Ahern Jerry - Krucjata 19 - Ostatni deszcz.doc

(618 KB) Pobierz
JERRY AHERN

JERRY AHERN

 

KRUCJATA 19

OSTATNI DESZCZ

Przełożył: Marek Gniewkowski

Tytuł oryginału: The Survivalist. Final Rain

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Data wydania polskiego: 1992

Data wydania oryginału: 1989


Ethanowi - wiernemu druhowi i sojusznikowi w walce o przetrwanie - wszystkiego najlepszego...


ROZDZIAŁ I

 

 

Padał zimny deszcz. Krople były tak duże, że można je było zobaczyć gołym okiem nawet w absolutnej ciemności. W miejscach, do których nie sięgały wycieraczki, woda natychmiast zamarzała.

Uszkodzony śmigłowiec, pilotowany przez Rourke’a, zataczał się w powietrzu pod naporem niezwykle silnego wiatru. John z zawziętością stawiał czoło pogodzie, próbując wyrwać się z objęć wichru i bezpiecznie wylądować na omywanej falami plaży atolu. Wreszcie, niemal po omacku, sprowadził maszynę na ziemię.

- Mayday, Mayday! Helikopter wzywa “Archangielsk”! Czy mnie słyszysz? Odbiór!

Od momentu, kiedy urządzenie kontrolujące skok śmigła zaczęło się psuć, Paul nadawał tę samą wiadomość. Była to jedyna informacja, którą można było wysłać. Problem polegał na tym, że dłuższa transmisja radiowa mogłaby zostać przechwycona przez sowiecką marynarkę lub przez sowiecki samolot obserwacyjny, krążący na dużej wysokości. Przy takiej pogodzie helikopter był właściwie bezbronny, więc dostrzeżenie ich przez uzbrojonego wroga było czymś, czego w teraz Rourke najmniej sobie życzył.

- Daj spokój, Paul. Jeśli dotychczas nie odebrali naszej wiadomości, to już tego nie zrobią. Najprawdopodobniej będziemy musieli lądować przy tej pogodzie, biorąc nawet pod uwagę, że o nas wiedzą. Zachowajmy tylko zdrowy rozsądek. Łódź podwodna Darkwooda nie będzie na tyle blisko powierzchni, aby odebrać nasz sygnał, nadawany z taką siłą jak teraz. A już na pewno nie przy tym wietrze. W czasie tak burzliwej pogody okręty podwodne są na powierzchni bardzo niestabilne. Darkwood i tak musiałby zejść pod wodę. W końcu nie jest głupcem. Zresztą dotyczy to również tych sowieckich gigantów. Przypuszczalnie “Reagan” schodzi teraz w dół i osiądzie na dnie, próbując przeczekać sztorm, aby później ponownie nawiązać z nami łączność. On zna naszą pozycję, a my znamy jego kurs.

Rubenstein zdjął z głowy hełmofon i odłożył go na bok, mrucząc coś pod nosem. Światło padające z sufitu kabiny kontrastowało z czarnym jak sadza niebem. W migotliwym blasku lampy sylwetki przyjaciół wyglądały jak otoczone dziwną, jasnobłękitną poświatą.

Rourke przeszedł wzdłuż kadłuba do tyłu, po drodze uderzając głową o krawędź lampy. Za sobą usłyszał głos Paula:

- Pójdę z tobą.

- Wolałbym, abyś poszedł za mnie. - Rourke uśmiechnął się do Rubensteina. - Ale lepiej zostań w środku. Kiedy zawołam, postaraj się ustawić skok wirnika. Nie schrzań tego. Nie chciałbym wychodzić na zewnątrz po raz drugi.

Zdjął starą lotniczą kurtkę. Z wiszącego po lewej stronie wieszaka ściągnął czarny, długi niemiecki płaszcz, który podobno wyjątkowo dobrze chronił przed mrozem i deszczem. Teraz nadszedł czas, by go wypróbować. Nałożył gruby, polarny sweter. Podwójnymi pasami Alessi przypiął nierdzewne Detoniki. Nałożył płaszcz, zapiął go pod szyją i postawił kołnierz. Czarne, wojskowe spodnie typu “Mid-Wake”, które doktor miał na sobie, prawdopodobnie także były wodoodporne. Na głowę John włożył kominiarkę ściągając ją tak, że zakrywała całą twarz oprócz oczu, nosa i ust. Nałożył rękawiczki, wziął pudło z narzędziami. Był już gotów.

- Cały czas musisz prowadzić nasłuch na wypadek, gdyby Darkwood chciał nawiązać z nami łączność. Nadal nie wiadomo, skąd i z jaką siłą nadejdzie jego sygnał.

Doktor wziął M-16. Byli już na terytorium wroga. Od momentu nawiązania łączności z Jasonem Darkwoodem dowódcą amerykańskiej atomowej łodzi podwodnej “Ronald Wilson Reagan”, zgromadzili sporo danych na temat wielu małych baz sowieckich, znajdujących się na tych wyspach. Stanowiły one poważne zagrożenie dla Mid-Wake.

Od pięciu wieków toczyła się wojna między Karamazowem a Rourke’em i jego sojusznikami. W tym czasie pod wodą trwały walki między Amerykanami z Mid-Wake a podwodną kolonią sowiecką. Najdziwniejszy był fakt, że ani ludzie na lądzie, ani ludzie pod wodą nie wiedzieli o sobie nawzajem. Ludzie pod wodą nie wiedzieli nawet, że na lądach istnieje jeszcze życie.

Pomimo ryzyka dostrzeżenia Johna i Paula przez wysunięte sowieckie jednostki morskie nie pozostawało im nic innego, jak wylądować i naprawić urządzenie zmiany skoku śmigła.

Deszcz ze śniegiem wciąż padał. Przesuwający się często front ciepłego powietrza napotyka na swej drodze na silny wiatr, co często powoduje powstawanie stref ciszy. Często wytwarza się wówczas wysoki potencjał elektryczny, co może spowodować uderzenie pioruna. W takim przypadku w obwodzie elektrycznym mogłoby nastąpić zwarcie, a wówczas naprawa helikoptera stałaby się niemożliwa. Jeśli wirnik byłby tylko częściowo oblodzony, Rourke mógłby zmontować prowizoryczny podgrzewacz konwekcyjny, niepozwalający na zamarzanie mechanizmu w czasie pracy.

Skoro tylko John uniósł zwój lin kotwicznych, zdał sobie sprawę, jak ciężkie zadanie go czeka. Moment był krytyczny. Dał znak Paulowi i silnym pchnięciem otworzył drzwi. Prawie natychmiast silny podmuch wiatru wcisnął Rourke’a na powrót do wnętrza. Ponownie zebrał siły i wyskoczył na zewnątrz, zapadając się w zaskorupiałym śniegu. Gdy tylko puścił próg drzwi, Paul pociągnął je, zamykając wejście. Temperatura wahała się w granicach zera stopni Celsjusza. Mimo specjalnego ubioru John zaczął marznąć. Próbował odepchnąć się od kadłuba maszyny, ale wiatr nie pozwalał mu na to. Rourke skulił się, prawą ręką przytrzymując kaptur. Pas od pistoletu maszynowego i wierzchnia strona rękawiczek pokryta cienką warstwą lodu. W końcu dotarł do dziobu helikoptera. Odwrócił się pod wiatr, mrużąc oczy. Ustawił reflektor, zamontowany obok pierwszej liny kotwicznej. Sztywna od mrozu lina trzeszczała w dłoniach doktora. Z trudem ruszył przed siebie. W odległości około pięćdziesięciu stóp od helikoptera zatrzymał się, przydeptując linę, aby nie porwał jej podmuch wiatru. Następnie ukląkł na niej, otwierając niezdarnie przymarznięte wieko skrzynki z narzędziami. W skrzynce leżały lekkie kołki kotwiczne, długie na dziesięć cali, podobne w swej konstrukcji do tłoka połączonego z gwoździem kolejowym.

Rourke wyjął jeden kołek oraz młotek, zamykając na powrót skrzynię. Z całej siły zaczął go wbijać w piasek plaży, pokryty lodem twardym jak skała. W pewnej chwili zwątpił już nawet, czy uda mu się umocnić kołki, ale w końcu udało się wreszcie wbić pierwszy z nich. Kiedy spróbował podnieść skrzynkę z narzędziami, okazało się, że metalowa kaseta przymarzła już do podłoża. Musiał kilkakrotnie mocno szarpnąć, aby ją oderwać.

Paul poprzez lekko uchylone drzwi obserwował przyjaciela. Chciał pójść razem z nim, ale, jak zawsze, John miał rację. Ktoś musiał zostać w kabinie. Nagle coś mu się przypomniało.

- Nakrętki! - powiedział do siebie Rubenstein. Zrzucił lotniczą kurtkę, nałożył swoją kurtkę arktyczną i wyskoczył na zewnątrz.

Drugi kołek był już wbity, gdy John z przerażeniem zauważył przed sobą jakiś ruch. Sięgnął po swój pokryty już lodem M-16. Na szczęście był to tylko Paul.

- Tutaj! Pozwól mi to zrobić! - krzyknął Rubenstein, przekrzykując świst wiatru.

John odrzucił młotek i próbował rozetrzeć sobie zdrętwiałe mięśnie.

Wbili ostatni kołek. Niemiecki helikopter był teraz na tyle zabezpieczony, że huraganowy wiatr, nie mógł przewrócić maszyny. John wskazał ręką w kierunku śmigłowca. Jego przyjaciel pokazał wpierw ręką za siebie, a następnie wykonał gest w kierunku głównego śmigła. Rourke zaprzeczył ruchem głowy.

Po krótkiej chwili Paul skinął głową i, uchwyciwszy się jednej z mocujących lin, zaczął posuwać się w kierunku wejścia do helikoptera.

Rourke stał, przez moment zastanawiając się, czy ściągnąć z głowy kaptur wraz z goglami. Jednakże obawiał się, że długo bez nich nie wytrzyma. Czuł bowiem, jak czoło, jedyna odkryta część jego twarzy, drętwieje mu z zimna. Sama myśl o bliższym zetknięciu z lodowatym deszczem, który niósł z sobą wiatr, przerażała Johna. A jednak, ruszając z powrotem, zdecydował się unieść gogle do góry.

Z całej siły zaciskając powieki, zaczął po drabinie wspinać się na górę maszyny. Szczeble pokryła warstwa zamarzniętego śniegu, który jednak kruszył się pod rękawiczkami. Doktor powoli zbliżał się do głównego wirnika.

Paul, skostniały z zimna, pod skórą twarzy czuł mrowienie. Wszedł do środka. Usiadł za jednym z dwóch pulpitów kontrolnych, słysząc, jak deszcz ze śniegiem bębni po dachu śmigłowca. Włączył radio i nastawił je na pasmo o wysokiej częstotliwości. W odbiorniku rozległ się jakiś sygnał. Brzmiało to jak skowyt, wydawany przez konającego człowieka.

Paul roztarł ręce, wpatrując się w noc. Nie mógł dostrzec przyjaciela. Dźwięk dochodzący z radia, był najprawdopodobniej elektronowym widmem. Początkowo Rubenstein zaniepokoił się, wytłumaczył sobie jednak, że biorąc pod uwagę anomalia występujące w atmosferze wywołane elektrycznym sztormem w stratosferze, było to całkiem zrozumiałe. Nadal nie widział Johna, ale teraz mógł słyszeć, jak pracuje on na zewnątrz nad jego głową.

Czekał, siedząc bez ruchu. Radio bezbłędnie wychwytywało każdy sygnał transmisji, który znalazł się w jego zasięgu, bez względu na to, czy był on nadawany przez sojusznika, czy przez wroga. John jeszcze nie dał Paulowi znaku, by ten włączył urządzenie kontrolujące skok wirnika. Rubenstein wstał i skierował się w stronę ogona maszyny, gdzie przechowywał kilka osobistych drobiazgów, które zabrał z sobą na ekspedycję, po czym wrócił do kabiny. Na jego kurtce wciąż jeszcze widniały białe igiełki lodu. Kiedy powiesił ją na haku, zaczęły szybko tajać, tworząc na podłodze kałużę.

Deszcz i grad nadal uderzały o zewnętrzną powłokę helikoptera. Nagle silny podmuch wiatru przechylił maszynę na lewy bok. John był nadal na górze śmigłowca. Paul zadrżał. Czyżby zbyt słabo zakotwiczyli maszynę? Ale jak mogli zrobić to lepiej?

Na moment zamknął oczy. Najważniejsze, że Annie, Natalia i Otto wciąż żyli. Otworzył oczy. Ze swojego tobołka wyciągnął wodoszczelną torbę, w której znajdowała się jeszcze jedna mniejsza. Tę również otworzył. Wewnątrz znajdował się jego dziennik. Rubenstein wrócił do kabiny pilota i, przewróciwszy kilka kartek, zaczął pisać. Opisywanie zdarzeń w dzienniku, czy raczej pamiętniku, rozpoczął podczas podróży samolotem, na pokładzie którego po raz pierwszy spotkał Johna. Było to podczas Nocy Wojny.

Paul przeczytał pierwsze zapiski, które poczynił na temat Rourke’a:

Wysoki, o wysokim czole i gęstym zaroście. Twierdzi, że jest doktorem medycyny, ale gdzie doktor medycyny mógł się nauczyć pilotażu? Czy piloci zginęli od wybuchu bomby? Czy my wszyscy umrzemy? Ten człowiek jest lekarzem. Jest coś w jego twarzy, w jego spojrzeniu. Widziałem to w kościele, gdy patrzył w głąb nawy. Czyżbym mu zazdrościł? Chyba tak, ponieważ jego twarz w jakiś sposób wzbudza zaufanie...

Johna poznał bliżej w Albuquerque, gdzie Rourke chodził samotnie do pobliskiego kościoła, w którym spalono wiele ofiar, księdza oraz malutką dziewczynkę, której John nie mógł już uratować. Paul dobrze pamiętał spojrzenie Johna, w którym była zarówno złość, jak i smutek; drogę powrotną do strąconego odrzutowca, jazdę samochodem Chevy przy płynącej z magnetofonu muzyce zespołu Beach Boys, wreszcie masakrę w odrzutowcu. Bandyci! John Rourke był jak bohater z włoskiego westernu - mało słów, szybkie spluwy... I to jego dziwne spojrzenie. Sandy Benson, stewardesa o blond włosach, powiedziała Rourke’owi, że wierzyła w jego powrót. Umarła w jego ramionach. Paul wraz z Johnem znieśli ciała pasażerów załogi na jedno miejsce i spalili je. Odjechali razem na motocyklach, zdobytych na bandytach.

Rubenstein zamknął oczy i uśmiechnął się. Jeszcze wówczas nie wiedział, że tamte wydarzenia zadecydują o dalszych jego losach. Doktor John Rourke i redaktor Paul Rubenstein - razem.

Znaleźli obozowisko bandytów. John jechał na Harleyu, należącym do jednego z nich.

Na górze jednej ze stron dziennika Paula widniały słowa: “cyngiel, cyngiel”. Schlebiało mu, że potrafił obsługiwać Schmeissera - pistolet maszynowy MP-40, który miał przy sobie po dziś dzień. Również wtedy nauczył się prowadzić motocykl jak mało kto. Częste wywrotki były dobrą szkołą.

Razem poprzez kraj, razem poprzez czas. Od Nocy Wojny poprzez Wielką Pożogę, kiedy to na niebie pojawiły się płomienie, aż po sen narkotyczny. Po pięciu wiekach rodzaj ludzki, lub raczej to, co z niego zostało, znów stoczył się na krawędź totalnej wojny. Wystarczył tylko pojedynczy wybuch atomowy, aby zniszczyć delikatną powłokę atmosfery, która częściowo sama zdołała się odtworzyć w ciągu minionych pięciuset lat. Ale ten czas John i jego żona Sarah, Michael i Anna, Natalia oraz sam Paul przespali w kapsułach narkotycznych.

Rubenstein odwracał kolejne strony.

Projekt “Eden”. Wtedy Paul o mało nie zginął. Gwardia KGB pod dowództwem Władymira Karamazowa zaatakowały ich podczas niebezpiecznego lądowania promów kosmicznych. Po trwającym pięć wieków wahadłowym locie do granic układu słonecznego, astronauci dzięki hibernacji powrócili żywi. Również dzięki hibernacji, wysoko w górach północno-wschodniej Georgii, w Schronie, przetrwała rodzina Rourke’ów. Karamazow zamierzał zgładzić wszystkich tych, którzy przeżyli. Chciał zestrzelić bezbronny prom kosmiczny w czasie lądowania.

Rubenstein spojrzał na urządzenia kontrolne śmigłowca.

Potrafił pilotować taką maszynę. Niezbyt dobrze, ale potrafił. John mówił, że uczy się szybko. Nagle Paul zadrżał, nie z zimna, lecz z powodu pewnego wspomnienia, które nagle przyszło mu na myśl. Usiadł za sterami tamtego helikoptera. Udało mu się wystartować i ostrzelać Sowietów, ale maszyna została trafiona. Nieprzyjacielska kula raniła Rubensteina, a wieżyczka strzelnicza śmigłowca była unieruchomiona. Nie wiedział, jak wylądować. Wówczas John ocalił mu życie.

Na początku znajomość z Rourke’em była stosunkowo luźna, jednak z upływem czasu więzy między nimi zaczęły zacieśniać się coraz bardziej. Nikt, nawet dorastający syn Johna, Michael, nie był taki jak on. Nigdy już nie urodzi się ktoś taki jak John Thomas Rourke.

Wreszcie Paul doszedł do ostatniego zapisku: Annie żyje! Tak! Dzisiaj, z pomocą amerykańskiego Korpusu Morskiego i marynarki Mid-Wake, zdobyliśmy sowiecką łódź podwodną klasy Island, o nazwie “Archangielsk”. Jason Darkwood w pewnym sensie przypomina mi Johna, gdyż zawsze miał rację. Okrucieństwa popełnione przez sowiecką załogę z podmorskiego miasta-bazy na Pacyfiku są czymś, czego nie sposób zapomnieć. Zbrodnie na jeńcach, jasne: Wojna! Nasza koalicja przesłała im swoją notę. Gdyby siły wroga pod dowództwem Antonowicza połączyły się z podwodną flotą sowieckiej bazy, to czy bylibyśmy w stanie ich powstrzymać? Czy zjednoczone wojska Nowych Niemiec, ludzie z Hekli i nieliczni astronauci z Projektu “Eden”, którzy przetrwali, i Chińczycy z Pierwszego Miasta daliby im radę? A co ja i Annie zrobilibyśmy w obliczu przegranej naszych sprzymierzeńców? Czy szukalibyśmy mitycznego Trzeciego Miasta, gdziekolwiek by się ono znajdowało? A może ukrylibyśmy się na kolejne pięć wieków? I co wtedy? Wojna toczy się nadal. Czy skończy się kiedyś? Nawet John jest nią coraz bardziej zmęczony. Wiem o tym. Myślę, że załamanie na tle nerwowym (jeśli jest to właściwy termin) u Natalii jest w rzeczywistości jedyną rzeczą, którą martwi się Rourke. Ale tak już jest i on nic na to nie poradzi. Nie umie określić powodu załamania i wyprowadzić Rosjanki z depresji. Jej stan jest taki, jaki jest, i wyleczenie jej nie leży w jego możliwościach. Boże, błogosław ich oboje!

Wziął pióro i pisał dalej:

Kierujemy się w stronę Mid-Wake, pilotując łódź podwodną “Archangielsk”, obsadzoną przez naszą załogę pod dowództwem kapitana Jasona Darkwooda. Zaskoczyły nas warunki atmosferyczne. Śnieg, który sypał nieustannie, nagle przestał padać. Pojawiające się nie wiadomo skąd refleksy świetlne, prawdę mówiąc, przestraszyły mnie najbardziej. Leje straszliwie i dziękuję Bogu, że nie jesteśmy teraz w powietrzu. Głęboko wierzę, że to tylko oblodzenie spowodowało awarię głównego śmigła. John jest właśnie na zewnątrz, próbuje je naprawić. Nalegałem, by pozwolił mi to zrobić, ale nie zgodził się. W końcu wie, co robi. Jeśli okaże się, że to sprawa instalacji elektrycznej, wtedy utknęliśmy tu na dobre. Jestem ciekawy, czy w ogóle będziemy mogli wystartować przy tej pogodzie. Możemy po prostu zostać tutaj i przeczekać ten sztorm. Jeśli tylko wiatr ucichnie na tyle, aby można było oderwać się od ziemi, będziemy musieli to zrobić. W tej chwili nasza maszyna jest narażona na ogień dział pokładowych sowieckich łodzi podwodnych, mają nas jak na talerzu. Zastanawialiśmy się, co zrobić z helikopterem, gdy dolecimy już do Mid-Wake. Jedynym rozsądnym wyjściem wydaje się ukrycie śmigłowca na jakiejś pobliskiej wyspie, jeśli byłoby to w ogóle możliwe, gdyż w przeciwnym razie możemy zostać uznani przez naszych za wroga i zestrzeleni. W wypadku, gdybyśmy przeżyli, dalszą drogę musielibyśmy odbyć na pokładzie “Archangielska”, a może już na pokładzie jednostki USS “Ronald Wilson Reagan”. Zastępcą dowódcy FTJ jest Sebastian, niezbędny na tej łajbie.

Rubenstein zamknął dziennik, wpatrując się w ciemność. Zdziwił się, że z taką łatwością używa marynarskiego żargonu. Pomyślał, że brzmi to jak nieudane naśladownictwo stylu Roberta Stevensona lub Jacka Londona.

Nagle, Paul drgnął i wytężył słuch. Z radiowego głośnika dobiegł jakiś niesamowity ryk. Stawał się coraz głośniejszy. Paul wyciągnął z kabury swojego Browninga.

Ale to musiał być John. Najprawdopodobniej Rourke kończył drutowanie, konieczne dla prawidłowego działania podgrzewacza konwekcyjnego. Jeśli tak było, oznaczało to, że na szczęście obwód elektryczny nie został uszkodzony.

Czy wypróbować już skok śmigła? Nie. Nie, dopóki John nie znajdzie się w zasięgu jego wzroku. Paul zaczął sprawdzać instrumenty pokładowe.

Co będzie, jeśli mechanizm skoku głównego wirnika nadal nie będzie działał?


ROZDZIAŁ II

 

 

Na widełkach ponad specjalnie podświetlonym stołem, wisiał mikrofon, na którym leżała mapa.

- Tu kapitan. Gotowość bojowa! Powtarzam: gotowość bojowa! To nie są ćwiczenia. Utrzymujcie ze mną stały kontakt.

Kapitan padał mikrofon Aldridge’owi, wszedł po stopniach na podwyższenie, gdzie stał jego fotel.

Okrążały ich dwa sowieckie okręty podwodne klasy Island. Jeden z nich próbował nawiązać z nimi łączność na częstotliwości używanej w nagłych wypadkach. Sowieci używali specjalnego szyfru, którego obecna załoga “Archangielska” nie mogła odczytać.

Jason Darkwood zacisnął palce na miękkich poręczach fotela dowódcy.

- Zdaje się, że wpadliśmy, sir - powiedział kapral Lannigan, spoglądając znad pulpitu radarowego.

- Chcę, żebyś wiedział, iż jestem zadowolony z twojej asysty, Lannigan. Bądź cały czas w gotowości.

Lannigan nie był specjalistą od hydrolokacji, ale Darkwood darzył tego młodzieńca zaufaniem. Wiedział, że może mu ze spokojem powierzyć stanowisko na mostku kapitańskim, przeznaczone tylko dla oficerów Korpusu Dowódczego lub nielicznych członków załogi.

Kapitan Aldridge, pełniący na okręcie Darkwooda obowiązki oficera wykonawczego, dotknął rany na lewym ramieniu i odwrócił się od pulpitu, pytając:

- Tak więc capnęli nas?

- Co z Rourke’em? - Darkwood wstał, ignorując pytanie, które uznał za retoryczne.

Jednakże pytanie Aldridge’a nie było retoryczne. Pomimo sztormu na powierzchni morza i okrążenia przez dwie wrogie jednostki można było jakoś wyjść z opresji.

- Sam, idź na stanowisko odpalania torped!

- Tak jest! - Aldridge skinął głową i odszedł od stołu z mapą.

Darkwood stał w miejscu, zastanawiając się nad reakcją podwładnego.

- Marynarzu Eubanks - zwrócił się wreszcie do mechanika. - Czy poradzisz sobie z tym, synu? Będziemy musieli płynąć tak szybko, jak to tylko możliwe.

- Myślę, że tak, sir! Wszystko przygotowałem już wcześniej.

- Bardzo dobrze! - Kapitan pokiwał głową.

Wskaźniki diodowe pokazywały krzyżujące się trajektorie ruchu dwóch wrogich łodzi podwodnych. Czas upływał. “Archangielsk” płynął wciąż w takiej samej odległości od nieprzyjaciół. Sytuacja mogłaby się zmienić, gdyby któryś z okrętów nagle zwiększył szybkość.

- Siłownia! Stan reaktorów?

- Oba reaktory gotowe. Jedynie po stronie sterburty występują małe wahania ciśnienia.

- Zajmij się tym. Będę potrzebował pełnej mocy. Uzbrojenie!

- Tak jest! - odburknął Aldridge.

- Biegnij i sprawdź wyrzutnie torpedowe na rufie oraz na dziobie. Upewnij się, czy wszystkie są załadowane i gotowe do odpalenia. Zameldujesz mi stan ładunków.

- Tak jest!

Darkwood zmrużył oczy, obserwując ekran na pulpicie nawigacyjnym. Mógł na nim wyodrębnić zbliżające się, niezgrabne sylwetki dwóch łodzi podwodnych. Celowo unikał jakichkolwiek podejrzanych manewrów, aby nie przyspieszać tego, co było nieuniknione.

- Lannigan! Zorientuj się w łączności między nimi.

- Tak jest, sir.

Lannigan był ambitnym, młodym człowiekiem, marzącym o szlifach oficera i, jeśliby postępował jak dotychczas, miał spore szansę na promocję. Zważywszy stałą fluktuację kadr na Mid-Wake oraz nieustające walki, zawsze było zapotrzebowanie na dobrych oficerów, zdolnych i ambitnych. Jeśli wojna rozprzestrzeni się na ląd, będzie ich potrzeba jeszcze więcej. Była to dość ponura perspektywa.

- Utrzymują między sobą ciszę radiową, ale w tej chwili odbieramy osobiste wezwanie dla komandora Stakanowa, aby dał im odpowiedź, sir.

- Zawsze możemy powiedzieć im, że obecnie komandor prowadzi odprawę oficerów. Tak przypuszczam - powiedział półszeptem Darkwood.

Jego wzrok przykuły dwie, zbliżające się do siebie linie, biegnące przez ekran. Dwie łodzie podwodne klasy “Island”, z którymi zapewne przyjdzie mu stoczyć bitwę. A gdzieś tam, na powierzchni, w sztormie, doktor Rourke wraz ze swym przyjacielem Rubensteinem najprawdopodobniej nie mogli nic zrobić. O ile w ogóle jeszcze żyli. Z pokładowego komputera okrętu “Reagan” kapitan uzyskał wszelkie dane dotyczące śmigłowców. Z tego, co w nich znalazł, wynikało, że w takich warunkach śmigłowiec miał raczej nikłe szanse na utrzymanie się w powietrzu.

Dwie linie zbiegły się coraz bardziej.

- Daj mi na komputer obraz dziobu i rufy - rozkazał Darkwood.

Na monitorze widać było niezbyt silne, lecz dość wyraźne rozbłyski świateł pozycyjnych rufy i dziobu.

- Pełna gotowość bojowa - poinformował Sam.

- Utrzymywać ją aż do odwołania - polecił.

Za ich kilwaterem było otwarte morze. Wszystko wskazywało na to, że dwa okręty podwodne planowały zablokować ewentualny odwrót “Archangielska”. Pomimo to miał on jeszcze możliwość manewru.

- Lannigan! Spróbuj przebić się poprzez ich częstotliwość i sprawdź, czy poza normalnym zasięgiem jest jakaś transmisja ponad nami.

Darkwood czuł, że w pobliżu przyczaiła się jeszcze jedna łódź sowiecka. Obserwując na ekranie radarowym manewry dwóch okrętów, zorientował się, że chcą one skierować “Archangielsk” wprost na trzecią jednostkę. Z tej sytuacji musiało być jakieś wyjście! Nie miał zamiaru dać się okrążyć i zatopić. Taką ewentualność stanowczo wykluczał.

 

T. J. Sebastian pochylił się w kapitańskim fotelu.

- Łączność, czy macie coś z “Archangielska”? Porucznik Mott odwrócił się od pulpitu.

- Absolutnie nic, panie Sebastian. Ciągle te same sygnały z łodzi do łodzi. Połączenie charakterystyczne dla okrętów klasy “Island”, ale jest ono bardzo nieregularne i nadawane kodem bojowym. Powtarzają się prośby o osobistą rozmowę z komandorem Stakanowem z “Archangielska”.

- Bardzo dobrze, poruczniku. Informujcie mnie o każdym nowym sygnale.

Sebastian zwrócił się do stanowiska bojowego:

- Porucznik Walenski! Stan wyrzutni torpedowej.

- Stan wyrzutni dziobowych: pierwsza, druga, trzecia i czwarta, uzbrojone w samonaprowadzające silne ładunki wybuchowe, sir. Rufowe wyrzutnie torpedowe: pierwsza, druga, trzecia i czwarta, również tak samo uzbrojone, sir.

- Bardzo dobrze, pani porucznik.

Wstał i zszedł z podwyższenia, na którym stał kapitański fotel. Przeszedł na główny pokład stanowiska dowodzenia. Było tam pełno migocących lampek kontrolnych. Przez moment analizował jarzące się diodami kursy dwóch wrogich okrętów podwodnych i kurs trzeciego, na którego spotkanie najwyraźniej zmierzały dwa poprzednie, a którym był właśnie “Archangielsk” dowodzony przez Jasona Darkwooda.

Zastanawiał się przez chwilę, po czym podniósł mikrofon wewnętrznego węzła łączności i powiedział:

- Tu kapitan Sebastian! Uwaga, uwaga! Alarm bojowy! Powtarzam: alarm bojowy! To nie są ćwiczenia!

Zawyła syrena. Sebastian odłożył mikrofon na miejsce.

- Łączność, czy jest coś nowego?

- Nie, sir. Same zakłócenia.

- Sonar! Ciągle wyłapujesz widmo? Podporucznik Kelly, nie podnosząc wzroku znad urządzenia, odpowiedziała:

- Cały czas, sir. Tak jak pan mówi, to może być tylko widmo.

- A jednak wydaje mi się to mało prawdopodobne - powiedział Sebastian, obserwując na ekranie krzyżujące się linie. Pułapka zamykała się. Było to widoczne jak na dłoni. Jednakże “Reagan”, chcąc przyjść “Archangielskowi” z pomocą, musiał zachować ostrożność, gdyż zbyt łatwo mógłby sam wpaść w potrzask.


ROZDZIAŁ III

 

 

John pociągnął łyk kawy z kubka trzymanego w drżących z zimna rękach. Helikopter wciąż stał na ziemi. Paul pochylony nad rozrusznikiem, próbował włączyć główny wirnik. Kiedy silnik zaskoczył, śmigłowiec zawibrował. Silne podmuchy wiatru spowodowały, że liny kotwiczne napięły się gwałtownie. Kawa z kubka wylała się na ręce doktora, nie parząc go jednak. Rourke zdał sobie nagle sprawę, że palce ma prawie odmrożone.

- Och, załapał. John! Spisałeś się na piątkę.

- Utrzymuj główny wirnik na wolnych obrotach, Paul. To przyspieszy rozmrożenie i nie wyładuje tak szybko akumulatora - wycedził Rourke, szczękając zębami.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin