Ahern Jerry - Krucjata 20 - Mid Wake.doc

(1155 KB) Pobierz
JERRY AHERN

JERRY AHERN

 

KRUCJATA

MID-WAKE

Przełożył: Tomasz Stecewicz

Tytuł oryginału: The Survivalist. Mid-Wake.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Data wydania oryginału: 1988

Data wydania polskiego: 1992


Walterowi, Robercie i Leslie, Wally’emu, a ponadto tym, którzy zaprzyjaźnili się z rodziną Rourke’ów i Ahern’ów, życzę wszystkiego dobrego...


Od autora

Jim Foley ze spółki „Dacor” posiadł umiejętność życia pod wodą. Będąc entuzjastą przygód Johna Rourke’a, pomagał autorowi „Krucjaty” w pracy nad niniejszym tomem. Wiedza i umiejętności Foleya znacznie wzbogaciła Mid-Wake.

Dziękuję, przyjacielu.

Jack Crain z Weatherfort (stan Teksas) projektuje i wyrabia noże wyposażone w zestawy umożliwiające przetrwanie.

Kogóż innego mógłby poprosić John Rourke o najlepszy w świecie nóż?

Wielkie dzięki, przyjacielu.

Jerry Ahern Commerce, Georgia Marzec 1987


Rozdział I

 

 

Amerykanin przyglądał się muszli wyrzuconej przez morze. Nie została jeszcze oszlifowana do połysku przez wilgotny piasek, którego pojedyncze ziarenka nadal do niej przylegały.

John spojrzał na linię horyzontu. Słońce barwiło morskie fale na pomarańczowo. Pamiętał, jak kiedyś (jak to już dawno temu!) przykładał do ucha muszlę, którą jego ojciec przywiózł z Karaibów. Słyszał ten sam dźwięk, lecz teraz szum zdawał się wszechobecny. Rourke przykucnął przy zbliżającej się grzywie białej piany, którą niosła fala. W dłoni nadal trzymał konchę. Znalazła się tu niedawno i mięczak, który ją zamieszkiwał, nie był reliktem przeszłości. Morze wciąż żyło.

Niemal ćwierć mili dalej stała Natalia. Rourke obserwował ją uważnie. Fale łagodnie obmywały stopy dziewczyny.

Wyrzucił muszlę i opłukał rękę z piasku.

John stanął wyprostowany. Wiatr wzbijał delikatną mgłę zimnych kropli. Doktor podniósł kołnierz skórzanej kurtki. W kieszeni dżinsów znalazł zapalniczkę i wyciągnął cienkie, ciemne cygaro. Koniec cygara był już prawie urwany, więc Rourke go odgryzł. Próbował je zapalić, osłaniając płomień dłońmi. Ciągle spoglądał na Natalię.

 

Obserwował ją. Miała na sobie wojskowy uniform. Kabury na biodrach ściągały poły rozpiętej czarnej kurtki. Wiatr smagał jej kruczoczarne włosy. Odczyt dalmierza umieszczonego w hełmie wskazywał, że dzieli ich sto dwadzieścia pięć metrów. Uregulował translokator w tornistrze: jej twarz powiększyła się w zbliżeniu. Dziewczyna była śliczna. I nie wyglądała na Chinkę. Uzbrojona jak zawodowiec. Jej wysokie, czarne buty były wykonane z jakiegoś gładkiego tworzywa, które wyglądało jak naturalna skóra. Podobne buty major widział kiedyś u chińskich żołnierzy. Miała długie nogi. Zdecydowany krok pasował raczej do mężczyzny.

Kierenin uśmiechał się. Zanurzył się, rozpościerając skrzydła, splótł dłonie. Schodził w głąb rytmicznie poruszając nogami.

Jego ludzie czekali. Popłynął w ich kierunku. Sześciu dowódców drużyn zbliżyło się do majora.

- Wybierzcie sześciu ludzi - rzekł Olaf Kierenin. - Po plaży spaceruje kobieta. Jest sama. Chcę ją mieć. Aleksander, zajmiecie się tym.

- Tak jest, towarzyszu majorze. - Podporucznik skinął głową. Kiedy mówił, z zaworu bezpieczeństwa na szczycie hełmu wydobywały się pęcherzyki gazu. - Ale, towarzyszu majorze, sześciu moich ludzi na jedną Chinkę?

- To nie Chinka. Jest uzbrojona. Trzeba przedsięwziąć jak najdalej posunięte środki ostrożności. Chcę mieć ją żywą. - Kierenin starał się nie myśleć o pytaniach podporucznika. Mężczyzna po jego prawej stronie nic nie mówił. Major zwrócił się do niego: - Borys, będziesz dowodził atakiem dywersyjnym na chińską stację energetyczną. Nie bierz żadnych jeńców prócz oficerów, chyba że rozpoznasz kogoś ważnego.

- Tak jest, towarzyszu majorze.

Skrzydła Kierenina rozpostarły się szerzej, kiedy major skierował się ku powierzchni. Dwaj żołnierze Specnazu, którzy stanowili jego asystę, płynęli teraz za nim. Pozostali rozdzielili się. Kapitan Borys Fiedorowicz wziął pod swoją komendę czterech oficerów, zaś Aleksander zasygnalizował członkom swego oddziału, by dołączyli do niego. Młody oficer z sześcioma żołnierzami Grupy Specjalnej minął Kierenina.

Ekstraktory wodoru Stalowych Delfinów pracowały na najwyższych obrotach. Żołnierze przeprowadzali ostatnią kontrolę osprzętu pław, potem wsiadali na swoje maszyny i podrywali je, włączając silniki. Borys Fiedorowicz zawisł poniżej Kierenina na prawym skrzydle oddziału. Na znak dany przez Fiedorowicza Stalowe Delfiny utworzyły szyk podobny do wachlarza. Płynęli wzdłuż krawędzi szelfu. Do plaży mieli mniej więcej kilometr. Kierenin spojrzał na zegarek. Wszystko przebiegało ściśle według planu. Dotrą na miejsce za jakieś pięć minut.

Kierenin ruszył ku powierzchni. Wstrzymując oddech, wypłynął na przybrzeżną płyciznę. Powód tego pośpiechu był prosty - panicznie bał się przebywania pod wodą. Odbył seans terapeutyczny pod hipnozą i dopiero teraz przestał go prześladować irracjonalny lęk przed uszkodzeniem skafandra.

Był teraz około dwudziestu pięciu metrów od nieznajomej. Stanął na mieliźnie, odłączając hełm od skafandra. Zanurzył twarz w wodzie i zrobił wydech. Gdy podniósł głowę, odpiął zatrzaski i zdjął hełm. Znów wydech, potem głęboki wdech. Major czuł teraz lekkie pieczenie gardła i kanałów nosowych. Była to zwykła reakcja organizmu przy przechodzeniu z oddychania tlenem z butli na oddychanie powietrzem atmosferycznym.

Aleksander i jego ludzie wynurzyli się na powierzchnię, niektórzy mieli już uchylone hełmy, inni wyciągnęli już pistolety. Podporucznik dał znak, żeby schowali broń.

Kobieta niczego nie zauważyła, nadal wolno przechadzała się po plaży. Kierenin widział ją na tyle wyraźnie, by dojrzeć, jak rozczesuje włosy palcami. Zaczął brodzić po przybrzeżnej płyciźnie, by z bliska przyjrzeć się nieznajomej.

Wtedy ich zauważyła. W jej rękach błysnęła broń. Ogłuszający huk i jeden z żołnierzy upadł na piasek. Aleksander oraz pozostałych pięciu mężczyzn biegli w jej kierunku. Następny strzał. Następny żołnierz Specnazu potknął się i upadł. Prawą nogę miał nienaturalnie wykręconą. Kierenin rzucił się biegiem wzdłuż granicy przyboju. Rękę trzymał na kaburze, ale nie wyciągnął jeszcze broni. Jego podwładni biegli za nim.

Pistolety kobiety wypaliły ponownie. W szarym zmroku Kierenin widział wyraźnie płomienie.

Kiedy dobiegł do walczących, zobaczył ją. Straciła pistolety, ale nie miała zamiaru się poddać. Jeden z żołnierzy, którzy ją przewrócili, ranny tarzał się w piasku. Nagle Kierenin dostrzegł w jej ręce błysk stali. Nóż, który zobaczył, nie przypominał niczego, co kiedykolwiek widział. Tańczył przed nią, ze świstem przecinając powietrze i skutecznie chroniąc nieznajomą przed czterema napastnikami.

Major wyszedł z wody, czując, że ulega niezdrowej fascynacji. Kobieta była prawdziwą maszyną do zabijania. Kolejny z jego żołnierzy został zraniony i czołgał się teraz po plaży, zaś Aleksander i dwaj pozostali wyciągnęli broń. Zatoczyła koło i podbiegła, markując pchnięcia. Jeden z kontuzjowanych żołnierzy podniósł się z ziemi. W ręce trzymał kawał drewna wyrzucony przez morze.

Kierenin chciał już dać sygnał swoim przybocznym, by włączyli się do walki. Sam wysunął się zza skały. Ale wtem pojawił się jakiś wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna. Ubrany w kurtkę z brązowej skóry i wypłowiałe niebieskie spodnie, biegł w kierunku kobiety. Oczy zakrywały mu okulary ochronne o ciemnych szkłach. Wypalił z pistoletu...

Ranny komandos Specnazu runął na piasek. Kobieta dalej walczyła zajadle. Nóż w jej rękach był groźną bronią. Kolejny błyskawiczny ruch i ostra klinga ugodziła następnego przeciwnika. Padł martwy.

Kierenin usłyszał cichy trzask pistoletu Aleksandra. Kobieta odpowiedziała ciosem bojowego noża. Jeśli nawet jeden z pocisków pneumatycznych trafił ją, podwyższony poziom adrenaliny musiał opóźnić reakcję organizmu. Nagle potknęła się i upadła na twarz. Próbowała wstać. Bezskutecznie.

Mężczyzna zwrócił się w kierunku Aleksandra, który składał się do strzału. Kierenin wypalił raz, potem drugi. Przybysz także odpowiedział ogniem. Aleksander runął do tyłu. Major wystrzelił kolejny raz. Obcy upadł, lecz zaraz próbował dźwignąć się na nogi. Z rany na skroni spływała mu krew, w karku utkwił mu pneumatyczny pocisk. Upuścił pistolety. Przewrócił się na bok, prawą dłonią odszukał pocisk i wyrwał go. Mężczyzna usiłował dobyć wielkiego noża. Kierenin błyskawicznie kopnął przeciwnika w skroń, tuż koło krwawiącej rany. Mężczyzna znieruchomiał. Jego bezwładne ciało leżało teraz obok nieprzytomnej kobiety. Major schował broń do kabury.

- Niech jeden z was nawiąże łączność z grupą na brzegu. Niech kapitan Fiedorowicz wycofuje oddział. Przysłać worki na ciała poległych. Przygotować oddział medyczny.

Przyklęknął pomiędzy nieprzytomnymi. Teraz mógł zobaczyć ich broń. Wyglądała na bardzo starą. Podniósł noże. Kiedyś przeglądał książki historyczne, w których wspominano o dużych nożach zwanych mieczami. W zamierzchłych czasach taką broń nosili zwykle bogaci właściciele ziemscy, którzy wyzyskiwali ubogich chłopów. Ten, którego używała kobieta, był tylko nieco większy od skalpela chirurgicznego, ale równie ostry.

„Kobieta i mężczyzna... - zastanawiał się oficer. - Ich wygląd wskazuje... - Nie mógł zebrać myśli. - Nie są Chińczykami...”

Ale nie przypuszczał, by ludzie ci pochodzili z Mid-Wake.

Polecenie Kierenina zostało przekazane kanałem operacyjnym. Za chwilę w słuchawkach Fiedorowicza rozległ się głos majora.

- Odkomenderować sześciu ludzi razem z Mikołajem Konstantinem - powiedział kapitan do mikrofonu.

Starał się nie myśleć o wiadomościach, które usłyszał. W ciągu tych lat, które minęły od jego awansu na zastępcę dowódcy ekspedycji Specnazu, przyzwyczaił się do tego, że towarzysz major interesował się pięknymi kobietami.

Jednak trudno było wyobrazić sobie kobietę, która poczyniła takie spustoszenie w oddziale Aleksandra. Fiedorowicza ubawiła myśl, że przyboczni Kierenina, a może nawet on sam, mogli być zmuszeni do wzięcia bezpośredniego udziału w walce. Ponownie przemówił do mikrofonu:

- Pierwszy Oddział, wyruszać wzdłuż zewnętrznego muru. - Obserwował porucznika prowadzącego tyralierę żołnierzy uzbrojonych w karabiny AKM-96. Fiedorowicz zerknął na własną broń, sprawdzając zamocowanie magazynka. Spojrzał na Pierwszy Oddział posuwający się wzdłuż ściany siłowni. - Drugi Oddział, wchodźcie do środka - wydał rozkaz przez radio.

Druga grupa biegła w kierunku muru. Miotacze pocisków pneumatycznych wydały cichy syk: kotwiczki pofrunęły na mur, ciągnąc za sobą liny. Kiedy tylko zahaczyły się, dwaj żołnierze szarpnięciem sprawdzili, czy kotwice trzymają się mocno, i rozpoczęli wspinaczkę po ścianie.

- Trzeci Oddział, do natarcia!

Fiedorowicz rozpoczął wspinaczkę. Wciąż jeszcze potrafił dotrzeć na szczyt szybciej niż którykolwiek z jego ludzi. Na górze oślepiło go zachodzące słońce. Przesunął bezpiecznik przy swoim AKM-96 i ruszył biegiem po szczycie muru.

Żołnierze Drugiego Oddziału byli już na dachu siłowni. Bezszelestnie rozprawili się z obsadą wieży strażniczej, a teraz chowali noże do pochew. Dookoła leżały trupy Chińczyków.

Zatrzymał się przy wieży strażniczej i spojrzał na zegarek. Za czterdzieści dwie sekundy Pierwszy Oddział powinien rozpocząć pozorowany atak na bramę wejściową. Szukał jakiejś kryjówki, w końcu znalazł odpowiedni załom muru. Jeszcze raz sprawdził czas. Wydał rozkaz przez radio:

- Na mój sygnał otworzyć ogień, wystrzelę pierwszy.

Podniósł broń do ramienia, wyostrzając obraz celownika optycznego na trzech biało ubranych Chińczykach, którzy stali na dziedzińcu budynku administracyjnego. W myślach odliczał sekundy.

Wreszcie wystrzelił pierwszą serię, potem kolejną. Przy podwójnych bramach prowadzących na teren siłowni detonowały ładunki wybuchowe. Pierwszy oddział zaatakował dolną bramę, kiedy tylko wiatr rozwiał dym. Dziedziniec wypełnili chińscy żołnierze.

- Saperzy Drugiego i Trzeciego Oddziału, do akcji!

Po obu stronach muru odezwały się karabiny maszynowe. Nagle Fiedorowicz dostrzegł dziwne poruszenie na dziedzińcu. W pobliżu bramy pojawiło się trzech ludzi. Jeden ubrany był jak Chińczyk, dwaj pozostali mieli na sobie spłowiałe jasnoniebieskie spodnie, wojskowe buty i koszule. Seriami z pistoletów torowali sobie drogę do siłowni.

Zbliżali się właśnie do plutonu saperów. Fiedorowicz krzyknął do mikrofonu:

- Uwaga, saperzy. Zbliża się do was oddział obrony! Podniósł broń do ramienia, naprowadzając krzyżyk optycznego celownika na wysokiego mężczyznę, który strzelał najskuteczniej. Kiedy naciskał spust, tamten nagle zniknął z pola widzenia. Kula kapitana raniła jednego z saperów.

Fiedorowicz zaklął, ponownie mierząc do wysokiego mężczyzny. Wyprostował się, by móc go dobrze widzieć. Zobaczył, jak mężczyzna z nożem w prawej ręce i pistoletem trzymanym za lufę niczym maczuga, zaatakował najbliższy pluton saperów.

- Odział Drugi i Trzeci, skoncentrować ogień na trójce, która atakuje w pobliżu siłowni!

W tym momencie zdał sobie sprawę, że było już za późno. Chińska obrona otrząsnęła się z początkowego zaskoczenia i zaczęła spychać Pierwszy Oddział ku bramie. Obrońcy otrzymali teraz wsparcie ciężkich karabinów maszynowych.

Fiedorowicz spojrzał raz jeszcze na chińskich żołnierzy i na swoje dwa oddziały. Obrońcy zdobyli rosyjskie AKM-y i strzelali do żołnierzy Specnazu znajdujących się nadal między ścianami. Miał zbyt mało ludzi, by stawić skuteczny opór.

- Pierwszy Oddział, wycofać się do punktu zbiórki i opanować wejście na teren instalacji. Zapewnić osłonę pozostałym oddziałom, by mogły się wycofać.

Ruszył ku zewnętrznej krawędzi muru. Trzech ludzi przemieniło łatwe zwycięstwo w niespodziewaną porażkę. Było to pierwsze niepowodzenie w dziejach wypraw przeciwko Chińczykom. Obejrzał się i wydał kolejny rozkaz:

- Oddział Drugi, koniec akcji! Odział Trzeci, wesprzeć ogniem zaporowym odwrót Oddziału Drugiego!

Zainstalował radiowy detonator. Uruchomił go i zamknął pokrywę urządzenia. Wybuch miał nastąpić za trzy minuty.

- Trzeci Oddział, wycofać się! Natychmiast!

Zamknął karabińczyk przy pasie i zaczął spuszczać się w dół.

Prawą dłonią przesuwał linę, lewą kontrolował prędkość opadania. Kiedy dotknął ziemi, wyciągnął nóż i odciął się od liny. Spojrzał na tarczę stopera. Zostały dwie minuty.

- Pierwszy Oddział, ubezpieczać odwrót Drugiego i Trzeciego do chwili otrzymania sygnału. Oddział Drugi i Trzeci, wycofywać się na plażę.

Biegł co sił w nogach. Strzały zaczęły padać także od strony muru. Chińska obrona zajęła już swoje pozycje.

Każdy z komandosów na opancerzonym pasie nosił pakiet wybuchowy. Wewnątrz pakietu znajdował się mikroodbiornik dostrojony do specjalnego sygnału kombinowanego z trzech zakresów fal radiowych. Fiedorowicz uruchamiał dotąd taki detonator tylko raz, podczas pierwszej tury ćwiczeń na powierzchni, krótko po otrzymaniu nominacji na oficera Specnazu. Ale w czasie treningu nikt nie zginął. Jeśli detonator zadziała, wszyscy znajdujący się w promieniu dwustu metrów od epicentrum, zginą.

Pozostała minuta. W końcu dał szansę swoim ludziom:

- Pierwszy Oddział, zdjąć pasy ładunkowe. Uruchomiłem detonator czasowy, który za pięćdziesiąt siedem sekund zadziała.

Wciąż biegł. Przed nim wyrósł niewielki pagórek. Razem ze swoimi ludźmi zaczął wbiegać na jego szczyt. Coraz silniej czuć było nęcący zapach morza. Kiedy zbiegł z góry, znów spojrzał na stoper.

Usłyszał eksplozje. Następowały po sobie jak wystrzały z karabinu maszynowego.

 

Przezroczyste skrzydła, głowy w szklanych baniach. Czyżby sen? Ujrzał te stwory przez swój wizjer. Od tamtego czasu nie miał tak naprawdę żadnych snów. Ale to był koszmar. Nie mógł się ruszyć, nie potrafił się obudzić. Natalia także gdzieś tu była, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Obserwował podwodne istoty. Przypominały one lecące w powietrzu ptaki. Monstrualne ptaki, pełne niezwykłego wdzięku. Zaschło mu w ustach, a głowa pękała z bólu. Z głów i rąk podwodnych istot emanowało światło. W jego strumieniach dostrzegł coś na kształt olbrzymich parówek, które, wydzielając pęcherzyki powietrza, płynęły poprzez głębiny. Poruszył głową w nadziei, że sen pryśnie. Ale wtedy zobaczył coś znacznie gorszego. W sporej odległości widać było ogromny, ciemny kształt. Widział już wcześniej coś równie dużego. Ale co mogła robić na takiej głębokości konstrukcja o rozmiarach lotniskowca?

Skrzydlate istoty były zgrupowane w szeregi niczym jakaś dziwaczna formacja militarna. Próbował lepiej im się przyjrzeć. Wyraźnie zwalniały. Ciemny przedmiot okazał się okrętem podwodnym, jednak tak nieprawdopodobnie wielkim, że Johnowi zdał się on bardziej nierzeczywisty niż skrzydlate stwory. Gdy podpłynął bliżej, nie mógł dojrzeć ani rufy, ani dziobu. „Atomowy okręt podwodny Ohio klasy Trident - próbował sobie przypomnieć szczegóły - miał sto sześćdziesiąt metrów długości”. Potrząsnął głową, co przypłacił ostrym atakiem bólu. „Nie, ponad sto siedemdziesiąt metrów. A ten okręt jest prawie dwukrotnie dłuższy”. Zaczęli podpływać ku łodzi. Istoty wyłączyły swoje światła, kiedy przez wodę z góry spłynęła żółta jasność. Rourke zmrużył oczy.

Uskrzydlone istoty zawisły w pobliżu źródła światła. „Wyglądają jak ogromne owady - pomyślał doktor. - Ćmy lecące do lampy”.

Wątpił, czy po przebudzeniu będzie coś z tego pamiętał. Bardzo rzadko udawało mu się zapamiętać jakiś sen.

Kilka istot owinęło się skrzydłami, rozłożyło je ponownie, po czym pomknęły w kierunku światła, znikając we wnętrzu łodzi podwodnej.

Naraz John przypomniał sobie kłótnię z Natalią, podczas której dowiedział się, że ona nie może z nim dalej żyć ze względu na Sarah i dziecko. Wojna będzie trwała bez końca i dalej w ten sposób nie mogą sobie układać życia. Kiedy Rourke powiedział dziewczynie, że jest mu potrzebna, zaczęła płakać i odeszła brzegiem morza. A on po prostu patrzył za nią, zamiast ją dogonić. Koszmar. Utrata Natalii byłaby największą tragedią.

Kolejne skrzydlate stworzenia znikały we wnętrzu łodzi. Wtedy zobaczył coś, co przypominało cylindryczną trumnę. Kierowano ją w stronę źródła światła. Ogromne, błyszczące kleszcze pojawiły się wprost z blasku, pochwyciły cylinder i wciągnęły go do środka.

John poczuł, że sen się kończy i nie dane mu będzie zobaczyć, co jest po drugiej stronie światła. Kilka przedmiotów w kształcie parówek było oblepionych stworzeniami, które chciały zostać wciągnięte olbrzymimi szczypcami do wnętrza łodzi podwodnej. Poczuł zmianę kierunku ruchu i zdał sobie sprawę, że on też zmierza ku światłu.


Rozdział II

 

 

John otworzył oczy, ale głowa bolała go tak, że musiał je natychmiast zamknąć. Po chwili spróbował po raz drugi, tym razem wolniej.

Nad jego głową wisiał wypolerowany do połysku dźwig. Doktor spróbował poruszyć ręką. Ramię było jak bezwładne. Potrząsnął głową. Ból wzmógł się, lecz pomógł Johnowi odzyskać przytomność. Ramiona były przymocowane za jego plecami. Spróbował poruszyć nadgarstkami. Również zostały unieruchomione.

- Beznadziejne - szepnął.

- John?

Rourke odwrócił głowę.

- John!

To był głos Natalii. Leżała parę metrów od niego. Skrępowano jej nadgarstki. Pod nią, na stalowej podłodze Rourke dostrzegł kałużę wody i wtedy zdał sobie sprawę, że jego ubranie również jest mokre. Za plecami Rosjanki widniała czarna trumna z otwartym wiekiem i małym okienkiem w pokrywie. Jednak to nie był sen.

- Gdzie... Jak się czujesz?

- Głowa mi pęka. Pewnie dali mi jakiś zastrzyk. Przypuszczam, że podobnie było z tobą.

- Czekaj, niech sobie przypomnę...

- Wydaje mi się, że trafili nas jakimiś pociskami usypiającymi. Pamiętam, że podczas walki coś ukłuło mnie w pierś. Ale nie widzę żadnego rozdarcia na bluzie. Czuję się, jakbym była pijana. John, co się stało?

Była przerażona. Dawało się to wyczuć w tonie jej głosu. Nie pamiętał już, kiedy widział Natalię w takim stanie.

- Uszy do góry - powiedział Rourke.

Czuł, że zaczyna drżeć z zimna. Odwrócił głowę w drugą stronę. Była tam potężna wodoszczelna grodź. John spróbował poruszyć się. Udało mu się nieco zmienić pozycję. Dostrzegł jakieś urządzenie z dużym kołem pośrodku otwierające właz.

- Kiedy się obudziłaś, gdzie byliśmy...?

- To był jakiś koszmar... Te stworzenia ze skrzydłami i ogromnymi głowami. Też je widziałeś?

- Widziałaś tę ogromną łódź podwodną?

Natalia skinęła głową. Rourke poruszył ciałem, przekręcając się na boki, zginając palce i nadgarstki, by przywrócić krążenie.

- John, zabrali mi nóż Russel. Wszystko mi zabrali. Mieli wykrywacz metalu. Sprawdzili nas dokładnie.

- Ci faceci z plaży?

- Byli ubrani w jakieś kombinezony ochronne, pamiętasz? Wyglądało to na skafander płetwonurka.

Rourke usłyszał szczęk metalu i odwrócił głowę. Wodoszczelne drzwi otworzyły się na oścież. Stanął w nich potężnie zbudowany mężczyzna. Wyglądał jak atleta, ledwie mieścił się w otworze wejściowym. Jego twarz o wystających kościach policzkowych była trupio blada. Uderzająco kontrastowało to z ciemnym skafandrem, w który był ubrany. Krzaczaste brwi miał zrośnięte nad nosem, co nadawało twarzy wyraz zamyślenia. Zbyt szerokie usta sprawiały, że kiedy mężczyzna się uśmiechał, jego oczy nie zmieniały wyrazu. Rozchylone wargi ukazywały zęby tak idealnie białe, że Rourke zaczął podejrzewać, iż są sztuczne. Jego głos był bezbarwny i bardzo niski. Przemówił po rosyjsku, z dziwnym akcentem:

- Kim jesteście?

Natalia odpowiedziała mu po niemiecku:

- A kim pan jest?

Do środka weszło jeszcze trzech ludzi. Wszyscy ubrani podobnie. Dopiero teraz doktor zauważył złote galony na rękawie pierwszego mężczyzny.

- W jakim języku mówicie? - odezwał się ponownie mężczyzna.

- Po niemiecku - odpowiedział Rourke. - Może znacie angielski? „Mogli nas podsłuchać” - myślał. - Czego od nas chcecie? - spytał John po niemiecku.

Mężczyzna odwrócił się do swych towarzyszy. Wzruszył ramionami. Wskazał drzwi i wyszedł. Reszta zrobiła to samo. Rourke spojrzał na Natalię. Zapytała po niemiecku:

- Co to za facet?

- Pewnie ich dowódca. Chyba widziałem go na brzegu. Mam nadzieję, iż szybko spostrzegą, że to jakaś idiotyczna pomyłka. Dobrze się czujesz?

Natalia uśmiechnęła się. John odwrócił się na dźwięk otwieranych drzwi. Tuż za znanym im już dowódcą stał człowiek w mundurze oficera marynarki wojennej. Nie można było odczytać jego rangi, lecz wnioskując z mniejszego skomplikowania wzoru złotych galonów na rękawach, miał niższy stopień. Jego kurtka była błękitna, bez wyłogów, wysoko zapięta pod szyją. Był prawie łysy, nieco niższy od swego dowódcy. Powiedział łamaną niemczyzną:

- Jesteście oboje Niemcami?

- Zaszła jakaś pomyłka. Proszę nas uwolnić. Ja i moja żona nie chcieliśmy zrobić waszym ludziom nic złego.

Nowo przybyły powiedział tym samym dziwnym rosyjskim, że jeńcy twierdzą, iż są mężem i żoną. Najstarszy rangą oficer w zamyśleniu pokiwał głową, podszedł do Rourke’a, odwrócił go na brzuch. John poczuł dłoń dotykającą serdecznego palca jego lewej ręki. Oficer szybko przekazał pytanie tłumaczowi.

- Dlaczego na palcu masz obrączkę, a kobieta, o której mówisz, że jest twoją żoną, nie ma jej?

Natalia odpowiedziała, zanim Rourke skończył układać w myślach jakieś przekonywające kłamstwo.

- To było parę miesięcy temu. Badaliśmy jakieś stare ruiny w głębi lądu i uwięzła mi ręka. Jedynym sposobem, by ją uwolnić, było przecięcie obrączki na moim palcu.

Wolał jej kłamstwa od swoich. Obrócił się na lewy bok i powiedział do tłumacza:

- Żądam, aby nas uwolniono. Nie zrobiliśmy nic złego. Spacerowaliśmy wzdłuż brzegu, kiedy pańscy ludzie napadli na moją żonę. Gdy starałem się jej pomóc, zostałem zaatakowany.

Łysiejący oficer ściszonym głosem przetłumaczył to wysokiemu, atletycznemu mężczyźnie. Ten stanął w rozkroku nad Natalią. Rourke krzyknął:

- Proszę zostawić moją żonę w spokoju!

Drugi mężczyzna natychmiast to przetłumaczył. Wyższy wplątał palce w czarne włosy Natalii i pociągnął za nie tak mocno, że plecy dziewczyny wygięły się w łuk. Krzyknęła. Dowódca powiedział po rosyjsku:

- Powiedz, że im nie wierzę. Albo zaczną mówić prawdę, albo zastosuję bardziej drastyczne metody, żeby zmusić ich do mówienia.

Rourke starał się zachować zaintrygowany wyraz twarzy, kiedy łysiejący mężczyzna mozolnie tłumaczył groźbę swego zwierzchnika. John umyślnie przyspieszył oddech, udając strach..

- Proszę, nie róbcie nic złego mojej żonie! Powiem wszystko, co chcecie. - W chwili gdy zaczął swoją opowieść, łysiejący mężczyzna podjął tłumaczenie. - Uratowaliśmy się ze wspólnoty na Półkuli Zachodniej, która żyła przez wiele stuleci pod ziemią, po wielkiej wojnie między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim. Wiele z nas opuściło rodzinny kraj i rozpoczęło poszukiwania tych, którzy przeżyli. Wtedy odkryliśmy, że wzdłuż wybrzeży ocaleli Chińczycy. - Starał się wymyślić coś, co mogłoby doprowadzić do powiązania jego lub Natalii z Chińczykami. Oblizał wargi. Mówił dalej, utrzymując płytki oddech i szybko wypowiadając słowa: - Chcieliśmy się do nich zbliżyć. Podczas ostatniej śnieżycy straciliśmy większość rzeczy. Zjedliśmy prawie całą żywność i kończyła się nam amunicja. Nie mieliśmy wyboru. Jesteście wrogami Chińczyków? - To był odpowiedni moment, by próbować czegoś się dowiedzieć.

Kiedy tłumacz przełożył jego słowa, Natalia dodała:

- Dobrze, że natknęliście się na nas. Chcemy zostać waszymi przyjaciółmi, by przekazać naszym, że ktoś jeszcze przetrwał.

Kiedy tłumacz skończył, oficer ryknął tubalnym śmiechem. Rourke poczuł, jak pocą mu się dłonie. Rosjanin przestał się śmiać.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin