DIANA PALMER
Dawson Rutherford przystanął niepewnie na schodach przed domem Mercerow. Gdy lokaj otworzył rzeźbione drzwi, gość usłyszał dochodzące z salonu dźwięki muzyki, rozmowy i brzęk kostek lodu w szklankach. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak zbity z tropu. Jak zostanie potraktowany? Na jego ustach pojawił się drwiący uśmiech. Czy w ciągu paru minionych lat kuzynka Barrie Bell choć raz zdobyła się wobec niego na odrobinę życzliwości? Kiedyś była w nim zakochana. Sam zabił tamto uczucie, próbując zaspokoić gwałtowną namiętność, którą wzbudziła w nim urodziwa dziewczyna wkrótce po tym, jak Rutherford senior poślubił jej matkę.
Dawson przegarnął dłonią krótkie, jasne włosy, tak sprężyste i falujące, że wcale S i ę przy tym nie potargały. W zamyśleniu patrzył na drzwi zielonymi, dziwnie jasnymi oczyma. Zabójczo przystojny, elegancki mężczyzna stojący na schodach przyciągał spojrzenia kobiet. Żadna nie wzbudziła jego zainteresowania. Panie mówiły, że Dawson ma serce z lodu.
Przez otwarte drzwi mógł, nie zauważony, obserwować siedzącą na schodach dziewczynę. Długie, ciemne, falujące włosy lśniły, spływając na obnażone ramiona i srebrzystą suknię. Po śmierci rodziców oboje nie mieli poza sobą nikogo bliskiego, a mimo to Barrie wciąż go unikała. Nie mógł z tego powodu mieć do niej pretensji, zwłaszcza odkąd się dowiedział, jakie były dla Barrie następstwa ich krótkiego i burzliwego romansu.
Nie był pewny, czy kolejne spotkanie i rozmowa maja, sens. W czasie poprzedniej doszło między nimi do kłótni. Dziś zamierzał wrócić do omawianej wówczas sprawy. Tym razem szukał pretekstu, by skłonić dziewczynę do wizyty na rancho Sheridan w stanie Wyoming. Tam był ich dom. Musiał jej wynagrodzić pięć lat cierpienia i sprawić, by dawne zgryzoty poszły w zapomnienie. Aby tego dokonać, powinien stawić czoło zmorom przeszłości i wtedy Barrie przestanie się go bać. Sam wzbudził w niej kiedyś ten strach. Nie palił się do tego trudnego zadania, ale musiał to wykonać. Pora zapomnieć o przeszłości i wymazać z pamięci złe chwile. Czy oboje potrafią...
Obowiązywała jedna generalna zasada: Barrie Bell oraz jej kuzyn Dawson Rutherford nie byli zapraszani na te same przyjęcia. Przestrzeganie owej reguły nie było trudne, jako że niewielu mieli wspólnych przyjaciół, a poza tym mieszkali w różnych stanach. Od każdej zasady bywają jednak wyjątki. Barrie właśnie zrozumiała, że ten wieczór będzie inny niż zwykle.
Nie miała ochoty iść na dzisiejsze przyjęcie, ale Martha i John, przyjaciele Rutherfordów, którzy odnowili z nią kontakty, gdy tylko przenieśli się do Tucson, twierdzili, że dawnej znajomej potrzebna jest chwila wytchnienia i rozrywki. Mieli rację. Tego lata nie prowadziła kursów wakacyjnych, a na domiar złego niespodziewanie straciła dodatkową pracę, dzięki której do tej pory nie musiała się martwić o stan konta. Łaknęła pocieszenia i zwykłej ludzkiej życzliwości. Wybrała się na przyjęcie, by spędzić trochę czasu wśród miłych ludzi.
Opłacało się zaryzykować i wyjść z domu. Od miesięcy nie była w tak dobrym nastroju. Siedziała na schodach, a towarzystwa dotrzymywało jej dwu przystojnych wielbicieli; jeden był znanym bankowcem, drugi grał na gitarze w zespole jazzowym. Wybrała na wieczór suknie, na widok której każdy mężczyzna dostawał palpitacji serca.
Srebrzysta tkanina spływała aż do stóp. Naszywane brylancikami ramiączka przecinały lekko opalony dekolt, a kuszące rozcięcie z boku ukazywało smukłą nogę. Pantofle na wysokich obcasach miały ten sam odcień co suknia. Barrie rozpuściła długie ciemne włosy sięgające niemal do pasa. Miała jasną cerę. Zielone oczy jaśniały radością życia.
Niestety. Gdy w drzwiach stanął Dawson Rutherford, od razu straciły blask. Dyskusja, którą prowadziła z wielbicielami, niespodziewanie się urwała. Barrie zamknęła się w ochronnej skorupie. Wyglądała na zakłopotaną i przestraszoną.
Dwaj wielbiciele początkowo nie skojarzyli tej nagłej zmiany nastroju panny Bell z przybyciem jej kuzyna. Zorientowali się, w czym rzecz, dopiero wówczas, gdy przeprosił panią domu i z kieliszkiem w ręku podszedł do zdenerwowanej Barrie.
Żaden z gości nie dorównywał prezencją Dawsonowi, chociaż było wśród nich kilku przystojniaków. Blondyn o krótkich falujących włosach, wyrazistych rysach twarzy i głęboko osadzonych zielonych oczach, znacznie jaśniejszych niż u Barrie... Był mocno opalony, wysoki i szczupły; pod ubraniem rysowały się potężne mięśnie. Nic dziwnego, skoro każdego dnia kilka godzin spędzał w siodle. Był milionerem, ale nie uchylał się od pracy fizycznej. Chętnie pomagał swoim ludziom zatrudnionym na wielu farmach tworzących jego ziemski majątek.
Ubierał się elegancko. Tego wieczoru miał na sobie ręcznie wykonane kowbojskie buty, spodnie z doskonałej tkaniny, koszulę ze stójką i marynarkę od znanego projektanta. Każdy z wytwornych dodatków - od zegarka firmy Rolex po sygnet z diamentową podkówką - świadczył o zamożności tego człowieka. Prócz nienagannego wyglądu atutem Dawsona była inteligencja oraz zdolność do chłodnej analizy faktów. Mówił płynnie po francusku i hiszpańsku; z powodzeniem studiował przed laty zarządzanie.
Dwaj wielbiciele Barrie jakby zmaleli, gdy stanął obok nich z kieliszkiem w dłoni. Rzadko sięgał po alkohol i prawie nigdy się nie upijał. Wolał nie tracić kontroli nad sytuacją. Barrie znała jego mroczną tajemnicę; pewnego wieczoru zapomniał nagle o wszelkich zahamowaniach. Pewnie dlatego tak jej nienawidził. Zapewne nikt inny nie miał okazji widzieć, jak Rutherford junior traci nad sobą panowanie.
- Proszę, proszę! Martha złamała zasadę. Ciekawe, co ją do tego skłoniło - mruknął Dawson, zwracając się do Barrie. Jego łagodny niski głos pieścił uszy, a zarazem łatwo wybijał się ponad gwar rozmów.
- Martha zaprosiła tylko mnie. Ciebie nie było na jej liście - odparła chłodno Barrie. - To na pewno sprawka Johna. Patrz, jak chichocze - dodała, zerkając na Mercera, stojącego po drugiej stronie salonu.
Dawson również popatrzył na pana domu i uniósł kieliszek. John powtórzył ten gest. Odwrócił się natychmiast, gdy pochwycił karcące spojrzenie Barrie.
- Zechcesz mnie przedstawić? - dodał Rutherford, zachowując niezmącony spokój. Popatrzył na stojących obok mężczyzn.
Barrie dokonała oficjalnej prezentacji. W oczach Dawsona pojawił się groźny błysk. Po chwili jeden z wielbicieli oznajmił, że chce się czegoś napić, i ruszył w stronę barku. Drugi poszedł w jego ślady.
- Przeklęci tchórze - mruknęła Barrie, odprowadzając ich spojrzeniem.
- Potrzebujesz teraz aż dwóch adoratorów, żeby się dobrze bawić? - rzucił uszczypliwie Rutherford. Obrzucił taksującym spojrzeniem postać w srebrzystej sukni. Łakomym wzrokiem spoglądał na dekolt i częściowo odsłonięte piersi.
Barrie poczuła się jak naga. Gdyby wiedziała, że spotka Dawsona, na pewno by się tak nie ubrała. Tylko dlatego, że pojawił się niespodziewanie, miał okazję zobaczyć ją w przebraniu salonowej lwicy i wytrawnej uwodzicielki. Postanowiła zachować ten kamuflaż; nie dopuści, by zbił ją z tropu.
- Im ich więcej, tym przyjemniej - odparła z przewrotnym uśmiechem. - Jak się miewasz?
- A jak wyglądam?
- Przebojowo - odparła i zamilkła na dobre. Wspominała ich poprzednią rozmowę. Dawson zjawił się w jej mieszkaniu. Namawiał, żeby przyjechała do Sheridan. Miała być przyzwoitką podczas wizyty Leslie Holton, byłej aktorki, obecnie wdowy po sąsiedzie Rutherforda, właścicielki terenów, które Dawson chciał odkupić. Barrie odmówiła; doszło do kłótni. Przez kilka miesięcy nie zamienili potem ani słowa Sądziła, że Dawson będzie jej unikał jak ognia, a tymczasem znów doszło do spotkania. Zapewne urocza wdówka nie dała za wygraną. Antonia Hayes Long, przyjaciółka Barrie, twierdziła, że Leslie Holton interesuje się przystojnym Rutherfordem.
- Mówiłem ci, że Corlie regularnie sprząta twój pokój, wietrzy go, zmienia pościel? - Dawson upił łyk, nie odrywając spojrzenia od twarzy Barrie.
Corlie była gosposią w rezydencji na rancho Sheridan. Wraz z mężem imieniem Rodge zamieszkała tam na długo przed ślubem pani Bell z Rutherfordem seniorem. Ze wszystkich pracowników Barrie najbardziej lubiła gosposię i jej męża Tęskniła za nimi, ale to nie był dostateczny powód, by odwiedzić rancho.
- Nie czuję się już związana z Sheridan - oznajmiła stanowczo. - Mieszkam w Tucson i tam jest teraz mój dom.
- Żadne z nas nie ma prawdziwego domu - odparł rzeczowo Dawson. - Nasi rodzice nie żyją. Z całej rodziny tylko my pozostaliśmy.
- W takim razie nie mam nikogo - rzuciła półgłosem Barrie i popatrzyła wrogo na swego rozmówcą.
- Chciałabyś, żeby naprawdę tak było? - stwierdził z ponurym uśmiechem. Poczuł się dotknięty jej uwagą, więc dodał: - Chyba nie złamałem ci serca, dziecinko.
- Nie masz do niego żadnych praw. I przestań nazywać mnie dziecinką.
- Rzadko używam zdrobnień, Barrie - przypomniał. - Nigdy w zwyczajnej rozmowie. Oboje pamiętamy, kiedy słyszałaś z moich ust takie słowa Zgadłem?
Barrie miała ochotę znaleźć ciemny kąt, zwinąć się tam w kłębek i umrzeć. Powróciły przykre wspomnienia. Niski, zmysłowy głos Dawsona, który powtarza szeptem raz po raz: dziecinko, och dziecinko... Każdemu poruszeniu muskularnego ciała towarzyszyło to słowo...
Jęknęła. Chciała wrócić do salonu, ale Dawson zagrodził jej drogę i chwycił mocno za łokieć. Nie zdołała uciec.
- Spokojnie - rzucił drwiąco. - Jesteś dorosłą kobietą. Nie musisz się wstydzić, że spałaś z mężczyzną, Barrie. To nie grzech. Nie zostaniesz potępiona na wieki. Z twoim doświadczeniem powinnaś już o tym wiedzieć.
- O jakim doświadczeniu mówisz? - zapytała szeptem z obawą i niechęcią.
- Ilu miałaś facetów? Straciłaś rachubę?
- Niepotrzebne mi żadne rachuby - odparła z wymuszonym uśmiechem. - Miałam tylko ciebie jednego. Tylko jednego. - Drżała na całym ciele.
To wyznanie sprawiło, że poczuł się nieswojo. Był zbity z tropu bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Przywykł drwić z jej miłości i nawet teraz nie potrafił odrzucić tego przyzwyczajenia. Wszystko zaczęło się tamtej nocy, gdy zrozumiał, że Barrie była dziewicą Wrzeszczał jak szalony, bo nie mógł sobie darować, że dał się ponieść emocjom.
Odwrócił wzrok. Barrie splotła ramiona na piersiach. Przypominała skrzywdzoną dziewczynkę. Tak samo wyglądała, kiedy ją uwiódł. Tamten obraz wrył mu się w pamięć. Za każdym razem, gdy wspominał zdarzenie sprzed lat, cierpiał jak potępieniec.
- Chciałem tylko z tobą porozmawiać - rzucił oschle. - Przestań się denerwować.
- Nie mamy sobie nic do powiedzenia - stwierdziła lodowatym tonem. - Mam nadzieję, że nigdy więcej cię nie spotkam, Dawson!
- Przestań się łudzić. - Czuła na sobie jego badawcze spojrzenie. W walce na słowa nie umiała pokonać kuzyna. Lepiej zatem nie wszczynać kłótni.
- O czym chciałeś porozmawiać?
Zamyślony Dawson spoglądał na roześmianych gości w salonie. Sączyli napoje i rozmawiali. Weseli, spokojni ludzie. W niczym nie przypominali dwójki ponuraków siedzących na schodach.
- Chyba się domyślasz. - Wzruszył ramionami i upił łyk ze swego kieliszka. Potem spojrzał Barrie prosto w oczy. - Chcę, żebyś przyjechała do domu na tydzień lub dwa.
- Nie! - Serce waliło jej jak młotem. Odwróciła wzrok.
Spodziewał się, że usłyszy taką odpowiedź. Przygotował kilka bardzo trudnych do odparcia argumentów.
- Nie zabraknie nam przyzwoitek - oznajmił. - Choćby Rodge i Corlie. - Zamilkł na chwilą i westchnął ciężko. - Będzie też wdowa po Holtonie.
- Wciąż ci się naprzykrza? Jest dobre wyjście z sytuacji. Ożeń się z nią - stwierdziła złośliwie Barrie. Rzuciła kuzynowi drwiące spojrzenie. Dawson nie zwracał uwagi na jej docinki.
- Doskonale wiesz, że nasza urocza sąsiadka jest właścicielką gruntu, który muszę kupić. Gotowa jest porozmawiać o sprzedaży, ale stawia warunki: muszę zaprosić ją na kilka dni do Sheridan.
- Słyszałam, że często wpada na rancho - przypomniała sobie Barrie.
- Tak, ale tam nie nocuje - odparł pospiesznie Dawson. - Jeśli ma przyjechać z kilkudniową wizytą, musisz być w domu.
Rutherford miał ponurą minę. Czyżby z powodu odwiedzin sąsiadki? Dziwne. Barrie słyszała od swojej przyjaciółki Antonii Long, że wdowa po Holtonie jest ładna i ogólnie grzechu warta. W takim razie czemu Dawson jej unika? Barrie nie potrafiła sobie wytłumaczyć, dlaczego niespodziewanie ogarnęła ją zazdrość. Jakim prawem? Omijała wzrok kuzyna z obawy, że Dawson domyśli się, jak bardzo jest przygnębiona.
- Z pewnością pochlebia ci, że tak jej zależy, by spędzić parę dni na rancho. Czemu zanudzasz mnie prośbami, żebym dotrzymała wam towarzystwa?
- Nie chcę, żeby ciągnęła mnie do łóżka. - Dawson popatrzył kuzynce prosto w oczy. - Czy wyrażam się dostatecznie jasno?
Barrie spłonęła rumieńcem. Nigdy dotąd nie rozmawiali tak szczerze. Zawsze unikali jak ognia tego rodzaju tematów.
- Nadal rumienisz się jak niewinna dziewczyna - powiedział cicho.
- Dziwna uwaga jak na mężczyznę, który pozbawił mnie niewinności - mruknęła ze złością. Zielone oczy płonęły gniewnie.
Dawson zachował kamienną twarz. Spojrzenie utkwił w dywanie. Wypił do dna zawartość kieliszka i wsunął rękę między słupki balustrady, by odstawić go na półkę przylegającą do schodów.
Barrie obserwowała go spod przymkniętych powiek. Od wielu lat cierpiała z jego powodu, ale nie przestała go kochać, chociaż sprawił jej ból, podejrzewał o najgorsze sprawki i zawsze okazywał wrogość. Zastanawiała się czasami, czyjego nastawienie może ulec zmianie.
Dawson usiadł wygodnie, oparty plecami o balustradę.
- Czemu do tej pory nie wyszłaś' za mąż? - zapytał nagle.
- A powinnam? - odparła, unosząc brwi. Kuzyn zmierzył taksującym spojrzeniem jej twarz i postać.
- Skończyłaś dwadzieścia sześć lat. Nie powinnaś dłużej odkładać ważnych życiowych decyzji. Czas pomyśleć o dziecku.
Dziecko... dziecko. Pobladła. Tylko oczy lśniły gorączkowym blaskiem. Poczuła mdłości na wspomnienie bólu, który zmusił ją, by wezwała karetkę i pojechała do szpitala. Dawson nie miał pojęcia, co się wtedy stało. Zataiła przed nim swoje cierpienie.
- Nie chcę wychodzić za mąż. Wybacz, muszę już... Chciała wstać, ale Dawson chwycił ją za ramię. Nie mogła się ruszyć. Był tak blisko. Czuła na twarzy ciepły oddech, lekko zalatujący dobrym alkoholem, a także woń doskonałej wody po goleniu.
- Nie uciekaj przede mną: Mam tego dość! - jęknął. Patrzył jej w oczy. Spojrzenie było natarczywe, prawie błagalne.
- Puść mnie! - szepnęła.
Zacisnął palce. Wiedziała, że ulega panice i wychodzi na idiotkę, lecz mimo to nie przestała się wyrywać, choć czuła na sobie jego karcący wzrok.
Dawson przyciągnął ją mocno. Zrezygnowała z walki i skuliła się na drewnianym stopniu szerokich schodów.
- Przestań - powiedział stanowczo.
Rzuciła mu wrogie spojrzenie. Na policzkach miała ciemne rumieńce.
- Widzę, że wracasz do siebie - mruknął, puszczając jej ramię. - Jak zwykle udajesz, że mnie nienawidzisz.
- Wcale nie udaję. Jesteś' moim wrogiem numer jeden, Dawson - odparła jak automat, którego zadaniem było okazywanie nienawiści do tego mężczyzny.
- W takim razie propozycja wizyty na rancho nie powinna cię wcale przerażać.
- Nie chcę przeszkadzać tobie i tej wesołej wdówce. Jeśli tak bardzo ci zależy na kupnie gruntu...
- Muszę ją najpierw przekonać do transakcji - przypomniał Dawson. - Nic z tego nie będzie, jeżeli nie zaproszę do siebie uroczej sąsiadki.
- Cóż za poświęcenie! Wszystko dla kawałka ziemi!
- Tam znajduje się jedyny w okolicy wodopój - wtrącił Dawson. - Za życia Holtona mogliśmy korzystać z niego bez ograniczeń. Muszę kupić ten grunt, bo w przeciwnym razie dostanie go Powell Long, który postawi na granicy solidny płot i odetnie bydłu dostęp do rzeki. Ten facet mnie nienawidzi.
- Wiem, co czuje - stwierdziła rzeczowo Barrie.
- Domyślasz się, co tamta kobieta zrobi, jeśli ciebie nie będzie na rancho? - ciągnął Dawson. - Spróbuje mnie uwieść. To pewne jak dwa razy dwa. Jeśli nie postawi na swoim, pojedzie do Powella Longa i zaoferuje mu grunt na takich warunkach, że grzechem będzie go nie kupić. Twoja przyjaźń z Antonią nie będzie miała na tę sprawę żadnego wpływu. Long zbuduje płot i odgrodzi naszą ziemię od rzeki, Barrie. Pozbawieni wody szybko zbankrutujemy. Trzeba będzie sprzedać rancho, i to ze stratą. Pamiętaj, że dziedziczysz część majątku. Oboje tracimy ważne źródło dochodu.
- Pani Holton nie jest wcale taka podła - odparła dziewczyna.
- Przestań się łudzić - burknął Dawson. - Wpadłem w oko tej kobiecie. Sama wiesz, jak to jest, prawda? - dodał kpiąco.
Barrie zarumieniła się, ale nie odwróciła wzroku.
- Mam wakacje.
- I cóż z tego?
- Nie lubię Sheridan. Za tobą również nie przepadam. Dlaczego miałabym tam spędzać urlop, na domiar złego w twoim towarzystwie?
- Trudno. Sprawa wymaga ofiar.
Zirytowana dziewczyna uderzyła pięścią w słupek poręczy.
- Czemu zawracasz mi głowę spadkiem? Łatwo przyszło, łatwo poszło. Mam przecież dobrą pracę.
Zamilkła na chwilę.
- Chodzi o kilka dni, tak? - odezwała się znowu.
- Czyżbyś wreszcie poszła po rozum do głowy? - zawołał Dawson, jakby się tego nie spodziewał. Drwiąco uniósł brwi.
- Mimo wszystko będę musiała przemyśleć twoją propozycję - odparła stanowczo.
- Moim zdaniem, potrafimy spędzić kilka dni pod jednym dachem, nie podrzynając sobie gardeł.
- Mam w tej kwestii pewne wątpliwości. - Barrie odzyskała spokój. Oparła się plecami o słupek poręczy. - Jeśli zdecyduję się na odwiedziny, co nie jest wcale takie pewne, wyjadę tego samego dnia, w którym twoja wdówka opuści rancho.
Dawson uśmiechnął się lekko i z uwagą popatrzył na dziewczynę.
- Obawiasz się, że zapomnisz o skrupułach, jeśli zo...
stationery