Stirling S M - Szturm Przez Gruzje.rtf

(977 KB) Pobierz

S. M. Stirling

 

 

 

Szturm przez Gruzję

(Tłumaczył Michał Jakuszewski)


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Jan, z wyrazami miłości


PODZIĘKOWANIA

 

Dziękuje Paczce Siedmiorga za krytykę, sesje gier fabularnych i rady, które uczyniły tę książkę lepszą (nawet tym spośród was. którzy opowiadali się za uderzeniem bronią jądrową z orbity): Terri, Karen, Shirley, Louise, Marion, Mike'owi, Tonyi i Fionie. I Louise Spillsbury, za to samo. Życzę powodzenia w sprzedaży waszych książek.

Davidowi Hughesowi za rady i udostępnienie kolekcji militariów.

Davidowi Kirby'emu za Point Ariel.

Dave'owi Fountainowi i Fredowi Schultzowi za oprogramowanie.

Kevinowi Daviesowi, który pomógł mi zanieść komputer do domu i tolerował wybrzydzanie nad okładką.

Erastowi Myrcowi za pomoc w rosyjskim.

Dave'owi Drake'owi, który mówił o książce miłe rzeczy, gdy była jeszcze w powijakach. Potrzebowałem tego.

I wreszcie Jiniowi. Betsy i całej reszcie ludzi z Baen Books, którzy pomogli mi odzyskać wiarę w wydawców. Nie brak wam odwagi.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

...I wreszcie, w roku 1783. Wielka Brytania zawarła w Wersalu pokój z amerykańskimi rewolucjonistami i ich europejskimi sojusznikami. Niemniej jednak w ostatnich latach wojny odbudowała swą morską potęgę, co sprawiło, że Hiszpania i Francja były skłonne zawrzeć pozwalający jej zachować twarz kompromis, zwłaszcza iż mogły to uczynić kosztem najsłabszego partnera w koalicji, Holandii. Francusko-hiszpańskie zdobycze w Indiach Zachodnich miały zostać zrównoważone przez pozwolenie Brytyjczykom na aneksję holenderskiej Kolonii Przylądkowej, którą zajęli w roku 1779, pragnąc uniemożliwić Francuzom jej wykorzystanie w działaniach wojennych. Operację przeprowadzono właściwie mimochodem i omal nie odwołano jej w ostatniej chwili.

Ubogiemu i odległemu przylądkowi nadano imię Francisa Drakę'a i wykorzystano go jako śmietnisko dla drugiej schedy nabytej wskutek wojny przez Wielką Brytanię: lojalistów, których dziesiątki tysięcy walczyły za koronę, a teraz znalazły się na wygnaniu jako pozbawieni grosza uchodźcy. Pierwsze statki zawinęły już w roku 1781. Po zawarciu pokoju cale pułki pożeglowały z rodzinami i niewolnikami w trakcie ewakuacji południowych portów Savannah i Charleston. Przyłączyła się do nich znaczna liczba Hesjan i innych niemieckich najemników pozostających w brytyjskiej służbie. W ciągu dziesięciolecia przybyło ponad 250000 imigrantów, którzy zalali i zasymilowali garstkę afrykanerskich osadników...

200 lal: historia społeczna Dominacji

dr Alan E. Sorensson

Archona Press 1983


FRONT PÓŁNOCNOKAUKASKI,WYSOKOŚĆ 6000 METRÓW

14 KWIETNIA 1942, GODZINA 4.00

 

Ładownię transportowego samolotu klasy “Hippo", w której tłoczyli się żołnierze Centurii A Pierwszego Legionu Powietrznodesantowego, wypełniał ogłuszający ryk sześciu potężnych gwiazdowych silników. Ludzie opierali się obojętnie o trzęsące się, wibrujące, nitowane ściany, owinięci, razem ze swym wyposażeniem bojowym i bronią, w kokony paralotni i uprzęży niczym śmiercionośne, ciemnoszare choinki. Rzadkie, zimne powietrze przesycała woń smaru i żelaza, mosiądzu, potu oraz czarnej farby, którą wymalowali sobie pasy na twarzach: zapach narzędzi ich wojennego rzemiosła. Wysoko z przodu ładowni, nad rampą prowadzącą do pomieszczenia załogi, zaczęło słabo migać czerwone światełko.

Centurion Eric von Shrakenberg zgasił kieszonkową latarkę i schował mapę z powrotem do mapnika. Westchnął.

Czwarta zero zero, pomyślał. Jeszcze dziesięć minut. Osiemdziesięciu żołnierzy w tym transportowcu i tyle samo w następnym, a każdy z nich holował szybowiec klasy “Helot" wyładowany ciężkim sprzętem i dwudziestoma dodatkowymi żołnierzami.

Centurion był młodym, wysokim mężczyzną. Miał metr osiemdziesiąt wzrostu nawet bez spadochroniarskich butów o grubych podeszwach. Atletyczna sylwetka, o długich kończynach, odznaczała się wyraźną rzeźbą mięśni. Jasne włosy i wąsy były krótko przycięte, w drakańskim wojskowym stylu. Po obu stronach orlego nosa biegły bruzdy, przez które wyglądał na więcej niż swoje dwadzieścia cztery lata. Westchnął raz jeszcze, zdając sobie sprawę, że nie ma sensu się zamartwiać, lecz nie potrafił się uspokoić.

Niektórzy ze starych wyjadaczy sprawiali wrażenie, że opanowali tę sztukę - ci, którzy podczas poprzedniej wojny nieśli sztandary Dominacji Drakan od Suezu po Konstantynopol, a także na wschód, do Samarkandy i aż na kresy Chin, po czym przez dwadzieścia lat przekuwali Turków, Kurdów i Arabów w poddanych równie potulnych, jak mieszkańcy starych afrykańskich prowincji. Na przykład starszy dekurion McWhirter z Orderem Konstantynopolskim i baretką Afgańskiego przypiętymi do munduru polowego. Jego łysa głowa lśniła w bladym świetle...

Eric raz jeszcze spojrzał na zegarek. Czwarta zero pięć. Czas posuwał się naprzód powoli. Trudno mu było uwierzyć, że od startu upłynęły dopiero dwie godziny.

Lepiej się trochę podenerwuję, pomyślał. Gdybym próbował zachować spokój, dostałbym świra. Chryste, chciałbym sobie zapalić.

Zmniejszyłoby to nieco napięcie. Swobodne skoki ze spadochronem były czymś najwspanialszym, odkąd wynaleziono seks, ale do walki nigdy nie można się było naprawdę przyzwyczaić. Za pierwszym razem człowiek był niespokojny, a gdy potem stykał się z rzeczywistością, okazywała się gorsza niż jego obawy. A za każdym następnym razem oczekiwanie stawało się coraz trudniejsze...

Już wiele miesięcy temu doszedł do wniosku, że nie wróci żywy. Tak przynajmniej sądził jego umysł. Ciało nigdy nie chciało uwierzyć w śmierć i zawsze się jej bało. To było dziwne: nienawidził tej wojny i celów, dla których ją prowadzono, ale podczas walki potrafił zapomnieć o tym fakcie. Najgorsza była służba garnizonowa...

Pragnąc odnaleźć spokój, powrócił do swego snu. W ciągu kilku ostatnich lat nawiedzał go często. Czasem Eric wędrował przez sady chłodnym, mglistym, wiosennym porankiem, nad jego głową zwieszały się ciężkie od zapachu kwiaty wiśni, a pod nogami rozpościerała się usiana kropelkami rosy trawa. Towarzyszył mu pies, seter. Mógł również widzieć gabinet pełen tomów o ostemplowanych skórzanych grzbietach. W kominku płonęło drewno jabłoni, a za zamkniętymi oknami padał miarowo deszcz... Zawsze kochał książki; nawet ich zapach i dotyk, ich ciężar. Była tam też kobieta: szła obok niego bądź siedziała, a rude włosy spływały jej na kolana. Sen złożony ze wspomnień, wizji, które mógł kiedyś przeżyć, i takich, które nigdy nie miały się spełnić.

Otrząsnął się nagle z tego nastroju. Wojna pełna była chwil, w których nie było nic do roboty prócz marzeń, to jednak nie była jedna z nich.

Większość pozostałych czekała cicho, okazując napięcie mniejsze od tego, które odczuwał podczas swego pierwszego zrzutu, zeszłego lata. Twarze mieli bez wyrazu. Pogrążyli się w myślach. Tu i ówdzie pary kochanków trzymały się za ręce.

Spartanie mieli rację, pomyślał. To pomaga żołnierzom... choć zapewne nie spodobałaby się im heteroseksualna wersja.

Kilkoro z nich wyczuło jego spojrzenie. Skinęli głowami bądź odwzajemnili jego uśmiech. Spędzili razem wiele czasu. Był w tej jednostce szeregowcem, podoficerem i kandydatem na oficera. Gdyby był to regularny liniowy legion, wszyscy pochodziliby z tej samej okolicy. Naczelne Dowództwo wyznawało doktrynę, że znających się żołnierzy należy trzymać razem, zgodnie z zasadą, że zaciągnąć można się dla kraju, ale ginie się za przyjaciół. I po to, by nie stracić ich szacunku.

Największy desant tej wojny. Dwa pełne legiony, Pierwszy i Drugi Powietrznodesantowy skakały nocą nad górzystą krainą. Dwa razy więcej niż podczas ataku z zaskoczenia na Sycylię poprzedniego lata, kiedy Dominacja przystąpiła do wojny. Półtora raza więcej niż podczas błyskawicznego ataku, który w październiku, tuż po zdobyciu Moskwy, pozwolił Frycom zająć nietknięte zagłębie naftowe w regionie Majkopu. Dwadzieścia cztery tysiące najlepszych drakańskich żołnierzy skakało w noc “z wyszczerzonymi kłami i płonącymi włosami".

Skrzywił twarz. Na Sycylii był tetrarchą. Dowodził tylko trzydziestoma trzema ludźmi. Ową akcję nazwano “bitwą piechoty", co oznaczało krwawy chaos, w którym wszystko zależało od żołnierzy i liniowych oficerów. Niemniej jednak zakończyła się sukcesem i stan spadochronowych chiliarchii zwiększono trzykrotnie, przekształcając je w pełne legiony. Mnóstwo awansów dla tych, którzy pozostali przy życiu. I na całe szczęście przeniesienie, gdy Włochy zostały podbite i zaczęła się “pacyfikacja". Teraz była tam robota jedynie dla rzeźników. Lepiej, żeby zajął się nią Dyrektoriat Bezpieczeństwa i janczarzy.

Sofie Nixon, jego radiooperator, zapaliła dwa papierosy i podała mu jednego, wyciągając rękę. Nie mogła się do niego zbliżyć bardziej, objuczona podwójnym ciężarem paralotni i przenośnego radia.

- Nie marszcz się, kapitanie! - krzyknęła wesoło, połykając słowa w sposób charakterystyczny dla Capetown i Prowincji Zachodniej. Kiedy jej czasem słuchał, czuł się, jakby znowu miał dziewiętnaście lat, w innych chwilach zaś, jakby był starszy niż Ziemia. Slang zmieniał się niewiarygodnie szybko. To było najnowsze określenie na “nie ma sprawy". - Cały ten nowy sprzęt: jeśli wierzyć instrukcji, to, kurczę, będzie jak w dawnych czasach. Możemy tanim kosztem zostać bohaterami, jak nasi pradziadkowie grzejący z karabinów do czarnych dzikusów z dzidami.

- A ja jestem cesarzową Syjamu - dodała, nie zmieniając wyrazu twarzy. - Czy mogłabym kłamać?

Odwzajemnił uśmiech widoczny na jej radosnej, cynicznej twarzy. W drakańskiej armii przestrzegano bardzo niewielu formalności, zwłaszcza na polu walki, a już szczególnie wśród złożonej z ochotników elity wojsk powietrznodesantowych. Konformiści nie zaciągali się do oddziałów stanowiących radykalny eksperyment. Skakanie z samolotów prosto na pole walki ciągle było nowością i odstraszało konserwatystów.

 

Usatysfakcjonowana Sofie wciągnęła w płuca ostrą, uspokajającą dawkę tytoniowego dymu. Centurion był fajnym facetem, ale... za bardzo się przejmował. Rzecz jasna, wchodziło to w skład obowiązków oficera, co było jednym z powodów, dla których satysfakcjonował ją stopień monitora, dowódcy serii. Von Shrakenberg jednak przesadzał. W ten sposób można się było wykończyć. Był też typowym przedstawicielem Starej Dominacji, latoroślą plantatorskiej arystokracji z jej nieugiętym poczuciem obowiązku. Sofie urodziła się w mieście. Jej dziadek był imigrantem, szkockim najemnikiem, a ojciec kolejowym brygadzistą.

Ja tam zamierzam odpoczywać; dopóki mogę, pomyślała. W armii wiele czasu spędzało się na czekaniu. To było najgorsze... pomijając tłok, monotonne żarcie i, Chryste, bała się pod ostrzałem. Nie był to fajny strach, jak podczas surfingu na wysokiej fali czy ćwiczebnych skoków. Było fatalnie. Potem jednak, gdy jej ciało przekonało się już, że żyje, czuła się naprawdę świetnie...

Wypchnęła tę myśl ze świadomości. Stare repy mówiły, że będzie znacznie gorzej niż na Sycylii, a tam był naprawdę cholerny syf. Były też jednak dobre strony. Włosi mieli sporo ładnych rzeczy, a spadochroniarze dorwali się do łupów pierwsi. Biżuteria z biskupiego pałacu w Palermo była naprawdę boska! A gobelin... uśmiechnęła się z westchnieniem na to wspomnienie. Był też urlop... wolne miejsca w sterowcach lecących na południe, jeśli znało się właściwych ludzi. Fajnie było trochę poszpanować - pochodzić na bibki z nową baretką i paroma ładnymi błyskotkami w aureoli zwycięstwa.

W jej uśmiechu pojawił się wyraz zadowolenia. Miała tam bardzo duże powodzenie u obu płci i wszelkich jej wariantów, co stanowiło miłą odmianę po latach dorastania, gdy była brzydkim kaczątkiem.

Mężczyźni są jednak nieźli, pomyślała. Szkoda, że nie mogłam nic z nimi kombinować, nim zameldowałam się w obozie rekruckim.

To była druga zaleta armii: było tu fajniej niż w szkole. W drakańskim szkolnictwie obowiązywała segregacja płci. Powodem było założenie, że nic nie powinno odciągać uwagi młodzieży od nauki i wstępnego szkolenia wojskowego. Możliwe też, że w grę wchodził czysty konserwatyzm. Od piątego do osiemnastego roku życia corocznie osiem miesięcy spędzała w całkowitej izolacji, na pustkowiu. W ciągu kilku ostatnich lat coraz trudniej było to wytrzymać. Cieszyła się, że wreszcie ma za sobą nie kończące się ćwiczenia gimnastyczne, wykłady, dziecinne nienawiści i miłostki. Armia była brutalniejsza, a szkoła spadochroniarzy jeszcze bardziej, ale nikogo nie obchodziło, co się robi po godzinach. Dobrze było być niezależną, dorosłą osobą.

Nawet zima w Mosulu jej nie przeszkadzała. Była to oczywiście dziura. Prowincjonalne miasteczko, wszystkie budynki nowe, wybudowane po drakańskim podboju w 1916 roku. W najmniejszym stopniu nie przypominało okrytego patyną lat piękna Capetown z jego teatrami, koncertami i sławnymi nocnymi lokalami... Mosul, cóż, czego można było oczekiwać od miasta, którego głównym tytułem do sławy były zakłady petrochemiczne? Większość czasu spędzali w górach, zajęci intensywnym szkoleniem. Poruszyła z zadowoleniem szyją i barkami. Przedtem sądziła, że jest w dobrej formie, lecz cztery miesiące wspinaczki z pełnym obciążeniem i taszczenia sprzętu po głazach pozbawiły ją resztek dziecinnego tłuszczyku i obdarzyły figurą, którą jej pobratymcy uważali za idealną: elegancja, zwarte okrągłości, siła i szybkość.

Spojrzała z ukosa na swego dowódcę. Sądziła, że ją zauważał. Ostatecznie zrobił ją radiooperatorem. Ale nigdy nic nie wiadomo. Facet był zamknięty w sobie. Raz w tygodniu odwiedzał ośrodek wypoczynkowy dla oficerów i tyle. Ale takiemu mężczyźnie z pewnością nie wystarczały poddane. Potrzebował kogoś, z kim mógłby porozmawiać...

A może to moja gęba? - pomyślała zaniepokojona, wyciągając machinalnym ruchem magazynek z gniazda w rękojeści pistoletu maszynowego i wsuwając go z powrotem. Wciąż była pyzata, z zadartym nosem. Piegi były w porządku, wystarczająco wielu mężczyzn mówiło, że są śliczne, lecz twarz uparcie nie chciała dojrzeć, nabrać zimnych, orlich, regularnych rysów podziwianych przez większość. Westchnęła, zapaliła następnego papierosa i raz jeszcze zaczęła odtwarzać w pamięci najnowszy dramat kostiumowy. Tragiczne przeznaczenie: Signy Anders i Derek Wallis jako nieszczęśni kochankowie, lojaliści walczący z amerykańskimi buntownikami. Szatańskiego zdrajcę Jerzego Waszyngtona grał Carey Plesance...

Boże, ależ niewygodnie musiało im być w tych spódnicach, pomyślała. Nic dziwnego, że potrafiły tylko ładnie wyglądać i mdleć. Jak można walczyć, mając na sobie cholerny namiot? Całe szczęście, że Afryka wybiła im z głowy podobne pomysły.

 

Czwarta dziesięć, pomyślał Eric. Już czas. W słuchawkach odezwał się głos pilotki, blaszany i odległy.

- Zbliżamy się do strefy zrzutu, centurionie - powiedziała. - Kierunek i siła wiatru jak w informacji o trasie lotu. Chmury rozproszone, teren jasno oświetlony przez księżyc. - Przerwa. - Życzę szczęścia.

Skinął głową, dotykając językiem wargi. Ujął w dłoń mikrofon, gładki i ciężki. Siedzący naprzeciwko niego amerykański korespondent wojenny, Bill Dreiser, uniósł wzrok znad notatnika, po czym powrócił do stenografowania.

 

Dreiser skończył akapit i nakazał sobie spojrzeć na niego krytycznie, analizując słowo po słowie w blasku maleńkiej latarki umieszczonej na drugim końcu pióra. Była ona użyteczna, gdy chciało się rzucić okiem na mapę lub jakieś urządzenie bez włączania przyciągającego uwagę światła. Dominacja wyposażała w nie wszystkich oficerów. Jemu również udało się jedną sobie przywłaszczyć. Przyrząd był typowy dla całej tej oszałamiającej cywilizacji. Amerykanin obracał go w dłoniach, czując gładkie, precyzyjne wykonanie duraluminiowych części, podziwiając małe, lecz silne baterie, sześć różnych kolorów atramentu oraz ruchome części, które czyniły z niego również suwak.

W rzeczy samej, typowe, pomyślał z przekąsem. Produkowane za pomocą wyspecjalizowanych maszyn przez niepiśmiennych fabrycznych poddanych, którzy sądzili, że Ziemia jest płaska, a kartel będący właścicielem ich kontraktów włada wszechświatem.

Oblizał wyschnięte wargi, zdając sobie sprawę, skąd wzięła się ta myśl: chciał zapomnieć o strachu. Przeszedł oczywiście szkolenie spadochronowe - skróconą wersję przystosowaną do potrzeb prowadzącego siedzący tryb życia Amerykanina, który niedawno wkroczył w wiek średni. Do tego ćwiczącą z nim młodzież spotkało wystarczająco wiele wypadków, by miały prawo dręczyć go koszmary. Jeśli te wspaniałe młode zwierzęta nie uniknęły połamania kości i przetrącenia grzbietów, jego również mogło to spotkać. Ponadto mieli skakać prosto w ramiona hitlerowskiego Wehrmachtu. Po latach, które spędził jako reporter w Berlinie, nie darzył zbytnią sympatią narodowych socjalistów...

Spojrzał na drugą stronę mrocznej, pełnej ech ładowni, gdzie siedział palący ostatniego papierosa Eric. Jego twarz była pozbawiona wyrazu. Nie okazywał więcej uczuć niż podczas odprawy za stołem makietowym w Mosulu. Dziwny młodzieniec. Przystojna, orla twarz i blond włosy czyniły z niego niemal karykaturalne wyobrażenie tego, jak powinien wyglądać użytkownik ziemi, arystokrata Dominacji Drakan. To samo dotyczyło jego zachowania. Łatwo byłoby pomyśleć, że nie kryło się w nim nic poza lodowato skuteczną, intelektualną maszyną do zabijania, o jakiej mówiły legendy, amoralnym i bezlitosnym, kierowanym wolą mocy nadczłowiekiem, którego nadejście ogłosił Nietzsche.

Wspomniał o tym kiedyś Ericowi.

To użyteczny mit - odparł Drakanin. Wszczęli następnie dyskusję o roli odegranej przez niemieckiego myśliciela w kształtowaniu się przekonań panujących obecnie w Dominacji i o tym, jak filozofię Nietzschego zmieniło sprzyjające nastawienie, jakie cechowało Drakan, tak różne od niezrozumienia i wzgardy jego rodaków.

Dominację założyli pokonani - wyjaśnił mu wówczas Eric, ujawniając ukrytą gorycz. - Dawni panowie, tacy jak lojaliści, wszyscy ci wygnani europejscy arystokraci czy konfederaci z Południa oraz prorocy bez wyznawców, jak Carlyle, Gobineau i Nietzsche. Wyrzutki zachodniej cywilizacji, nie “kłębiące się masy", które dostały się wam, jankesom. Moimi przodkami byli ci, którzy nie chcieli zapomnieć urazy. Teraz wracają, by się zemścić.

Dreiser wzruszył ramionami i wrócił myślami do teraźniejszości, raz jeszcze poprawiając szelki uprzęży. W takich chwilach można było zrozumieć izolacjonistów. Urodził się w Illinois, a wychowywał w Iowa, znał więc ten typ. Wielu z nich było całkiem przyzwoitymi ludźmi, nie sympatykami faszyzmu, jak niemiecko-amerykański Bund, czy naiwniakami, jak Lindbergh. Zwykłymi, porządnymi ludźmi. Myśl, że oceany ocalą amerykańską zacność i uczciwość przed żelaznymi szaleństwami i zepsuciem Europy, była bardzo kusząca...

Dreiser jednak nigdy nie uległ urokom podobnego rozumowania. Zbyt łatwo prowadziło do białych prześcieradeł i nienawiści, niszczenia tradycji w imię jej ocalenia. Albo do filisterstwa, które zawiodło go w latach dwudziestych do Paryża. Kraj, do którego wrócił w latach kryzysu, miał więcej wigoru niż Ameryka Hoovera; przyjął wreszcie do wiadomości, że ma problemy. Starał się coś zrobić w kwestii jednej trzeciej ludności, która żyła w nędzy, ponownie podjął sprawę praw Murzynów, porzuconą w okresie rekonstrukcji, zaczął reformy w zacofanych hiszpańskojęzycznych stanach na południe od Rio Grandę, które po aneksji w 1848 roku były wolne jedynie z nazwy.

Zazgrzytał zębami, wspominając zdjęcia z Pearl Harbor - tłusty dym bijący w niebo z rzędu pancerników, lotniskowiec Enterprise eksplodujący w wielkiej kuli pomarańczowego ognia, gdy japońskie bombowce nurkujące dopadły go u wyjścia z portu. ...Stany Zjednoczone zapłaciły wysoką cenę za miraż izolacji. Musiały teraz walczyć na własnej ziemi. Pełnoprawne stany, jak Hawaje i Filipiny, znalazły się pod nieprzyjacielską okupacją. Gdy przed wojną przestrzegał przed nazistowskim niebezpieczeństwem, nie wysłuchano go; teraz jego reportaże mogły uświadomić ludziom, że Japonia nie jest jedynym wrogiem, czy nawet najniebezpieczniejszym z państw Osi.

 

- Kierownicy zrzutu, na stanowiska!

Wzmocniony przez megafon głos Erica zagłuszył nawet huk silników. Oczy zalśniły. Rozległ się ustokrotniony grzechot, gdy ręce odruchowo szukały linek wyzwalających spadochronów.

- Przygotować się do otwarcia luków.

- I wdepnięcia w gówno - rozległa się tradycyjna chóralna odpowiedź.

 

Daleko na południu, w Zamku Tarleton górującym nad drakańską stolicą, Archoną, na galerii stał wsparty o poręcz mężczyzna wpatrujący się melancholijnie w plastyczną mapę wypełniającą olbrzymią salę na dole. Był arcystrategiem, jednym z generałów Najwyższego Sztabu Generalnego. Podłoga sali była zrobiona ze szkła. Jej wymiary wynosiły dwadzieścia na trzydzieści metrów. Niesamowicie trójwymiarowa mapa była podświetlona, w celu lepszego uwidocznienia warstwie i żetonów symbolizujących jednostki. Zbudowane z karbowanych kamieni góry Armenii ciągnęły się bez końca, usiane symbolami oznaczającymi legiony, sprzęt, pasy startowe i drogi. Czerwone punkty reprezentujące samoloty pełzły na północ w stronę Elbrusu i przełęczy Kaukazu. Powietrze było przesiąknięte wonią tytoniu. W pustych przestrzeniach trzask i brzęczenie sprzętu niosły się dziwnym echem.

- Ryzykowne - powiedział wskazując na mapę. - Dwadzieścia pancernych legionów plus trzydzieści zmechanizowanych. Do tego sześćdziesiąt legionów zmotoryzowanej janczarskiej piechoty. Sześć tysięcy czołgów, dwadzieścia tysięcy transporterów opancerzonych, tysiąc dział samobieżnych... dwa miliony żołnierzy, a wszystko zależy od dwóch legionów spadochroniarzy. Na północ od gór, w bitwie manewrowej na otwartej przestrzeni, możemy załatwić Fryców. Iwany nadal trzymają się mocno na wschód od Wołgi. Niemcy chwycili więcej, niż są w stanie utrzymać, nie mają praktycznie żadnych rezerw strategicznych... ale walenie łbem o Kaukaz, przedzieranie się przez góry, cal po calu... - potrząsnął głową. - Nie możemy sobie pozwolić na takie prowadzenie wojny - na wyczerpanie. Mamy za mało Drakan. To by nas zniszczyło. A choć liczba poddanych, których moglibyśmy wcielić do janczarów, jest praktycznie nieograniczona, problem polega na tym, jak wielu możemy uzbroić bez ryzyka dla siebie.

- Wojna zawsze jest ryzykowna - zauważyła stojąca obok niego kobieta-oficer. Na kołnierzu miała znak kociego oka, symbol wywiadu. Tak samo jak on, przypominała z wyglądu uczonego w średnim wieku, lecz dobrze zakonserwowanego. - Przełamanie frontu ankarskiego też było ryzykowne, ale dało nam w siedemnastym Anatolię.

Generał roześmiał się, pocierając nogę. Odłamki austriackiego pocisku przeciwsterowcowego przecięły w niej ścięgna i nerwy. Ból towarzyszył mu nieustannie, a w podobnie zimne noce stawał się bardziej dotkliwy.

Ból nie przynosi szkody - powtórzył sobie po raz kolejny. To tylko doznanie. Wola jest panem.

- Wtedy byłem młodym, pełnym optymizmu centurionem u szczytu sił, pewnym, że zawsze wygrzebie się z kaak, nawet jeśli Naczelne Dowództwo spierdoli sprawę - stwierdził. - Teraz do akcji ruszyło następne pokolenie. Zapewne spodziewają się, że będą musieli naprawiać moje błędy.

- Ja w szesnastym prowadziłam ambulans polowy. Wy, męscy panowie stworzenia, uważaliście w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin