Dickson Gordon R - Childe 5. Zaginiony Dorsaj.doc

(557 KB) Pobierz
GORDON R

Gordon R. Dickson

 


Zaginiony Dorsaj!

 

 

 


ZAGINIONY DORSAJ

 

 

Jestem Corunna El Man.

W końcu przyprowadziłem mały statek kurierski do portu kosmicznego w Nahar City

na Cecie, dużym globie okrążającym Tau Ceti. Dokonałem tego w sześciu przejściach

fazowych, przywożąc z Dorsaj do twierdzy Gebel Nahar naszą Amandę Morgan, którą

nazywają również Amandą Drugą.

Wprawdzie jestem zbyt wysoki rangą, żeby pełnić rolę kuriera, ale w tym czasie

byłem akurat na urlopie w domu. Statki kurierskie należące do Kantonów na Dorsaj są za

drogie, żeby nimi ryzykować, ale sytuacja wymagała natychmiastowej obecności w Nahar

eksperta od kontraktów. Poproszono mnie, żebym zajął się tym problemem, więc

rozwiązałem go, przekraczając liczbę przejść fazowych, ale dotarłem tutaj.

Wyglądało na to, że ryzyko, które podejmowałem, nie zaniepokoiło Amandy. Nic

dziwnego, zważywszy, że jest Dorsajką. Podczas całej podróży nie rozmawiała jednak ze mną

za wiele; i to właśnie wydało mi się dość niezwykłe.

Wszystko zmieniło się dla mnie po Baunpore. Kiedy Pomocni Freilandczycy w końcu,

po długim oblężeniu zdobyli miasto, podczas masakry, która potem nastąpiła, z zemsty

pocięli mi twarz i zabili Else, tylko dlatego, że była moją żoną. Został po niej jedynie

rozżarzony gaz, który rozproszył się w kosmosie. Ponieważ nie było grobu, nic, do czego

można by wracać, żadnego miejsca, które by ją przypominało, zrezygnowałem z operacji

plastycznej i postanowiłem nosić blizny jako pamiątkę po niej.

Nigdy nie żałowałem tej decyzji, ale prawdą jest, że blizny zmieniły stosunek ludzi do

mnie. Dla niektórych stałem się niemal niewidzialny, a prawie wszyscy pozbywali się

naturalnego odruchu, by ukrywać swoje troski i sekrety.

Było niemal tak, jakby czuli, że przekroczyłem pewien punkt i nie potrafię już osądzać

ich smutków i obaw. Nie, po namyśle, dochodzę do wniosku, że to coś więcej. Jakbym był

wypaloną świecą w ciemnym pokoju ich jaźni - nie dającym światła, ale bezpiecznym

towarzyszem, którego obecność upewniała ich, że nikt jeszcze nie naruszył ich prywatności.

Bardzo wątpię, czy Amanda i ci, których poznałem podczas podróży do Gebel Nahar,

rozmawialiby ze mną tak swobodnie, gdybym spotkał ich w czasach, kiedy żyła Else.

Mieliśmy szczęście po przybyciu na miejsce. Gebel Nahar jest raczej górską fortecą

niż pałacem lub siedzibą rządu; z powodów militarnych Nahar City ma port kosmiczny, w

którym mogą lądować statki nadprzestrzenne. Wysiedliśmy ze statku, spodziewając się, że

ktoś nas powita, kiedy wejdziemy do terminalu. Nikt jednak nie pojawił się.

Księstwo Nahar leży w tropikalnej strefie klimatycznej na Cecie; główna sala

terminalu była mała, ale wysoka i przewiewna. Podłogę i sufit wyłożono płytkami w jasnych

kolorach, a wszędzie wokół rosły rośliny. Na wszystkich ścianach wisiały jasne, ogromne

malowidła w ciężkich ramach. Staliśmy pośrodku tego wszystkiego, a tłumy pieszych mijały

nas. Nikt się nam nie przyglądał, chociaż ani ja ze swoimi bliznami, ani Amanda - wyraźnie

podobna do pierwszej Amandy znanej z dorsajskich podręczników do historii - nie

należeliśmy do osób, których się nie zauważa.

Poszedłem do informacji, ale okazało się, że nie ma dla nas żadnej wiadomości. Po

powrocie musiałem szukać Amandy, która gdzieś zniknęła.

- El Man... - odezwała się nagle za mną. - Spójrz!

Odwróciłem się, zaalarmowany jej tonem. Zobaczyłem jednocześnie ją i obraz,

któremu się przyglądała. Wisiał wysoko na jednej ze ścian; stała tuż pod nim, patrząc w górę.

I ją, i obraz oświetlały promienie słoneczne wpadające przez przezroczystą frontową

ścianę terminalu. Cała była w naturalnych kolorach - podobnie jak kiedyś Else wysoka,

szczupła, w jasnoniebieskim żakiecie i krótkiej, kremowej spódniczce, z jasnoblond włosami i

tym nieprawdopodobnie młodzieńczym wyglądem, który cechował również jej imienniczkę.

Na zasadzie kontrastu, malowidło było pełne jaskrawych barw, złotych liści, alizarynowych

szkarłatów i ludzkich postaci uchwyconych w przesadzonych, melodramatycznych pozach.

„Leto de muerte”, głosił napis na dużej mosiężnej tablicy umieszczonej pod spodem.

„Łoże śmierci bohatera”, tak można by przetłumaczyć tytuł z archaicznego języka

hiszpańskiego, którym mówili Naharowie. Obraz przedstawiał wielkie, złocone łoże

ustawione na otwartej równinie pośród śladów bitwy. Wszędzie wokół leżały ciała i stali

obandażowani oficerowie w szamerowanych złotem mundurach. Pozostali przy życiu otaczali

umarłego bohatera, który, potężnie umięśniony, choć wycieńczony i pokryty ranami, leżał

obnażony do pasa na grubym stosie aksamitnych płaszczy, wysadzanej klejnotami broni,

wspaniale tkanych gobelinów i złotych utensyliów, tworzących łoże.

Zmarły spoczywał na plecach, z podbródkiem wysuniętym w niebo i twarzą

wymizerowaną agonią. Żylastą ręką mocno przyciskał do nagiej piersi rękojeść wyjątkowo

dużego, zdobionego miecza z ostrzem poplamionym krwią. Ranni oficerowie stojący wokół i

patrzący na ciało zmarłego byli przedstawieni w dramatycznych pozach. Na pierwszym

planie, na ziemi obok łoża, jakiś umierający, zwykły żołnierz w podartym mundurze wyciągał

rękę w hołdzie dla zmarłego.

Amanda spojrzała na mnie, kiedy do niej podszedłem. Nic nie powiedziała. Nie

musiała. Aby żyć, my na Dorsaj od dwustu lat eksportujemy jedyny towar, jaki mamy życia

wielu pokoleń, które zostały poświęcone w walkach prowadzonych na rzecz innych. Żyjemy

z prawdziwej wojny, a dla tych, którzy to robią, podobny obraz jest wręcz nieprzyzwoity.

- Więc tak o nas myślą - odezwała się Amanda.

Spojrzałem na boki, a potem na nią. Oprócz wyglądu odziedziczyła po pierwszej

Amandzie niezwykłą młodzieńczość. Nawet ja, który wiedziałem, że jest tylko sześć lat

młodsza ode mnie - a miałem wtedy trzydzieści parę od czasu do czasu o tym zapominałem i

byłem wstrząśnięty faktem, że ona myśli raczej jak moje pokolenie, niż jak podlotek, na

którego wygląda.

- Każda kultura ma swoje własne legendy - stwierdziłem. - A to jest kultura

hiszpańska, przynajmniej jeśli chodzi o dziedzictwo.

- O ile wiem, obecnie mniej niż dziesięć procent naharskiej populacji jest pochodzenia

hiszpańskiego - odparła. - Poza tym, to jest karykatura Hiszpanów.

Miała rację. Nahar skolonizowali imigranci - gallegos z północnej Hiszpanii, którzy

marzyli o wielkich ranczach na rozległym terytorium. Zamiast tego, Nahar - otoczony przez

bardziej uprzemysłowionych i zamożnych sąsiadów stał się małym, przeludnionym krajem,

który zachował zniekształconą wersję języka hiszpańskiego oraz mieszankę na pół

zapomnianych hiszpańskich obyczajów i postaw. Po pierwszej fali imigrantów, następni

osadnicy nie byli pochodzenia hiszpańskiego, ale przejmowali tutejsze zwyczaje i język.

Pierwsi ranczerzy ogromnie się wzbogacili, bo chociaż Ceta była rzadko zaludnioną

planetą, brakowało na niej żywności. Późniejsi przybysze powiększyli liczbę mieszkańców

miast Naharu i pozostali biedni... bardzo biedni.

- Mam nadzieję, że ludzie, z którymi będę rozmawiać, mają więcej niż dziesięć

procent zdrowego rozsądku powiedziała Amanda. - Ten obraz skłania mnie do zastanowienia,

czy nad rozsądek nie przedkładają mrzonek. Jeśli tak jest w Gebel Nahar...

Nie dokończyła zdania, potrząsnęła głową i - najwyraźniej usuwając obraz z pamięci -

uśmiechnęła się do mnie. Uśmiech rozjaśnił jej twarz, w znacznie szerszym znaczeniu tego

zwrotu. W jej przypadku było to coś innego - wewnętrzne światło, głębsze i silniejsze, niż

zwykle oznaczają te słowa. Spotkałem ją dopiero trzy dni temu, a Else była wszystkim, czego

kiedykolwiek pragnąłem i będę pragnął; teraz jednak zrozumiałem, co ludzie na Dorsaj mieli

na myśli, mówiąc, że odziedziczyła zdolność pierwszej Amandy do rządzenia innymi, a

jednocześnie wzbudzania w nich miłości.

- Żadnej wiadomości dla nas? - zapytała.

- Żadnej - zacząłem. I obejrzałem się, ponieważ kątem oka zauważyłem, że ktoś się

zbliża.

Ona również się odwróciła. Naszą uwagę przyciągnął mężczyzna idący w naszą stronę

dużymi krokami - Dorsaj. Był wielki. Nie taki jak bliźniacy Graeme, Ian i Kensie, dowódcy w

Gebel Nahar, na naharskim kontrakcie; niewiele niższy, za to wyraźnie większy ode mnie.

Dorsajowie różnią się jednak od siebie budową i wzrostem. Poznaliśmy go - i, oczywiście, on

nas - po mnóstwie drobiazgów, zbyt subtelnych, by je zdefiniować. Miał na sobie mundur

kapelmistrza armii naharskiej, z naszywkami oficera sztabowego na kołnierzu; był blondynem

o szczupłej twarzy i liczył sobie nie więcej niż dwadzieścia parę lat. Rozpoznałem go.

Był trzecim synem sąsiada z mojego kantonu High Island na Dorsaj. Nazywał się

Michael de Sandoval i mało co było słychać o nim przez sześć lat.

- Sir... madam - powiedział, zatrzymując się przed nami. - Przykro mi, że państwo

czekaliście. Miałem kłopoty z transportem.

- Michael - przywitałem go. - Znasz Amandę Morgan?

- Nie. - Odwrócił się do niej. - To zaszczyt poznać panią, madam. Przypuszczam, że

jest pani znudzona, słysząc, jak wszyscy mówią, iż rozpoznają panią dzięki zdjęciom pani

prababki?

- Nigdy - odparła Amanda wesoło i podała mu rękę. - Zna pan Corunnę El Mana?

- Ród El Man to nasi sąsiedzi z High Island - wyjaśnił Michael. Uśmiechnął się do

mnie trochę smutno. - Pamiętam kapitana z czasów, kiedy miałem sześć lat, a on przyjechał

na swój pierwszy urlop. Może pójdziemy? Już zaniosłem wasz bagaż do aerobusu.

- Aerobusu? - zapytałem, kiedy ruszyliśmy za nim do jednego z przeszklonych wyjść

z terminalu.

- Aerobus orkiestry Trzeciego Regimentu. Tylko to udało mi się zdobyć.

Wyszliśmy na mały parking zatłoczony pojazdami powietrznymi i naziemnymi.

Michael de Sandoval poprowadził nas do przysadzistego kadłubopłata, który wyglądał, jakby

mógł pomieścić trzydziestu pasażerów. W środku znajdowała się tylko jedna osoba. Exotik w

ciemnoniebieskiej szacie, z białymi włosami i dziwnie młodą twarzą. Mógł mieć od

trzydziestu do osiemdziesięciu lat. Siedział w części klubowej w przodzie aerobusu, tuż przed

ścianką oddzielającą kabinę sterowniczą w dziobie pojazdu. Podniósł głowę, kiedy

weszliśmy.

- Padma, bond na Cecie - dokonał prezentacji Michael. - Sir, czy mogę panu

przedstawić Amandę Morgan, specjalistkę od kontraktów, i Corunnę El Mana, starszego

kapitana. Oboje są z Dorsaj. Kapitan El Man właśnie przywiózł Rozjemcę statkiem

kurierskim.

- Oczywiście, wiem o ich przyjeździe - odpowiedział Padma.

Nie podał ręki żadnemu z nas ani nie wstał. Podobnie jak wielu Exotików, których

znałem, nie musiał tego robić. Jak tamci, miał w sobie wyczuwalne od razu ciepło i spokój, a

wszelkie jego zachowanie wydawało się naturalne i oczekiwane.

Usiedliśmy razem. Michael zniknął w kabinie pilotów i chwilę później aerobus z lekką

wibracją uniósł się z parkingu.

- To zaszczyt poznać pana, bond - powiedziała Amanda. - Ale jeszcze większym

zaszczytem jest, że wyszedł pan nam na spotkanie. Czemu zawdzięczamy tę uprzejmość?

Padma uśmiechnął się lekko.

- Obawiam się, że nie przyjechałem tu, żeby was przywitać - odparł. - Chociaż Kensie

Graeme opowiadał mi o pani - spojrzał na mnie - a słyszałem również o Corunnie El Manie.

- Czy jest coś, o czym wy, Exotikowie, nie słyszeliście? - zapytałem.

- Wiele rzeczy - potrząsnął głową łagodnie, ale z powagą.

- Jaki więc inny powód sprowadził pana do portu kosmicznego? - spytała Amanda.

Spojrzał na nią w zamyśleniu.

- Coś, co nie ma nic wspólnego z waszym przyjazdem - odpowiedział. - Tak się

składa, że musiałem przeprowadzić pewną rozmowę telefoniczną, a telefony w Gebel Nahar

nie są tak prywatne, jak bym sobie tego życzył. Kiedy usłyszałem, że Michael jedzie po was,

zabrałem się z nim, żeby zadzwonić z terminalu.

- Więc to nie była rozmowa w imieniu Księcia Naharu? - zapytałem.

- Gdyby nawet była... lub gdyby dotyczyła kogokolwiek innego oprócz mnie samego -

uśmiechnął się - i tak nie zdradziłbym zaufania, przyznając się do tego. Domyślam się, że

słyszeliście o El Conde, tytularnym władcy Naharu?

- Poczytałam trochę na temat Kolonii i Gebel Nahar, kiedy okazało się, że będę

musiała tutaj przylecieć - odpowiedziała Amanda.

Zorientowałem się, że chce, abym zostawił ją z nim sam na sam. Widać to było po

sposobie, w jaki siedziała, i pochyleniu głowy. Exotikowie są spostrzegawczy, ale wątpiłem,

czy Padma zauważył te dyskretne znaki.

- Proszę mi wybaczyć - odezwałem się. - Pójdę porozmawiać z Michaelem.

Wstałem i poszedłem do kabiny pilotów, zamykając za sobą drzwi. Michael siedział

rozluźniony, z jedną ręką na drążku sterowniczym. Zająłem fotel drugiego pilota.

- Co słychać w domu, sir? - zapytał, nie odwracając wzroku od nieba przed nami.

- Byłem tam tylko raz, odkąd wyjechałeś - odpowiedziałem. - Ale nie zmieniło się

wiele. Mój ojciec umarł zeszłego roku.

- Przykro mi to słyszeć.

- Twój ojciec i matka mają się dobrze, słyszałem również, że u twoich braci, wśród

gwiazd, wszystko w porządku - powiedziałem. - Ale, oczywiście, wiesz o tym.

- Nie - odparł, nadal wpatrując się w niebo. - Od dawna nie miałem od nich

wiadomości.

Zapadła cisza.

- Jak się tutaj znalazłeś? - zapytałem. Było to niemal rytualne pytanie wśród Dorsajów

przebywających z dala od domu.

- Słyszałem o Naharze. Pomyślałem, że dobrze by było go zobaczyć.

- Czy wiesz, że w rzeczywistości jego hiszpańskość jest fałszywa?

- Nie fałszywa - zaoponował. - Niezupełnie.

Miał oczywiście rację.

- Tak - przyznałem. - Chyba nie powinienem był używać słowa „fałszywy”. Tutejsza

sytuacja wynika z naturalnych przyczyn, jak to zwykle bywa.

Spojrzał wprost na mnie. Nauczyłem się odczytywać takie spojrzenia, odkąd umarła

Else. W tym momencie był bardzo bliski powiedzenia mi więcej, niż kiedykolwiek

powiedział komuś innemu. Ale ta chwila minęła. Wyjrzał przez przednią szybę.

- Zna pan tutejszą sytuację? - zapytał.

- Nie. To zajęcie Amandy - odparłem. - Jestem tylko pilotem podczas tej podróży.

Może mnie wprowadzisz?

- Już pan pewnie trochę wie - powiedział - a resztę opowiedzą panu Ian albo Kensie

Graeme. Ale, tak czy inaczej... Książę to marionetka. Jego ojciec otrzymał tytuł od

pierwszych naharskich imigrantów, którzy są teraz bogatymi ranczerami. Marzyli o

zapoczątkowaniu tutaj swojej własnej dziedzicznej arystokracji, ale to nigdy się naprawdę nie

udało. Mimo to, na papierze, Książę jest dziedzicznym władcą Naharu i, teoretycznie, armia

podlega jemu jako najwyższemu dowódcy. Trzon armii zawsze jednak stanowiła naharska

biedota - biedacy z miast i „campesinos”, a oni nienawidzą bogatych pierwszych imigrantów.

Obecnie wisi w powietrzu rewolucja i armia nie wie, w którą stronę się zwrócić.

- Rozumiem - powiedziałem. - Zanosi się więc na gwałtowną zmianę rządu, a my

podpisujemy kontrakt z rządem, który jutro może stracić władzę. Amanda ma problem.

- To problem nas wszystkich - stwierdził Michael. Jedyny powód, dla którego armia

nie opowiedziała się za rewolucjonistami, jest taki, że poszczególne jej części nie

współdziałają ze sobą zbyt dobrze. Ponieważ przychodzi pan z zewnątrz, zapewne pańską

uwagę zwróci przede wszystkim śmieszność tutejszych postaw, ale, tak naprawdę, jest to

wszystko, co mają miejscowi biedacy, oprócz samej egzystencji - te flagi, mundury, muzyka,

pojedynki z powodu niewłaściwego spojrzenia, ideał śmierci za swój regiment lub gotowość

do zwady z innym pułkiem.

- Ależ trudno to nazwać sprawną armią - powiedziałem.

- Właśnie. To dlatego Ian i Kensie znaleźli się tutaj na kontrakcie, żeby przekształcić

naharską armię w prawdziwą siłę obronną. Księstwa wokół Naharu ostrzą sobie zęby na

tutejsze farmy. W normalnej sytuacji Graemowie już poczyniliby postępy - zna pan reputację

Iana jeśli chodzi o szkolenie oddziałów. Okazało się jednak, że zwykli żołnierze uważają

Graemów za narzędzie ranczerów, rewolucjoniści nawołują, żeby ich wyrzucić, a pułki nie

współpracują z nimi. Nie sądzę, żeby w obecnych warunkach mieli szansę dokonania czegoś

pożytecznego w armii; a sytuacja z dnia na dzień staje się coraz bardziej niebezpieczna - dla

nich, a także dla pana i dla Amandy. Według mnie, Ian i Kensie zrobiliby najlepiej, zrywając

kontrakt i wynosząc się stąd.

- Gdyby pogodzenie się ze stratami i wyjazd stanowiły jedyne wyjście, obecność

kogoś takiego jak Amanda nie byłaby tutaj potrzebna - oświadczyłem. - Tu musi chodzić o

coś więcej, jeśli w ogóle angażuje się Dorsajów.

Nic nie powiedział.

- A co z tobą? - zapytałem. - Jakie masz tutaj stanowisko? Jesteś też Dorsajem.

- Czyżby? - powiedział cicho do okna.

Na naszej rodzinnej planecie mamy określenie na osoby pokroju Michaela.

Nazywamy ich „zagubionymi Dorsajami”. Nazwy tej nie używa się w stosunku do tych,

którzy nie poświęcili się karierze wojskowej. Zarezerwowana jest dla Dorsajów, którzy

wybrali swoją drogę życiową, jakakolwiek była, a potem - nagle i bez wyjaśnienia - porzucili

ją. Jeśli chodzi o Michaela, wiedziałem, że ukończył Akademię z honorami, ale po promocji

nagle wycofał się i opuścił planetę, nie wyjaśniając niczego, nawet rodzinie.

- Jestem kapelmistrzem Trzeciego Naharskiego Pułku - oznajmił teraz. - Mój pułk lubi

mnie. Miejscowi nie zaliczają mnie, na ogół, do reszty kadry - uśmiechnął się z lekkim

smutkiem - tyle że nie wyzywają mnie na pojedynki.

- Rozumiem - powiedziałem.

- Tak. - Spojrzał na mnie. - I ponieważ armia nadal podlega Księciu jako swojemu

najwyższemu dowódcy, prawie wszystko jest sparaliżowane. To dlatego miałem kłopoty ze

znalezieniem środka transportu, żeby was odebrać.

- Rozumiem - powtórzyłem. Miałem właśnie zamiar wypytać go o więcej, kiedy drzwi

kabiny otworzyły się i weszła Amanda.

- No i co, Corunna - powiedziała - może dasz mi szansę porozmawiania z Michaelem?

Uśmiechnęła się do niego. Odpowiedział jej uśmiechem. Nie sądzę, żeby zrobiła na

nim wielkie wrażenie - to, co się kryło w jego wnętrzu, stanowiło barierę dla podobnych

rzeczy. Ale sama jej obecność, nasuwająca myśl o domu rodzinnym, była dla niego po prostu

miła.

- Proszę bardzo - zgodziłem się. - Pójdę zamienić parę słów z bondem.

- Warto z nim porozmawiać - rzuciła za mną Amanda.

Wyszedłem, zamknąłem za sobą drzwi i dołączyłem do Padmy w części klubowej

pojazdu. Wyglądał przez okno, patrząc na równiny leżące między miastem a niewielką górą,

od której Gebel Nahar wzięła swoją nazwę. Miasto leżało na małym wzniesieniu na zachód

od tej góry, otoczone przedmieściami i terenami uprawnymi. Za górą podobna do fortu

rezydencja, jaką była Gebel Nahar, znajdowała się po jej wschodniej stronie - zaczynały się

rozległe pastwiska dla stad bydła. Nasz aerobus należał do pojazdów przystosowanych do

latania na wysokości wierzchołków drzew, chociaż, oczywiście, w razie konieczności mógł

wznieść się do granic atmosfery. Teraz jednak znajdowaliśmy się trzy tysiące metrów nad

ziemią. Kiedy wyszedłem z kabiny pilotów, Padma oderwał wzrok od widoku i spojrzał na

mnie.

- Wasza Amanda jest zdumiewająca jak na kogoś tak młodego - odezwał się, kiedy

usiadłem naprzeciwko niego.

- Powiedziała coś podobnego o panu - odparłem. Ale jeśli chodzi o nią, nie jest tak

młoda, na jaką wygląda.

- Wiem - uśmiechnął się Padma. - Mówiłem z punktu widzenia mojego wieku. Nawet

pan wydaje mi się młody.

Roześmiałem się. Moja młodość już dawno minęła, parę lat przed Baunpore. Ale

prawdą jest, że nie byłem nawet w średnim wieku.

- Mic...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin