POZNAŃSKI CZERWIEC.doc

(51 KB) Pobierz
28 czerwca o godzinie szóstej rano zawyła syrena

PRZYCZYNY WYBUCHU POZNAŃSKIEGO CZERWCA

1.       Śmierć Józefa Stalina 15 marca 1953 roku.

2.       Brak towarów w sklepach.

3.       Obniżenie nakładów na opiekę zdrowotną, oświatę, gospodarkę komunalną i mieszkaniową.

4.       Represje przeprowadzane ze względu na małe poparcie partii komunistycznej.

5.       Ciągłe podnoszenie norm pracy i w konsekwencji obniżanie zarobków pracowników.

 

 

Przebieg Czarnego Czwartku

 

28 czerwca o godzinie szóstej rano zawyła syrena. Zazwyczaj ogłaszała za­kończenie nocnej i rozpoczęcie dziennej zmiany. Tym razem jednak robotnicy z nocnej zmiany nie opuścili zakładu, lecz udali się na masówkę w hali na W-3, aby zapoznać się z rezultatami rozmów w Warszawie. Zgro­madzili się tam pracownicy wszystkich działów W-3. Gdy okazało się, że władza po raz kolejny zlekceważyła ich żądania, spontanicznie podjęli decyzję o strajku i wyjściu na ulice. O godzinie 6.30 dźwięk syreny rozległ się ponownie. Rozpoczął się strajk w Zakładach Cegielskiego.

Robotnicy postanowili, że przemaszerują ulicami Pozna­nia do placu Stalina (obecnie plac Mickiewicza), gdzie w Zamku i pobliskich gmachach mieściły się siedziby władz miejskich i partyjnych. Tam przedstawią swoje postulaty i wrócą do pracy. Dziesięciotysięczny tłum, osiemdziesiąt procent załogi Zakładów Cegielskiego, wyszedł z fabryki na ulicę Dzierżyńskiego (obecnie 28 Czerwca). Zwarta początkowo manifestacja zaczęła rozlewać się po ulicach Wildy, dzielnicy zamieszkałej głównie przez robotników, wchłaniając większość na­potkanych ludzi: kierowców autobusów, tramwajarzy, przechodniów. Na ulicy Roboczej protestujący wtargnęli do Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego – do­łączyli do nich tamtejsi pracownicy. Do protestujących przyłączali się kolejno: pracownicy Wiepofamy, Miej­skiego Przedsiębiorstwa Komunikacji i innych dużych fabryk. Łącznie w manifestacji strajkowej uczestniczyła zdecydowana większość poznańskich załóg oraz ponad połowa zakładowych działaczy partyjnych.

Pierwsze grupy demonstrantów przyby­ły na plac Stalina około godziny 8.30. Po godzinie dziewiątej zgromadziło się tam około stu tysięcy osób.

Śpiewano pieśni patriotyczne, wykrzykiwano żądania. Spontanicznie wyłoniona delegacja spotkała się z Fran­ciszkiem Frąckowiakiem, przewodniczącym Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Domagała się przyjazdu pre­miera Józefa Cyrankiewicza lub pierwszego sekretarza Edwarda Ochaba. Kiedy delegacja weszła do Zamku, do budynku zaczęli się wdzierać demonstranci, którzy roz­bijali popiersia przywódców i wodzów rewolucji, zrywali czerwone sztandary. Wkrótce nad Zamkiem pojawiła się biała flaga – znak, że władza się poddaje.

Rozmowy z delegatami miejskimi okazały się bez­przedmiotowe. Franciszek Frąckowiak przyznał, że nie może podjąć żadnych decyzji i zadzwonił do położo­nej po drugiej stronie ulicy siedziby partyjnych władz wojewódzkich. Przedstawiciele manifestacji udali się do komitetu wojewódzkiego. Tłum skandował hasła polityczne: „Precz z partią”, „Żądamy wolnej Polski”, „Precz z komunistami”, „Żądamy religii w szkołach”. Jeden z poznańskich sekretarzy partyjnych, Wincen­ty Kraśko, przemawiał, próbując uspokoić nastroje. Bezskutecznie. Protestujący wtargnęli do gmachu KW – szczególnie wzburzył ich widok stołówki zaopatrzonej w produkty niedostępne w sklepach miejskich. Powtó­rzyła się sytuacja sprzed kilkudziesięciu minut: rozbite popiersia, podarte czerwone flagi. Na budynku pojawił się transparent „Chleba i wolności”, na bocznej ścianie ktoś napisał kredą: „Mieszkania do wynajęcia”.

W tym samym czasie wśród manifestan­tów pojawiła się plotka o aresztowaniu delegacji robotniczej, która dwa dni wcześniej była w Warszawie. Mimo że część ludzi wróciła do zakładów pracy, na uli­cach miasta pozostał niezorganizowany tłum. Kilkadzie­siąt tysięcy osób, upojonych łatwością dotychczasowych sukcesów, zajmowało kolejne ulice.

Wydarzenia zaczęły toczyć się jednocześnie w kilku miejscach, niezależnie od siebie. Ruszyły dwa pochody – jeden pod gmach UB przy ulicy Kochanowskiego, drugi – w kierunku więzienia na ulicy Młyńskiej. Kiedy naczelnik więzienia, Marian Lewandowski dowiedział się o rozruchach, wzmocnił posterunki. Straż więzienna dostała zakaz uży­wania broni bez względu na konsekwencje. Około godziny jedenastej tłum rozpoczął szturm na bramę więzienia. Po jej sforsowaniu uwolniono wszystkich więźniów, wśród nich kryminalnych. Grupa około stu pięćdziesięciu osób wtargnęła do gmachu sądów i prokuratury – wyrzuca­no przez okna akta spraw, które następnie palono przy aplauzie zgromadzonych.

W tym czasie drugi pochód dotarł na Ko­chanowskiego. W tłumie zaczęła krążyć plotka, że rozruchy wybuchły w całej Polsce i do ostatecznej porażki komuni­stów brakuje tylko zdobycia gmachu UB w Poznaniu.

Wznoszono okrzyki: „Precz z pachołkami komunistyczny­mi, precz z katami narodu”. Funkcjonariusze UB wzywali demonstrujących do rozejścia się, a wobec braku reakcji na to wezwanie użyli wody, aby rozpędzić tłum. W kierunku gmachu poleciały kamienie. Rozległy się pierwsze strza­ły. Ludzie rozpierzchli się po okolicznych budynkach. Po godzinie 11.30 do demonstrantów dotarła broń zdobyta w więzieniu przy Młyńskiej.

Na plac Stalina zmierzali też robotnicy z innych części miasta. Śpiewali pieśni patriotyczne, skandowali antyradzieckie hasła.

Około 10.30 na teren Międzynarodowych Targów Poznań­skich przez jedną z bram weszli manifestanci z dzielnicy Łazarz, a przez drugą – grupa z biało-czerwonym sztan­darem, idąca od ulicy Grunwaldzkiej.

Kolejny raz tłum demonstrujących przemaszerował przez teren targów około jedenastej, już po rozpoczęciu strzelaniny na Kochanowskiego. Protestujący przychylnie odnosili się do zagranicznych gości, chętnie dawali się fotografować, ponieważ chcieli, aby informacje na temat zajść przedostały się za żelazną kurtynę. I rzeczywiście, dziennikarze wywieźli z Polski materiał prasowy oraz zdjęcia manifestantów. Pierwsze komunikaty o walkach zostały podane przez zachodnie media jeszcze 28 czerwca wieczorem; mówiły jedynie o ekonomicznych i politycz­nych przyczynach protestów robotniczych.

Wkrótce po pierwszych strzałach na uli­cy Kochanowskiego do szpitala im. Raszei ludzie zaczęli przyprowadzać i przywozić rannych.

Do walczących wyszły pielęgniarki. Ofiarom pomagali też cywile. Lżejsze rany opatrywano wprost na ulicy, dotkliwiej postrzelonych wyprowadzano lub wynoszono na noszach poza strefę ognia. W szpitalu chirurdzy opero­wali bez przerwy. Sala operacyjna znajdowała się na linii strzałów, personel medyczny musiał kilkakrotnie uchylać się przed kulami. Pacjenci, którzy byli w stanie chodzić, nie chcieli zostawać w szpitalu po uzyskaniu pomocy. Jak się okazało: słusznie, ponieważ już wieczorem w szpitalu pojawili się pracownicy UB.

Strzały oddane z siedziby UB do demonstrantów zmieniły radykalnie sytuację na ulicach Poznania. Użyta przez władzę broń spotęgowała uliczną agresję. Przy budynku Dworca Zachodniego tłum zlinczował kaprala Zygmunta Izdebnego. (Izdebny mieszkał pod Poznaniem i praco­wał jako wartownik na Kochanowskiego. Nieświadom sytuacji, przyjechał do miasta w mundurze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, formacji kojarzonej z walką z niepodległościowym podziemiem). Z czasem pojawiły się ofiary wśród funkcjonariuszy w gmachu UB. Manifestanci uniemożliwili dojazd wojskowych karetek na Kochanowskiego, ponieważ obawiali się, że oprócz pomocy rannym wojsko dowiezie broń i amunicję. Oko­ło godziny siedemnastej do budynku UB zdołali wejść lekarze wezwani z pobliskiego szpitala im. Raszei. Ale dopiero wieczorem, kiedy zaczęły dogasać walki, sani­tarki, pod osłoną czołgów, wywiozły stamtąd rannych i zmarłych.

Ludzie tworzyli małe grupy. W celu zdo­bycia broni postanowili rozbrajać poste­runki Milicji Obywatelskiej oraz maga­zyny studiów wojskowych na Akademii Rolniczej i Politechnice Poznańskiej.


Z reguły milicjanci nie stawiali oporu. Zdarzały się przypadki, że uczyli, jak tę broń obsługiwać. Historycy oceniają, że ostatecznie w rękach demonstrantów znalazło się ponad dwieście sztuk broni i trzydzieści tysięcy sztuk amunicji. Oprócz tego w użyciu były kamienie i butelki z benzyną. Szacuje się, że łącznie po stronie manifestujących walczyło czterysta osób. Dla porównania – na ulicach Poznania znalazło się ponad dziewięć tysięcy żołnierzy różnych formacji oraz niemal dwieście czołgów, nie licząc dział przeciwpancernych i przeciwlotniczych oraz transporte­rów opancerzonych. Ponadto w czasie walk nad miastem kilkakrotnie przeleciały samoloty wojskowe.

Około godziny jedenastej komendant Garnizonu Poznań, pułkownik Mikołaj Matwijewicz, na prośbę władz lokal­nych wysłał oddziały Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych i Zmechanizowanych do ochrony ważniejszych zakładów oraz instytucji w mieście, w tym gmachu Urzę­du Bezpieczeństwa.

Wysłane czołgi i ciężarówki z dwoma plutonami wojska nie posiadały ostrej amunicji. Tłum zagrodził im drogę i nie pozwolił dotrzeć do celu. Wśród okrzyków „Wojsko z nami!” elewi byli wyciągani z pojazdów. Godzinę póź­niej wysłano drugą grupę wojsk, przydzielając każdemu podchorążemu trzydzieści sztuk amunicji. Tym razem oddziały nie pozwoliły się rozbroić, toteż stosunek ma­nifestujących do nich był raczej wrogi. Ponieważ wciąż nie otrzymano zgody na użycie broni, również ta grupa została wycofana do koszar.

Dwie godziny później komendant OSWPiZ, Antoni Filipo­wicz, w rozmowie telefonicznej z Jerzym Bordziłowskim, szefem sztabu Wojska Polskiego uzyskał zgodę na użycie broni wobec manifestantów. Pięć pierwszych czołgów skierowanych pod gmach Urzędu Bezpieczeństwa zostało przez demonstrantów podpalonych – żołnierze musieli się wycofać. Kolejne czołgi zostały przejęte przez de­monstrujących, ale czy to z powodu braku amunicji czy nieumiejętności strzelania – nie zostały użyte w walkach. Podobnie stało się z transporterami opancerzonymi wy­słanymi przez Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Łącznie w okolicach gmachu UB operowało szesnaście jednostek, które prowadziły ostrzał z karabinów maszy­nowych.

Około godziny czternastej na lotnisku Ławica wylądowała delegacja wojsko­wo-rządowa z generałem Stanisławem Popławskim i premierem Józefem Cyran­kiewiczem.

Generał Popławski powołał natychmiast komitet bez­pieczeństwa, który zajął się koordynacją tłumienia walk. Komitet zdecydował posłać do miasta dywizję pancerną z pobliskiego poligonu w Biedrusku liczącą blisko dwa tysiące żołnierzy i sto trzydzieści czołgów. Przed wy­marszem pouczono żołnierzy, że walki wywołały wrogie ośrodki z Zachodu. Dywizja wkroczyła do Poznania między godziną szesnastą a osiemnastą.

Wojsko zostało skierowane w rejon najcięższych walk, w stronę ulicy Kochanowskiego. Żołnierze strzelali do demonstrujących z karabinów i rozpędzali ich gazami łzawiącymi. A jednak tłum wciąż zbierał się na ulicach. O 20.30 poznańska rozgłośnia radiowa podała komunikat o wprowadzeniu godziny milicyjnej od 21.00 do 4.00 rano dnia następnego. Skończył się masowy ostrzał gmachu UB, choć pojedyncze strzały rozlegały się aż do rana. Jeszcze dłużej walki trwały w okolicy terenów targowych. Ostatnie stanowiska ogniowe działały w czasie kolejnej nocy.

Ataki i opór demonstrantów zostały w zasadzie stłumione, ale władza oba­wiała się, że uliczne zamieszki mogą się odrodzić w każdej chwili.

Nocą do miasta ściągnięto kolejne oddziały wojskowe liczące ponad dwa tysiące żołnierzy i około 170 czołgów. Żołnierze chronili najważniejsze budynki państwowe, patrolowali ulice, pomagali MO i UB przy aresztowaniach cywilów i przewożeniu ich do tymczasowego „punktu filtracyjnego” na lotnisku Ławica. W szpitalach pojawili się funkcjonariusze UB w poszukiwaniu rannych demonstrantów.

 

 

BILANS ZRYWU ROBOTNIKÓW

 

1.       Zginęło 75 osób, a 800 rannych. Najmłodsza ofiara to Romek Strzałkowski

2.       Zostało aresztowanych 750 osób, które były brutalnie przesłuchiwane.

 

 

Skutki poznańskiego czerwca

 

Wydarzenia czerwcowe spowodowały przyspieszenie procesów demokratyzacji państwie. Wnioski płynące z doświadczeń, "poznańskiego czerwca" odegrały wielką rolę w procesie dojrzewania tzw. przemian październikowych. Przyspieszyły proces dojrzewania politycznego wielu ludzi. Można sądzić, że wydarzeniom poznańskim zawdzięczamy, iż „przewrót październikowy” w Polsce w przeciwieństwie np. do Węgier, miał charakter bezkrwawy.
Istniejący wówczas pogląd, że to co się stało 28 VI w Poznaniu było rewolucją mas pracujących przeciw istniejącemu systemowi biurokratycznemu, z całą jego strukturą polityczną, moralną i obyczajową był trafny. Dla władzy była to bardzo niebezpieczna teza, gdyż prowadziła do oddolnego ruchu na rzecz reform systemu społeczno-politycznego.
Rok 1956 był rokiem przełomu w układzie sił między władzą a społeczeństwem. Partia zrezygnowała z władzy ideologicznej ograniczając się do obrony systemu politycznego, dopuściła do powstania pewnych elementów pluralizmu w kulturze, poszerzyła swobody w nauce, zgodziła się na istnienie indywidualnego rolnictwa. Przemiany zachodzące w kraju wpłynęły na poszerzenie zakresu uprawnień Kościoła Katolickiego, w konsekwencji doprowadzając do tego, że w przyszłości duże grupy społeczne pragnęły artykułować swe aspiracje.
Wydarzenia Poznańskiego Czerwca stanowiły dotkliwy wstrząs dla ówczesnej władzy. Z tego względu od samego początku środki masowego przekazu starały się tuszować rzeczywisty charakter i skalę protestu, głosząc, iż to, co dzieje się w Poznaniu jest akcją sił antysocjalistycznych, kierowaną od zewnątrz lub, że jest to dywersyjna akcja kół imperialistycznych.
W październiku 1956 roku Władysław Gomułka uznał, że wystąpienie robotników było usprawiedliwione, że słusznie żądali zawrócenia z „fałszywej drogi”. To oświadczenie zaowocowało uwolnieniem aresztowanych i podjęciem badań nad genezą wypadków. Niestety kilka miesięcy później, 5 czerwca 1957 roku podczas spotkania z robotnikami H. Cegielskiego Gomułka uznał wydarzenia poznańskie za wielki dramat narodowy, wzywając jednocześnie do nie rozdrapywania ran i zaciągnięcia nad tym tematem „żałobnej kurtyny milczenia”.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin