Antologia SF - Wynalazca wieczności (Opowiadania).pdf

(727 KB) Pobierz
20922843 UNPDF
Z chomika Valinor
Wynalazca Wieczności
( przełożyli: J. Belier, A. Bogdański, T. Gosk, I. Lewandowska, E. P.
Melech, I. Pawelska-Jagniątkowska, E. Rojewska-Olejarczuk, B.
Śniadower, E. Zychowicz )
20922843.001.png
Od redakcji
Tom niniejszy jest próba przedstawienia współczesnej radzieckiej fantastyki
naukowej. Czytelnik polski, znający utwory A. Dnieprowa, I. Warszawskiego, Jemcewa i
Parnowa, Bilenkina i innych, znajdzie tu - poza K. Bułyczowem - nazwiska nowe, nie
prezentowane u nas dotąd w wydaniach książkowych.
O ile prócz nowych rzeczy braci Strugackich nie powstały ostatnio interesujące
powieści, o tyle w opowiadaniach zaznacza się napór nowych autorów, wśród których
czołową pozycję zajmują znany u nas z tomu „Ludzie jak ludzie" K. Bułyczow oraz
interesujący i płodny W. Szczerbakow. Ciekawym zjawiskiem ostatnich lat jest wystąpienie
dynamicznej grupy fantastów syberyjskich, reprezentowanych tutaj przez W. Kołupajewa.
Wszyscy wymienieni, wraz z A. Bałabuchą z Leningradu i F. Kriwinem z Użgorodu,
są dobrze znani miłośnikom fantastyki w swoim kraju. Zupełnie nowe natomiast, nawet dla
czytelnika radzieckiego, są nazwiska D. De-Spillera i A. Żytinskiego. Pierwszy z nich, doktor
nauk matematyczno-fizycznych i autor kilku zaledwie opowiadań, zaskakuje
przyprawiającymi o zawrót głowy pomysłami, które mogły się zrodzić tylko na skrzyżowaniu
matematyki i poezji. Zamyka tom wielce obiecujący debiut młodego pracownika naukowego
A. Żytinskiego.
Ważniejszy jeszcze od ilościowego rozwoju jest fakt ukształtowania się własnego,
specyficznego stylu radzieckiego opowiadania fantastyczno-naukowego. W odróżnieniu od
fantastyki anglosaskiej radziecka nigdy nie rozwijała się w izolacji od głównego nurtu
literatury; stąd jej osadzenie w tradycji oraz wspólnota problematyki i stylistyki ze
współczesną literaturą radziecką w ogóle.
Uderza w niej przede wszystkim patos moralny. Fantastyczny pomysł służy bardzo
często ujawnieniu prawdziwego charakteru bohatera. Tak jest w powieściach W. Szefnera, K.
Bułyczowa, w opowiadaniach F. Kriwina, W. Kołupajewa i L. Rozanowej.
Zgodnie z tradycją rosyjskiej i radzieckiej literatury wiele uwagi poświęca się
szczegółowi obyczajowemu. Najczęściej jest to język i styl bycia uczonych, ale można też
znaleźć - często w formie żartobliwej, jak u A, Żytinskiego - zafascynowanie żywiołem
chłopskim, ludowym.
Charakterystyczną cechą radzieckiej fantastyki jest również jej romantyczna tonacja,
liryzm i płynąca z tego nie śpieszność narracji, mogąca czasem przesłaniać autentyczne,
nierzadko oryginalne pomysły fantastyczno-naukowe.
Wszystko to wskazuje, że fantastyka radziecka osiągnęła pewną dojrzałość,
wzbogacając literaturę radziecką swoją fantastycznością, światową zaś literaturę science
fiction swoją rosyjskością.
ANDRIEJ BAFABUCHA
SYNDROM JANSENA
W iluminatorze międzyorbitalnego promu pojawił się nagle, a potem, zasłaniając
Ziemię, odpłynął w dół dysk baterii stacji słonecznej i tuż obok znalazła się pasiasta burta jej
korpusu oświetlona silnym reflektorem statku kosmicznego. Dała o sobie znać nieważkość.
Ganszyn i Julka popłynęli do komory próżniowej, gdzie potężnie zbudowany, stale
uśmiechnięty od ucha do ucha mechanik pokładowy pomógł im nałożyć skafandry, sprawdził,
czy są w porządku, i z rozmachem klepnął ich w plecy. Julka odleciała pod ścianę i pisnęła ze
strachu. A mechanik zmieszał się i niezwykle szybko jak na swoją tuszę znikł w głębi, nie
powiedziawszy im nawet na pożegnanie tradycyjnego „hop!"
Stacja, znajdująca się na dobowej orbicie, wisiała nad Wyspami Seszelskimi, ot, taki
pajączek z maleńkim tułowiem i dwukilometrowymi nóżkami.
Z brzuszka pająka sterczała paraboidalna antena nadawcza, a błonka naciągnięta na
ażurowych kratownicach nóżek przekształcała światło słoneczne w piętnaście tysięcy
megawatów bezpłatnej energii, nieprzerwanym strumieniem mikrofalowego promieniowania
płynącej w dół, w paszczę odbiornika energii na Seszelach. Oczywiście to zewnętrzne
podobieństwo było bardzo dalekie i, żeby je uchwycić, należało mieć fantazję dawnych
astrologów, którzy w Wozie dopatrzyli się sylwetki... Wielkiej Niedźwiedzicy.
Orbitalne elektrownie słoneczne „Arabella" i „Anita" zostały zbudowane w ramach
programu Międzynarodowego Roku Krajów Rozwijających się. Te w pełni zautomatyzowane
stacje tylko raz na dwa lata wymagały profilaktycznego przeglądu i wymiany zużytych baterii
słonecznych, jeśli liczba zniszczonych ogniw przewyższała sześć procent. Na taki właśnie
przegląd, piąty w życiu „Arabelli", przylecieli tu Ganszyn i Julka, bardziej znana w Zarządzie
jako „pierwsza naiwna".
Taki przegląd to prawdziwe wczasy. Dzień pracy wynosi siedemdziesiąt dwie minuty
na dobę, bo tyle stacja znajduje się w cieniu Ziemi. Pozostały czas każdy wykorzystuje
według własnego uznania. Ganszynowi, któremu już nieraz zdarzało się bywać w strefie
wokółziemskiej, w wyniku natchnionych poszukiwań udało się znaleźć własną metodę na
skracanie czasu, i tym razem zaczął od tego, że długo męczył komputer astronawigacji
pytaniami o orbity najbliższych sputników, chcąc obliczyć moment największego zbliżenia.
Wśród satelitów, które przez czas jakiś miały się znajdować w odległości osiągalnej za
pomocą maleńkiego dwumiejscowego skutera „Arabelli", było Obserwatorium - orbitalna
filia Obserwatorium Pamirskiego. i już na drugi dzień (czas w strefie wokółziemskiej liczono
tak jak na Ziemi) Ganszyn i Julka udali się tam z wizytą.
Obiboki w strefie wokółziemskiej były nie tyle rzadkością, co zjawiskiem wprost
unikalnym, i dlatego też nieoczekiwani goście wprawili astronomów w istny popłoch. Ale na
orbicie nawet miesięczna wachta to okres niezmiernie długi i każdy przybysz traktowany jest
jak członek najbliższej rodziny, tęsknie wyczekiwany. Dlatego też radość gospodarzy nie
miała granic, tym bardziej że od ochów i achów Julki topniały ich serca, podczas gdy
Ganszyn wraz z dwoma inżynierami z obsługi technicznej rozgrywał w mesie „pulkę". Ze
zdania wypowiedzianego mimochodem Ganszyn dowiedział się, że na „SOS-3", tuż obok, w
odległości jakichś stu kilometrów, jest dowódcą ... - kto by pomyślał? - Aszotik Antarian we
własnej osobie. Mój ty Boże, Aszotik, siedem lat w jednej ławce, noga złamana na zachodnim
zboczu Achanary, a gdy mieli lat dziewiętnaście - spływ tratwą po rzece Urcie... To ci heca:
na Ziemi, choć mieszkali w jednym mieście, miesiącami, latami nie znajdowali czasu na
spotkanie, a wystarczyło znaleźć się na orbicie - zachodź, drogi sąsiedzie, w gości. Tak
właśnie powiedział nazajutrz Aszot, gdy Ganszyn rozmawiał z nim przez radio.
Za kwadrans szósta czasu środkowoeuropejskiego Ganszyn dosiadł skutera i na
wszelki wypadek przywiązawszy Julkę krótką linką poprowadził go, kierując się
wskazówkami astronawigacyjnego komputera, w to miejsce, gdzie za piętnaście minut
powinien był znaleźć się „SOS-3".
Według wszelkich prawideł orbitalnej gościnności w śluzie przywitał ich Aszot i
powiódł do swej kabiny. Jednakże dwaj młodzieńcy natychmiast porwali Julkę i zaczęli jej
pokazywać wszystko, gdzie tylko mogła wsunąć swój zadarty nosek. Już taki miała talent -
gdyby tylko zechciała, zdjęliby płaszcz ochronny z reaktora, żeby pokazać, co jest
wewnątrz...
Ganszyn tymczasem siedział w ciasnej kabinie, którą Aszot dzielił ze swym zastępcą,
doktorem Jansenem z Centrum Doświadczalnego NASA im. Amesa. Na ekranie,
zastępującym tutaj iluminator, kłębiła się w koordynacyjnej siatce Ziemia, to jest oczywiście
nie cała Ziemia, lecz kawałek południowego Atlantyku zakryty grubą warstwą obłoków.
Obraz był znacznie powiększony, co zresztą wcale nie zdziwiło Canszyna: „SOS-3", jak i
dwa pozostałe sputniki Służby Ochrony Środowiska ONZ, zajmował się obserwacją
powierzchni Ziemi. Pojawienie się orbitalnych stacji słonecznych, które emitując strumienie
mikrofalowego promieniowania, znacznie utrudniły astronawigację, zmusiło do
podwyższenia orbit załogowych sputników prawie do poziomu satelitów stacjonarnych i
dlatego obserwacje przeprowadzano nie tyle wizualnie, co za pomocą przyrządów. W dodatku
niższe warstwy były bardzo zaśmiecone starymi sputnikami, które już odsłużyły swoje,
rakietami nośnymi i ich częściami, które obecnie patrole niedawno utworzonej Służby
Oczyszczania, zwane powszechnie śmieciarzami, ściągały do punktów Lagrange'a,
pierwszych w historii pozaziemskich śmietników.
Ganszyn z Aszotem przegadali z półtorej godziny, aż w drzwiach ukazała się czyjaś
kłapoucha głowa i obwieściła: „Panowie, kolacja podana!” Popłynęli do salonu, jak zwano tu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin