Muller Herta - Dziś wolałabym siebie nie spotkać.pdf

(513 KB) Pobierz
163240477 UNPDF
Herta Muller
Dziś wolałabym siebie nie spotkać
Przełożyła Katarzyna Leszczyńska
Tytuł oryginału niemieckiego
HEUTE WAR ICH MIR LIEBER NICHT BEGEGNET
1
2
163240477.001.png
HERTA MÜLLER, urodzona w 1953 r. w Nitzkydorf w Rumunii, studiowała w latach 1972 – 1976
germanistykę i romanistykę na Uniwersytecie w Timisoarze. Początkowo pracowała jako tłumaczka i
nauczycielka języka niemieckiego. Po odmowie współpracy z tajnymi służbami (Securitate) została zwolniona z
posady w szkole. Od 1984 r. poświęciła się twórczości literackiej, mimo że obowiązywał ją zakaz podejmowania
pracy i publikowania, wydany przez władze państwowe. W 1987 r. emigrowała do Republiki Federalnej
Niemiec; obecnie mieszka w Berlinie. Herta Müller należy do czołowych postaci współczesnej literatury
niemieckiej; jest członkiem Niemieckiej Akademii Języka i Poezji.
Uznanie przyniosła jej wydana w 1993 r. powieść Niederungen ( Niziny ) , swego rodzaju antyidylla, w poetycki i
zjadliwy sposób opisująca życie na wsi. Powstała dwa lata po przeprowadzce do Berlina Zachodniego powieść
Reisende aufeinem Bein ( Podróżując na jednej nodze ) to krytyczne spojrzenie na współczesne społeczeństwo
niemieckie, uwikłane w postmodernistyczny labirynt miejskiego życia. Kolejne książki — Herztier ( Sercątko,
1994), Heute war ich mir lieber nicht begegnet ( Dziś wolałabym siebie nie spotkać, 1997) oraz Der Fremde
Blick oder das Leben ist ein Furz in der Laterne ( Obce spojrzenie albo życie jest jak pierdnięcie w latarni, 1999)
— podejmują problematykę życia i stosunków międzyludzkich w państwie totalitarnym. Ostatnio Muller
opublikowała kolaże Im Haarknoten wohnt eine Dame ( W koku mieszka dama, 2000) i Der Kónig verneigt sich
und tötet ( Król kłania się i zabija — nakładem Czarnego ukaże się w 2005).
Proza zrodzona z doświadczeń politycznych represji, jakie dotknęły Hertę Muller w Rumunii, odznacza się
wyjątkową siłą wyrazu, ekspresyjnym, bezpośrednim i poetyckim językiem. Pisarka zdobyła wiele prestiżowych
nagród literackich, m.in. Nagrodę im. Kleista (1994), Europejską Nagrodę Literacką Aristeion (1995),
International IMPAC Dublin Literary Award (1998), Nagrodę im. Kafki (1999) oraz Nagrodę Fundacji im.
Konrada Adenauera w dziedzinie literatury (2004); jej książki zostały przetłumaczone na ponad dwadzieścia
języków.
3
Zostałam wezwana. Czwartek, punkt dziesiąta.
Jestem wzywana coraz częściej: wtorek punkt dziesiąta, sobota punkt dziesiąta, środa albo poniedziałek. Jakby
lata były tygodniem; zaczyna mnie już dziwić, że po późnym lecie tak prędko nadchodzi zima.
Po drodze do tramwaju znowu zwisają przez płoty krzaki z białymi jagodami. Jak guziki z masy perłowej,
przyszyte od spodu, być może aż do głębi ziemi, albo jak kulki z chleba. Albo jak białe głowy ptaków z
wykręconymi dziobami, choć na to jagody są o wiele za małe. Mimo to nie mogę przestać myśleć o białych
głowach ptaków. Robi się od tego słabo. Chętniej myślę o cętkach śniegu w trawie, ale to grozi zagubieniem, a
myślenie o kredzie sennością.
Tramwaj nie ma stałego rozkładu jazdy.
Wydaje mi się, że to on szumi, jeżeli nie są to twardolistne topole. Już nadjeżdża, dzisiaj chce mnie zabrać od
razu. Postanowiłam przepuścić przy wsiadaniu starego mężczyznę w kapeluszu. Kiedy przyszłam, stał już na
przystanku, kto wie jak długo. Nie jest wprawdzie niedołężny, ale chudy jak własny cień, przygarbiony i szary.
W spodniach nie ma tyłka, bioder, tylko kolana są wypchane. Ale skoro musi spluwać na ziemię właśnie teraz,
kiedy otwierają się drzwi, wsiądę jednak przed nim. Prawie wszystkie miejsca są wolne, on przebiega po nich
oczyma i nie siada. Że też tacy starzy ludzie nie są zmęczeni i nie poczekają ze staniem, aż nie będzie można
usiąść. Czasem słyszy się, jak mówią: jeszcze sobie poleżę na cmentarzu. Przy tym wcale nie myślą o umieraniu,
i mają rację. Przecież nigdy nie odbywało się to po kolei, również młodzi umierają. Ja siadam zawsze, jeżeli
tylko nie muszę stać. Siedzieć w jadącym tramwaju to tak jakby iść, siedząc. Mężczyzna mierzy mnie wzrokiem,
w tym pustym wagonie czuję to od razu. Nie mam głowy do rozmów, w przeciwnym razie spytałabym, co
takiego jest we mnie do oglądania. Nie obchodzi go, że przeszkadza mi, kiedy się tak na mnie gapi. Na zewnątrz,
za oknem, przesuwa się pół miasta, drzewa na przemian z domami. Mówi się, że tacy starzy ludzie wyczuwają
więcej niż młodzi. Może nawet to, że mam dzisiaj w torebce mały ręcznik, pastę do zębów i szczoteczkę.
Chusteczki nie mam, ponieważ nie chcę płakać. Paul nie wyczuł, jak bardzo się boję, że Albu mógłby mnie
dzisiaj zaprowadzić do celi pod swoim biurem. Nic mu nie powiedziałam; jeżeli tak się stanie, dowie się o tym
wystarczająco szybko. Tramwaj jedzie powoli. Słomkowy kapelusz starego ma poplamioną taśmę,
prawdopodobnie od potu albo od deszczu. Na powitanie Albu jak zawsze złoży mi na ręce pocałunek mokry od
śliny.
Major Albu unosi moją rękę za opuszki palców i ściska mi paznokcie tak, że mam ochotę krzyczeć. Dolną wargą
całuje palce, górną trzyma w pogotowiu, żeby móc mówić. Pocałunek składa zawsze w ten sam sposób, ale
kiedy mówi, zawsze ma coś innego do powiedzenia:
— No, no, masz dzisiaj zaczerwienione oczy.
— Wydaje mi się, że rosną ci wąsy, trochę za wcześnie jak na twój wiek.
— Ach, rączka jest dzisiaj zimna jak lód, miejmy nadzieję, że to nie krążenie.
— Ojej, twoje dziąsła kurczą się, jakbyś była własną babką.
— Moja babcia nie zestarzała się — mówię — nie miała czasu stracić zębów.
Albu wie, jak to było z zębami mojej babci, dlatego je wspomina.
Jako kobieta wiem, jak dzisiaj wyglądam. I że pocałunek w rękę po pierwsze nie boli, po drugie nie jest mokry,
po trzecie jego miejsce jest na grzbiecie dłoni. Jak powinien wyglądać pocałunek w rękę, mężczyźni wiedzą
lepiej niż kobiety, Albu z pewnością też. Cała jego głowa pachnie „Avril", francuskimi perfumami, jakich
używał również mój teść, perfumowany komunista. Nikt inny ze znanych mi ludzi nie kupiłby ich. Na czarnym
rynku kosztują więcej niż garnitur w sklepie. A może nazywają się „Wrzesień", wszędzie jednak rozpoznam ten
gorzki zapach, nasycony dymem płonącego listowia.
Kiedy siadam przy małym stoliku, Albu widzi, że pocieram palcami o spódnicę, nie tylko po to, aby je znowu
poczuć, lecz także aby wytrzeć ślinę. Przekręca swój sygnet i uśmiecha się zjadliwie. A jeśli nawet, ślinę można
wytrzeć, wyschnie nawet sama i nie jest trująca. Ślinę ma każdy w ustach. Inni plują na chodnik i rozcierają
plwocinę butem, ponieważ nawet na chodniku nie wypada jej zostawić. Albu z pewnością nie pluje na chodnik,
w mieście, gdzie go nikt nie zna, odgrywa wytwornego pana. Bolą mnie paznokcie, ale nigdy jeszcze nie ścisnął
ich tak, żeby posiniały. Znowu zaczynają tajać, jakby lodowate ręce znalazły się nagle w cieple. Mam wrażenie,
że mózg przesuwa mi się do przodu, na twarz, to działa jak trucizna. Upokorzenie, jak inaczej można nazwać
stan, któremu towarzyszy uczucie, jakby się było bosym na całym ciele. Tylko co z tego, jeśli słowem niewiele
można powiedzieć, jeśli najlepsze słowo jest złe.
4
163240477.002.png
Dziś od trzeciej nad ranem nasłuchiwałam, jak tyka budzik: wezwana, wezwana, wezwana... Paul kopie we śnie
w poprzek łóżka i wzdryga się nerwowo, tak gwałtownie, że sam jest tym przestraszony, chociaż się nie budzi.
To przyzwyczajenie. Koniec ze spaniem. Leżę, czuwając, i wiem, że musiałabym zamknąć oczy, żeby znowu
zasnąć. Ale nie zamykam ich. Już wielokrotnie oduczałam się spania. Potem na nowo musiałam się tego uczyć.
To przychodzi bardzo łatwo albo wcale. Wszystko śpi nad ranem, nawet koty i psy tylko przez pół nocy wałęsają
się po śmietnikach. Jeżeli wiadomo, że nie da się zasnąć, łatwiej pomyśleć w ciemnym pokoju o czymś jasnym,
niż nadaremnie zaciskać powieki. O śniegu, pobielonych pniach drzew, białych pokojach, piasku — częściej,
niżbym chciała, spędzałam tak czas, aż zaczynało świtać. Dzisiaj rano mogłam pomyśleć o słonecznikach, co też
zrobiłam, ale zapomnieć o tym, że jestem wezwana na punkt dziesiątą, nie potrafiłam. Odkąd budzik tykał:
wezwana, wezwana, wezwana, musiałam myśleć o majorze Albu, zanim jeszcze pomyślałam o mnie i o Paulu.
Dzisiaj, kiedy Paul wzdrygnął się nerwowo, nie spałam już. Gdy tylko okno zrobiło się szare, zobaczyłam na
suficie wielkie usta Albu, różowy koniec języka za dolnym rzędem zębów i usłyszałam drwiący głos:
— Po co tracić nerwy, dopiero zaczynamy.
Jeśli przez dwa, trzy tygodnie nie jestem wzywana, to budzą mnie nogi Paula. Wtedy czuję radość: spałam,
znowu się tego nauczyłam.
Gdy znowu potrafię spać i pytam rano Paula, co mu się śniło, on nie może sobie niczego przypomnieć. Pokazuję
mu, jak wierzga z rozczapierzonymi palcami, potem szybko cofa nogi i podkula palce. Odciągam krzesło od
stołu na środek kuchni, siadam na nim, trzymam nogi w powietrzu i prezentuję, jak to było. Paul śmieje się przy
tym, a ja mówię:
— Śmiejesz się z siebie.
— No cóż, może jechałem we śnie na motorze i wziąłem cię ze sobą — mówi.
To wzdryganie się jest jak szarża i w połowie niej ucieczka, wbiłam sobie w głowę, że to od picia. Ale nie
mówię tego. Ani tego, że noc zabiera chwiejność z nóg Paula. Tak właśnie musi się to odbywać, łapie ją w
kolanach, ciągnie najpierw do palców u nóg, potem do pokoju, w którym jest ciemno jak w worku. A nad ranem,
gdy miasto jest pogrążone w swoim własnym śnie, na zewnątrz w czerń ulicy. Gdyby tak nie było, Paul nie
mógłby stać prosto po obudzeniu. Jeżeli noc od każdego zabiera alkoholowe zamroczenie, musi być nad ranem
zalana aż po gwiazdy. Tak wielu pije w tym mieście.
Tuż po czwartej na ulicę ze sklepami przyjechały samochody dostawcze. Rozrywają ciszę, warkotu przy tym
wiele, a towaru mało, kilka skrzynek z chlebem, mlekiem, warzywami i dużo z wódką. Kiedy tam na dole
skończy się jedzenie, kobiety i dzieci muszą się z tym pogodzić, kolejki się rozchodzą, drogi prowadzą do domu.
Ale kiedy skończą się butelki, mężczyźni przeklinają swoje życie i wyciągają noże. Sprzedawcy przemawiają im
do rozsądku, ale pomaga to tylko tak długo, dopóki nie znajdą się na zewnątrz. Udają się na poszukiwanie,
włóczą się po mieście. Do pierwszych bijatyk dochodzi, gdyż nie znajdują wódki, do następnych — ponieważ są
zalani w trupa.
Wódka rośnie na pogórzu, między Karpatami a suchą równiną. Rosną tam takie śliwy, że prawie nie widać
malutkich wiosek między nimi. Całe lasy późnym latem skąpane w granacie, gałęzie wygięte pod ciężarem.
Wódka nazywa się tak jak pogórze, jednak nikt nie używa nazwy z etykietki. Nie potrzebowałaby zresztą
żadnych nazw, ponieważ w kraju jest tylko jedna wódka i ludzie nazywają ją od obrazka na etykietce: „Dwie
śliwki". Obie śliwki z opartymi o siebie policzkami są mężczyznom tak bliskie jak kobietom święta Maryja z
dzieciątkiem. Mówi się, że śliwki pokazują miłość między pijakiem a butelką. Według mnie śliwki z opartymi o
siebie policzkami bardziej przypominają zdjęcia ślubne niż Maryję z dzieciątkiem. Na żadnym obrazie w
kościele głowa dziecka nie jest na wysokości głowy matki. Dziecko opiera czoło o policzek świętej, swój
policzek o jej szyję, a brodę na jej piersi. Poza tym z pijakiem i butelką jest raczej tak jak z parami ze zdjęć
ślubnych, niszczą się nawzajem, ale nie pozwalają sobie odejść.
Na moim zdjęciu ślubnym z Paulem nie trzymam kwiatów, nie mam welonu. Miłość lśni mi nowym blaskiem w
oczach, a przecież na tym zdjęciu już po raz drugi wychodzę za mąż. Nasze policzki opierają się o siebie jak
dwie śliwki. Odkąd Paul tak dużo pije, zdjęcie ślubne jest przepowiednią. Kiedy Paul przepada do późnego
wieczora na pijackich eskapadach w mieście, boję się, że już nigdy nie przyjdzie do domu, i wpatruję się tak
długo w zdjęcie na ścianie, aż spojrzenie się rozmywa. Wtedy nasze twarze pływają, położenie policzków
zmienia się, między nimi jest trochę powietrza. Zazwyczaj jego policzek odpływa od mojego, jak gdyby Paul
przyszedł późno do domu. Ale przychodzi, Paul zawsze do tej pory przychodził do domu, nawet po wypadku.
Czasem rzucają polską żubrówkę, słodko-gorzką, żółtą. Ona sprzedaje się najpierw. W każdej butelce stoi
długie, utopione źdźbło, które podczas nalewania drży, ale nigdy się nie przewraca ani nie wypada. Pijacy
mówią: Źdźbło trawy zostaje w butelce jak dusza w ciele, dlatego strzeże duszy.
5
163240477.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin