Ahern Jerry - Krucjata 15 - Przywółdca.doc

(835 KB) Pobierz
JERRY AHERN

JERRY AHERN

 

 

KRUCJATA 15

PRZYWÓDCA

 

Przełożyła: Klaudia Wajda

Tytuł oryginalny: The Survivalist. The Overlord

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Data wydania oryginalnego: 1987

Data wydania polskiego: 1992


Dla przyjaciół George’a, Micke’a, Annette i Ricka - walczcie, przyjaciele, z

mackami zła!


ROZDZIAŁ I

 

 

Przewidując możliwość zasadzki, dowódca sowieckiego patrolu rozpoznawczego wysłał naprzód jednego ze swoich ludzi. John, ukryty wśród skał, dostrzegł zwiadowcę, gdy ten wychodził z wąwozu, trzymając w pogotowiu automat. Rourke wyobraził sobie, że gdyby można było zajrzeć pod grube, zimowe rękawice żołnierza, okazałoby się, iż kostki jego rąk są białe.

Kostki prawej ręki Johna, trzymającego drążoną rękojeść noża Craina, również były białe. Przed pięcioma wiekami Teksańczyk, Jack Crain z Weatherford, wykonywał podobne noże ręcznie, na specjalne zamówienia. Ten nóż, nieco inny od zwykłych noży Craina, nazwany został „modelem X”. Przypominał krótką, zakrzywioną szablę. Ostrze noża miało dokładnie trzydzieści centymetrów długości, grzbiet klingi u nasady był nacięty w zęby jak piła do drewna. John zachował ten nóż dla syna, ale teraz taka broń była bardziej potrzebna jemu samemu niż komukolwiek innemu.

Człowiek idący wąwozem na czele patrolu powinien się spodziewać ataku właśnie w miejscu, gdzie czekał nań John. Tutaj gardziel wąwozu zwężała się, a skały stwarzały napastnikowi znakomite warunki do ataku z zaskoczenia.

Wąwóz miał w tym miejscu tylko około dwa i pół metra szerokości. Logika nakazywała, aby sowiecki żołnierz podjął rozsądną decyzję i przeszedł zwężenie dokładnie jego środkiem, zachowując bezpieczną odległość od każdej ze ścian. W ścianach wąwozu znajdowały się skalne nisze, niektóre z nich były aż tak duże, że mogły ukryć człowieka. W jednym z tych wgłębień schował się Rourke. Plecami przylgnął do zimnej ściany.

Przygotowany na spotkanie z Rosjaninem obserwował go zza krawędzi.

Żołnierz znajdował się jakieś trzy metry od niego. Wchodząc w przewężenie wąwozu, zwolnił i przygotował automat do strzału. Rourke mógł dojrzeć, jak wskazujący palec żołnierza opiera się o osłonę spustu. John usłyszał też ostrzegawcze stuknięcie. Mógł to być trzask bezpiecznika przestawionego na ogień ciągły. John czekał, zaciskając ręce na rękojeści noża. Zaczerpnął głęboko powietrza, wstrzymał oddech i odchylił się nieco dla wzięcia lepszego zamachu. Słyszał ciężki oddech żołnierza i grzechotanie jakiejś części jego oporządzenia.

Pod brodą żołnierza umocowano metalową ramkę zakończoną mikrofonem. Mikrofon był włączony, tak aby ktoś z jednostki mógł śledzić stale oddech zwiadowcy i w razie przechwycenia innych, podejrzanych dźwięków, zdradzających spotkanie wroga, postawić cały oddział w stan pogotowia. Z powodu tego systemu wczesnego ostrzegania John wybrał dla żołnierza bezgłośną i szybką śmierć.

Rosjanin był tuż. Rourke wysunął lewą nogę daleko poza krawędź skalnej wnęki. Błyskawicznym rzutem całego ciała z rozmachem z półobrotu zadał żołnierzowi cios w szyję. Młody chłopak nie zdążył krzyknąć. W jego brązowych oczach zastygł na zawsze wyraz zdumienia. Z pozbawionego głowy korpusu trysnęła struga krwi. Rourke odwrócił się.

John uważał zawsze za błąd jednoznaczne określanie charakteru człowieka jako dobry lub zły. Zanim wygłosił swój sąd o człowieku, poddawał krytycznej analizie wszystko, co o nim wiedział.

Władymir Karamazow był konsekwentny w czynieniu zła, które na pewno było złem, ale również w innych sprawach nie można mu było odmówić konsekwencji. Przejawem takiej konsekwencji Karamazowa, którą John bardzo cenił, była zdolność przewidywania marszałka. Kiedy oddziały sowieckie posuwały się w kierunku wschodnim, Karamazow lub ktoś z jego sztabu zarządzał wysłanie patroli rozpoznawczych. Patrole wysuwały się na czoło poruszającej się armii, szły ukośnie do linii marszu kolumny. Pojedynczy sowiecki helikopter szturmowy poruszał się nad linią marszu, do przodu i z powrotem, obserwując z powietrza teren, po którym kolumna będzie się przemieszczać.

John i Natalia Anastazja Tiemierowna obserwowali jeden z takich patroli. Zabity przez Rourke’a żołnierz był pierwszym zwiadowcą tego patrolu.

Rourke patrzył w poprzek wąwozu, do którego wkraczał patrol. Po drugiej stronie wąwozu ukrył się Paul Rubenstein z komandosami Nowych Niemiec. Zamaskowali się tak dobrze, że nawet bystre oczy Johna nie mogły ich dostrzec.

Patrzył na Natalię. Ich spojrzenia spotkały się. John wpatrywał się w głęboki błękit jej oczu, dopóki nie spłoszyło uroku chwili wspomnienie brązowych oczu zabitego Rosjanina, jednego z tych, którzy oddali życie za ideologię, nie rozumiejąc jej. Rourke szybko porzucił tę myśl. Sprawdził jeszcze, czy komandosi niemieccy stojący obok Natalii są przygotowani do akcji.

Była to ryzykowna operacja, ale tylko w ten sposób można było zdobyć mapy Rosjan, służące potem jako materiały wywiadowcze. Prócz tego dowódca patrolu i jego następca mogli dostarczyć wielu cennych informacji.

Atak szesnastu ludzi, przypuszczony z zasadzki przeciwko dwudziestu trzem żołnierzom - martwy żołnierz o brązowych oczach był dwudziestym czwartym - miał spore szanse powodzenia. Ale oddział Rourke’a musiał wziąć jak największą liczbę jeńców, a to było bardziej niebezpieczne. Martwe ciała nie dostarczają zbyt wielu danych, chyba że anatomom i patologom. Rourke zastosował konieczne w tej sytuacji środki ostrożności. Po zabiciu Rosjanina podłączył swój własny mikrofon - zdobyty wcześniej na innym nieszczęsnym Rosjaninie - do radia zabitego. Udawał sowieckiego żołnierza, sapiąc do aparatu rosyjskie przekleństwa, wyjaśnił, że pośliznął się i upadł. Teraz rolę zwiadowcy grał przebrany za Rosjanina żołnierz Nowych Niemiec maszerujący w pewnej odległości przed sowieckim patrolem. Był to podstęp wymyślony przez Rourke’a na wypadek, gdyby helikopter łącznikowy Karamazowa zboczył z kursu, by poobserwować zwiadowców.

John przyłożył do ramienia kolbę snajperskiego karabinu Steyr-Mannlicher. Odbezpieczył bezgłośnie karabin i wycelował w radiostację dźwiganą przez jednego z sowieckich żołnierzy. Każdy pojedynczy żołnierz wyposażony był w hełmofon zasilany z baterii przytwierdzonej do pasa, ale zasięg tej indywidualnej łączności w terenie tak górzystym nie przekraczał półtora kilometra.

Był to patrol, który za pomocą przenośnej radiostacji mógł się kontaktować z kolumną i wzywać pomocy. Odległość od kolumny była zbyt duża, aby mogły dotrzeć tam odgłosy strzelaniny z broni małego kalibru. Rourke przyłożył palec do spustu, który wystarczyło teraz delikatnie nacisnąć, by spowodować wystrzał.

John zwilżył językiem wargi, zaczerpnął głęboko powietrza, wstrzymał na chwilę oddech.

Pociągnął miękko za spust. Kolba Steyra uderzyła w ramię, obraz w okularze celownika stracił ostrość, słychać było trzask, a potem krzyk sowieckiego żołnierza padającego na ziemię. Radiostacja rozprysła się na drobne kawałki. Rourke wstał, zostawiając snajperski karabin jednemu z niemieckich komandosów. Wspiął się na skały, za którymi byli ukryci, i pobiegł na dół.

- Za mną! - krzyknął.

Kanonada zza skał po drugiej stronie wąwozu na chwilę odwróciła uwagę Rosjan od atakującego oddziału Rourke’a. John przerzucił zawieszony na pasku M-16 do przodu, kciukiem odnalazł dźwignię bezpiecznika i przełączył ją na ogień ciągły, jednocześnie opierając pistolet o biodro. Ludzie z sowieckiego patrolu szukali osłony.

Dwóch żołnierzy z przenośnymi granatnikami na plecach próbowało biec dalej wzdłuż łożyska wąwozu. Rourke obrócił w ich kierunku wylot lufy M-16 i otworzył ogień. Pierwszy z żołnierzy upadł, drugi złożył się do strzału, ale Rourke ściął go serią, która pobiegła od przedramienia przez pierś do krtani. Ciało padając okręciło się w miejscu.

Stojąca za Johnem Natalia krzyknęła. Rourke odskoczył w bok. Seria pocisków zryła ziemię w miejscu, gdzie stał przed chwilą. Doktor dojrzał nagle dowódcę sowieckiego zwiadu i jego zastępcę. Oficer z małym pistoletem maszynowym, a zastępca z automatem strzelając próbowali wymknąć się z pułapki. Biegli z powrotem tą samą drogą, którą przyszli.

- Natalia! - Rourke ruszył za uciekającymi. Kątem oka zdążył dostrzec, że Natalia biegnie za nim.

Rosjanie byli już w gardzieli wąwozu, wyprzedzili pogoń. Być może zdołaliby uciec, gdyby nie zostali zaatakowani z góry. Z wysokich skał skoczył na jednego z nich Paul Rubenstein. Drugiemu zawisł na plecach niemiecki komandos.

Rourke wkroczył między Paula a Rosjanina, gdy ten próbował oswobodzić się z ucisku napastnika. Lufą M-16, zakończoną tłumikiem, John tak mocno stuknął oficera w podbródek, że aż tamtemu głowa odskoczyła do tyłu. Paul schwycił oficera za poły mundurowej kurtki. Ogłuszony Rosjanin z trudem sięgnął po pistolet przy pasie. Wtedy prawa pięść Paula wylądowała na okrwawionej twarzy oficera, który osunął się bezwładnie na ziemię.

Rourke wykręcił się w prawo i zobaczył niemieckiego komandosa pochylonego nad ofiarą. Obie pięści Niemca, zaciśnięte jakby na niewidzialnym kiju baseballowym, waliły w twarz sowieckiego zastępcę dowódcy patrolu, gdy tylko usiłował się podnieść. Natalia powaliła innego sowieckiego żołnierza ciosem kolbą w krocze i kopniakiem. Komandosi z grupy Paula zamknęli Rosjanom odwrót, zajmując wylot wąwozu. Rosjanie byli pokonani. Teraz wszystko zależało od niemieckich pastylek zmuszających do mówienia prawdy.

John śledził ruch kolumny Bohatera Marszałka, porównując ją w myślach z gigantycznym wężem poruszającym się powoli, siejącym wokół strach.

Rourke przyglądał się sunącym równolegle do linii gór czołgom, samochodom do przewozu wojska i transporterom opancerzonym. Pojazdy tworzyły znacznej długości konwój wijący się zgodnie z ukształtowaniem terenu, jak powiększony w jakiś dziwny sposób grzechotnik. Rourke przestał się zajmować „wężem-gigantem” i popatrzył bliżej.

Wzdłuż stromej przełęczy poruszał się w kierunku linii gór pojedynczy szereg dwudziestu czterech żołnierzy. John policzył ich już wcześniej. Teraz liczył ponownie. Z trudem wspinali się w górę, po linii prostopadłej do drogi „węża”, oddalonego jeszcze o co najmniej dwa kilometry.

Był to drugi patrol rozpoznawczy. Żołnierze pierwszego patrolu zostali zabici lub wzięci do niewoli. Jeńców przesłuchiwali specjaliści z wywiadu, ale Rourke byłby bardziej pewny wyników, gdyby odbywało się to pod nadzorem Natalii. Dwudziestu czterech żołnierzy, którym Rourke teraz się przyglądał, stanowiło drugi patrol. Był to jeden z wielu patroli, jakie obserwował w ostatnich tygodniach. Karamazow po nieudanym ataku na sowieckie Podziemne Miasto rozpoczął przerzut swej ogromnej armii na wschód. Wydawało się, że Podziemne Miasto ciągle jeszcze nie może normalnie funkcjonować po ataku wojsk Karamazowa. Bohater Marszałek prawie doprowadził do upadku swych komunistycznych przywódców. Jakie decyzje teraz podejmie kierownictwo sowieckiego Podziemnego Miasta i co przyjmie za ostateczny kierunek przyszłego działania, było jak dotąd zagadką. Z tego też powodu znaczna część sił Nowych Niemiec, z którymi sprzymierzyli się John Rourke, Islandczycy i przynajmniej nominalnie szef bazy „Edenu”, pozostawała w niskich partiach pasma gór i położonych wyżej dolinach, zakładając obozy w pobliżu głównego wejścia do Podziemnego Miasta. Orientacja ideologiczna Podziemnego Miasta była ważna dla sprzymierzeńców Rourke’a. Teraz mieli bowiem tylko jednego przeciwnika - potężną armię Bohatera Marszałka. Ale gdyby Karamazow doszedł w końcu do porozumienia z Podziemnym Miastem, nikłe szanse przetrwania Rourke’a i jego przyjaciół byłyby zupełnie zaprzepaszczone. Tak małe siły nie byłyby w stanie odeprzeć ataku połączonych armii Karamazowa i sowieckiego kierownictwa. Obserwacja, wojna podjazdowa i próby przewidywania posunięć wroga - wszystko to stanowiło jedyną strategię, jaka im teraz pozostawała. Musieli poznać cel marszu oddziałów Karamazowa.

Islandczycy nie mieli armii, nie mieli uzbrojenia wojennego, z wyjątkiem dostarczonego im przez Niemców, dzięki zawartemu ostatnio przymierzu. Nie mieli też żołnierzy, jedynie ludzi z sił policyjnych o bardziej ceremonialnym niż militarnym charakterze.

W bazie „Edenu” przebywali nauczyciele, lekarze, biologowie, specjaliści od rolnictwa i budownictwa, astronauci. Prawie wszyscy byli ostatnimi, którym udało się przeżyć do Nocy Wojny. Sam projekt nazwany „Eden” był scenariuszem przetrwania najlepszej i najbardziej światłej części ludzkości, kiedy zdarzyło się to, co wszystkim wydawało się niemożliwe. Rourke zadumał się. Niektórzy z nich byli rzeczywiście najlepszymi i najbardziej światłymi umysłami: Akiro Kurinami, doktor Elaine Halwerson i inni. Niektórzy zaś nie mieli do zaoferowania spustoszonej Ziemi nic prócz przemocy, jak Karamazow lub byli krótkowzrocznymi, nie bawiącymi się w sentymenty ludźmi, pozwalającymi osiągać sukcesy typom pokroju Bohatera Marszałka. Co więcej, pomagali takim typom przechwycić władzę i sami w niej uczestniczyli.

John Rourke nie pozostał z armią niemiecką idącą śladem Karamazowa. Na razie nie było to konieczne. Poleciał do gminy Hekla, gdzie przebywała jego żona, Sarah.

John i Sarah, stojąc w śniegu, patrzyli na ledwo widoczny krzyż, znaczący grób Madison, zamordowanej żony Michaela, i dziecka, które nosiła. Kiedyś obejmując żonę, Rourke dotknął ręką jej powiększonego już łona i zastanowił się nad losem ich nie narodzonego dziecka. Jego dorosły syn, Michael, dorosła córka, Annie, i jej mąż, Paul Rubenstein, najlepszy przyjaciel Rourke’a, byli tutaj z nim, a obok Michaela panna Maria Leuden, Niemka, doktor archeologii. W jej oczach można było wyczytać miłość do Michaela.

Była tam też Natalia. Nieme wołanie w oczach Marii było Johnowi dobrze znane, często czytał je w spojrzeniu Natalii.

Madison Rourke i jej nie narodzone dziecko byli ofiarami wojny o przyszłość rodzaju ludzkiego, która zaczęła się przed pięcioma wiekami, kiedy wielkie mocarstwa przystąpiły do ataku. Wojna niemal zniszczyła wszelkie życie na Ziemi, kiedy cała atmosfera została zjonizowana, a niebo stanęło w płomieniach.

Minęło pięć wieków. Rourke i jego żona, jego syn i córka, jego przyjaciel Paul oraz Natalia przeżyli ten czas w stanie narkotycznego snu. Po przebudzeniu czekali na powrót z kosmosu ekipy „Projektu Edenu”. Miała ona przynieść z powrotem życie na Ziemię.

Ale życie zdołało przetrwać! - Niemcy w górskich schronach w Argentynie, budujący swoją demokrację mimo odradzającego się nazizmu, mieszkańcy Islandii, oszczędzonej przez Wielką Pożogę dzięki swemu położeniu w zasięgu pasów van Allena, i wreszcie Sowieci w Podziemnym Mieście, w górach Uralu, przygotowujący się do powrotu na powierzchnię po pięciu wiekach przygotowań sił do podboju. Jedyny z przywódców, Władymir Karamazow, i nieliczni wybrani członkowie Gwardyjskiego Korpusu KGB przeżyli ten okres, podobnie jak Rourke i jego rodzina, w stanie hibernacji.

Istniały również inne, nieduże ośrodki życia, jak na przykład wspólnota zwana Arką, z której Michael przy pomocy ojca, Paula i Natalii uratował dziewczynę imieniem Madison. Uratowali ją nie wiedząc, że już wkrótce pochowają ją w kraju, o którym nawet nie słyszała. Biedna Madison, ofiara wojny rozpoczętej pięć wieków przed jej urodzeniem...

Madison przyszła na świat we wspólnocie zupełnie nieprzygotowanej do przetrwania.

Czasami Rourke zastanawiał się, jak wiele masowych grobów, będących kiedyś schronami, odkryją archeolodzy przyszłych epok. Oprócz Arki istniało przynajmniej jedno świadectwo prób przetrwania, które skończyły się tak samo źle, choć z innych przyczyn. W rezultacie powstało to, co Sowieci nazywali „dzikimi plemionami Europy”. Hordy zdegenerowanych ludzi to resztki społeczności francuskiej, która przeżyła, ale opuściła swój bunkier i powróciła na powierzchnię ziemi za wcześnie, kiedy jeszcze promieniowanie po Nocy Wojny było zbyt silne. Cofnęli się w rozwoju aż do prehistorii.

Rourke przyłapywał się często na myśli, że mężczyźni i kobiety z „dzikich plemion” są być może uosobieniem przeznaczenia całej ludzkości.

Rourke pragnął pozostać z Sarah, ale wzywały go inne obowiązki, a ona, będąc w ciąży, nie mogła mu towarzyszyć. Najpierw musiał wrócić do Schronu w górach północno-wschodniej Georgii. Zabrał ze sobą Michaela. Paul i Annie pozostali z Sarah w Hekli, a z nimi Maria Leuden.

John nie czuł potrzeby odwiedzenia siedziby bazy „Edenu” - łączyło się z nią wiele przykrych wspomnień, których czas jeszcze nie zatarł. Ale wkrótce nie uniknie tego, bo będzie musiał pojechać tam na ślub Akiro Kurinami i Elaine Halwerson, przyjaciół, których Rourke niezmiernie cenił.

W Schronie, gdzie mógł się zatrzymać tylko dwa dni i jedną noc, złożył nowe zapasy amunicji, przenosząc tam skrzynki z wyprodukowanymi przez Niemców nabojami do jego pistoletów i karabinów. Amunicja ta była podobna do naboi Federal, w których skuteczność John bezgranicznie wierzył, której zawsze używał i w którą jeszcze przed wojną zaopatrzony był Schron. Tysiące naboi - Niemcy produkowali teraz dla niego tyle, ile sobie życzył - Rourke ukrył z pomocą Michaela. Nowe dostawy żywności, nowe opony do jego pojazdów produkowane przez Niemców zgodnie z podanymi wymiarami. Nowe pasy, uszczelki, wszystko, co mogło w ciągu pięciu wieków ulec zniszczeniu lub stać się nieprzydatne, zastępował teraz świeżymi zapasami. Niemcy, ze swym doświadczeniem, starali się wyjść naprzeciw wszystkim potrzebom Johna. Jak powiedział ich przywódca Dieter Bern, człowiekowi, który prawie w pojedynkę przyniósł Nowym Niemcom demokrację, należy się mały rewanż. Rourke najbardziej potrzebował świeżego mięsa. Naświetlone silnym promieniowaniem, niszczącym zupełnie bakterie, a następnie zamrożone, nadawało się doskonale do przechowywania.

- Dlaczego to robisz? Dlaczego składasz nowe zapasy w Schronie? - zapytał Michael.

- Opłaca się być zabezpieczonym - odrzekł Rourke. Michael nie pytał już o nic więcej.

Doktor zabrał ze Schronu zarówno niektóre potrzebne rzeczy, jak też większość cygar, które zrobiła dla niego Annie. Smakowały mu o wiele bardziej niż produkowane przez Niemców nie rakotwórcze gatunki wyrobów tytoniowych, których kilka tysięcy znajdowało się teraz w komorach chłodniczych Schronu. John wziął nowy nóż oraz nowy kompas soczewkowy. Poprzedni uległ zniszczeniu podczas walk u wejścia do sowieckiego Podziemnego Miasta.

Z Georgii polecieli z powrotem do Islandii i Rourke zapoznał Sarah i Annie ze wszystkim, co dotyczyło nowych zapasów w Schronie. Potem John z synem, Paulem i Natalią wrócili na pokryte lodem pustkowia Eurazji.

Stąd Michael, Maria Leuden i drużyna niemieckich komandosów wyruszyli na poszukiwanie celu, do którego zmierzał Karamazow.

Nużąca lustracja terenu, brak snu w ciągu ostatnich trzydziestu godzin i zmęczenie niedawno zakończoną walką, wszystko to spowodowało, że Johna rozbolała głowa.

Odłożył lornetkę. Popatrzył na przykucniętą obok Natalię.

- Obserwuj przez chwilę ten patrol - powiedział.

- John, czemu nie weźmiesz czegoś od bólu głowy?

Rourke przytaknął. Środki przeciwbólowe nosił w zestawie medycznym, ale apteczka, torba z zapasowymi magazynkami i innymi potrzebnymi rzeczami oraz pistolet maszynowy znajdowały się u podnóża skał, przy Niemcach, którzy czekali tam ukryci przed Rosjanami.

Nie mając pod ręką apteczki, wyjął nóż z masywnej, skórzanej pochwy, przytwierdzonej do pasa Levi’sów. Ten nóż zabrany z magazynu w Schronie John przeznaczył dla Michaela, lecz syn nie potrzebował go, gdyż podobny dostał od starego Islandczyka. Rourke zaczął odkręcać wieczko na zakończeniu rękojeści.

Przez chwilę poczuł na sobie wzrok Natalii i spojrzał na nią, lecz ona odwróciła już głowę, prowadząc uważnie obserwację przez niemiecką lornetkę. A jednak powiedziała:

- To dziwne.

- Co jest dziwne?

- Nóż, który dał Michaelowi w Hekli stary dżentelmen, jest podobny do tego, który ty przeznaczyłeś dla syna. Jakby był wykonany przez tego samego rzemieślnika. Chcę powiedzieć, że to dziwny zbieg okoliczności.

- Przetrwała po prostu jakość - skinął głową Rourke, wyciągając z wnętrza otworu, wydrążonego w rękojeści noża, cylindryczny pojemnik z przezroczystego tworzywa. Otworzył jeden z końców, ten, w którym znajdowały się środki uśmierzające, tabletki do oczyszczania wody i antybiotyk.

Wewnątrz otworu w rękojeści umieścił również inne bardzo przydatne przedmioty: zapasowy wyciąg do pistoletów, haczyki i ciężarki (stary sposób na przeżycie), na wypadek, gdyby gdzieś na ziemi istniały jeszcze ryby, nylonową linkę, zapałki sztormowe oraz chirurgiczne nici. W kieszeni na zewnętrznej stronie pochwy umieszczony był mały pręt do ostrzenia noża i jeszcze niniejsza sztabka magnezu, którego parę wiórków wystarczyło do rozpalenia ognia w warunkach nawet największej wilgotności.

Środki uśmierzające były w istocie nowoczesnym odpowiednikiem acetyloaminofenolu o zwiększonej sile działania.

Dzięki badaniom naukowców Nowych Niemiec w ciągu pięciu wieków od Wielkiej Pożogi medycyna dokonała olbrzymiego postępu. Ale przeciw bólom głowy, zwykłemu przeziębieniu, grzybicy nóg i brodawkom ciągle jeszcze nie znaleziono skutecznego lekarstwa.

Znacznie udoskonalono również technologię wprowadzania leków do organizmu. Tabletki przeciwbólowe były wielkości tabletek do oczyszczania wody. Do przełknięcia granulki specyfiku Rourke nie potrzebował wody.

- Zadowolona? - zapytał Natalię uśmiechając się.

- Tak - mruknęła. - Ile jeszcze czasu?

John rzucił okiem na czarną tarczę Rolexa.

- Trzy minuty.

Natalia skinęła głową, wciąż patrząc przez lornetkę.

To, czego się spodziewali, miało być psychologicznym zwycięstwem. Natomiast taktyczny sukces będzie polegać na opóźnieniu marszu wojsk Władymira Karamazowa. Opóźnienie oznaczałoby, że pozostanie więcej czasu na odgadnięcie ostatecznego celu marszu armii Bohatera Marszałka. Będzie można wówczas podjąć kroki, aby pokrzyżować mu plany.

Rourke spojrzał ponownie na zegarek. Pozostała minuta i kilka sekund. Obrócił się i przykucnął, aby mieć spoza skał dobry widok bez użycia lornetki. Było za wcześnie, by lekarstwo przeniknęło do organizmu, ale ból głowy zaczął się przynajmniej zmniejszać. Gdy się patrzyło gołym okiem, wąż kolumny Karamazowa przypominał bardziej dżdżownicę, a dwudziestu czterech żołnierzy z patrolu rozpoznawczego, wspinających się z wysiłkiem ku linii wzgórz, sprawiało wrażenie ruchomych zapałek. Rourke niemal się cieszył, że kończy się czas oczekiwania, że za chwilę dobiegną kresu bezsensowne wysiłki zapałczanych ludzików.

Zerknął jeszcze raz na zegarek, wskazówka sekundnika zbliżała się nieubłaganie do dwunastki.

Do jego uszu dobiegł ledwo uchwytny dźwięk, przeradzający się w jękliwy łoskot całej eskadry niemieckich myśliwców, sześciu samolotów przysłanych z Argentyny dla wspomożenia ich w walce z Rosjanami. Dotychczas Rourke nie leciał żadnym z nich. Sześć myśliwców to było wszystko, co Niemcy mogli poświęcić, usiłując jednocześnie bronić swej nowej ojczyzny tam, gdzie kiedyś była Argentyna, bazy „Edenu” w Georgii, gdzie kiedyś były Stany Zjednoczone, i mieszkańców Islandii, przed ewentualnym atakiem Karamazowa.

Rourke wyciągnął szyję. Teraz nawet bez lornetki widział rosnące stopniowo kształty, sunące po niebie nisko nad ziemią jak smugi czarnego dymu rosnące do wielkich rozmiarów, kiedy przelatywały nad głową, odprowadzane jego wzrokiem.

- Schyl głowę! - rozkazał John Natalii. Objął ją ramieniem i przycisnął dziewczynę do ziemi.

Piersią osłonił jej głowę. Sam obserwował to, co rozgrywało się przed nimi.

Myśliwce z karabinów maszynowych strzelały do żołnierzy patrolu. Małe ludziki poszły w rozsypkę jak rozwiane na wietrze liście. Jeden z sześciu myśliwców oderwał się od reszty, wykonał półbeczkę i zawracając położył się gwałtownie na skrzydło. Rourke mocniej przyciągnął Natalię do siebie. Myśliwiec leciał nisko; spod lewego skrzydła, gdzie znajdowały się przedziały pocisków rakietowych, wyszła smuga kondensacyjna i nagle przełęcz jakby zaczęła parować, samolot przemknął nad nią, kiedy czarna i pomarańczowa ognista kula buchnęła w górę. Myśliwiec znikł, goniąc pozostałych pięć samolotów zmierzających ku kolumnie Karamazowa.

John wstał, podniósł ze śniegu lornetkę i patrzył przez nią. Obok niego stała wyprostowana Natalia, w dali słychać było odgłosy eksplozji. To było jak uderzenie i odskok, przejście, a mimo to wąż zbliżał się wolno i nieubłaganie do swego celu.

„Dokąd?” - zastanawiał się Rourke.


ROZDZIAŁ II

 

 

Michael Rourke jeszcze w biegu wyskoczył z podobnego do dżipa niemieckiego łazika. Żwir chrzęścił pod jego stopami i pod kołami samochodu. Michael odruchowo położył rękę na kolbie pistoletu Magnum. Był to niemal powszechny obyczaj. Michael uważał zawsze siebie ze człowieka umiejącego nie poddawać się nawykom, dlatego natychmiast zdjął rękę z pistoletu.

Przed nim wznosiły się granitowe iglice i pionowe ściany pasma Wielkiego Chinganu, oddzielającego Mongolię Środkową od Mandżurii, jedną bezludną pustynię od drugiej. Tego dnia rano przetoczyli pojazd ze stanowiska postoju do ładowni największego z trzech helikopterów. Zdecydowali się badać teren, poruszając się po ziemi, w przeciwieństwie do poszukiwań z powietrza, jakie prowadzili od chwili wyruszenia w drogę.

- Zabawa w kotka i szczurka, co? - odezwał się swym śpiewnym barytonem Hammerschmidt, jak zwykle źle skrywając rozbawienie.

- Kotka i myszkę - poprawił go Michael - ale chyba masz rację, Otto.

- No to dokąd idą ci komuniści? - spytała Maria Leuden. Jej głos był również śpiewny, niższy od przeciętnego głosu kobiecego, taki gardłowy alt. Michael odwrócił się i spojrzał na nią. Szarozielone oczy Niemki były ledwo widoczne nad szalikiem, który otulał dolną część jej ślicznej twarzy, tak jak kaptur kurtki skrywał ciemnobrązowe włosy. Tylko kilka zbłąkanych kosmyków, opadających na czoło, poruszało się pod lekkim podmuchem wiatru, kiedy mówiła dalej: - Karamazow nie może prowadzić swojej armii donikąd. To byłoby bez sensu.

- Chyba masz rację - zgodził się Michael. - Jeżeli nie porusza się w kierunku określonego miejsca na mapie, będziemy wszyscy operować błędnymi założeniami, a to stanowi potencjalne niebezpieczeństwo.

Znajdowali się blisko okolicy, gdzie pięć wieków temu istniało miasto Harbin, najważniejszy ośrodek przemysłowy w północno-wschodnich Chinach. Michael nie sądził, by pozostało tam cokolwiek poza wypalonymi ruinami.

Mimo to Harbin przyciągał jego uwagę. Z książek przeczytanych w ciągu długich nocy w latach, gdy po ich przebudzeniu ojciec powrócił do stanu hibernacji, dowiedział się, że Harbin był „rosyjskim” miastem w starych Chinach. Miasto to było ważnym punktem strategicznym i komunikacyjnym, jako że tutaj właśnie kończyła się nowoczesna magistrala kolejowa. Od kiedy Karamazow skierował się ku Chinom, Michael zastanawiał się, czy przypadkiem w Harbinie nie było czegoś, co szczególnie interesowało Rosjan.

Karamazow - to nazwisko niezmiennie budziło w Michaelu nienawiść. To na rozkaz Karamazowa Rosjanie zaatakowali gminę Hekla w Islandii. Wtedy zginęła Madison, żona Michaela, i ich nie narodzone dziecko.

Jego ojciec mało mówił o żądzy zemsty, której Michael nie próbował w ogóle ukrywać. A przecież ojciec tak samo, a może nawet bardziej niż on pragnął odwetu. Karamazow był mężem i katem Natalii. Karamazow był wspomnieniem wojny sprzed pięciu wieków, która zniszczyła prawie całą ludzkość i która ciągle jeszcze trwała. Był wcieleniem zła.

Ale Michael nie myślał o wydarzeniach sprzed pięciuset lat. Istniał tylko jeden prawdziwy powód, dla którego pragnął śmierci Bohatera Marszałka - śmierć Madison. Michael wiedział, że zabije Karamazowa nawet wtedy, gdy John Rourke byłby temu przeciwny. Był gotów walczyć z ojcem o prawo dokonania zemsty własnymi rękoma.

Jego rozmyślania przerwał głos Marii Leuden:

- On musi mieć cel - powiedziała.

Michael wiedział o uczuciach Marii, nie ukrywała tego. „Miłość? Być może” - pomyślał. Ale pamięć o Madison stała pomiędzy nim a Marią może już na zawsze. Istniał jeszcze seks bez miłości i choć Michael uważał takie myśli za amoralne, nie bronił się przed nimi. Ale i w uprawianiu samego seksu tkwiło ryzyko zakochania się.

- Otto - powiedział Michael do kapitana komandosów Nowych Niemiec w Argentynie - daj znać pilotowi helikoptera, że idziemy w te góry. Pomyślał, że bardzo by mu pomogło, gdyby wiedział, czego w życiu szuka.

Popatrzył w oczy Marii Leuden. Ale teraz w jej spojrzeniu szukał miłości.

Bjorn Rolvaag głaskał Hrothgara i zdawało się, że olbrzymie zwierzę mruczy jak kot, choć przecież psy nie potrafią mruczeć.

Islandczyk siedział w tyle pojazdu i z odrobiną obawy rozglądał się dookoła, jak zawsze, kiedy znajdował się w jednym z tych nowoczesnych urządzeń. W tym podskakującym i przepychającym się po skalistym terenie pojeździe był mniej niespokojny niż w tym, które latały po niebie jak duże, groźne ptaki. W Hekli też mieli ptaki. Trzymali je w specjalnych pomieszczeniach. Bjorn wiedział, że kiedyś ptaki te poszybują wolne po niebie. Pomyślał, że przyjemnie będzie to zobaczyć.

Obserwował młodego człowieka, będącego sobowtórem swojego ojca, wielkiego Johna Rourke’a, który też nie zwracał na nic uwagi, a zwykle wiedział wszystko. Chłopiec i mężczyzna, a właściwie dwaj mężczyźni, chociaż Rolvaag nie mógł zrozumieć, jak ojciec i syn mogą różnić się wiekiem mniej niż o dziesięć lat, byli tak podobni do siebie jak płatki śniegu spadające z szarego, zimowego nieba. Ale kiedy patrzy się z bliska, nie ma dwóch jednakowych płatków śniegu. Rolvaag zastanawiał się, czy z ojcem i synem nie było podobnie.

Bjorn obserwował również Marię Leuden. Niemka była bardzo piękna, za nieprzyzwoite uznał tylko jej ściśle dopasowane spodnie. Kiedy patrzyła na Michaela, było oczywiste, że go kocha. Islandczyk czuł do niej o to jakiś mimowolny żal. Mówiła do niego „Rolvaag”, słodkim głosem wypowiadała słowa, z których wielu nie mógł zrozumieć. Wydawała się miła, a jej głos przypominał dźwięk wzbierającej, chłodnej wody, kiedy na wiosnę topnieją lody. Wydawało się, że Hrothgar uwielbia czułość jej palców, kiedy głaskała go pod szyją i za uszami. Ona sama nie przywiązywała do tego wagi. Była w niej tylko wielka miłość.

I dlatego jeszcze bardziej jej współczuł. Bjorn zamknął oczy, trochę snu się przyda, bo już wkrótce ich urządzenie nie będzie w stanie poruszać się naprzód, a oni pomaszerują, jak zwykli to robić żołnierze...

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin