręki, zmuszając Edwarda, by opuścił ramię. Było to niewielkie, lecz zdecydowane zwycięstwo. Ed ponad wszystko nie lubił wyglądać głupio. Zdarzało mu się to rzadko, jeśli w ogóle. Edward Cullen zawsze potrafił znaleźć się we właściwym miejscu, z właściwymi ludźmi, postępując właściwie... przynajmniej z politycznego punktu widzenia.

To przypomniało Belli o celu jej dzisiejszej wizyty. Poczuła nagłą suchość w gardle. Czy postępuje właściwie, przychodząc tu i wyjawiając mu prawdę? Całe godziny zastanawiała się nad tym.

- Co cię sprowadza, Isabello? - zapytał Edward. Jego głęboki głos brzmiał przyjemnie, lecz bezosobowo. Takim tonem mógłby zapytać przechodnia na ulicy o godzinę. Zabolało ją, że zwrócił się w ten sposób do niej. Kiedyś jego głos brzmiał miękko i intymnie. Bella zastanawiała się, czy inna kobieta słucha teraz tamtych czułych wyznań. Znając reputację Edwarda, najprawdopodobniej tak właśnie było.

Isabella skoncentrowała się na tym, by stłumić złość, która nagle ją ogarnęła. Nie może pozwolić, by zawładnęły nią emocje. Musi pozostać równie zimna i opanowana jak on.

- Nie chcę zabierać więcej twego cennego czasu, niż jest to absolutnie konieczne - oświadczyła sucho. - Przyszłam, ponieważ sądziłam, że masz... - urwała i westchnęła. Była coraz mniej pewna tego, co robi.

Jeśli nie powie mu teraz, nigdy się na to nie zdobędzie.

- Masz moralne prawo wiedzieć. - Uniosła głowę. - Jestem w ciąży.

Edward poczuł się, jakby celny strzał trafił go w samą czaszkę. Zrobił krok w tył i zawadził o biurko. Oparł się na nim ciężko, cały pokój zdawał się wirować jak oszalały.

- Co takiego? - Brakowało mu tchu jak po otrzymaniu ciosu w splot słoneczny.

Tak samo czuł się kiedyś, jeszcze w czasach gimnazjalnych, gdy podczas meczu piłki nożnej wpadł na niego napastnik przeciwnej drużyny. Wtedy właśnie uznał, że z pewnością istnieją łatwiejsze sposoby zdobycia upragnionych przez niego pieniędzy i poważania. Zdecydował się poszukać szczęścia w polityce. Kiedy poznał bliżej pracę lobbystów, niezwykle wpływową, niezależną i lukratywną, stwierdził, że jest do niej stworzony.

Odniósł w tym zawodzie ogromny sukces. Podejmował różne wyzwania, ale nie było takiego, z którym nie potrafiłby sobie poradzić. Wtedy spotkał Isabellę Swan, asystentkę senatora Feliksa Meyera. Wyzwanie? Być może, ale nie ponad jego siły. Przynajmniej tak sądził.

Była zaledwie średniego wzrostu, lecz pantofle na obcasach sprawiały, że wydawała się wysoka. Miała miękką, drobnokościstą budowę. Była szczupła... lecz zaokrąglona wszędzie tam, gdzie było to pożądane. W zamyśleniu powiódł wzrokiem po jej sylwetce. Prosta garsonka podkreślała zgrabną figurę Belli.

Pamiętał dobrze jej pełne piersi, jedwabistą skórę talii, kobiece łuki bioder. Edward poczuł ból w podbrzuszu. Isabella była szatynką o cerze koloru kości słoniowej. Pociągała go seksualnie od momentu, gdy zobaczył ją po raz pierwszy, choć dziewczyna bardzo starała się zachować pomiędzy nimi służbowy dystans.

Odebrał to jako wyzwanie, zaintrygowała go. Nie zdarzyło się, by Edward Cullen zapragnął jakiejś kobiety i nie mógł jej mieć.

- Jak? - wykrztusił wreszcie.

Bella wpatrywała się w gruby, miękki dywan.

- Wiesz, jak - szepnęła. Czuła, że twarz jej płonie, zaczynała się pocić.

- Byliśmy przecież bardzo ostrożni! - zawołał Edward. To nieprawda! Takie kłopoty przytrafiają się nieopierzonym nastolatkom, a nie mężczyźnie trzydziestoczteroletniemu, którego dochód w dużym stopniu zaspokajał już jego ambicje.

Isabella przygryzła wargi, które zaczynały drżeć.

- Najwyraźniej nie dość ostrożni. Najwyraźniej nie.

Edward powrócił myślą do pewnej nocy, gdy czuł się pewnie, beztrosko i sądził, że świat leży u jego stóp. Zapomnieć o rozwadze było łatwo. Zawsze lubił ryzyko, a ten rodzaj ryzyka wydawał się mało istotny w obliczu płomiennego pożądania. Poza tym wszelkie konsekwencje nigdy jego nie dotyczyły. Oprócz tej jednej, maleńkiej i niewidocznej, ukrytej w płaskim jeszcze brzuchu Isabelli. Grymas wykrzywił twarz Edwarda.

- Bella, jesteś pewna? - Była jeszcze szansa, że się myli.

- Oczywiście, że jestem pewna - odparła zimno Isabella. - Naprawdę sądzisz, że przyszłabym tutaj, narażając siebie na to wszystko, gdybym nie była pewna?

- Nie wiem, może tak? Po naszej, hm... sprzeczce... mogłabyś pragnąć zemsty. A to z pewnością byłby znakomity sposób...

- Daruj sobie to zakłamanie. Nie sprzeczaliśmy się, lecz kłóciliśmy. I jeśli pragnęłabym zemsty, a nie pragnę, wybrałabym sposób mniej dla mnie upokarzający. Możesz mi wierzyć.

- Uważasz, że chciałbym cię upokorzyć? - spytał z sarkazmem w głosie. - To zaskakujące, zważywszy, że przy ostatnim spotkaniu nazwałaś mnie podłym oszustem.

- Czego się spodziewałeś? - krzyknęła. - Jesteś nim!

Edward poruszył się niespokojnie. Nie lubił takich oskarżeń, wolał myśleć o sobie pozytywnie. Najwyższy czas, by zmienić bieg tej rozmowy.

- Isabello, nie rozumiesz po prostu praw rządzących... - Urwał, widząc, jak bardzo jest wstrząśnięta. - Och, po co w ogóle zadawać sobie trud wyjaśniania ci czegokolwiek. Nie chcesz zrozumieć, wolisz widzieć we mnie łajdaka bez skrupułów, który...

- Nie przyszłam się kłócić - przerwała mu Bella. Czuła w głowie niebezpieczny zamęt. Nie patrząc przed siebie, przeszła przez pokój i opadła na skórzaną kanapę. Oparła łokcie na kolanach i opuściła głowę. Czekoladowe włosy rozsypały się w nieładzie.

Edward wpadł w panikę. Nie miał żadnego doświadczenia, jeśli chodziło o ciężarne kobiety.

- Isabello, dobrze się czujesz? - Zanim ruszył w jej stronę, wcisnął klawisz wewnętrznego

telefonu. - Angela, przynieś szklankę wody! Szybko!

Chwilę później zjawiła się kuzynka Edwarda, Angela wykonująca w biurze obowiązki

recepcjonistki, kiedy ogarniał ją pracowity nastrój. Edward odebrał od niej wodę i przytknął szklankę do ust Isabelli.

Dziewczyna odepchnęła jego rękę.

- Nie chcę tego - szepnęła. Siedziała blada, bez ruchu, jej twarz pokrywały kropelki potu.

Ed wstał i z rozpaczą rozejrzał się po pokoju. Angela przyglądała się im z wyraźną

ciekawością. Wiedział, że jego kuzynka uwielbia plotkować. Musiał pozbyć się jej stąd jak najszybciej.

- Angela, poradzę sobie. Nie masz ochoty wyjść na lunch?

Angela zawsze z utęsknieniem czekała na te słowa. Już po chwili Edward i Isabella znów byli sami. Bella zerknęła na Edwarda. W niczym nie przypominał zadufanego w sobie, twardego faceta, który prześlizguje się przez życie okryty aurą zwycięzcy. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że ma ochotę pocieszyć go, odbudować tę jego radosną, męską pewność siebie.

Objąć go i...

Potrząsnęła głową, chcąc odegnać te zdradzieckie myśli. Wstała.

- Popełniłam błąd przychodząc tutaj. Nie powinnam była ci mówić, że jestem w ciąży.

- Oczywiście, że powinnaś była mi powiedzieć - uciął krótko Edward. - Skoro oskarżasz mnie o ojcostwo, mam prawo przynajmniej o tym wiedzieć.

Isabelle rozgniewały jego słowa.

- Nie oskarżałam cię, lecz poinformowałam. I żałuję, że to zrobiłam. Możesz o tym zapomnieć, Edward. Nie chcę i nie potrzebuję niczego od ciebie. - Ruszyła w stronę drzwi.

Chwycił jej ramię, zatrzymując Bellę w miejscu.

- Co masz zamiar zrobić?

- To nie twoja sprawa.

- Do diabła, a czyja?! Oświadczasz, że jesteś w ciąży, a potem każesz mi o tym zapomnieć.

Bella wyrwała rękę.

- Po prostu powiedz sobie, że nie jesteś za to odpowiedzialny. Powiedz sobie, że jestem łatwa. Nie wiadomo, ilu mężczyzn mogłoby poczuwać się do ojcostwa. Jesteś niewinnym człowiekiem, który został niesłusznie oskarżony.

- Zamknij się!

Gwałtowność tych słów zaskoczyła ich oboje. W pokoju zapadła pełna napięcia cisza. Gniew może jedynie wszystko pogorszyć, pomyślał Edward. Sekret udanych negocjacji polegał na zachowaniu zimnej krwi.

- Usiądźmy i porozmawiajmy...

- To bardziej już przypomina Edwarda Cullena, jakiego znam - wtrąciła Bella złośliwie. - Widzę nawet ten uroczy zaufaj-mi-jestem-po-twojej-stronie uśmiech.

Edward momentalnie spoważniał.

- To nieuczciwe, Isabello. Staram się...

- ...zbić z tropu rozmówcę, oceniając jednocześnie własne szanse?

- ...zachować spokój i myśleć jasno - poprawił ją Edward, marszcząc brwi z dezaprobatą.

- Czy powinnam pochwalić twój spokój? Pewnie tak. Jesteś przyzwyczajony do pochwał,

przyzwyczajony do tego, że robisz, co chcesz i dostajesz to, czego pragniesz. - Ton jej głosu był coraz wyższy, wydawała się być bliska płaczu.

- Isabello, robię, co w mojej mocy...

- Tak, ty zawsze robisz wszystko, co w twojej mocy. Jesteś niepokonany, zawsze zwycięski.

Już wcześniej słyszał ten komplement, teraz jednak Bella wypowiedziała go w taki sposób, że Edwardowi wydał się sam sobie odpychający. Skrzywił się.

- Isabello, jestem cierpliwy, ale czynisz to wszystko znacznie trudniejszym dla nas obojga.

Przyznała mu w duchu rację. Nie wiedziała, czemu tak postępuje. Mimo wszystko nie zachował się tak, jak się tego obawiała, ogarnięta najgorszymi przeczuciami; nie wyparł się ojcostwa, nie oświadczył, że to jej problem, nie jego.

Nie wziął też jej w ramiona. Nie pocałował, szepcząc, że od czasu ich rozstania żyje w prawdziwym koszmarze. Nie cieszył się, że kobieta, którą kocha, nosi jego dziecko, nie oświadczył, że będą odtąd żyli razem długo i szczęśliwie.

Jakaż była naiwna! Nie chciane łzy napłynęły do oczu Belli. Miała dwadzieścia pięć lat, była niezamężna i w ciąży z człowiekiem, który jej nie kochał i który wychwalał zalety kawalerskiego stanu, nie ukrywając, że chce w nim pozostać. Jeszcze chwila, a rozpłaczę się jak dziecko, pomyślała.

- Przepraszam, że nie doceniłam twoich wysiłków, by nie stracić cierpliwości, zachować spokój i myśleć jasno - oświadczyła, starając się ironią zamaskować własną słabość. - A teraz, jeśli wybaczysz, mam o pierwszej spotkanie z senatorem Arem. Ty na pewno też jesteś umówiony.

Wyszła tak szybko, że zanim Edward zdołał ją dogonić, dziewczyna była już w holu.

Odprowadził ją do windy.

Bella raz i drugi niecierpliwie nacisnęła guzik przywołujący windę.

- Zgoda, idź na swoje spotkanie - powiedział Edward cicho, nie chcąc, by słyszała go któraś z oczekujących wraz z nimi na windę osób. - Porozmawiamy później. Przyjdę wieczorem...

- Oszczędź sobie trudu - szepnęła Isabella. - Nie będzie mnie w domu.

Nadjechała winda i wysiadło z niej kilka osób.

- Kiedy się spotkamy? - chciał wiedzieć Ed. Powodowany impulsem, chwycił nadgarstek Belli i pociągnął ku sobie. Dziewczyna usztywniła ramię, zachowując pomiędzy nimi dystans.

- Wyjeżdżam, by spędzić przedświąteczny weekend u siostry, choć to oczywiście, nie twoja sprawa.

- Tak, ale czwarty lipca jest dopiero w środę! Dlaczego wyjeżdżasz dziś? Czy wzięłaś na jutro wolne? Którą siostrę odwiedzasz?

- Zachowujesz się jak prokurator, który postanowił wziąć świadka w krzyżowy ogień pytań. - Zrobiła krok w kierunku windy.

Edward zacisnął mocniej palce, nie pozwalając Isabelli odejść. Podniosła na niego wzrok. Już po chwili wiedziała, że popełniła błąd. Jego spojrzenie zawsze działało na nią wręcz hipnotyzująco. Ma nade mną taką władzę, przyznała z żalem.

- Puść mnie, Edwardzie - poprosiła bez tchu. - Porozmawiamy później.

- Dziś wieczorem. - To było stwierdzenie, nie prośba.

Bella zerknęła na windę. Pozostali pasażerowie wsiedli już i spoglądali teraz na nią ze zniecierpliwieniem.

- Dobrze. Dziś wieczorem - zgodziła się szybko.

- Zjemy razem kolację. Przyjdę tuż przed szóstą. - Uwolnił jej nadgarstek.

 

Edward pojawił się przed drzwiami mieszkania Isabelli dokładnie za kwadrans szósta. W ręku trzymał bukiet goździków. Słyszał bicie własnego serca, czuł ucisk w żołądku. Bardzo nie lubił tych fizycznych oznak niepokoju i nie był do nich przyzwyczajony. Nawet jako nastolatek nigdy nie miał problemów z pocącymi się dłońmi czy uciskiem w gardle.

Doświadczał tego za to teraz, los okazał się mściwy.

Edward zapukał do drzwi. Bez skutku. Zapukał jeszcze raz i nacisnął dzwonek. Wciąż nie słyszał z wewnątrz żadnych odgłosów. Zerknął na zegarek. Powiedział Belli, że będzie tuż przed szóstą. Może nie wróciła jeszcze z biura. Z pewnością nie spodziewała się, że on przyjdzie wcześniej.

Wreszcie, zmęczony czekaniem, wrócił do samochodu. Zaparkował go tuż przed wejściem do budynku, by nie przegapić stąd nadejścia Isabelli.

Dziewczyna jednak nie pojawiła się. O szóstej trzydzieści raz jeszcze poszedł do jej mieszkania i zastukał mocno do drzwi. Bez skutku. Rozdrażniony, mamrocząc pod nosem przekleństwa oparł się o dzwonek. Jednocześnie walił do drzwi. W drugim końcu korytarza ukazała się twarz zirytowanej kobiety.

- Nikogo tam nie ma - oświadczyła sąsiadka Belli. - Panna Swan wyjechała na weekend.

- Wyjechała? - Edward był zupełnie zaskoczony. - Ależ byliśmy umówieni na kolację!

Kobieta wzruszyła ramionami.

- Zdaje mi się, że został pan wykiwany.

Wykiwany! On! To było nie do pomyślenia, całkowicie nie znane mu doświadczenie. Isabella go wykiwała.

Wciąż nie mógł otrząsnąć się z szoku, gdy wraz z Angelą jechał na święto czwartego lipca do rodzinnego domu. I to nie rodzina, której zaborcza miłość męczyła go i denerwowała, była głównym tematem jego rozważań w drodze do New Jersey. Isabella wciąż pojawiała się w jego pamięci, niczym w kalejdoskopie: Bella kochająca go i Bella gardząca nim.

Powrócił myślą do dnia, gdy spotkali się po raz pierwszy, sześć miesięcy temu. Jak wszystko mogło się tak potoczyć?

W domu swojej przybranej siostry, Rosaili Hale, na przedmieściach Waszyngtonu,

Bella również nie potrafiła uwolnić się od wspomnień. Wraz z Rosalie zachwycając się głośno urodą i sprytem jej trzymiesięcznej adoptowanej córeczki, myślami wciąż powracała do chwil spędzonych z Edwardem. Powinna była wiedzieć, że tak to się skończy...

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Styczeń, sześć miesięcy wcześniej

 

- Och, to łańcuch szczęścia! -jęknęła Bella, po czym zgniotła trzymany w   ręku list i cisnęła go do kosza.

- Nie masz zamiaru, hm... przesłać go dalej? - spytał Michael Newton, pracujący wraz z Isabella w biurze senatora Meyera.

- Szkoda czasu. Nie potrafiłabym nikogo obarczyć tym idiotycznym zadaniem. - Uśmiechnęła się. - Nawet Joe'ego McClusky'ego i jego ekipy.

Joe McClusky był największym rywalem Feliksa Meyera senacie stanu Pensylwania. Jako asystentka Feliksa Meyera, Bella była niesłychanie lojalna wobec swego szefa, a więc także wrogo nastawiona wobec sztabu McClusky'ego.

- Przerwanie łańcucha szczęścia może przynieść pecha. - Michale wyciągnął z kosza pogniecioną kartkę. - Posłuchaj, co stało się osobom, które to zrobiły: jeden facet wygrał na loterii dziesięć milionów dolarów, lecz zgubił los, inny zginął w katastrofie samolotowej, pewnej kobiecie spłonął dom w tajemniczym pożarze. - Zerknął na Isabelle. - Jesteś pewna, że chcesz zaryzykować? Mogłabyś przesłać ten list mnie i oddalić zły czar. Wtedy ja wysłałbym go do McClusky'ego.

Bella zaśmiała się.

- Nie dam się zastraszyć tymi wyssanymi z palca groźbami. - Wyrwała list Newtonowi i raz jeszcze wrzuciła go do kosza.

- Chciałbym jednak zasugerować, byś nie próbowała szczęścia na loterii ani nie zapalała zapałek, dopóki trwa domniemana klątwa.

Bella spojrzała na niego z udaną powagą.

- Michael, idź na lunch.

- Wedle życzenia - odpowiedział jej z równie poważną miną.

Mniej więcej dziesięć minut po wyjściu Michaela drzwi gabinetu Belli otworzyły się ponownie. Dziewczyna stłumiła westchnienie. Miała do przejrzenia całą stertę papierów dotyczących miejsc składowania niebezpiecznych dla środowiska odpadów i zaledwie dwa dni na uporanie się z tym materiałem. Przy obecnym tempie pracy będzie musiała czytać te dokumenty po nocach, by zdążyć na czas.

- Przepraszam za wtargnięcie.

W głębokim, aksamitnym głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia. Isabella od razu podniosła wzrok. W progu stał mężczyzna, który wydawał się uosobieniem ideału męskości. Wysoki, przystojny brunet z uśmiechem ruszył w jej stronę. Emanowała z niego pewność siebie i zdecydowanie męski magnetyzm.

- Nazywam się Edward Culleni. - Mężczyzna wyciągnął rękę. - Pani zaś jest Isabella Swan, asystentka senatora Meyersa oraz osoba odpowiedzialna za kontakty z komisją pracującą nad ustawą o eliminacji odpadów niebezpiecznych dla środowiska.

Bella automatycznie niemal podała mu rękę. Jej serce zabiło mocniej, policzki zaróżowiły się. Gdy zdała sobie sprawę, że sprawdza, czy Edward culleni ma obrączkę - nie miał - szybko cofnęła dłoń.

Najwyższy czas odzyskać panowanie nad sytuacją... i nad sobą!

- Panie Cullen... - zaczęła.

- Proszę zwracać się do mnie: Edward, wszyscy tak mnie nazywają.

Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, włożył jej w dłoń swoją wizytówkę. Drukowanymi literami na środku wypisano: „inżynierowie prawodawstwa".

Bella ze zdziwieniem uniosła brwi.

- Inżynierowie prawodawstwa?

- Wiem, wiem, brzmi pretensjonalnie. Emmet, mój partner, zaproponował tę nazwę. Uważał, że brzmi to lepiej niż lobbyści do wynajęcia, kim w rzeczywistości jesteśmy.

- Jest pan lobbystą - powtórzyła Isabella. - Oczywiście, powinnam była się domyślić.

- Hm, mam nadzieję, że nie znaczy to: „oczywiście, jeszcze jeden rubaszny, chytry gaduła". - Uśmiechnął się, w jego słowach wyczuwało się wyraźny dystans do swego zawodu. - Wiem, że taki jest stereotyp lobbysty, ale ja nie poklepuję po plecach i nie wykręcam rąk przy powitaniu. Wykonuję tylko pracę, do której jestem wynajęty: to znaczy prezentuję stanowisko mojego klienta.

Jego głos brzmiał poważnie i szczerze. Bella poczuła wyrzuty sumienia przypominając sobie, ile to razy wraz z innymi naśmiewała się z lobbystów.

- Chciałam powiedzieć, że powinnam była domyślić się, co oznacza nazwa „inżynierowie prawodawstwa" - wyjaśniła szybko. - Słyszałam ją już wcześniej.

- Utworzył ją zapewne ten sam geniusz, który wymyślił nazwę „inżynier domowy" na określenie nie pracującej żony. - Zaśmiał się. - Nie chciałbym zabrać zbyt wiele czasu. Przyszedłem jedynie, by przedstawić się oraz zaprosić na lunch całą komisję pracującą nad ustawą o eliminacji niebezpiecznych odpadów.

W ciemnych oczach Edwarda zapłonęły iskierki rozbawienia.

- Hm, nie zabrzmiało to najlepiej. Zaproszenie na lunch i niebezpieczne odpady

wypowiedziane jednym tchem. Spróbuję wymyślić coś bardziej apetycznego.

Jego dobry humor był zaraźliwy. Bella odpowiedziała mu uśmiechem. Musiała jednak pamiętać, jaki jest prawdziwy cel tej rozmowy.

- Co interesuje cię w tej ustawie?

- Mój klient jest producentem urządzeń medycznych. Przedsiębiorstwo to konstruuje także piece spalające odpady ze szpitali, laboratoriów, gabinetów lekarskich. Chciałoby ono uzyskać kontrakt na instalowanie tego typu urządzeń na terenach wyznaczonych przez władze stanowe. Stąd zainteresowanie mojego klienta ustawą popieraną przez senatora Meyersa. Jako lobbysta reprezentujący interesy AMT chciałbym spotkać się z członkami komisji i dać im pewne istotne informacje, zanim ustawa zostanie przegłosowana w komisji i przekazana dalej.

- Rozumiem - odparła Isabella. I rzeczywiście rozumiała go doskonale. Jeśli wysiłki Edwarda zostałyby uwieńczone sukcesem, otrzymałby od swojego klienta wysoką premię jako dodatek do ustalonego wcześniej wynagrodzenia. Wysokość premii wzrastała w zależności od tego, czy dana kwestia została jedynie przedstawiona komisji parlamentarnej, przegłosowana w niej, czy też władze stanowe wydały odpowiednią ustawę. Edward oraz jego partnerzy byli spółką niezależną, z której usług korzystali klienci potrzebujący nie stałych lobbystów, a jedynie pośredników do załatwiania konkretnych spraw.

- Słyszałem, że komisja ma spotkać się w przyszłym tygodniu - ciągnął Ed. - Czy mógłbym zaprosić was na lunch dzień wcześniej? Jeśli komuś nie będzie odpowiadał ten termin, możemy go zmienić. Z przyjemnością dostosuję się do was. - Uśmiechnął się.

Otwarcie przedstawiał swoje zamiary i przyjęty tok postępowania. Bella stwierdziła, że jego sposób bycia stanowi miłą odmianę. Zazwyczaj lobbyści, uprzedzająco grzeczni, starali się udawać, że oficjalne spotkania są czymś więcej niż tylko interesem. Ona sama zawsze wyraźnie postrzegała granicę pomiędzy kontaktami służbowymi i przyjacielskimi.

Czemu więc zapomina o niej teraz? Uświadomiła sobie nagle, że uśmiecha się do Edwarda Cullena  tak, jak uśmiecha się kobieta do mężczyzny, który się jej podoba. Przyglądała się mu z głową przechyloną lekko na bok, spod opuszczonych rzęs, z rozchylonymi wargami.

- Przekażę to zaproszenie pozostałym członkom komisji - oznajmiła szybko. Tak było znacznie lepiej. Właśnie takim tonem rozmawiała z innymi lobbystami.

- Dziękuję, Isabllo. Będę czekał na wiadomość.

Gdy Edward Cullen wyszedł, Bellae przesunęła dłonią po swoim starannie zaplecionym warkoczu, starając się odzyskać pan...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin