Nicholas Pileggi - Chłopcy z ferajny.pdf

(1045 KB) Pobierz
Nicholas Pileggi
Nicholas Pileggi
Chłopcy z ferajny
Przełożył
Bernard Andrzejewski
WYDAWNICTWO »ARAMIS« - KRAKÓW 1991
GTW
150844962.002.png
Tytuł oryginału:
WISEGUY
Life in a Mafia Family
Copyright © 1985 by Pileggi Literary Properties, Inc.
Cover photo copyright © 1990 Warner Bros
© Copyright for the Polish translation by Wydawnictwo »Aramis«,
Kraków 1991
Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca Kraków, zam. 3652/91
150844962.003.png
WSTĘP
22 maja 1980 roku, we wtorek, człowiek o nazwisku Henry Hill zrobił to, co
wydawało mu się jedyną rozsądną rzeczą: postanowił przestać istnieć. Przebywał właśnie w
więzieniu hrabstwa Nassau, mając w perspektywie dożywocie za udział w wielkiej aferze
narkotykowej. Prokuratorzy generalni przesłuchiwali go na okoliczność jego roli w rabunku
sześciu milionów dolarów z niemieckich linii lotniczych Lufthansa, największego udanego
skoku w historii USA. W kolejce za prokuraturą federalną stała już policja nowojorska, aby
przepytać go w związku z dziesięcioma morderstwami, które miały miejsce tuż po zbrojnym
napadzie na Lufthansę. Natomiast Departament Sprawiedliwości chciał z nim porozmawiać o
jego związkach z zabójstwem, w które wplątany był również Michele Sindona, skazany już
wcześniej włoski finansista. A z kolei Jednostka Uderzeniowa do Walki ze Zorganizowaną
Przestępczością pragnęła uzyskać dane o koszykarzach z bostońskiej drużyny
uniwersyteckiej, których Hill zdołał przekupić w związku z machinacjami z obcinaniem
punktów. Agenci skarbowi poszukiwali skrzyń z bronią automatyczną i minami typu
Claymore, które ukradł z arsenału w Connecticut. Biuro prokuratora okręgowego z Brooklynu
chciało zdobyć informacje na temat ciała, które znaleziono w ciężarówce - chłodni, a które
było tak zmarznięte, że potrzeba było aż dwóch dni, nim odtajało na tyle, iż lekarz sądowy
mógł dokonać sekcji.
Kiedy zaledwie trzy tygodnie wcześniej zaaresztowano Henry'ego Hilla, fakt ów nie
stanowił żadnej ważnej wiadomości. W gazetach na pierwszych stronach nie było o nim
żadnych artykułów, a wiadomości wieczorne też nie poświęciły mu obszerniejszej wzmianki.
Jego aresztowanie mogłoby się wydawać jednym spośród całej serii innych, świadomie
rozdmuchiwanych akcji wykrywania przesyłek narkotyków, które corocznie zwykła
organizować policja, z myślą o rozgłosie, jaki mógłby uwieńczyć jej wysiłki. Niemniej
aresztowany Henry Hill stanowił bezcenną zdobycz. Hill wyrósł wśród ferajny. Był
wprawdzie tylko mechanikiem, ale wiedział wszystko. Wiedział - i to dosłownie - gdzie
zostały pogrzebane trupy.
I policja wiedziała, że gdyby zechciał mówić, dałby jej w ręce klucz do aresztowania i
postawienia w stan oskarżenia całych tuzinów ludzi. A nawet gdyby Henry Hill w ogóle nic
150844962.004.png
nie mówił, to i tak przecież wiedział, że zostanie zdmuchnięty przez własnych kumpli, tak
samo jak niemal wszyscy, którzy zamieszani byli w skok na Lufthansę. W więzieniu Hill
otrzymał wiadomość: jego protektor, Paul Vario, siedemdziesięcioletni szef rodziny, w
którego domu Henry wyrastał od dzieciństwa, oświadczył, że z nim zrywa, a James - „Jimmy
Gościówa” - Burke, najbliższy przyjaciel Henry'ego, jego powiernik i wspólnik, człowiek, z
którym przeprowadzał różne kombinacje i skoki, odkąd tylko skończył trzynaście lat, planuje
sprzątnięcie go.
W tych właśnie okolicznościach Henry podjął decyzję: stanie się częścią Federalnego
Programu Ochrony Świadków Departamentu Sprawiedliwości. Jego żona, Karen, i ich dzieci
- Judy, lat piętnaście, i Ruth, lat dwanaście - przestaną istnieć wraz z nim. Otrzymają nową
tożsamość. Należy tu jeszcze dodać, iż zerwanie z dotychczasowym istnieniem było dla
Henry'ego Hilla rzeczą łatwiejszą niż dla przeciętnego obywatela, gdyż faktyczne dowody
jego ziemskiego bytu były niezwykle nikłe. Jego dom figurował na teściową. Samochód
został zarejestrowany na żonę. Jego karty ubezpieczeniowe i prawa jazdy - miał jednych i
drugich po kilka - były sfałszowane i nigdy nie płacił podatków. Nigdy nawet nie leciał
samolotem z biletem opiewającym na własne nazwisko. Właściwie jedynym dokumentem,
który dowodził niezbicie, iż niejaki Henry Hill w ogóle żył i działał - oprócz jego metryki
urodzenia - była żółta karta, fiszka z policyjnej kartoteki aresztowań, jaką zdążono mu
założyć, gdy był ledwie nastoletnim terminatorem ferajny.
W rok po aresztowaniu Henry'ego Hilla zwrócił się do mnie jego obrońca, który
oświadczył, że Hill szuka kogoś, kto mógłby spisać historię jego życia. A ja, przez znaczną
część mej dziennikarskiej kariery, pisywałem wiele o postaciach ze świata zorganizowanej
zbrodni i zdążyły mnie już znudzić egotyczne brednie oszustów - analfabetów,
przybierających pozy dobrotliwych Ojców Chrzestnych. Na dodatek nigdy nie słyszałem o
Henrym Hillu. W swoim biurze mam cztery pudła fiszek, na których z obowiązku notowałem
nazwiska i różne szczegóły dotyczące każdej większej i mniejszej postaci ze świata gangów,
na jaką natknąłem się w prasie lub też na sali sądowej. Kiedy w nich poszperałem, odkryłem,
iż mam tam fiszkę z Hillem, założoną w roku 1970 i błędnie identyfikującą go jako członka
rodziny przestępczej Josepha Bonanno. A jednak, z całej tej góry danych, które zaczęli
gromadzić na jego temat prokuratorzy federalni od czasu aresztowania, czyli o rok wcześniej,
i z ogromu nadziei, jaką wiązali z nim w roli świadka, wynikało niezbicie, że warto
przynajmniej poznać Henry'ego Hilla.
Ponieważ był objęty Federalnym Programem Ochrony Świadków, spotkanie musiało
odbyć się w miejscu, gdzie jego bezpieczeństwo byłoby gwarantowane. Poinstruowano mnie,
150844962.005.png
bym spotkał się z dwoma szeryfami federalnymi przy kasie linii Braniff na lotnisku La
Guardia. Kiedy tam się stawiłem, obaj funkcjonariusze mieli już dla mnie bilet. Zapytali
mnie, czy aby nie potrzebuję pójść do toalety. Stwierdziłem, że jak na agentów federalnych
jest to dość dziwne pytanie, lecz wyjaśnili mi, że z chwilą, kiedy wręczą mi bilet, nie będą
mogli ani na chwilę spuścić mnie z oczu, dopóki nie wsiądziemy do samolotu. Nie mogli
pozwolić sobie na ryzyko, że mógłbym określić miejsce przeznaczenia i przekazać komuś
wiadomość, dokąd lecę. Jak się okazało, samolot, do którego wsiedliśmy, nie był wcale
maszyną linii Braniff, a pierwsze miejsce, w którym wylądowaliśmy, nie było bynajmniej
miejscem, gdzie oczekiwał nas Henry Hill. Tego dnia przyszło mi odbyć znacznie więcej
lotów, by w końcu dotrzeć do miasta, gdzie - jak się później dowiedziałem - Hill i jego
obstawa agentów federalnych przybyli o parę godzin wcześniej.
Hill był zadziwiającym człowiekiem. Nie wyglądał ani też nie zachowywał się tak jak
większość ulicznych bandziorów, z którymi się zetknąłem. Mówił składnie i dość
gramatycznie. Od czasu do czasu uśmiechał się nawet. Wiedział sporo na temat świata, w
którym wyrósł, ale mówił o nim z dziwną obojętnością i wyłapywał wszelkie szczegóły
okiem człowieka z zewnątrz. Większość gangsterów, z którymi w ciągu lat przeprowadzałem
wywiady do moich artykułów i książek, nie była w stanie spojrzeć na swoje doświadczenia
zupełnie beznamiętnie, choćby nawet w tym stopniu, by móc ustawić fakty swego życia w
jakiejś perspektywie. Tak ślepo podążali ścieżką nakazów gangu, że ledwie dostrzegali to, co
działo się wokół nich. Lecz Henry Hill rozglądał się na wszystkie strony. Fascynował go cały
świat, w którym wyrósł, i niewiele było tam rzeczy, których by nie pamiętał.
Henry Hill był bandziorem. Był wymuszaczem. Odstawiał różne kanty i rozbijał łby
konkurentom. Wiedział, jak należy przemówić komuś do ręki i jak kogoś oszukać. Był
gangsterem pierwszej wody, gangsterem z kręgu zorganizowanej zbrodni, który jednak
potrafił należycie się wysłowić; tym rodzajem rzadkiego ptaka, który winien zadowolić w
jednakowym stopniu zarówno socjologów, jak i gliny. Na ulicy on i jego przyjaciele zwykli o
sobie mówić per „łebskie chłopaki”. Wydaje mi się, że książka o jego życiu pozwoli nam w
jakiś sposób ogarnąć od wewnątrz ów świat, o którym zazwyczaj słyszy się tylko od kogoś z
zewnątrz lub też wszelkie dane o nim docierają do nas jedynie z samego wierzchołka, od
capo di tutti capi.
150844962.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin