Hauger Torill Thorstad - Sigurd syn wikinga.pdf

(492 KB) Pobierz
TORILL T. HAUGER
SIGURD
SYN WIKINGA
TYTUŁ ORYGINAŁU: SIGURD DRAKEDREPEREN
PRZEKŁAD: ANNA MARCINIAKÓWNA
WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ WARSZAWA 1988
967965918.001.png
I
— Sigurd wyruszył, by zabić smoka — szeptał cichy głos przy łóżku.
Chłopiec zamknął oczy, ale mimo to wyraźnie odczuwał, że pokój jest ciemny i ciasny.
Strach usadowił się w żołądku. Nie lubił słuchać o tym strasznym smoku. Zawsze potem miał
dręczące sny.
— Mamo — powiedział, siadając na łóżku — ktoś mówił, że widziano dzisiaj okręty,
daleko na morzu! Szły w naszą stronę. Czy myślisz...
Matka uciszyła go, nie przerywając opowiadania:
— Sigurd jechał konno przez wielkie bory, mijał zaklęte góry i siedziby olbrzymów.
Jechał przez pola okryte mgłą i wybrzeża w świetle księżyca. Ale nie bał się niczego. U pasa
nosił ostry miecz, który nazywał się Gram.
Głos matki był coraz cichszy, a wieczorne ciemności coraz bardziej nieprzeniknione.
Sigurd zatkał sobie uszy kołdrą, ale słowa i tak do niego docierały, a przez głowę przepływały
straszne obrazy, choć z całej siły zaciskał oczy.
Sigurd podążał do Gnitahei. W stronę, gdzie nad górami widział niezwykłe, bijące w
niebo światło. Przemknął niepostrzeżenie w cieniu góry i ukrył się w głębokiej grocie, skąd
mógł obserwować straszliwego smoka Favne. Położył się i czekał.
Głos matki był teraz cichutki jak oddech. Chłopiec odrzucił kołdrę i leżał bez ruchu, z
szeroko otwartymi oczami. Zawsze tak było, gdy matka doszła w opowiadaniu do tego
miejsca. Tego musiał słuchać. Musiał wiedzieć, co było dalej.
— Sigurd czekał nadejścia nocy. Wtedy Favne wychodził z jamy. Grzmot niósł się nad
wzgórzami, gdy smok z łoskotem odsuwał wielki głaz zamykający wejście.
Głosu matki prawie już nie było słychać. Cienie w pokoju stawały się coraz większe.
— I co dalej, mamo? Co się stało z Sigurdem?
Matka uśmiechała się w ciemności.
— Czekał, aż smok wypełznie z jamy. Wtedy wyciągnął przed siebie Grama i wbił w
potężne cielsko. Rozpruł je aż do pyska. Ziemia zadrżała i obrzydliwe charczenie rozległo się
nad Gnitahei. Od tamtej chwili Sigurd nosi miano pogromcy smoka. Odważniejszego bohate-
ra nie ma w świecie ludzi.
Matka usiadła i wygładziła suknię.
— Życzę ci dobrych snów, mój synu. Ty, który otrzymałeś imię na cześć pogromcy
smoka, będziesz równie odważny jak on. I równie silny.
Chłopiec leżał z zamkniętymi oczyma i słuchał, jak podzwaniają klucze u pasa matki,
jak skrzypią zawiasy u drzwi, słuchał oddalających się kroków.
Zmuszał się, by myśleć o czymś innym. O czymś, co by mu sprawiało radość. Jeśli to
prawda, co słyszał na temat okrętów, to pewnie ojciec jest w drodze do domu. Całe lato
czekał na tę chwilę, kiedy powrócą okręty. Czekał i tęsknił. Ojciec zwykle przywoził ze sobą
tyle kosztowności, piękną broń, worki pachnących przypraw, mieniące się jedwabie i ozdoby
ze złota, które nosi się na szyi i na rękach. I tak się zawsze cieszył, gdy wikingowie opowia-
dali, co przeżyli w obcych krajach!
Otworzył oczy, ale natychmiast znowu pojawił się strach. Pokój był pełen cieni.
Wielkie i chybotliwe podchodziły aż do łóżka.
— Edda! — zawołał. — Edda!
Ubrana na szaro postać wsunęła się przez drzwi klapiąc bosymi stopami i umieściła u
jego wezgłowia zapaloną świecę.
— Znowu się czegoś przestraszyłeś — powiedziała i pogłaskała go po włosach.
Chłopiec plunął w jej stronę. Syn jarla zawsze pluje na niewolnika.
Był czwartym z kolei synem jarla Håkona, jednego z najpotężniejszych panów w kraju.
Jarl miał wielkie dwory i okręty. Należały do niego konie i dorodne krowy, i wielkie skrzynie
pełne złota, zdobytego w zamorskich wyprawach. Siedzibą jarla był największy w tej części
kraju dwór z wieloma zabudowaniami, małymi i wielkimi, z polami i ugorami, z pełnymi ryb
rzekami i jeziorami, z terenami łowieckimi i górami. Potężny, rozłożony na wzgórzu, pano-
wał nad okolicą.
Ród jarla rządził tutaj od setek lat. Ba, może nawet od początku świata, powiadali
ludzie. Był to ród potężny. Jeśli tylko mężowie nie ginęli od miecza, żyli bardzo długo. I byli
piękni.
— Jasne włosy i przenikliwe jak u węży spojrzenia mają moi synowie — mówiła żona
jarla. — Piękniejszych młodych høvdingów nie ma nigdzie na świecie.
I Sigurd sam wiedział, że to prawda. Høvdingowie i wielcy panowie byli zupełnie inny-
mi ludźmi niż ci, którzy mieszkali w domkach z torfu i małych chałupkach na kamienistym
wybrzeżu. Innymi niż włóczędzy i żebracy, przeważnie szpetni, wspierający się na kosturach i
wyciągający ręce po kawałek chleba. Jarl miał zwyczaj ciskać w nich dzidą, gdy pojawiali się
na drodze, którą zdążał jego orszak.
Jarl pozostawiał w spokoju tylko dziwną dziewczynę, którą ludzie nazywali Ravnejenta
— Córka Kruków. Przypominała ona wielkiego, rannego ptaka. Była odrażająca, ale pociąga-
jąca zarazem. Jak niezwykła wróżka, w jakiś dziwny sposób przynależna do dworu.
— Przegońcie ją stąd! — syczała żona jarla, ilekroć ją zobaczyła, i kazała szczuć psami.
— Nie chcę jej widzieć we dworze!
Zaś do swoich synów mawiała:
— Siedźcie prosto w siodle, moi piękni synowie. Pamiętajcie, że pochodzicie z rodu
jarla!
Biedacy i niezamożni chłopi kłaniali się w pas, gdy synowie jarla mijali ich na koniach
w pięknej uprzęży, dudniących kopytami.
Tak, Sigurd, syn jarla uczył się, że trzeba być dumnym.
Jarl miał wielu niewolników, którzy pracowali od wschodu słońca aż do chwili, gdy
księżyc zaczynał świecić nad Straszną Górą. Mieszkali w niskim, kamiennym budynku, na
najdalszym krańcu dworskiego dziedzińca, gdzie wieczorami unosiła się zimna mgła. Sigur-
dowi nie wolno było aż tak bardzo oddalać się od domu, toteż nigdy nawet się tam nie zbliżał.
— Nie zapominaj, że pochodzisz z rodu jarla — mówiła matka. — Trzymaj się z daleka
od niewolniczej hołoty!
Niewolnicy należeli do dworu ojca tak samo jak bydło, świnie i inne zwierzęta. Byli jak
wielkie grudy gliny. W szarych ubraniach, o szarych, wysmaganych wiatrem twarzach, poru-
szali się ciężko i nie było w nich radości. Stanowili część ładunku na okrętach, gdy wikingo-
wie wracali jesienią ze swoich wypraw albo przybywali w orszakach kupców, którzy
handlowali nimi tak jak innymi towarami. Zdarzało się także, że jakiś biedak przychodził do
dworu i sam oddawał się w niewolę, gdyż w przeciwnym razie zmarłby z głodu w swojej
lichej zagrodzie.
— Jeśli chcesz mieć dobrego niewolnika — mawiali wielcy panowie, siedząc nad
rogami z piwem — to postaraj się o kogoś z dalekich krajów. Wtedy będziesz miał pewność,
że ci nie ucieknie, choćbyś go nie wiem jak męczył robotą. Bacz tylko, by nie liczył mniej niż
siedem lat i nie więcej niż dwadzieścia. I żeby nie miał jakichś wad!
Sigurd siedział przy nogach ojca i słuchał. W ten sposób uczył się okazywać pogardę
tym, którzy stoją od niego niżej.
Jarl miał wielu wojowników. Długi szereg skrzyń wypełnionych ostrymi mieczami i
toporami oraz własną kuźnię, w której wyrabiano broń.
— Na plac i walczyć, moi synowie! Baczcie zawsze, by broń była ostra! Umiesz władać
bronią, to zdobędziesz sławę i złoto, a także ludzi, którzy będą bronić twoich dworów. Tylko
głupcy siedzą w domu i grzebią się w gnoju, kiedy w krajach zachodnich można zdobyć tyle
złota.
Pewnego razu synowie jarla zostali wezwani do halli i ojciec zawiesił każdemu z nich
na szyi srebrny medalion. Na medalionach widoczny był wizerunek potężnego wojownika z
dwoma krukami.
— To jest Odyn — powiedział jarl, patrząc synom w oczy. — Odyn, bóg dzielnych
wojowników. Gdy wiatr świszcze nad dachami waszego dworu to znak, że Odyn galopuje na
swoim rumaku Sleipnirze. Odyn wie wszystko i może wszystko. Ma tylko jedno oko, ale
wzrok kruków towarzyszących mu wszędzie jest przenikliwy. — Jarl uniósł głowę i mówił
teraz do wszystkich zebranych w halli: — Odyn pobłogosławił mnie czterema synami i
będziemy wojować wszyscy na jego chwałę. Ćwiczcie swoje ciała, moi synowie, i żeby
wasze zmysły były jak stal.
W ten sposób uczył się Sigurd, że tylko wojna czyni z chłopca mężczyznę.
Ale najszybciej nauczył się odczuwać strach. Strach łopotał pod czaszką jak czarny
ptak. Otaczał go jak mgła, jak gęste ciemności.
— Nie zapominajcie, że mamy złych wrogów — mówił jarl. — To cena, jaką musimy
płacić za to, że jesteśmy potężni i bogaci. Wielu jest takich, co ostrzą pazury z nienawiści do
nas. Chcieliby zagrabić nasze dwory i statki, złoto i broń. I gdyby mogli, wymordowaliby
was, synów jarla.
Pierwsze wspomnienia Sigurda pochodziły z czasu, gdy miał około trzech zim. A może
Edda opowiadała mu to wszystko, a jemu się wydawało, że pamięta? Trudno rozstrzygnąć.
Ale wspomnienie pewnego bolesnego wydarzenia wryło mu się głęboko w pamięć.
Był wieczór. Sigurd wraz z wieloma innymi ludźmi znajdował się w halli. Matka i
ojciec siedzieli na honorowych miejscach i rozmawiali o jakimś wędrownym rzemieślniku.
Wszystko było tak jak powinno. Ogień trzeszczał i syczał na palenisku. Służba i niewolnicy
kręcili się po halli, nalewali miód, roznosili chleb i świeżo pieczone mięso. Kilku najstarszych
wojowników grało w szachy, a z odległego kąta dochodziły piękne tony fletu. Siedział tam
stary Håvard, który na wikińskiej wyprawie stracił rękę i teraz, poza graniem, niewiele więcej
był w stanie zrobić.
Sigurd był śpiący i opierał się o miękki bok Eddy. Żołądek miał pełen mleka i
smacznego chleba. Edda dała mu drewnianego konika do zabawy, kołysała go i nuciła wesołą
piosenkę z kraju Franków. Chłopiec mrużył oczy i ziewał.
Nagle na zewnątrz rozległy się kroki i głośne wołanie. Sigurd, przestraszony i rozbu-
dzony, usiadł na kolanach Eddy. Widział, jak ojciec zrywa się z honorowego miejsca i chwyta
za broń. Niewolnice rozpierzchły się, gubiąc rogi z miodem; złoty napój pienistymi strumie-
niami spływał na podłogę.
A chwilę potem ciężkie, dębowe drzwi rozwarły się szeroko i weszło kilku drużynni-
ków ojca. Nieśli jakieś nieruchome ciało okryte narzutą.
Hallę wypełnił krzyk. Czy to matka tak krzyczała, czy też był to głos Eddy? Krzyk niósł
się ku dachowym belkom i przez otwór dymny na zewnątrz, gdzie na ciemnym niebie
migotały zimne gwiazdy.
Eirik! Brat Eirik nie żyje!
Na moment w halli zapanowała martwa cisza. Przeciął ją głos jarla:
— Do broni! Wyprowadzać konie! Za tym morderstwem kryją się Illugowie. Skręcimy
kark Tordowi, jedynemu synowi Illuga!
Wkrótce mężczyźni byli gotowi, uzbrojeni w topory i oszczepy, ubrani w kurtki z twa-
rdej byczej skóry. Edda podbiegła do drzwi. Trzymała go mocno w ramionach, a on słyszał,
że serce jej wali jak młotem. Na dziedzińcu płonęły pochodnie, oświetlając oszronionej ścia-
ny z bierwion i znieruchomiałe, białe drzewa. Jarl siedział wysoko na koniu, na czele drużyny
wojowników. Uniósł rękę dając znak i końskie kopyta zatętniły po zmarzniętej ziemi.
Nim noc minęła, zabili pięciu wojowników Illuga, ale Tord Illugesson wciąż cieszył się
życiem.
Nad Straszną Górą ponuro świecił księżyc.
Od tego czasu wojownicy zawsze trzymali straż przed budynkiem, w którym sypiała
rodzina jarla. W napięciu wypatrywali na wodach fiordu wrogich okrętów. Czuwali ukryci
pod lasem, skąd od czasu do czasu błyskało ostrze topora lub oszczepu. Nasłuchiwali, czy
spomiędzy stojących ciasno obok siebie budynków nie doleci ich zamiast szumu wiatru —
świst strzały. Nasłuchiwali i wypatrywali, czujni jak wilki. Sigurd, leżąc pod okryciem ze
skór z twarzą zwróconą ku otworowi w dachu, widział wojowników jak czarne cienie
przesuwające się na tle nocnego nieba i słyszał delikatny szczęk broni.
Wciąż tam byli. Dzień i noc.
Edda zauważyła, że chłopiec nie może spać, wzięła więc kawałek grubego płótna i
zatkała otwór. I trzymała zapalone światło, póki nie zasnął, a sama siedziała i pilnowała, by
nic się nie zajęło od płomienia.
Gdy był jeszcze mały, zdarzało się, że wsuwała się do niego pod okrycie i obejmowała
go mocno. Opowiadała mu niezwykłe baśnie ze swego kraju i nuciła powolne, obce słowa.
Pamiętał tylko, jaki się wtedy czuł bezpieczny i jaki się robił śpiący od słodkiego zapachu jej
skóry i włosów.
Teraz nie lubił myśleć o tym, że był z nią kiedyś tak związany. Z nią, która miała go
tylko chronić. Którą dostał w podarunku, gdy jako czwarty z kolei syn jarla został położony
na tarczy i otrzymał imię Sigurd. Edda była jedną z tych najbardziej pogardzanych istot na
dworze jarla. Była niewolnicą.
Pamiętał jednak, że kiedyś, kiedy tak leżeli twarzą przy twarzy, zapytał ją:
— Edda, czy wierzysz, że za naszym dworem, pod Straszną Górą. żyje okropny smok?
Edda milczała chwilę, nim odpowiedziała. Wzięła do ręki mały żelazny krzyżyk, który
nosiła pod koszulą i który w jej kraju był znakiem wiary, po czym odwróciła się do niego i
uśmiechnęła w półmroku.
— Owszem, różne przerażające potwory istnieją na świecie. Ale ty na pewno zdołasz
pokonać smoka, Sigurdzie. Tak, właśnie ty to potrafisz!
Noc była pełna snów, jak zawsze gdy słuchał baśni o smoku. Ale o świcie obudziło go
głośne wołanie.
— Długie okręty wchodzą do fiordu!
Sigurd przeciągał się pod okryciem i uśmiechał, nim całkiem strząsnął sen z oczu. A
więc jednak spełniły się jego nadzieje! Ojciec wracał z wyprawy. Cały dom pachniał pieczoną
wieprzowiną i świeżym chlebem. Psy ujadały jak oszalałe, ludzie biegli do lamusów i
spichrzy, po schodach w górę i w dół. Słyszał za drzwiami radosne śmiechy, a z dziedzińca
dobiegały wesołe tony fletu. Zawsze tak było, gdy wracały drakkary. Wielkie święto zaczyna-
ło się wtedy w siedzibie jarla, najwspanialszy dzień w roku!
— Dlaczegoś mnie nie obudziła wcześniej? — krzyknął, gdy Edda pokazała się w
drzwiach. — Nie widzisz, że słońce stoi już wysoko na niebie, ty niewolniczy tłumoku!
— Z moimi oczami wszystko w porządku — odparła spokojnie, stawiając wiadra z
wodą na stołku. — Ale spałeś tak twardo, że nawet gdyby sam bóg grzmotów ukazał się na
niebie, też nie przywróciłby cię do życia. Masz tu trochę wody z rzeki, żeby spłukać sen z
powiek.
Uśmiechnęła się lekko, widząc pośpiech, z jakim odrzucił okrycie i stał nagi, drżąc z zi-
mna na podłodze. Podała mu lniany ręcznik, by się wytarł, i włożyła mu przez głowę śnieżno-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin