Cussler Clive C1 - Złoto Spartan.pdf

(1094 KB) Pobierz
1029851654.002.png
oHi
^GRANT BŁACKWOOD
ZŁOTO SPARTAN
Przekład MACIEJ PINTARA
&
AMBER
Redakcja stylistyczna Joanna Złotnicka
Korekta
Jolanta Gomółka Jolanta Kucharska
Zdjęcie na okładce © Tom Hallman
Zdjęcie autora Zbiory Clive'a Cusslera
Skład
Wydawnictwo AMBER Jacek Grzechulski
Druk
Opolgraf S.A., Opole
Tytuł oryginału Spartan Gold
Copyright © 2009 by Sandecker, RLLLP All rights reserved.
By arrangement with Peter Lampack Agency, Inc. 551 Fifth Avenue, Suite 1613 New York,
NY 10176-0187 USA
For the Polish edition
Copyright © 2010 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-3869-2
Warszawa 2011. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63 tel. 620 40 13,620 81 62
Prolog
Wielka Przełęcz Świętego Bernarda, Alpy Pennińskie,
1029851654.003.png
maj 1800
Podmuch wiatru sypnął śniegiem w nogi konia imieniem Styrie. Zwierzę parsknęło nerwowo i
zboczyło ze szlaku, zanim jeździec cmoknął kilka razy i je uspokoił. Napoleon Bonaparte, cesarz
Francuzów, postawił kołnierz szynela i zmrużył oczy. Na wschodzie dostrzegł poszarpany zarys Mont
Blanc o wysokości ponad czterech tysięcy ośmiuset metrów.
Pochylił się w siodle i pogłaskał wierzchowca po szyi.
- Widziałeś już gorsze rzeczy, stary druhu.
Arab Styrie, którego Napoleon zdobył podczas kampanii egipskiej dwa lata wcześniej, doskonale
spisywał się na polu bitwy, ale zimno i śnieg wyraźnie mu nie służyły. Urodzony i wyhodowany na
pustyni, przywykł do tego, że wiatr ciska w niego piaskiem, nie lodem.
Napoleon odwrócił się i przywołał gestem swojego ordynan-sa Constanta, który stał trzy metry dalej
i trzymał muły. Za nim, wzdłuż krętego szlaku, ciągnęła się kilometrami kolumna złożona z
czterdziestu tysięcy żołnierzy z końmi, mułami i jaszczami.
Constant odwiązał pierwszego muła i pośpieszył naprzód. Napoleon podał mu wodze Styrie, po czym
zsiadł z konia w sięgający kolan śnieg.
- Niech odpocznie - powiedział. - Chyba podkowa znów go uwiera.
- Zajmę się tym, generale.
W kraju Napoleon wolał tytuł pierwszego konsula, a podczas kampanii - generała. Nabrał powietrza do płuc, naciągnął mocniej kapelusz
w kształcie pieroga i popatrzył w górę na granitowe szczyty wokół nich.
- Piękny dzień, czyż nie, Constant?
- Skoro pan tak mówi, generale - mruknął ordynans. Napoleon
uśmiechnął się pod nosem. Constant był z nim od
wielu lat i należał do wąskiego grona jego podwładnych, którym pozwalał na trochę sarkazmu. No cóż, pomyślał, Constant jest już stary i
zimno przenika go do szpiku kości.
Napoleon Bonaparte, mężczyzna średniego wzrostu, barczysty, o mocnej szyi, miał orli nos, wyraziste usta i szare oczy o przenikliwym
spojrzeniu.
- Laurent dał znać? - zapytał Constanta.
- Nie, generale.
General de division, czyli generał dywizji Arnaud Laurent, jeden z najbardziej zaufanych dowódców i najbliższych przyjaciół Napoleona,
poprowadził dzień wcześniej oddział żołnierzy w głąb przełęczy na zwiady. Wprawdzie nie spodziewali się napotkać tu nieprzyjaciela, ale
Napoleon już dawno nauczył się być przygotowany na pozornie niemożliwe. Zbyt wielu wybitnych dowódców zawiodły ich
przypuszczenia. Choć tutaj największym wrogiem jego armii była pogoda i teren.
Położona na wysokości ponad dwóch tysięcy czterystu metrów Wielka Przełęcz Świętego Bernarda od wieków stanowiła główną drogę
1029851654.004.png
przez góry. Tędy, przez Alpy Pennińskie na granicy Szwajcarii, Włoch i Francji, przeprawiały się armie: Galowie w 390 roku p.n.e.
ciągnęli na podbój Rzymu; w roku 217 p.n.e. Hannibal dokonał słynnego przejścia na słoniach; Karol Wielki w roku 800 wracał z Rzymu
po koronacji na cesarza.
Zacne towarzystwo, pomyślał Napoleon. Nawet jeden z jego poprzedników, król Francji Pepin Krótki, szedł w 753 roku przez Alpy
Pennińskie na spotkanie z papieżem Stefanem II.
Bonaparte obiecał sobie, że dowiedzie swej wielkości właśnie tu, w miejscu, gdzie inni władcy nie zdołali tego dokonać. Ogrom jego
imperium przejdzie najśmielsze marzenia tamtych. Nic nie stanie mu na przeszkodzie. Ani potężne armie, ani nieprzyjazna pogoda, ani
groźne góry, a już z pewnością nie jacyś austriaccy parweniusze.
Rok wcześniej, gdy jego armia podbijała Egipt, Austriacy ponownie zajęli włoskie terytorium należące do Francji na mocy pokoju w
Campo Formio. Ich panowanie nie potrwa długo. Nie spodziewają się ataku o tak wczesnej porze roku, bo nawet nie przejdzie im przez
myśl, że jakaś armia mogłaby pokonać Alpy Pennińskie zimą. Nie bez powodu.
Strome skalne ściany i kręte wąwozy były istnym koszmarem nawet dla pojedynczych podróżników, a cóż dopiero dla
czterdziestotysięcznej armii. Od września na przełęczy leżało kilka metrów śniegu, a temperatura nie przekraczała zera. Zaspy wysokie
na dziesięciu mężczyzn wyłaniały się zza każdego zakrętu i groziły pogrzebaniem ludzi i koni. Nawet w słoneczne dni mgła spowijała
ziemię aż do późnego popołudnia. Wichury często zrywały się znienacka i powodowały takie zamiecie, że widoczność spadała do metra.
A najbardziej przerażające były lawiny - ściany śniegu, nierzadko o szerokości prawie kilometra, które pędziły z hukiem w dół górskich
zboczy i stawały się grobem każdego, kto znalazł się na ich drodze. Jak dotąd, dzięki Bogu, niegościnne Alpy zabrały tylko dwustu
żołnierzy Napoleona.
Bonaparte odwrócił się do Constanta.
- Meldunek kwatermistrza.
- Oto on, generale. - Ordynans wyciągnął plik kartek z wewnętrznej kieszeni płaszcza i podał Napoleonowi.
Ten przebiegł wzrokiem liczby. To prawda, że żołnierze przede wszystkim muszą mieć prowiant, pomyślał. Jego ludzie wypili dotychczas
dziewiętnaście tysięcy osiemset siedemnaście butelek wina oraz zjedli tonę sera i siedemset siedemdziesiąt jeden kilogramów mięsa.
Od strony przełęczy na wprost dobiegły okrzyki:
- Laurent! Laurent!...
- Nareszcie - rzekł Napoleon.
Z zadymki wyłoniła się grupa dwunastu jeźdźców. Byli znakomitymi żołnierzami, najlepszymi, jakich
miał, takimi jak ich dowódca. Mimo silnego wiatru wszyscy prosto trzymali się w siodłach, żaden
nawet nie pochylił głowy. Generał Laurent osadził konia na miejscu tuż przed Napoleonem,
zasalutował i zeskoczył z wierzchowca. Bonaparte uściskał go serdecznie, po czym cofnął się i skinął
na Constanta. Ordynans podbiegł do Laurenta i podał mu butelkę brandy. Generał wypił solidny łyk,
potem drugi i oddał butelkę.
- Melduj, stary druhu - powiedział Napoleon.
- Pokonaliśmy około trzynastu kilometrów. Ani śladu sił nieprzyjaciela. Pogoda się poprawia na
mniejszych wysokościach, głębokość śniegu też malej e. Stąd będzie już tylko łatwiej.
- To dobrze... bardzo dobrze.
- Jest jedna rzecz godna uwagi. - Laurent ujął Napoleona za łokieć i odprowadził kawałek na bok. -
1029851654.005.png
Coś znaleźliśmy, generale.
- Zechciałbyś to opisać?
- Lepiej, żeby pan sam to zobaczył.
Napoleon przyjrzał się uważnie twarzy starego i dostrzegł w jego oczach ledwo powstrzymywane
zniecierpliwienie. Znał Laurenta od czasu, gdy obaj mieli po szesnaście lat i byli porucznikami w
pułku artylerii La Fere, wiedział więc, że nie ma on skłonności do przesady. Musiał znaleźć coś
naprawdę ważnego.
- Czy to daleko? - zapytał.
- Cztery godziny jazdy.
Napoleon popatrzył na niebo. Było już późne popołudnie. Nad szczytami zbierały się ciemne chmury.
Nadciągała burza.
- Doskonale - rzekł i klepnął Laurenta w ramię. - Wyruszymy
o brzasku.
Zgodnie ze swoim zwyczajem Napoleon spał pięć godzin i wstał o szóstej, na długo przed świtem.
Zjadł śniadanie, a potem czytał nocne meldunki dowódców swoich półbrygad przy dzbanku mocnej
gorzkiej herbaty. Laurent przybył ze swoim oddziałem tuż przed siódmą i wyruszyli w dolinę
szlakiem przetartym przez niego dzień wcześniej.
W nocy prawie nie padało, ale porywisty wiatr uformował nowe zaspy, które tworzyły śnieżny
kanion wokół Napoleona i jego jeźdźców. Konie wypuszczały obłoki pary, a przy każdym ich kroku
biały puch wirował w powietrzu. Napoleon zdał się na Styrie, ufając, że arab będzie się trzymał
ścieżki, a sam przyglądał się zaspom, na których wiatr wyżłobił rozmaite zawijasy i spirale.
- Upiornie tu, prawda, generale? - zagadnął Laurent.
- Po prostu cicho - odparł Napoleon. - Jeszcze nigdy nie słyszałem takiej ciszy.
- Jest cudownie - zgodził się Laurent. - I niebezpiecznie.
Jak na polu bitwy, pomyślał Napoleon. Poza łożem, które dzielił z Józefiną, nigdzie nie czuł się tak
dobrze jak na polu bitwy. Huk armat, trzaski muszkietów, ostry zapach prochu... Kochał to wszystko.
Już niedługo, gdy tylko pokonamy te przeklęte góry... Uśmiechnął się do własnych myśli.
Jeździec na czele uniósł pięść, dając sygnał do postoju. Napoleon patrzył, jak mężczyzna zsiada z
konia i brnie przez głęboki śnieg, przyglądając się uważnie zaspom. Wkrótce zniknął za zakrętem.
- Czego on szuka? - zapytał Bonaparte.
1029851654.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin