Penney Stef - Czułość wilków.pdf

(1504 KB) Pobierz
stef
stef
penney
czułość
wilków
Z języka angielskiego przełożyła Bogumiła Nawrot
340698270.002.png
Rodzicom
 
Zniknięcie
O
statni raz widziałam Laurenta Jammeta w sklepie Scotta.
Stał z martwym wilkiem przerzuconym przez ramię. Po-
szłam po igły, a on zgłosił się po nagrodę. Scott nalegał, by
przynoszono mu całe zewłoki, bo raz okantował go pewien Jankes,
który jednego dnia przyniósł same uszy i odebrał nagrodę, jakiś czas
później dostarczył łapy, by zainkasować kolejnego dolara, a na ko-
niec zgłosił się z ogonem. Ponieważ była zima, kolejno okazywane
fragmenty zwierzęcia wyglądały na całkiem świeże, ale oszustwo, ku
niezadowoleniu Scotta, stało się tajemnicą poliszynela. Pierwsze
więc, co ujrzałam po wejściu do sklepu, to łeb wilka. Z wykrzy-
wionego grymasem pyska zwisał jęzor. Mimo woli się wzdrygnęłam.
Scott wrzasnął na Jammeta, ten zaś przeprosił mnie gorąco; nie dało
się na niego gniewać, taki był czarujący, a na dodatek kulał. Zewłok
zabrano na zaplecze i kiedy kręciłam się po sklepie, mężczyźni za-
częli się sprzeczać o zjedzoną przez mole skórę wiszącą w drzwiach.
Zdaje się, że Jammet żartobliwie zaproponował, by Scott zastąpił ją
nową. Pod nią widniał napis: „ Canis lupus (samiec), pierwszy wilk
schwytany w mieście Caulfield, 11 lutego 1860 roku”. Te słowa dużo
mówią o Johnie Scotcie, pozującym na człowieka wykształconego.
Miał wysokie mniemanie o sobie i przyjmował pobożne życzenia za
prawdę. Albowiem z całą pewnością nie był to pierwszy schwytany
tutaj wilk i właściwie nie istnieje coś takiego, jak miasto Caulfield,
chociaż on gorąco by tego pragnął, bo wtedy powołano by radę miej-
ską, a on mógłby zostać burmistrzem.
7
340698270.003.png
- Poza tym to samica, do tego bardzo mała. Samce mają ciem-
niejszy kołnierz i są większe.
Jammet wiedział, co mówi, bo schwytał więcej wilków niż kto-
kolwiek ze znanych mi osób. Uśmiechnął się, by dać do zrozumie-
nia, że nie chce nikogo obrazić. Scott z byle powodu czuł się jednak
urażony, więc i teraz się obruszył.
- Wnoszę z tego, że pamięta pan lepiej ode mnie, panie Jammet?
Jammet wzruszył ramionami. Ponieważ nie mieszkał tutaj w
1860 roku i ponieważ, w przeciwieństwie do nas wszystkich, był
Francuzem, musiał się mieć na baczności. Właśnie wtedy podeszłam
do lady.
- Według mnie była to samica, panie Scott. Człowiek, który
przyniósł zwierzę, powiedział, że wilczki wyły przez całą noc. Wy-
raźnie to pamiętam.
I to, jak Scott powiesił zewłok za tylne łapy przed sklepem, by
każdy mógł się na niego gapić. Nigdy wcześniej nie widziałam wilka
i byłam zaskoczona, że jest taki mały. Wisiał z nosem skierowanym
ku ziemi, z oczami zamkniętymi jakby ze wstydu. Mężczyźni pokpi-
wali z zewłoka, a dzieciaki chichotały, podpuszczając się nawzajem,
które z nich się odważy wsadzić mu rękę do pyska. Stawały obok
niego dla hecy.
Scott zwrócił na mnie swoje malutkie, niebieskie oczka, trudno
powiedzieć, czy dotknięty do żywego tym, że wzięłam stronę obco-
krajowca, czy też zwyczajnie oburzony.
- I proszę sobie przypomnieć, co go spotkało. - Doktor Wade,
mężczyzna, który przyniósł łup, utonął następnej wiosny. Scott wy-
raźnie dawał do zrozumienia, że ten fakt dobitnie potwierdza, iż dok-
tor Wade nie był ekspertem w tych sprawach.
- No, cóż... - Jammet wzruszył ramionami i mrugnął do mnie.
Ależ bezczelność!
Sama nie wiem, jak to się stało - chyba Scott pierwszy o tym na-
pomknął - że zaczęliśmy dyskutować o tamtych biedaczkach; zawsze
tak się kończyły wszelkie rozmowy o wilkach. Chociaż na świecie jest
dużo nieszczęśliwych niewiast (sama znam ich wiele), w naszych
8
340698270.004.png
stronach mianem biedaczek określano zawsze tylko dwie dziewczy-
ny: siostry Seton, które wiele lat temu zniknęły w niewyjaśnionych
okolicznościach. Przez kilka minut trwała przyjemna i jałowa wy-
miana zdań, niespodziewanie przerwana dźwiękiem dzwonka, kiedy
do sklepu weszła pani Knox. Udaliśmy pochłoniętych guzikami leżą-
cymi na ladzie. Laurent Jammet wziął swojego dolara, ukłonił się
mnie i pani Knox, po czym wyszedł. Dzwonek, zawieszony na meta-
lowej sprężynie, brzęczał jeszcze długo po jego wyjściu.
Nie było w tym wszystkim nic szczególnego. Wtedy widziałam
go po raz ostatni.
Laurent Jammet był naszym najbliższym sąsiadem. Ale mimo to jego
życie stanowiło dla nas zagadkę. Intrygowało mnie, jak poluje na wilki
ze swoją chorą nogą, aż ktoś mi powiedział, że używa jako przynęty je-
leniego mięsa nafaszerowanego strychniną. Cała sztuka polega na
tym, w jaki sposób podążać śladem zwierzęcia, nim padnie. Chociaż
według mnie nie można czegoś takiego nazwać polowaniem. Wiem,
że wilki nauczyły się trzymać poza zasięgiem kul z winchestera, więc
nie mogą być zupełnie głupie. Widocznie jednak nie są na tyle mą-
dre, by nauczyć się nie ufać darmowemu poczęstunkowi. Poza tym
cóż jest godnego podziwu w podążaniu za stworzeniem skazanym na
zagładę? Ale nie tylko z tego względu Jammet był człowiekiem nie-
tuzinkowym: ciekawość budziły jego długie wyprawy w dalekie stro-
ny; odwiedziny śniadych, małomównych nieznajomych; i przypadki
zdumiewającej rozrzutności, co kłóciło się z wyglądem jego nędznej
chałupy. Wiedzieliśmy, że Jammet przybył z Queebecu. Wie-
dzieliśmy, że jest katolikiem, chociaż nie chodził często do kościoła
ani do spowiedzi (co prawda mógł to robić podczas swoich długich
nieobecności). Wobec wszystkich uprzejmy i zawsze pogodny, nie
miał bliskich przyjaciół i zachowywał pewien dystans. Był również -
nie boję się tego powiedzieć - przystojny ze swymi niemal czarnymi
włosami i oczami, a rysy jego twarzy sprawiały wrażenie, jakby do-
piero co przestał się uśmiechać albo za chwilę miał się uśmiechnąć.
Wszystkie kobiety traktował jednakowo szarmancko, ale jakoś nie
9
340698270.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin