138. Broadrick Annette - Zeke.pdf

(613 KB) Pobierz
7639186 UNPDF
ANNETTE BROADRICK
Harlequin®
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofii
Sydney • Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa
7639186.001.png
PROLOG
Szybkim krokiem przemierzał długie korytarze,
tworzące labirynt. Oto kwatera główna. Ilekroć musiał
pojawić się tutaj, zawsze trzymał w dłoni ręcznie
wykonany plan całego budynku. Przez wszystkie te lata,
które przepracował w Agencji, zawsze był w akcji. Sam
tego chciał. Lubił być niezależny. Chciał realizować
własne pomysły, kroczyć swoją drogą. Raporty, które
musiał pisywać, składał właściwym osobom we właści­
wym czasie i natychmiast o nich zapominał. Wierzył, że
trafiały na odpowiednie biurko i były dokładnie analizo­
wane. Lecz tak naprawdę nie obchodziło go, co się z nimi
dzieje. Nienawidził papierkowej roboty w każdej postaci.
Fakt, że Zeke Daniels znalazł się jednak w centrali
w Wirginii, dowodził, że świat zmienił się radykalnie.
Co prawda to on właśnie miał największe trudności
z przystosowaniem się do tych zmian. Ale jeśli KGB
oprowadza wycieczki po swojej siedzibie... Może już
i kwatera główna w Langley została sprzedana Dis­
neyowi i zamieniona w kolejne wesołe miasteczko?!
Tylko co on miał z tym wspólnego? Co miał tu do
roboty człowiek z jego przeszłością i doświadczeniem
w tajnych operacjach?
Przystanął i zmarszczył czoło, patrząc na trzymany
w ręce plan. Przyjrzał się numerom pokojów i strzał­
kom na ścianie, i znów ruszył przed siebie. Może
zamierzają zaproponować mu stanowisko przewod­
nika wycieczek w nowym Disneylandzie?
Odnalazł numer pokoju, którego szukał, i zastukał
6
ZEKE
do drzwi. Przy biurku siedziała kobieta pochylona nad
komputerem. Spojrzała nań, gdy wszedł, i uśmiechnęła
się.
- Pan Daniels?
- Tak.
- Proszę wejść. Pan Carpenter oczekuje pana.
Zeke skinął głową, otworzył następne drzwi i zna­
lazł się w elegancko urządzonym gabinecie. Nie był
tu jeszcze nigdy, ale dobrze znał mężczyznę siedzące­
go za biurkiem i rozmawiającego przez telefon.
Frank Carpenter był jego przełożonym już od ponad
dziesięciu lat. Do tej pory jednak ich spotkania
organizowano w ten sposób, że to Frank przyjeżdżał
do niego. Niezależnie od tego, w jakiej części świata
Zeke przebywał. Teraz po raz pierwszy zobaczył
swego szefa w garniturze i krawacie, wyglądającego
jak typowy urzędnik.
Frank gestem dłoni wskazał mu fotel. Zeke usiadł.
Zawsze czuł się źle w takim otoczeniu. Z tego głównie
powodu odrzucał wszystkie awanse, jakie mu w prze­
szłości proponowano. Wiedział, że praca w centrali
mogłaby oznaczać tylko przydział biurka i gabinetu.
Miał dziwne uczucie, że już za chwilę po raz kolejny
zostanie mu zaproponowana taka właśnie posada.
Już raczej zostanie przewodnikiem turystów w Dis­
neylandzie!
Frank odłożył słuchawkę, wstał i obszedł biurko
wyciągając rękę do Zeke'a.
- Świetnie, że cię widzę, stary. Wyglądasz dużo
lepiej niż wtedy, gdy widziałem cię ostatnio.
Zeke wstał i uścisnął wyciągniętą dłoń.
- Nic dziwnego, zważywszy, że wtedy właśnie
wydobyto ze mnie kilka kawałków ołowiu.
- Martwiłem się o ciebie - przyznał Frank. - Czy
odczuwasz w związku z tym jakieś dolegliwości?
- Jeśli nie liczyć tego, że moje kolano zamieniło się
W barometr, to jestem całkiem w porządku.
zeke
7
- Cieszę się. - Frank przyglądał mu się uważnie
przez moment, zanim powrócił do swojego fotela za
biurkiem. - Nie miałeś problemów z odnalezieniem
mojego biura, nieprawdaż?
Zeke uśmiechnął się ironicznie.
- Zmusiłem tych przy głównym wejściu, by naryso­
wali mi plan budynku... i rzucałem za sobą okruchy
chleba. Tak więc nie będę miał trudności ze znalezie­
niem drogi do wyjścia.
Frank odchylił się do tyłu w fotelu, wciąż wpatrując
się uważnie w Zeke'a.
- Naprawdę świetnie wyglądasz i bardzo mnie to
cieszy. Jesteś może trochę szczuplejszy, ale to chyba
lepiej. Wyniki twoich ostatnich badań lekarskich mo­
głyby być wynikami faceta prawie o dwadzieścia lat
młodszego.
- Masz ostatnio tak mało do roboty, że ślęczysz
nad raportami medycznymi, by nie umrzeć z nudów?
- Wyobraź sobie, że byliśmy tutaj mocno zajęci.
Jak zwykle, nadchodzi wiele raportów od naszych ludzi
z całego świata... Stale czymś się musimy martwić.
- Skąd więc to dokładne badanie stanu mojego
zdrowia? Zamierzacie może zatrudnić mnie w centrali
i wsadzić za biurko?
- Wprost przeciwnie, otrzymałem dość kategorycz­
ne żądanie wypożyczenia ciebie dla innej agendy
rządowej.
Szybki refleks zawiódł tym razem Zeke'a. Zasko­
czony gapił się na swego szefa w całkowitym milczeniu.
- Nie wiem, czy się orientujesz - zaczął Frank - ale
od kilku lat mamy nową wojnę tutaj w Stanach...
wojnę narkotykową.
Zeke odchylił się do tyłu, wyciągnął długie nogi
i skrzyżował je przed sobą.
- Wolałbym raczej znaleźć się na Księżycu, byle
tylko nie słuchać takich nowin. Ale i tam pewnie nie
dalibyście mi spokoju.
8
ZEKE
- Wydział do Walki z Narkotykami zdwoił, może
nawet potroił, liczbę swoich agentów wzdłuż granicy
z Meksykiem w celu zatrzymania transportu nar­
kotyków. Wraz z rozwojem operacji napotykali jed­
nak coraz więcej problemów.
- Jakich na przykład?
- Obawiają się, że część ich agentów świetnie
zarabia, przymykając oczy na dostawy z Meksyku...
Tak przynajmniej podejrzewają niektórzy szefowie
Wydziału w tamtym rejonie.
- Ale nie mogą tego udowodnić.
- Właśnie. Były już liczne aresztowania od Browns­
ville do El Paso. Niestety, Wydział stwierdził, że
większość aresztowanych to małe płotki, kilku facetów
szukających mocnych wrażeń i pieniędzy oraz przypa­
dkowo schwytany członek jednego z kolumbijskich
gangów. Ale najbardziej ich wkurza, że mimo tylu
wysiłków nigdy nie mogli zdobyć żadnych dowodów
przeciwko Lorenzowi De la Garzy.
- De la Garza? Kto to taki?
- Bogacz. Mieszka niedaleko Monterrey i posiada
wiele fabryk rozrzuconych po całym Meksyku. Naj­
pierw skupował surowce naturalne - wszystko, od
wełny po rudy mineralne i drewno - potem przerzucił
się na produkcję i eksport.
- Czy w związku z tym uważacie go za przestępcę?
- Nie żartuj. Jakieś dwa lata temu Wydział
otrzymał anonimową wiadomość, że De la Garza
wykorzystuje swoje linie żeglugowe do przemytu
narkotyków. Najpierw sprawdzili każdy strzęp
otrzymanej informacji, a potem zarządzili rewizje
jego wybranych na chybił trafił przesyłek, prze­
chodzących przez odprawę celną. Chociaż w dwóch
przypadkach natrafili na ślady narkotyków, nie było
wystarczających dowodów, by kogokolwiek aresz­
tować. Wydział postanowił więc umieścić kilku
agentów wśród ludzi De la Garzy, by lepiej poznać
Zgłoś jeśli naruszono regulamin