Alec MacLellan - Zaginiony świat Agharti.pdf

(2650 KB) Pobierz
692337632 UNPDF
Zaginiony świat Agharti
Autor: Alec MacLellan
Wydawnictwo AMBER
Tytuł oryginału: The lost word of Agharti
692337632.001.png
 
Spis treści:
Prolog
1. Niesamowite doznania pod powierzchnią ziemi
2. Legenda Agharti
3. Poszukiwacze zaginionego świata
4. Przedziwna wyprawa poszukiwacza Ferdynanda Ossendowskiego
5. Poszukiwania miasta Szambala
6. Zagadka podziemnego świata lorda Lyttona
7. Adolf Hitler i „rasa nadludzi”
8. Tajemnicze tunele Ameryki Południowej
9. Brazylia a ogniwo atlantyjskie
10. „Podziemia” Nowego Jorku
11. Tajemnica mocy Vril
12. Odnalezienie Shangri-la
13. Państwo Króla Świata
Mogę oto potwierdzić,
iż wyprowadziłem rzecz z kompletnej ciemności
i doprowadziłem do tego, że jest okryta jedynie lekką mgiełką;
zaszedłem więc dalej niż ktokolwiek przede mną.
Jogn Aubrey
Miscellanies
Prolog
„Tunele i labirynty odgrywały zawsze tajemniczą rolę wśród starożytnych cywilizacji w
rejonach, które zwie się, być może niesłusznie, starym światem Azji, Europy i Afryki. Któż może
powiedzieć, co było znane pradawnym władcom Peru, a co odziedziczyli oni po owych minionych
cywilizacjach, po których nie pozostały dziś nawet nazwy, nie więcej niż mglisty i nierzeczywisty
cień? Starożytny przekaz bramińskiego Hindustanu mówi o wielkiej wyspie „niezrównanej
piękności”, która istniała w pradawnych czasach pośrodku bezkresnego morza w Azji Środkowej,
na północ od obszaru znanego obecnie jako Himalaje. Rasa nephilim, lub inaczej ludzi Złotej Ery,
zamieszkiwała ową wyspę, nie było jednak innego rodzaju komunikacji pomiędzy nią a lądem
stałym, jak tylko za pośrednictwem tuneli, rozbiegających się we wszystkich kierunkach i na wiele
mil długich. Tunele te, jak mówiono, miały ukryte wejścia w starych zrujnowanych miastach Indii –
takich jak starożytne pozostałości Elury, Elefanty – a także w jaskiniach Adżanta w paśmie górskim
Czandoru.
Wśród plemion Mongolii Środkowej nawet dziś jeszcze można usłyszeć przekazy o tunelach i
podziemnych światach, nie brzmiące wcale bardziej fantastycznie niż wątki, zawarte we
współczesnych powieściach. Jedna taka legenda – jeżeli to istotnie legenda! – twierdzi, iż tunele te
prowadzą do podziemnego świata, pochodzącego sprzed potopu, a znajdującego się w którymś z
zakątków Afganistanu lub w rejonie Hindukuszu. Jest to Shangri-la, miejsce, gdzie nauka i sztuka,
nigdy nie zagrożone wojnami światowymi, rozwijają się w atmosferze pokoju, pielęgnowane przez
rasę o nieograniczonej wiedzy. Miejsce to ma nawet nazwę: Agharti. Legenda dodaje, iż labirynt
tuneli i podziemnych przejść rozwija się w sieć, łączącą Agharti ze wszystkimi podobnymi
podziemnymi światami. Lamowie tybetańscy zapewniają nawet, że w Ameryce – nie powiedziano
jednak, czy w Ameryce Północnej, Południowej czy Środkowej – w bezkresnych podziemnych
jaskiniach, dostępnych poprzez tajemne tunele, żyją starożytne ludy, które uniknęły w ten sposób
skutków olbrzymiego kataklizmu sprzed tysięcy lat. Zarówno w Azji, jak i w Ameryce, uważa się,
iż owe fantastyczne i prastare narody, sądzone są przez dobrotliwych władców, czy też królów-
przywódców. Podziemny świat, jak mówią, jest oświetlany dziwną zielonkawą poświatą, która
pozwala rozwijać się roślinom oraz umożliwia ludziom życie zdrowsze i dłuższe niż wszędzie”.
(Fragment oświadczenia, złożonego w 1945 roku w Londynie przez Harolda T. Wilkinsa (1891-
1959), badacza, historyka, będącego jednym z największych światowych autorytetów w dziedzinie
podziemnych tuneli i korytarzy).
1.
Niesamowite doznanie pod powierzchnią ziemi
Dzień, który miał mi przynieść jedno z najdziwniejszych, najbardziej przerażających, a zarazem
absolutnie fascynujących doznań w życiu, rozpoczął się całkiem zwyczajnie.
Przebywałem na wakacjach w okolicy West Riding w hrabstwie Yorkshire. Zatrzymałem się u
krewnych w nieciekawym, ale przyjemnym mieście Keighley, w pobliżu słynnych Moczarów
Ilkley. Był letni dzień; ogromna połać czystego, błękitnego nieba i silne światło słoneczne czyniły z
rozciągających się na północy łańcuchów i wzgórz ostro zarysowaną płaskorzeźbę. Owe
wypukłości terenu ledwie zasługują na miano gór, są bowiem rozległe i łagodne, najwyższa zaś z
nich, Great Whernside, ma zaledwie siedemset pięć metrów wysokości.
Tamtego ranka wyruszyłem oczywiście w kierunku Great Whemside. Wstałem wcześnie rano i
pojechałem do Grassington, skąd zamierzałem powędrować wzdłuż przyjemnej doliny rzeki
Wharfe. Z moim zamiłowaniem do historii starożytnej, nie mógłbym wybrać lepszego miejsca do
rozpoczęcia wycieczki, ponieważ właśnie tutaj, w pobliżu miejscowości Lea Garden, znajdują się
pozostałości wsi z epoki żelaza, zamieszkiwanej od około 200 r. p.n.e. do około 400 r. n.e.
Niewielkie koliste kopce i porośnięte trawą konstrukcje kamienne, stanowią milczący dowód na to,
iż okolica ta była w epoce żelaza jednym z najgęściej zaludnionych rejonów dolinnych, pokazując
zarazem, dlaczego jest ona uważana za jedną z najbardziej fascynujących siedzib prehistorycznych
w Anglii. Jak pisze Lettice Cooper w książce Yorkshire West Riding (1950):
„Grassington było zawsze metropolią doliny Wharfe. Istnieją tu ślady prehistorycznej
miejscowości, powstałej jeszcze przed odkryciem przez Rzymian złóż ołowiu, które nadały
okolicy znaczenie i przyniosły jej mieszkańcom pracę. Grassington i położone w niższej dolinie
Linton są szczególne bogate w dzikie kwiaty i legendy. Opowiada się tu o okropnym psie-duchu
dolin zwanym „Barguest”, którego pojawienie się zwiastowało katastrofę, płytkiemu zaś
wgłębieniu w skale wapiennej nadano nazwę Jaskinia Wróżek”.
Kiedy rozpoczynałem wędrówkę, wszystko dookoła mnie tchnęło spokojem i ciszą. I nie wiem z
jakiego powodu przychodziły mi wciąż na myśl słowa, przeczytane poprzedniego wieczoru: słowa
napisane przez Daniela Defoe o jego wyprawie w okolice West Riding we wczesnych latach
osiemnastego wieku. Mając na myśli góry Upper Wharfedale, leżące teraz przede mną w ciepłych
promieniach słońca, Defoe napisał: „Są one, a szczególnie Wzgórze Pingent, bardziej przerażające
niż jakiekolwiek inne góry w Monmouthshire czy Derbyshire”. Zerknąłem na lewo i spojrzałem na
płaski wierzchołek Wzgórza Pingent, znanego obecnie jako Penyghent, dziwiąc się, dlaczego widok
ten tak zaniepokoił Daniela Defoe. Wiedziałem, że w jego czasach nie zachwycano się dzikim
pięknem, lecz ta jego niechęć wypływała ze strachu. Nagle po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz.
Powinienem był sobie wtedy uświadomić, że jest to znak...
Powędrowałem dalej przez Moczary Grassington i ujrzałem pierwsze ślady kopalni, które po
części przyciągnęły mnie do tej okolicy. Przeczytane przed przyjazdem do Yorkshire książki
powiedziały mi, że wydobywanie ołowiu wzdłuż doliny Wharfe, odbywało się na przestrzeni wielu
wieków, przy czym kopalnie działały raczej opierając się na systemie szybów i chodników, niż
tradycyjnych odkrywek, co czyniło je dość łatwo dostępnymi, zarówno dla ciekawskich, jak i dla
górników. Turyści byli nawet zachęcani do odwiedzania kopalni przez księdza Baily'ego Harkera w
jego pionierskim przewodniku pod tytułem Rambies in Upper Wharfedale („Wycieczki po Górnym
Wharfedale”), wydanym w roku 1869. „Polecałbym odwiedzającym podróż pod ziemię – pisał –
mimo iż zejście w dół może ich nieco zatrwożyć. Dno niektórych szybów osiąga się za pomocą
drabin, innych za pomocą lin”.
Kopalnie są już oczywiście nieczynne od ponad wieku, chociaż od czasu do czasu można
natknąć się na wytrwałą osobę, rozgrzebującą pozostawione przez dawnych górników hałdy
odpadów w poszukiwaniu kawałków barytu lub rudy ołowianej. Moja wędrówka poprowadziła
mnie obok wielu takich hałd; na podstawie poczynionych przez siebie zapisków, potrafiłem
zidentyfikować kopalnie o tak oryginalnych nazwach jak Moss (Mech), Sara, Beaver (Bóbr), Turf
Pits (Torfowe Doły) i Peru. Wyczuwało się, że krajobraz ów niegdyś tętnił życiem, kiedy górnicy
wydobywali tu ołów o wartości tysięcy funtów rocznie. Teraz jednak wszystko stało nieruchome i
milczące w porannym słońcu.
Gwoli uczciwości trzeba jednak przyznać, że do doliny Wharfe przyciągnęły mnie nie tylko
kopalnie. Moja ciekawość została także rozpalona opowieściami o jaskiniach i prastarych tunelach,
w które, jak mówiono, obfituje tutejsza okolica. Kilka dni wcześniej złożyłem wizytę w Pig Yard
Club Museum w pobliskim Settle; oglądając zbiór reliktów tego muzeum można zrozumieć,
dlaczego tutejsze jaskinie nazwano „vademecum życia w dawnych czasach”. Patrząc na tę godną
uwagi kolekcję, przypomniałem sobie komentarz G. Bernarda Wooda w jego książce Secret Britain
(„Tajemnicza Brytania”), stwierdzający: „każdy z nas może sobie dzięki niej uświadomić fakt, że
mieszka w świecie prawie bezgranicznym, świecie wciąż pełnym tajemnic, z których niejedna
opowiedziana jest zaledwie w połowie”.
Wśród eksponatów jest czaszka wielkiego niedźwiedzia skalnego, są dowody istnienia słonia o
prostych kłach oraz nosorożca skąponosego, harpun do połowu ryb, wykonany z rogu jelenia, a
także mnóstwo ozdób i starożytnych monet – wszystko to wydobyte z ziemi w tutejszych
jaskiniach. Moje uczucia, gdy patrzyłem w zachwycie na owe eksponaty, były bardzo podobne do
uczuć pana Wooda, który napisał też w swojej książce: „Problemy obecnych czasów szybko
zaczyna się dostrzegać w odpowiedniej perspektywie, widząc takie oto świadectwa minionych
zagrożeń, skromnych zajęć domowych, a może nawet domowego szczęścia”.
Nie potrzebowałem żadnych dodatkowych bodźców do zbadania doliny Wharfe. Wiedziałem
jednak, że choć niektóre z jaskiń i tuneli datowały się z epok mezolitycznej, neolitycznej, brązu i
żelaza, istniały inne jeszcze, daleko bardziej zagadkowe, daleko bardziej tajemnicze, niemal
zupełnie nie zbadane. Przypomniało mi się też stwierdzenie niejakiego doktora Bucklanda, który
badał jaskinię Kirkdale w roku 1882, po czym zaś w swojej książce „Relikty z czasów potopu”
podjął dzieło udowodnienia, iż odnalezione przezeń pozostałości „należały do ludzi porwanych
przez potop czasów Noego”.
Wędrówka w górę doliny nie była owego letniego dnia męcząca; wydawało się, że do cienia
góry Great Whemside dotarłem w jednej chwili. Zdążyłem już zauważyć wiele oznak istnienia
kotłów erozyjnych, tworzących rozległy układ podziemny w tutejszym wapieniu i przyciągających
co roku coraz więcej badaczy. Mnie jednak bardziej interesowały jaskinie.
Znajdowałem się w punkcie położonym mniej więcej w połowie drogi pomiędzy małymi
wioskami Kettlewell i Starbotton, gdzie dość strome łańcuchy wzgórz otaczają dolinę, kiedy
mignęło mi wejście do jaskini, położone w górnej części zbocza. Patrząc z miejsca, w którym
stałem, nie mogłem nawet być pewien, czy jest to w ogóle jaskinia. Chciałem jednak to koniecznie
zbadać, zwróciłem więc kroki w tym kierunku.
Zbliżywszy się, stwierdziłem, że mam rację, mimo iż wejście do jaskini było bardzo małe i
wąskie. Wyjąłem latarkę, którą wziąłem ze sobą, i skierowałem jej promień do środka niepozornego
otworu. Przede mną rozciągała się tylko ciemność, słychać też było delikatny plusk wody, kapiącej
ze sklepienia jaskini.
Gdy wkroczyłem do wnętrza, uderzył mnie ciąg zimnego powietrza. Wahałem się chwilę,
zastanawiając się, czy istotnie warto badać coś tak mało obiecującego. Czy jednak taki jest
prawdziwy powód, zapytałem samego siebie, czy też jestem po prostu wystraszony?
Wreszcie się zdecydowałem. Przebyłem taką daleką drogę, żeby zobaczyć jaskinię, więc muszę
wejść do środka. Podniosłem kołnierz koszuli i zapiąłem kurtkę, potem zaś podążyłem za mocnym
promieniem latarki. Ściany jaskini zdawały się stopniowo obniżać, aby w końcu przekształcić się w
niemal regularny tunel. Podłoże było twarde i kamieniste; co jakiś czas wchodziłem w małe kałuże.
Ciszę przerywał jedynie odgłos mojego własnego oddechu i moich kroków; przede mną światło
latarki odsłaniało tunel, opadający wciąż stopniowo w dół i prawie pozbawiony zakrętów. Tylko raz
odwróciłem się, aby spojrzeć za siebie, lecz ujrzałem jedynie nieprzeniknioną ciemność.
Musiałem tak iść około dziesięciu minut, zanim się zatrzymałem. Ani wysokość, ani stopniowy
spadek tunelu nie ulegały zmianie; zadałem sobie pytanie, jak długo jeszcze zamierzam iść przed
siebie? Prawdopodobnie odnalazłem i przemierzałem jeden z dziwnych podziemnych tuneli okolic
West Riding. Nie byłem badaczem kotłów erozyjnych ani speleologiem, cóż więc mogłem
osiągnąć, idąc dalej? Mogłem się najwyżej znaleźć w niebezpiecznej sytuacji, gdyby coś poszło źle
– myślałem niewesoło.
Zdrowy rozsądek, a może także uczucie niepokoju, zwyciężyły. Zwróciłem latarkę w odwrotnym
kierunku i zamierzałem właśnie wyruszyć tam, skąd przyszedłem, gdy nagle coś sprawiło, że
zastygłem w bezruchu. Jeszcze raz oświetliłem przestrzeń poza sobą i kątem oka uchwyciłem
ulotny poblask daleko w dole tunelu. Najwyraźniej ostre światło mojej latarki czyniło go
dotychczas niewidocznym.
Wytężyłem wzrok jeszcze bardziej, aby upewnić się, że nie jestem w błędzie. Nie, w pewnej
odległości przede mną widać było wyraźnie nikły poblask. Zawahałem się. Czy mam zbadać, co to
takiego, czy też wracać?
Stojąc w miejscu, odniosłem wrażenie, że światło w dole tunelu staje się bardziej intensywne,
choć mogło to być złudzenie. Jeszcze raz zacząłem się ostrożnie przemieszczać do przodu, kierując
teraz światło latarki pod nogi. Przeszedłem tak może pięćdziesiąt metrów. Zauważyłem, że światło
jest zielonego koloru i zdaje się pulsować. Nie miałem najmniejszego pojęcia, co jest jego źródłem.
Znowu się zatrzymałem.
Potem zaś wydarzyło się coś jeszcze bardziej niezwykłego. Początkowo myślałem, że słyszę
swój własny oddech, wreszcie jednak wyodrębniłem cichy pomruk, który stopniowo stawał się
coraz głośniejszy. Zarazem ziemia pod moimi stopami zaczęła wibrować, niezwykle delikatnie lecz
ze stale narastającą intensywnością. Pomruk przerodził się w dudnienie, a zielone światło wydawało
się pulsować jeszcze silniej. Poczułem, jak serce zaczyna mi walić w piersiach; w ciemności
ogarnęło mnie nagłe przerażenie. Coś zdawało się zbliżać do mnie.
Co się, na Boga, tutaj dzieje? Co to za dziwne światło? I co powoduje dudnienie pod moimi
stopami? Sądziłem, że jestem w tunelu jakiejś dawno zapomnianej kopalni w Yorkshire, wszystko
jednak wskazywało, że trafiłem na coś daleko bardziej niezwykłego.
W ciągu następnych kilku chwil pulsowanie zielonego światła i wibracje ziemi narastały, aż w
końcu odniosłem wrażenie, że tunel zaraz się zawali. Ta właśnie myśl przerwała moje osłupienie;
bez dalszych rozmyślań odwróciłem się i popędziłem z powrotem w górę podziemnego korytarza.
Nie przestałem biec, dopóki nie wydostałem się poprzez wejście do tunelu na światło słońca i w
ciepło letniego dnia. Wyczerpany opadłem na ziemię, usiłując złapać oddech. Panika stopniowo
ustąpiła; zacząłem intensywnie myśleć, chcąc wyjaśnić to, co się wydarzyło.
Nie miałem wątpliwości co do zielonego światła, które na pewno widziałem, ani co do drżenia
ziemi pod stopami. Gdyby kopalnie w tej części kraju wciąż były czynne, mógłbym próbować sobie
wytłumaczyć, że znalazłem się nieco za blisko jakiejś podziemnej eksplozji. Gdyby chociaż jakaś
Zgłoś jeśli naruszono regulamin