Łysiak Waldemar - Ostatnia kohorta tom1.pdf

(986 KB) Pobierz
994290847.002.png
Waldemar Łysiak
Ostatnia kohorta
Tom 1
2005
994290847.003.png
Wstęp
V wiek naszej ery. W cywilizacji i w kulturze tak zwanego Zachodu - stulecie najbardziej osobliwe.
Dlaczego? Bo postęp rozumiemy jako stały rozwój, raz szybszy, a raz wolniejszy, jednak (generalnie
rzecz biorąc) nieprzerwany, tylko czasami kaleczony zapaścią, która trwa krótko, najwyżej
kilkadziesiąt lat. Tymczasem V wiek inicjuje coś więcej aniżeli chwilową przerwę, coś monstrualnie
gorszego - kilkusetletnią dziurę, która pod każdym względem cofa cywilizację do stanu takiego
barbarzyństwa, jakie wydawało się etapem całkowicie już pokonanym. Będzie to wtórne
barbarzyństwo - ciemna europejska noc. Historia ludzkości (historia znana dziejopisom) nie
rejestruje drugiego podobnego przypadku: na kilka wieków cofnąć się o kilkanaście wieków! Ten
regres spowodowało runięcie paneuropejskiego Rzymu, megastruktury, której nowoczesność była
wobec całej reszty ówczesnego świata mniej więcej tak przeważająca, jak automatyczna pralka
wobec drewnianych kijanek.
Kontemplując dzieła sztuki i ruiny starożytnego Rzymu, obywatel internetowej cywilizacji sądzi, że
to jedyne echa tamtego świata sprzed prawie dwóch tysięcy lat. Myli się wierutnie, gdyż -
zważywszy mnóstwo aspektów - żyje w tym właśnie świecie, ergo: korzysta z wynalazków
rzymskiego państwa lub reprodukuje te wynalazki, nie tylko obyczajowe (jak choćby emancypacja,
feminizm, rozwód), prawne (treść kodeksów) czy techniczne (choćby żniwiarka), lecz i wszelkie
inne: polityczne, terminologiczne (językowe), administracyjne (urzędy), a i codziennozwyczajowe
takoż. Obchodzi swój Nowy Rok 1 stycznia, nie wiedząc, że zapoczątkowali to Rzymianie (nie była
to u nich cezura astronomiczna, tylko 1 stycznia obejmował swój urząd na rok nowy duet konsulów).
Kupuje gazetę, nie wiedząc, iż gazetę codzienną wymyślił Juliusz Cezar („Acta diurna”) - pisano ją
na papirusie. Wysyła depeszę, nie wiedząc, iż Rzymianie robili to samo telegrafem ogniowym.
Spogląda przez zamknięte okno swojego wieżowca, nie wiedząc, iż Rzym cezarów znal już budynki o
kilkunastu kondygnacjach i szyby w oknach tych budynków (na chłodnej północy Italii), sytuowanych
frontem do ulicy lub placu (to też był wynalazek). Kąpie się w nowoczesnej łazience, nie wiedząc, iż
takie łazienki (o identycznym co dziś kształcie metalowych i kamiennych wanien) były u Rzymian
rzeczą zwyczajną, a wodociągi (akwedukty sprowadzające górską wodę i rozprowadzające ją
sieciami liczącymi setki kilometrów), jak również kanalizacja, miały poziom nie gorszy od
dzisiejszego. Pije ze szklanki i kieliszka, nie wiedząc, iż te szklane naczynia wymyślili Rzymianie.
Zdobi ściany swego mieszkania malarstwem, nie wiedząc, iż taką formę dekoracji lokum wynalazł
Rzym. Jeździ autostradami, nie wiedząc, że okazałe kamienne „szosy” Imperium Rzymskiego biegły
przez Bliski Wschód, północną Afrykę i całą Europę. Pasjonuje się supermostami, nie wiedząc o
kratownicowym moście rzymskim na Dunaju (rok 105!). I tak dalej, i tak dalej. Nawet fotografia
portretowa jest wnuczką rzymskich portretów werystycznych zwanych „fizjonomicznymi”. Również
rzymskiego pochodzenia jest cały nasz smak estetyczny wobec Antyku: sztukę Starożytności
symbolizuje nam śnieżna biel antycznych kolumn i posągów, a nie wiemy, że to rzymski (czyli późny)
wynalazek, chwyt rzymskich kopistów sztuki greckiej, bo starożytni Grecy malowali swoje rzeźby
tudzież architekturę równie tęczowo co jaskrawo.
Kiedy już jesteśmy przy sztuce Rzymu - zajmijmy się nią przez chwilę, gdyż ona wcześniej uległa
dekadencji niż całe Cesarstwo. Tak wcześnie, że można stawiać tezę, iż właściwie sztuki rzymskiej
nie ma. Jeśli tylko dodamy (dla precyzji) słowo: oryginalnej (oryginalnej sztuki rzymskiej) - tezę
powyższą da się wybronić bez trudu. Sztuka rzymska była bowiem bardziej rzemiosłem,
994290847.004.png
dekoratorstwem, epigonizmem, kiczem i kolekcjonerstwem cudzej (głównie greckiej) sztuki, niźli
sztuką autonomiczną (własną prawdziwą twórczością wysokiego lotu). Jej cel stanowiło ozdabianie,
nie zaś kreowanie. Sami Włosi już dawno przyznali pod tym względem rację cudzoziemskim
krytykom, co włoski historyk z pierwszej połowy XIX wieku, Cesare Cantu, stwierdził dwukrotnie na
kartach swojej „Historii Powszechnej”, pisząc: „Sztuki piękne nie kwitły w Rzymie” i „Rzym nie
był światem sztuki”. Ależ był, i to jak! Rzym uwielbiał sztukę, pasjonował się sztuką, był cały
nasycony sztuką - w samym mieście Rzym stało dziesięć tysięcy posągów (prac własnej roboty plus
arcydzieł ściągniętych z Grecji, z Azji Mniejszej i z Egiptu)! Jednak można powiedzieć, iż Rzym
bardziej aniżeli @uprawiał sztukę - @wykorzystywał sztukę, głównie do upiększania siedzib, i do
propagandy, czyli do oddziaływania na tłum.
Rozpatrując ten problem bardziej scjentycznie - trzeba nolens volens przyznać, że istniały jednak
oryginalne przejawy rzymskiej sztuki, i że miała ona pewną tożsamość twórczą. Lecz nawet tak
ostrożną konstatację, jak również niezbyt precyzyjną diagnozę, wypociliśmy dopiero - aż trudno w to
uwierzyć - przed stu kilku laty. Wcześniej - zgodnie z egzegezami Winckelmanna (autorytetu XVIII-
wiecznego) - twierdziliśmy, iż cała sztuka Rzymu to schyłkowa faza sztuki greckiej. Renomowana
polska „Encyklopedia Orgelbranda” w swoim pierwszym wydaniu (1866) ma liczące aż pół setki
stron hasło „Literatura rzymska” i ani jednego zdania o sztuce Rzymu - hasło Sztuka rzymska „ nie
istnieje! Pojawi się ono (przybierając formę raczej komiczną) dopiero w wydaniu trzecim (1902). Bo
też dopiero ze schyłkiem XIX stulecia austriacki historyk, Franz Wickhof, upomniał się o
„samodzielność” rzymskiej sztuki, czyli o jej oryginalność, rozpętując burzę polemik, trwających
zresztą do dzisiaj. Ci, którzy przyznawali mu rację, musieli wszelako przyznawać również, że była to
bardziej samodzielność w nowatorskim rozgrywaniu kompilowanych wpływów etruskich, greckich i
wschodnich, aniżeli w wymyślaniu form oryginalnych, zatem najwyżej samodzielność rozwoju, a nie
genezy nowej sztuki, posiadającej własną, bezprecedensową indywidualność. Jako rzeczy świeże u
Rzymian wskazywali malowane temperą lub farbą enkaustyczną portrety grobowe (tzw. „portrety
fajumskie”), których czuła, wręcz poetycka fizjonomiczność nie posiada znanych źródeł greckich ni
etruskich; bądź pyszną perspektywę i światłocień reliefowych wstęg oplatających spiralnie wielkie
kolumny Rzymu (tzw. „styl kontynuacyjny”; exemplum Kolumna Trajana) i opowiadających historie
mitologiczne lub wojskowe metodą ciągu scen, jak tasiemce dzisiejszych komiksów.
U swego schyłku (IV-V wiek n.e.) sztuka rzymska popadła w manierę istotnie oryginalną. Był nią
wrogi realizmowi prymitywizm, swoisty kubizm, przejawiający się zaniechaniem iluzyjności
werystycznej na rzecz form uproszczonych i geometryzowanych, bliskich archaicznej rzeźbie greckiej
i prostocie rysunku dziecięcego. Lub prostocie gryzmołów uprawianych przez barbarzyńców. Tak
więc sztuka Rzymu i Rzym jako państwo poddali się barbarzyństwu równocześnie. To pierwsze
dziwi, to drugie bardzo dziwi. Jak to było w ogóle możliwe? - spyta ktoś, kto słyszał o
wszechpotędze Rzymu, lecz nie czytał o przyczynach jego upadku.
Każdy wielki upadek sieje ziarna mądrości - wskazuje czego robić nie wolno, by nie doznać goryczy
krachu. Jednak te ziarna zawsze padają na jałową glebę i nie rodzą owoców, które mogłyby ludzkość
trwale uszczęśliwić. Gatunek „homo sapiens” jest bowiem zbyt słaby i zbyt tępy, aby przekuwać
tragiczne lekcje w praktykę niepowtarzania błędów swoich przodków, więc społeczeństwa ciągle te
błędy klonują. O ile kilkuwiekowa słabość sztuki rzymskiej, polegająca na kopiowaniu sztuki
greckiej zamiast kreowania własnej, przyniosła nam jakiś efekt pozytywny (dzięki tym rzymskim
994290847.005.png
kopiom znamy wspaniałą sztukę starożytnych Greków, gdyż greckie oryginały nie zachowały się
prawie zupełnie) - o tyle finalna słabość rzymskiego imperium nie dała światu nic dobrego, prócz
nauczki, która (co wykazały późniejsze dzieje polityczne gatunku) skutkuje niczym przysłowiowy
groch rzucany o ścianę. Mój niebeletrystyczny wstęp do powieści ma Wam wyklarować niuanse i
sekrety bezpłodnej lekcji sprzed półtora tysiąca lat - niewyobrażalnej jeszcze dla Rzymian IV wieku
klęski Rzymu.
Wpierw kilka słów o powstawaniu i o mocarstwowieniu rzymskiego państwa, założonego rękami
Latynów, Sabinów i Etrusków, a datowanego: 753 p.n.e.-476 n.e. Przekształcanie się Rzymu z
maleńkiej osady rolniczej w „polis” (miasto-państwo), później w państwo wieloobszarowe i
wielomiejskie, a wreszcie w gigantyczne imperium - to rozwój fascynujący. Znawca Antyku, Jan
Parandowski, nazwał tę ewolucję „dziwnym i tajemniczym procesem, podobnym do procesu, w
którym z małego żołędzia wykształca się majestatyczne drzewo - wielki dąb”. Budulec dawały
rozliczne podboje (często będące efektem wojen sprowokowanych przez sąsiadów Rzymu), widzimy
tu wszakże i niechęć do podboju dla samego podboju, dla wojny gwoli samej wojny, ergo: krwi i
łupu (tym się Rzym różni od późniejszych najeźdźców, Arabów bądź Mongołów). Wreszcie są tu i
aspekty, których nie znają dzieje żadnego innego mocarstwa.
Pierwszym spośród takich aspektów było ukształtowane z biegiem lat w ówczesnym świecie
mniemanie, iż przeznaczeniem Rzymu jest władza nad wszystkimi ludami, nad całą Ziemią. Dlatego
działy się rzeczy zdumiewające: wielu suwerennych władców przyłączało swe państwa do Rzymu,
bez presji, choćby drogą zapisu spadkowego; inaczej mówiąc: całe niepodległe i niezagrożone
państwa same wtapiały się w ciało Imperium. Przykłady: 74 rok (król Nikomedes III oddaje
Rzymowi testamentem swoją Bitynię); 96 rok (król Apion, władca Cyrenajki, czyni Rzym swoim
spadkobiercą); 133 rok (król Attalos III zapisuje Rzymowi królestwo Pergamonu). Et cetera.
I drugi, równie ważny czynnik, kłócący się z wizją reklamowaną nam przez francuskie bajeczki o
Asterixie: ludność wielu krajów podbitych przez Rzym nie chciała stawać pod sztandarami swych
lokalnych wodzów do walki przeciw Rzymowi, odmawiała udziału w zbrojnym „zrzucaniu jarzma”,
ponieważ to „jarzmo” wcale nie było jarzmem, nie było okupacją - było błogosławieństwem. Czemu
galijscy chłopi na dalekiej północy Europy mieliby się buntować przeciwko Rzymianom, jeśli
właśnie dzięki kurateli Rzymu wiodło się im sto razy lepiej niż wcześniej, przed przyjściem
Rzymian? „Pax Romana” (pokój panujący na całym obszarze Imperium, czyli w praktyce ład i błogi
spokój) zapewniał im same korzyści: bezpieczeństwo (wszędzie obowiązywało twarde prawo, jedno
dla wszystkich) plus cywilizacyjny postęp (techniczne środki karczowania lasów pod hodowlę i
uprawę roli, melioracja, kanalizacja, ułatwianie zbiorów, itd.) - postęp, który likwidował strach
przed głodem będącym wcześniej ciężką plagą. Reliefy rzymskie (II wiek), z dokładnymi
wizerunkami żniwiarek podczas pracy, odkopano we Francji (w Montauban i w Arbon), czyli na
terenie etnicznym Asterixa.
Na dalekim Południu - w rzymskiej Afryce i na Bliskim Wschodzie - było identycznie. Dzięki
Rzymowi te krainy zaznały takiego rozkwitu, o jakim nie śniły i o jakim niektóre nawet dzisiaj mogą
śnić tylko. Profesor Ludwik Piotrowicz, autor „Dziejów rzymskich”, porównał sytuację Syrii
czasów Rzymu, i Syrii czasów współczesnych sobie (rok 1934): „Różnica między rozkwitem
ówczesnym tych okolic a nędzą i opuszczeniem dni dzisiejszych jest tu tak rażąca, że dla jej
994290847.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin