Kapp Colin - 2. Formy Chaosu.doc

(628 KB) Pobierz
Colin Kapp - Formy Chaosu

Colin Kapp

Formy Chaosu

Colin Kapp urodził się w 1929 roku. Jest z zawodu technikiem elektronikiem i na codzień pracuje w instytucie prowadzącym badania związane z rozwojem techniki. Jako autor SF zadebiutował w 1958 roku na łamach magazynu „New Worlds”. Swój pierwszy, niezbyt zresztą udany utwór The Transfinite Man opublikował w 1963 roku i zniechęcony brakiem powodzenia na dłuższy czas przestał zajmować się pisaniem. Dopiero w 1973 roku ukazała się drukiem powieść Formy Chaosu. Długa przerwa w pisaniu okazała się zbawcza. Formy Chaosu zdobyły znaczny rozgłos, zaś autorowi przyniosły uznanie i pieniądze niezbędne do kontynuowania pracy pisarskiej. Zachęcony sukcesem (Formy Chaosu przełożono na wiele języków, m.in. niemiecki, francuski i włoski) Kapp w krótkim czasie opublikował kilka powieści, spośród których największy rozgłos zdobyły The Survival Game (1976), Broń Chaosu (1977), The Wizard of Anharitte (1973) i The Dark Mind.

 

Rozdział I

 

   Tysiące miedzianych promieni ciśnieniowych rozrywały noc żądląc teren pod monstrualnym kadłubem, wiszącego nad centrum miasta statku. Zielone i fioletowe promienie Yagi wgryzały się budynki, a nieprzerwanie stukoczące działa laserowe wzniecały tysiące pożarów. Miasto Ashur na planecie Onaris, unicestwiane dzikim atakiem, przygotowywało się do kapitulacji. Dalsza obrona byłaby samobójstwem. Nawet poddanie się nie gwarantowało przeżycia.
   „Zaczęło się to chyba szeptem w ogromie śnieżnej białości; chorobliwą skargą złamanego ciała, usypianego mrozem i krzyczącego nieśmiałą skargę ulotnemu wiatrowi. Nie wiesz, że Bóg umiera?”
   Wśród niewyraźnych cieni, snujących się wzdłuż popękanego muru, leżał młody mężczyzna. Był ledwie świadom koszmaru, który narastał wokół niego. W najgłębszych zakamarkach jego mózgu toczyła się równie desperacka walka. Jej stawką były resztki rozsądku.
   „Być może w ohydnych ciemnicach jakiejś nieludzkiej inkwizycji, czyjś umysł oszalał; nie przez tortury czy słabość ducha, ale pod wpływem o wiele głębszej rany... Nie wiesz, że Bóg umiera?... umiera?...”
   Mężczyzna podniósł się z jękiem i usiadł, trzymając się za głowę. Zielony promień Yagi trafił w stojący opodal budynek, który rozpadł się, sypiąc wokół deszczem cegieł. Mężczyzna upadł na ziemię, niezdolny do ucieczki.
   „Być może jakiś okaleczony męczennik wyprostował się na swoim krzyżu, by podnieść głów wykrzyczeć w niebo: Panie! Czemu mnie opuściłeś? I nigdy nie usłyszał odpowiedzi. Była to zdrada najwyższa: niepokalane bluźnierstwo... – Czyż nigdy ci nie mówiono? Podobno Bóg umarł.”
   Mężczyźnie udało się podnieść na nogi. Powoli, po omacku, posuwał się miedzy gruzami. Niepewne kroki doprowadziły go w pobliże zielonego słupa promienia Yagi, ale instynkt kazał mu go ominąąć. Gwałtownie uderzył w popękany mur i znowu bezwładnie upadł w cieniu zrujnowanych drzwi. Czoło miał zakrwawione.
   „Bron! Bron! Proszę cię. Czemu się nie odzywasz?”
   Nie odpowiadał. Krew spływała mu po skroniach, zostawiając na wargach słony smak. Wkrótce jej wyrwał go z apatii i zaczął sobie zdawać sprawę z tego, co się wokół niego działo. Przez przymknięte powieki oglądał z przerażeniem rujnowane miasto.
   „Bron! Błagam cię, odezwij się!”
   Promienie Yagi skupiły się nagle na jakimś arsenale i całe niebo zajaśniało oślepiającą ziele wybuchu odbił się echem wśród ruin i mężczyzna, ulegając wreszcie instynktowi, skoczył do przodu sekundę przedtem nim zwalił się mur, pod którym siedział.
   „Bron! Odbierasz mnie? Bron!”
– Odbieram – odezwał się w końcu.
   Zatrzymał się na środku placu i walczył z nadchodzącym kryzysem nerwowym, usiłując mówić głośno i wyraźnie.
– Odbieram, ale nie widzę!
   „Boże! Żartujesz? Trzeba było sześciu lat pracy i ćwierci budżetu Komanda, żeby cię tu umieścić... a ty bawisz się w amnezję? Bron! Zgrywasz się?”
– Nigdy nie byłem mniej skłonny do żartów. Jestem chory... Kim jesteś?... Tworem wyobraźni...
   „Spokojnie. Pierwsza fala musiała cię wpędzić w szok. Sądząc po głosie, musisz być w złej formie. Musiałem użyć wyzwalacza semantycznego, żeby wyciągnąć cię z tej śpiączki. Naprawdę nic sobie nie przypominasz?!”
– Niczego, nie wiem kim, ani gdzie jestem. Mam wrażenie, że mówisz wewnątrz mojej głowy. Czy to halucynacja?
   „Wprost przeciwnie. To wszystko ma racjonalne wytłumaczenie. Po prostu masz kłopoty z pamięcią”.
– Gdzie jestem?
   „Miasto Ashur na planecie Onaris. W pełni ataku Niszczycieli”.
– A ty mnie słyszysz? W jaki sposób? Gdzie jesteś?
   „To coraz poważniejsze! Nie mamy czasu na wyjaśnienia. Musisz przede wszystkim opuścić to miejsce, znaleźć schronienie i odpocząć. Porozmawiamy później, jeżeli nie wróci ci pamięć. Na razie musisz wierzyć na słowo”.
– A jeżeli nie?
   „Nie prowokuj mnie. Stawka jest zbyt wysoka. Jeżeli przypomniałbyś sobie powód twojej obecności na tej planecie i naszą obecność, to nie zadawałbyś takich pytań. Nie zmuszaj mnie do demonstracji siły”.
   Przez kilka sekund Bron trzymał się rękoma za głowę. Później opanował się.
– Dobrze. Chcę wam wierzyć. Na razie. Co mam zrobić?
   „Oddal się od śródmieścia. Na peryferiach zniszczenia są mniejsze. Prosto przed tobą, po drugiej strome placu jest przejście. Idź tam, dopóki nie powiem, byś skręcił. Nie opuszczam cię”.
   Bron wykonał polecenie, wzruszając z rezygnacją ramionami. Był teraz w pełni świadom niszczącego huraganu, który uderzał z nieba. Olbrzymi statek najwyraźniej szykował się do lądowania i przygotowywał sobie pole stabilizujące, eliminując jednocześnie wszelki opór. Wydawało się, że ludność uciekła, co by oznaczało, że została uprzedzona o ataku. Od wschodu dobiegły go odgłosy lądowania innego krążownika kosmicznego. Rozwój operacji odpowiadał jakiemuś planowi, co pobudziło w jego umyśle mgliste wspomnienie, które jednak zaraz prysnęło.
   Ostrożnie okrążał plac, dziwiąc się własnemu instynktowi, zmuszającemu do przeskakiwania pod morderczym ogniem promieni Yag od kryjówki do kryjówki. Znalazł się wreszcie w miejscu, w którym znajdowała się kiedyś najpiękniejsza aleja Ashur. Teraz były tam tylko ruiny i dymiące zgliszcza.
– Hej tam, w mojej dowie. Słyszycie mnie?
   „Nigdy nie przestaliśmy cię odbierać”.
– Jak to?
   „Wszczepiono ci w mózg przekaźnik biotroniczny. Gdziekolwiek byś był, zawsze możemy de słuchać i rozmawiać z tobą”.
   Bron zastanawiał się przez chwilę, po czym zapytał:
– Kim jesteście?
   „Twoimi kolegami. Jestem doktor Veeder. Nic ci to nie mówi?”
– Nie.
   „To minie, Przypomnisz sobie mnie, a także Jaycee i Ananiasa. Będziemy zawsze twoimi niewidzialnymi towarzyszami, jak w przeszłości. Należymy przecież do tego samego zespołu”.
– Jakiego zespołu?
   „Oddział Zadań Specjalnych Komanda Gwiezdnego”.
– Wiem, że należę do jakiegoś Komanda... ale nie tutaj. Na Ziemi, tak, przypominam sobie. Delhi i Europa... Ale od odjazdu z Europy niczego nie pamiętam.
   „To symptomatyczne Bron. Właśnie po odlocie z Europy wstąpiłeś do oddziałów specjalnych. Nie dziwie się, że twoja podświadomość wybrała właśnie ten moment... Uwaga!”
   Ostrzeżenie zbiegło się idealnie z jego refleksem. Rzucił siew bok, a promień Yagi trafił w jezdnię zaledwie parę centymetrów przed nim. Podmuch odrzucił go jeszcze dalej, ale podniósł się prawie natychmiast. Był poobijany, jednak na pierwszy rzut oka, nietknięty. Promień znowu uderzył, tnąc na idealne połówki dotychczas nie zniszczoną kolumnę.
– Hej! Jesteście tam?
   „Co jest, Bron? Jesteś ranny?”
– Widzieliście zbliżający się promień... Jak?
   „Widziałem. Chciałem ci to wyjaśnić spokojnie, żeby umknąć zbyt dużego wstrząsu”.
– Przestańcie bajdurzyć. A ja? Mnie też widzicie?
   „Nie widzę cię naprawdę... Właściwie widzę przez twoje oczy, Bron. Słyszą przez twoje uszy. Dzień i noc. Śledziliśmy każdy etap tej misji. Na tym polega nasza praca. Jaycee, Ananiasa, i moja. Możemy do ciebie mówić, ale ty nie możesz nas wyłączyć. Nasze głosy docierają bezpośrednio do twojego mózgu. Możemy jeszcze więcej, ale wytłumaczymy ci to później. Na razie musisz tylko wykonywać moje polecenia. Poszukamy ci schronienia”.
– Bardzo dobrze – zgodził się zrezygnowany Bron.
   Nie potrafił się sprzeciwić temu, mówiącemu wewnątrz jego czaszki, głosowi. Fizycznie był wykończony, złamany i bardzo potrzebował odpoczynku. Postanowił więc zamknąć się w sobie i mechanicznie wykonywać polecenia, wciskając się szybko w cienie ulicy, unikając zbyt zaognionych miejsc. W końcu głos umilkł. Bron nie był w stanie posuwać się dalej z własnej woli. Zatrzymał się. Kilkoma kopniakami rozsunął parą cegieł, rzucił się w kurz i gruz i natychmiast zasnął.



 

Rozdział II



 

– Co z Bronem?
   Dziewczyna, która zapytała, jako jedyna z całej trójki była ubrana po cywilnemu. Nosiła obcisły, czarny kombinezon, który nie zasłaniał nic z jej kobiecości. Twarz o czystych, ale zdecydowanych rysach była otoczona kruczoczarnymi włosami przetykanymi złotymi, podobnymi do gwiazd ziarnkami.
   Pytanie zostało zadane pułkownikowi medycyny, który właśnie odchodził od zespołu ekranów. „Doc” Yeeder był wysokim, siwiejącym mężczyzną, robiącym wrażenie kogoś, kto poznał najgorsze strony życia i przyzwyczaił się do nich. Skończył właśnie swój długi dyżur przed ekranami, ale jego mundur, podobnie jak włosy, był pognieciony tylko w stopniu dopuszczalnym surową dyscypliną.
– Wciąż nie wrócił do siebie, Jaycee, ale wydaje mi się, że śpi normalnie. Spojrzał uważnie na swoich kolegów i dodał: – Możemy mu bez ryzyka zezwolić na godziną snu.
– Niech go szlag trafi. Jeżeli rozchrzani tą akcją, to pożałuje, że jego matka nie pozostała dziewicą.
– Nie męcz go zbytnio po przebudzeniu. Mocno oberwał zeszłej nocy. Nie sądzą zresztą, żeby ci na to pozwolił. I nie zapominaj, że tu chodzi o współpracą, a nie o przymus. Jeżeli będziesz go prowadzić jak zwykle, to odpowie ci przyjęciem postawy defensywnej.
– Nie przeżyje tego. Możesz na mnie liczyć.
– On m  u  s  i przeżyć, jeżeli chcemy uzyskać informacją, o którą nam chodzi. Jaycee przytaknęła niechętnie skinieniem głowy. Yeeder zabrał swój koc i dodał:
– Zostawiam ci go. Idą się przespać. Zawołaj mnie, jeżeli wydarzy się coś niezwykłego.
– Przyjęte.
   Jaycee ułożyła się w fotelu naprzeciw ekranów. Zaciągnęła zasłony, żeby światło nie odbijało się w monitorach i przystąpiła do rutynowego sprawdzania aparatury.
   Kiedy tylko Yeeder opuścił pomieszczenie, trzeci członek zespołu odszedł od konsoli komputera, przy której dotąd siedział w milczeniu, choć jego oczy przez cały czas obserwowały Jaycee. Stanął nieruchomo za jej fotelem i przyglądał się poszczególnym ekranom w miarą, jak je regulowała. Lśniące galony munduru odpowiadały stopniowi generała brygady, co kontrastowało bardzo z jego młodzieńczą twarzą, bladą karnacją i jasnymi włosami. Oczy świeciły mu nienormalnie, a wargi wciąż oblizywał językiem.
– Doc ma racje, wiesz o tym, dupeńko? – powiedział spokojnie. – Niczego nie wyciągniesz z Brona denerwując go w tym stanie. Nie zrozumie i zatnie się. Wiesz, że jest wariatem, gdy się nie kontroluje.
   Pochylił się nad nią i dotknął rękoma jej ramion.
– Tylko nie to, Ananias – powiedziała zmęczonym głosem. – Jeżeli bada potrzebowała twojej rady przy poskramianiu Brona, to cię powiadomię.
– Nie wątpią, dupeńko. Rób jak ci się żywnie podoba. Pomyślałem sobie po prostu, że być może czujesz potrzebę pozbycia się tej całej frustracji emocjonalnej, którą przelewasz na Brona...
   Miękkim i naturalnym mchem jego ręce spoczęły na nagiej szyi dziewczyny. Zesztywniała.
– Czego ty naprawdę chcesz, Ananias? Żebym ci złamała ręce?
– Piękna ladacznica... Nie odważysz się. Z jego tonu przebijała zamaskowana groźba.
– Odważę się. Za trzy sekundy, jeżeli ich zaraz nie zabierzesz.
– Żartujesz, laleczko.
   Uderzyła jak kobra, ale przewidział to na czas. No i miał przewagę pozycji. Unieruchomił jej ramiona pod fotelem.
– Boże! Musiałaś spróbować, co? – krzyknął zaskoczony. – Co za demon!
– Powinieneś o tym wiedzieć. Znamy się od dawna.
– Zbyt długo może. Właśnie dlatego podtrzymuje propozycje. Nie przetrzymasz życia z Bronem. Załamiesz się.
   Jaycee obserwowała główny ekran, na którym pojawiał się obraz widziany przez Brona na jawie. Na razie był ciemny. Ale słychać było oddech i bicie serca, a także dalekie odgłosy ataku na Onaris. Różne czujniki filtrowały te głosy i poddawały je analizie w celu określenia ich źródła i pochodzenia. Elektronicznie przesyłane dane odpowiadały maksymalnej ilości informacji, którą był w stanie dostarczyć żywy organizm za pośrednictwem tak niedoskonałego instrumentu, jak kanał biotroniczny.
   Miedzy Bronem, agentem Oddziałów Specjalnych, a Jaycee, operatorką, istniała jednak silniejsza wieź. Była to wieź utkana przez dwa umysły zbliżone do siebie dzięki wspólnie przeżytym doświadczeniom. Kiedy agent łączył się psychicznie z operatorką, tworzyli razem coś w rodzaju nowej osoby. Byli absolutnie zjednoczeni. Czasem aż nie do Wytrzymania.
   Jaycee obróciła się w stronę Ananiasa.
– Wiesz dobrze, co czuje... żyjąc... właśnie tak... poprzez niego? Nie puścił jej.
– Oczywiście. Właśnie dlatego wiem, że nadejdzie moment, w którym dojrzejesz do maleńkiego kryzysiku emocjonalnego... Trzeba będzie wtedy ulec lub paść...
– I chcesz poczekać, aż ci samo spadnie pod nogi...
– Jasne... Jestem koneserem. Ty masz co dawać. Wyrobiony smak. Pewną dozę bezprzykładnej na tym marnym świecie złości, którą musisz koniecznie na kimś wyładować. Daje słowo... człowiek może za tym szaleć do tego stopnia, że stanie się w końcu całkowicie więźniem tego nałogu.
– A ty sądzisz, że możesz pretendować do specjalnych przywilejów?
– Zawsze byłem w zgodzie ze zwyczajami.
– Słuchaj, Ananias, wykorzystałeś moje zmieszanie, kiedy Bron mnie rzucił. Ale stało się to wyłącznie dlatego, że byłeś pierwszą żywą istotą, którą spotkałam w korytarzu. To mógłby być ktokolwiek.
– Nie mówisz tego poważnie, maleńka, prawda?...
– Przysięgam ci, że tak. Kiedy jestem w takim stanie, nie obchodzi mnie, kogo znajdę, pod warunkiem, że umie się ruszać. Nie odpowiadam na zaloty. Nie szukam kochanka, ale czegoś, co mi pozwoli ponownie uczepić się życia. Ci, których wybieram nie muszą mieć imienia – nawet lepiej, jeżeli go nie mają. Chce tylko mieć wtedy z sobą jakąś istotę, w ciemnościach.
   Z impasu wyrwał ich sygnał z pomocniczego stanowiska łączności.
– Radio, Jaycee! Raport z Antares. Mówcie Antares, słucham. Tutaj Ananias.
– Tak, generale. Rząd Onaris ogłosił przez radio, że przyjmuje bez zastrzeżeń warunki kapitulacji w celu uniknięcia dalszego rozlewu krwi. Niszczyciele przerwali atak.
– Bardzo dobrze. Czy poprosili kogoś o pomoc?
– Od początku ataku. Próbowali używać nadajników podświetlnych. Oczywiście mogli liczyć tylko na przypadkową obecność jakiegoś statku w tej okolicy.
– Macie z nimi łączność radiowa?
– Nie. Nasze instrukcje zabraniały tego. Nie mogliby zrozumieć, w jaki sposób udało nam się przechwycić ich sygnały.
– Nikt im nie odpowiedział?
– Niczego nie odebraliśmy. W każdym razie zakres podświetlny był cały czas wolny.
– Kontynuujcie podsłuch na zakresie awaryjnym. Jeżeli ktokolwiek wykaże jakiekolwiek zainteresowanie ich sygnałami, zagłuszcie rozmowę. Nie może dojść do żadnej interwencji, dopóki Niszczyciele nie dostaną tego, czego chcą i nie odlecą.
   Ananias wyłączył się i ponownie odwrócił do Jaycee.
– Jak dotąd, wszystko przebiega zgodnie z planem. Z wyjątkiem Brona – przymknął oczy obserwując główny ekran.
   Niszczyciele zaatakowali. Onaris się poddaje. Cała flota Komanda jest w stanie alarmu żółtego, a najdroższy i najlepiej wyszkolony agent w całej historii Komanda, umieszczony w strategicznej pozycji chrapie, jak jakiś pieprzony śpioch.
– Nie pogłaszczą cię za to, co?
– Nie przejmuj się mną... Wiesz dobrze, że zawsze w końcu wygrywam. A jeżeli musze trochę poczekać, to zdobycz jest tylko słodsza.
– Jesteś naprawdę biednym kretynem, Ananias! Bez cienia skrupułów, ale jednak kretynem.
   Jaycee całą uwagę skupiła na ekranach, zwłaszcza tych, które informowały o czynnościach biologicznych Brona. Ananias ponownie zbliżył się do fotela. Powstrzymał się jednak od dotykania Jaycee, ustawiającej mikrofon i po raz kolejny starającej się uzyskać kontakt z agentem Komanda, który wciąż spał na planecie Onaris odległej o pół galaktyki.
   „Być może w podłych ciemnicach jakiejś nieludzkiej Inkwizycji...”



Rozdział III



 

   Natrętny głos wdzierał się w jego sen.
   „...nie przez tortury bądź słabość ducha, ale w boleściach potwornej rany...”
– Przestańcie! Zamknijcie się!
   „Wstawaj, Bron. Sądziłeś, że pozwolimy ci spać przez cały dzień?”
   Podniósł się z gruzu. Ziąb wgryzał się w każdą jego kość. Na pooranym horyzoncie pojawiał się pierwszy różowy blask świtu. Bolała go głowa. Dotknął dłonią skroni i poczuł, że cała jest w skrzepłej krwi. Wstał z trudem, zadrżał i spróbował uporządkować myśli.
– Hej ty... w mojej głowie. To nie ty rozmawiałeś ze mną wczoraj?
   „Boże! Czyżbyś naprawdę miał szczęście mnie zapomnieć?” – w głosie czuć było okrutnie przesadzone niedowierzanie. „Nie, Bron. To ja, Jaycee” – elektroniczny transmiter nie był w stanie ukryć kobiecości tego głosu. „Doc mówił, że dostałeś. Co sobie przypominasz?”
– Nic lub prawie nic: Co to za historia z bolesnym podrygiem i umierającym Bogiem, którą zanudzasz mnie w kółko?
   „Do diabła! Doc miał racje... naprawdę nie jesteś w formie. Te słowa są częścią wyzwalacza semantycznego umieszczonego w twojej podświadomości. W momencie, kiedy poziom świadomości obniża się od snu do głębokiej komy, odpowiadasz na ich wymawianie. Zdania wyzwalacza są zgrane z hipnotyczną syntezą twojej osobowości, którą utrwalono ci w mózgu”.
– To staje się coraz bardziej idiotyczne. Co to znowu za historia z tą hipnosyntezą osobowości ?
„Wtłoczono ci fałszywą osobowość za pomocą ultra głębokiej hipnozy. Po to, żebyś mógł dać sobie radę z Niszczycielami”.
– Ależ ja nawet nie wiem, jak się naprawdę nazywam!
   „Fakt, że odpowiedziałeś na zdania wyzwalacza semantycznego świadczy o tym, że synteza jest wciąż silna. Będziesz reagował poprawnie na bodźce, nawet jeżeli nie masz pojęcia p swoim własnym działaniu. Twoja czasowa amnezja jest w pewnym sensie zbawienna. Osłabia możliwość konfliktu między syntezą, a twoim rzeczywistym ja. Boże! Kiedy pomyślę, że znowu będziesz się uważał za świętego...”
   Dotknął go jej sarkazm.
– Mam nim być, Jaycee?... Świętym?
   „Powiedzmy raczej elektronicznym Koniem Trojańskim. Ale weź się w garść. Mamy robotę. Wokół miasta wylądowały trzy statki Niszczycieli, których pierwszym zadaniem będzie ustanowienie ich praw. Całkowity zakaz poruszania się i totalne posłuszeństwo. Musisz się dostać do miejsca, w którympowinieneś się znajdować od zeszłej nocy”.
– Dlaczego Niszczyciele mieliby mnie ścigać?
   „Bo masz zająć miejsce człowieka, po którego przylecieli na Onaris. Będę ci musiała wyjaśnić kilka szczegółów. Ale najpierw zapamiętaj sobie jedno: musisz grać role, którą każemy ci grać. Ufaj syntezie, i Nie działaj z własnej inicjatywy, bo oznacza to dla ciebie śmierć. Straciliśmy wystarczającą ilość ludzi, i żeby cię umieścić tam gdzie jesteś. Rozumiesz?”
– Gdzie mam teraz iść?
   Niebo rozjaśniało się szarawymi pasemkami oznajmiającymi nadejście prawdziwego dnia.
   „Musisz odnaleźć nazwy kilku ulic. Kiedy tylko komputer zlokalizuje twoją pozycje, otrzymasz dokładne wskazówki. Teraz znajdź lustro, żebym cię mogła obejrzeć. Musisz być do końca w swojej rolę jeżeli chcemy wygrać”.
   Bron wzruszył ramionami oglądając popękany mur, pod którym spędził noc. Kilka metrów dalej znajdował się w miarę nienaruszony budynek, do którego wszedł. Miejsce było wyludnione, a potworny bałagan w pokojach i korytarzach świadczył o panice towarzyszącej ewakuacji. Bron wkrótce znalazł oszklone drzwi, które ustawił tak, żeby dało się coś zobaczyć w panującym półmroku.
– A wiec tak wyglądam?
   „Nie pamiętasz nawet swojej twarzy?”
– Nigdy nie potrafiłbym jej sobie przypomnieć. No jak, ujdę?
   „Nie bardzo. Musisz zlikwidować te ranę na czole. Nie możesz teraz ryzykować najmniejszej infekcji”.
– Spróbuje. Co jeszcze?
   „Nic. Nie licząc tego, że nie mogę się przyzwyczaić do twego nowego wyglądu. Przeklęty anioł. Jest to psychosomatyczny skutek syntezy osobowości”.
– Co mogę na to poradzić? – zapytał poirytowany jej złośliwym tonem.
   „Przede wszystkim nie zniszcz go. Zniknie sam. Nie wierzę aby istniała synteza na tyle silna, żeby na długo zamaskować twoje prawdziwe ja”.
   Nie musiał długo szukać kilku tabliczek z nazwami ulic, które pozwoliły Jaycee go zlokalizować. Odkrył również cysternę ż wodą, przemył ranę i jakoś zmył błoto i krew, osiadłe na pelerynie. Potem wrócił do lustra, żeby ocenić efekt tych zabiegów.
   Nie pamiętał, skąd pochodziło jego ubranie. Peleryna była uszyta z grubo tkanego materiału. Pod spodem nosił bieliznę równie spartańską. Na piersi błyszczał złoty krzyż, finezyjnie zdobiony i zawieszony na cienkim łańcuszku. W szerokiej kieszeni peleryny odkrył Biblie. Kiedy przyglądał się swojej twarzy, przypomniały mu się słowa Jaycee. Rzeczywiście miał twarz anielską, umęczoną i drżącą, a jednocześnie młodzieńczą. Długo przyglądał się szczegółom swoich rysów. Zbudziło to w nim niewyraźne wspomnienie, ale nie potrafiłby powiedzieć, jak wyglądała jego twarz przed syntezą. Kształt skroni i czoła wskazywał z pewnością na silny charakter. Wzbudzało to w nim uczucie spokojnej dumy, ale w jego wzroku było coś diabelskiego, cos, co f...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin