Rogaty Weekend.doc

(79 KB) Pobierz

ROGATY WEEKEND
yak




  Karola poznałem u Małgorzaty. Studiował leśnictwo. Dziwnie wpadł mi w oko. Tryskał humorem, znał kilka kuglarskich sztuczek. Potrafił dwuzłotówkę „wydmuchać” z dłoni, a potem wyjąć zza ucha Kingi. Bawił całe towarzystwo. Bartkowi spomiędzy ud przy rozporku „wyczarował” prezerwatywę i z powagą spytał: – Nowa czy zużyta? Towarzystwo lało, tylko Bartek się zmieszał. To naprawdę była jego prezerwatywa.
  – Skąd wiedziałeś, że ma...? – spytałem półgłosem.
  – Z kieszonki mu wystawała – roześmiał się. – Trochę sprytu w palcach. A tobie co wyczarować?
  – Wygodne łóżko – powiedziałem, jako że było już po północy i chciało mi się spać. Ale nie wyjdę pierwszy z imprezy.
  – A kogo do łóżka? – popatrzył spod przymrużonych oczu.
  – Dziś nikogo – odrzekłem wesoło.
  – Ja też czuję się zmęczony – szepnął i ruszył na podbój tamtej części stołu.
  Tymczasem Bartek zagadałby mnie na śmierć. Bez przerwy mi na Karola nadawał, że nie zna umiaru w żartach, że nie potrafi wyczuć chwili, i takie tam. I żebym mu się dobrze przyjrzał, czy to w ogóle jest chłopak. Nie wiedziałem, o co mu chodzi.
  – Popatrz na przykład na mnie, na siebie, a potem na niego. Jeszcze nie rozumiesz?
  Nie rozumiałem.
  – Gdzie on ma jaja? Co mu w rozporku widzisz? Nic!
  Opanowałem oddech. Nie było to dla mnie żadną kategorią w ocenie wartości chłopaków, ale kierowany wzrokiem Bartka i jego spostrzegawczością musiałem przyznać, że miał rację. Co do Bartka, już dawno przywykłem do widoku jego pękatego suwaka w spranych dżinsach oraz do odbicia całych jaj razem z grubym podwiniętym do góry kutasem w skąpych slipach co wtorek na pływalni. Gdy wychodził z wody, oklejony gaciami, jak goły, przypominał mi rozpłodowego capa i napawał mnie wstrętem. Co do mnie, też nie jestem z ostatnich. No a u Karola...
  – Popatrz na Kingę i na Dorotę – odpowiedziałem. – Ta ma biust, a ta prawie wcale. Czy to znaczy, że Dorota nie jest dziewczyną?
  – Mogą ci się podobać małe biusty, twój gust – odrzekł kryjąc zdenerwowanie. – A tak w ogóle to mylisz pojęcia. Biust u dziewczyny nie jest podstawowym źródłem przeżywania orgazmu. A u chłopaka? Nie ma organu zastępczego. Tylko twardy kutas. I nie czarujmy się, musi być odpowiedniej długości, grubości i tak dalej. Powiedz, czym taki Karol może dziewczynie dogodzić?
  Przez Bartka przemawiała zwykła zazdrość. Karol jest przystojny, zbudowany, kipiał towarzysko, dziewczyny wisiały mu na szyi, całowały go w koleżeńskiej zażyłości, a on je chwytał w mocne ramiona, unosił do góry, stawiał na ziemi i szalał wesołością.
  – Na pewno ma, co trzeba – odrzekłem przekornie. – Nie ma reguły, ile razy mały podczas erekcji zwiększa swoją objętość.
  – Wsadź żabie słomkę do dupy i nadmuchaj do wielkości słonia. Życzę powodzenia – przerwał mi gniewnie i wyszedł do kibla.
  Tymczasem coraz częściej na uczelnianych korytarzach lub na stołówce przystawałem z Karolem na dwa słowa. Odnosiłem wrażenie, jakby to on szukał ze mną kontaktu. Raz po kolacji wyciągnął mnie na boisko. Chłopcy grali w siatę. Przyłączył się. Koszulę rzucił na trawnik i ciął jak zawodowiec. Obserwowałem go przez moment. Jaka gra mięśni, jaka zwinność, skoczność! Jego sylwetka aż ciągnęła oko. Po meczu, ze sportowym uderzeniem dłoni w dłoń, z uznaniem powiedział, że dobrze blokuję i ścinam; ja przyznałem, że nie odebrałem prawidłowo ani jednego jego serwu: moce piłki posyłał.
  Za to Bartek działał jak komórka wywiadowcza. Przysiadł się do mnie na stołówce i bez wstępu zaczął:
  – Karol to typowy pogromca. Wiesz, ile złamanych serc ma na koncie?
  – Co mnie Karol obchodzi? – walnąłem zły.
  – Ale mnie obchodzi! Myszka się chyba w nim zadurzyła, odstawia mnie. Tylko Karol i Karol.
  – Zawsze twierdziłeś – mówiłem zimno – że papierkiem lakmusowym w miłości jest seks. To weź ją do łóżka, zapomni o Karolu.
  – Nie chce – wyjawił ze zwieszoną głową.
  – Ma dość? – nawet nie starałem się ukryć złośliwości.
  – Przerobiliśmy sto dwie pozycje – rzekł dumnie. – Wiesz, że mam czym, nigdy nie narzekała. A teraz nie chce! A ja potrzebuję! – zgrzytnął zębami. – Już zapomniałem, jak się małego w rękach obraca. A dziś musiałem, spać nie dał. To wszystko przez Karola! – wybuchnął. – Powiedz mu po koleżeńsku, żeby na jakiś czas zmył się z pola widzenia, co?
  – Sam mu powiedz.
  – Wyśmieje.
  – I będzie miał rację.
  Spojrzałem na niego z góry. Bartkowi należała się dobra nauczka. Ani ładny, ani przystojny, a zarozumiały! Zawsze był pewien swego. Szczycił się łóżkowymi podbojami i dumnie się ze swoją pałą obnosił, że ma jedną z lepszych w akademiku. Byli tacy, że ten okaz na żywo widzieli i potwierdzali; a poza oczy złośliwie dodawali, że chyba miał czarnoskórych przodków, bo faję ma dziwnie ciemną a jaja granatowo-fioletowe, nie jak normalny chłopak.
  Na swoje szczęście i wygodę ja nie jestem aż taki potrzebujący. Oficjalnie Dorota mi wystarcza, łączą nas w parę, a tak naprawdę spałem z nią tylko dwa razy. Sam byłem zdziwiony, że między nami do tego doszło. W seksie nie mam doświadczeń. Jestem po prostu wstydliwą życiową dupą, a Dorota jest na tyle skromna i uczciwa, że się nie narzuca. Od niedawna wiem także, że porusza mnie inny widok. W panice stwierdziłem, że goły chłopak może być dla mnie taką samą podnietą jak dziewczyna. Przekonałem się o tym w natryskach. Oczywiście nikomu do tego nigdy się nie przyznałem.
  Więc zupełnie mnie Bartka problemy nie interesowały. Poza tym miałem głowę nabitą innymi sprawami. Potrzebowałem dostępu do laboratorium, żeby zakończyć badania do pracy.
  – Coś jeszcze ci powiem – Bartek pochylił się ku mnie. – Żadna dziewczyna, która się tylko o Karola otarła, nie powie o nim złego słowa. Zawsze zachowuje się po dżentelmeńsku, a jak któraś jest nachalna, to ją po prostu odstawia. Wygląda, że z żadną nie spał. Nie dziwi cię to?
  – Wcale. Ma chłopak swoje zasady. Popieram.
  – Człowieku, ja mu się nie każę kurwić, ale żeby w ogóle? To który normalny chłopak wytrzyma? I wiesz, jaka mi złota myśl zaświtała? Czy on przypadkiem nie jest – pedałem.
  – Idź z nim do łóżka, to się przekonasz – walnąłem.
  – Żebyś wiedział, gotów jestem to zrobić!
  Popatrzyłem na niego jak na idiotę.
  Z Karolem zderzyłem się w drzwiach naszego bufetu.
  – Będziesz u Małgorzaty? – spytał w przelocie. – Zaprasza na oblewanie.
  Nie zdążyłem mu odpowiedzieć, bo już Bartek się przykleił. Poza tym żadnego zaproszenia nie dostałem.
   – Kretyn. Jak go widzę... – wypalił Bartek przez zęby.
  Małgorzata dorwała mnie przed pracownią.
  – Bądź o ósmej – powiedziała krótko. – Z Dorotą. I powiedz Bartkowi, bo go nie mogę spotkać.
  Powiedziałem, bo nie wypadało.
  Bartek siedział osowiały i zły. Jego Mycha nie przyszła. Tajemnicą poliszynela stawało się, że puściła go kantem. I spod oka łypał na Karola, który jak wodzirej wesoło kręcił całym towarzystwem, aż mnie boki od śmiechu bolały. Był alkohol, więc każdy miał lekko w czubie. Małgorzata oficjalnie oblewała ostatni egzamin. Teraz jej tylko obrona pracy została. I wolna! – śpiewała tańcząc i wyrzucając ręce radośnie w górę.
  – Karol, a ty po obronie co? – spytała Bogna.
  – Jeszcze mam rok przed sobą – odpowiedział rzeczowo.
  – Ale potem? Wracasz do siebie? Bo wy nie wiecie. Karol to dzikus. Mieszka na takim odludziu, gdzie diabeł mówi dobranoc, w leśniczówce, w takiej głuszy, że do najbliższego przystanku wołami trzy dni.
  – A jeepem dziesięć minut – odciął Karol i nagle mu się humor zwarzył.
  To się Bartkowi nadało: dzikus, wołami trzy dni – i śmiał się do rozpuku.
  Tuż po północy Bartek wylądował w drugim pokoju. Powiedział, że ma dość i że jest mu niedobrze. Będzie tu spał. Karol chciał mu wyperswadować ten pomysł, już za klamkę drzwi chwytał, a ja nagle przypomniałem sobie poranną scenę.
  – Nie wchodź – zatrzymałem go i lekko zawróciłem do kuchni.
  Popatrzył zdziwiony.
  – Wydaje mi się, że to jego zagrywka – rzekłem półgłosem. – Podejrzewa cię, że jesteś –pedałem... Chce cię ośmieszyć.
  Karol zbladł.
  – Dziękuję – powiedział tylko.
  Bartek został. Naprawdę usnął. Wracałem z Karolem, gdy odprowadziliśmy Dorotę i Bognę. Moje myśli wciąż krążyły wokół Bartka.
  – Skąd mu to przyszło do głowy? – odezwałem się cicho.
  – Moje pedalstwo? – Karol wzruszył ramionami. – Nie wiesz, że nawet największe umysły są zdolne do największej podłości?
  Powiedziałem, że Bartek to pewnie z zazdrości.
  – Naprawdę mieszkasz w leśniczówce? – spytałem po chwili.
  – Naprawdę.
  – Nigdy nie byłem w leśniczówce.
  – To zapraszam. Po egzaminie jestem wolny.
  Popatrzyłem z niedowierzaniem.
  – Masz wspaniałe leśne imię – powiedział z uśmiechem.
  – Daniel? Rzeczywiście...
  – Zapraszam – powtórzył. – Mieszkam tylko z ojcem. I leśniczy, młody chłopak. Naprawdę nikt nie chce dobrowolnie przyjść do takiej głuszy.
  Dopchałem się do laboratorium, Krzych mi ustąpił swój termin. Zrobiłem badania. Teraz mogłem spokojnie zakończyć pracę, oddać i czekać na ocenę. Cztery mam pewne, a jak trafię na dobry humor pani doktor, to może i pięć? Pięć!...
  Specjalnie skręciłem do skrzydła rolnictwa i leśnictwa. Karol wisiał u klamki, w kolejce do pana adiunkta, z indeksem w ręku.
  – Jeszcze się męczysz? – spytałem.
  – Tylko wpis, pro forma. A ty?
  – Wolny – skinąłem głową.
  – To jutro na weekend. Jedziemy, pamiętasz.
  Zgłupiałem. Nie traktowałem tamtego zaproszenia na serio. Ukryłem radość i emocje.
  Pospieszny autobus. Mówił, że pociągiem to dwa razy dłużej.
  Wysiadłem zmęczony. W głowie huczał mi silnik i czułem smród spalin.
   – O, jest jeep – powiedział. – W tej okolicy jest tylko jeden taki, nasz... Łachu! – krzyknął. – Dawaj tu!
  Jeep poderwał się jakby miał w górę wystartować i za sekundę z piskiem opon hamował tuż przy nas.
  – Cześć! – z odsłoniętej kabiny wyskoczył młody chłopak, wrzucając nasze bagaże do środka; zielona koszula, spodnie; od razu widać, że służba leśna.
  Karol mocno uścisnął jego dłoń.
  – Poznajcie się: Mateusz, leśniczy; Daniel, wspominałem ci o nim – przedstawił mnie, a chłopak wytrzepał mi rękę jak dziad pustą torbę. Mógł mieć dwadzieścia parę lat. Silny, muskularny, nie grzeszył urodą, ale z samego spojrzenia był szalenie sympatyczny.
  Karol wpadł za kierownicę, wypchnął go biodrami na drugi fotel i oznajmił:
  – Ja prowadzę! Trzymać się, walimy na skróty! – i z kolejnym piskiem opon, podskakując jak po najgorszych wertepach, przelecieliśmy przez klomb na środku tego niby ryneczku, tylko się za nami kurzyło! Latałem po całej skrzyni, rzucany od góry do dołu, zanim nie chwyciłem się kabłąka nad sobą. Teraz mogłem wisieć i tańczyć, a oni niechby się nawet w powietrze wzbili!
  Karol to pirat drogowy. Gdy wjechaliśmy w szeroki leśny dukt, nie czuło się żadnej dziury, koło ani wpaść w jedną nie zdążyło, jak już z drugiej wypadało. Pierwszy raz upajałem się taką szaloną jazdą. W nozdrzach wiercił mnie zapach igliwia i kurzu, kichałem raz po raz, a zanim zdążyłem wytrzeć nos, już hamowaliśmy ze zgrzytem, stając na podwórzu tyłem do przodu czy, jak kto woli, przodem do tyłu, z zaciągniętym ręcznym hamulcem.
  – Jesteśmy! – Karol wyskoczył z auta, Mateusz za nim, a ja na końcu, bokiem przez burtę.
  Wielkie jelenie rogi nad wejściem były najlepszą wizytówką: leśniczówka. Przywitał nas ojciec Karola, nadleśniczy, wesoły starszy pan. Pasował mi bardziej na dziadka Karola, ale... O matce nie mówiło się wcale; nie pytałem.
  Tyle trofeów w życiu nie widziałem! Hol, kuchnia, jadalnia, schody; wszędzie! Jelenie rogi małe i duże, pysk dzika, czaszka łosia, wypchane kolorowe bażanty, puchacze i inne ptaszyska... Karol natychmiast oprowadził mnie po całym królestwie. Chodziłem jak odurzony. Zapach sosny, modrzewia, żywicy... i duszonej dziczyzny. Wpieprzałem jak małpa kit!
  – Sypialnia – powiedział Karol wprowadzając mnie do szczytowego pokoiku ze skośnym sufitem, przepełnionego ciepłem jasnego drewna. – Tu śpi Mateusz, tu ja. Mamy swoje pokoje, ale wolimy razem. Każdy ma dość samotności na co dzień. A ty tu – wskazał mi wersalkę pokrytą skórami. – Chyba że chcesz osobny pokój.
  Nie chciałem, całkiem mi to odpowiadało.
  – Tam jest łazienka – wskazał drzwi z miodową szybką, za którymi przesuwał się cień Mateusza i szumiała woda. – Jeśli chcesz skorzystać z ciepłej, to wal od razu, bojler grzeje się tylko z podkowy.
  I... zaskoczenie; stanąłem jak wryty. Myślałem, że Mateusz się myje, a on stał nago pod natryskiem.
  – Wchodź – powiedział swobodne, a jednocześnie za moimi plecami to samo powtórzył Karol, lekko popychając mnie do środka.
  – Chcesz pod natrysk, to zaraz, bo Łachu zawsze wszystko wychlapie.
  – Nie wszystko – roześmiał się Mateusz. – Dla ciebie coś zawsze zostawiam.
  – Tak, tyle co w rurach. Rób miejsce, włazimy.
  A ja nie mogłem kroku postąpić. Nagość Mateusza zupełnie mnie obezwładniła. Z emocją patrzyłem w jego jądra i penisa, pełne męskiego uroku i podniecającego piękna, a zarazem tak naturalne w swym ułożeniu, że penis wsparty na mosznie, z wysuniętą do połowy żołędzią był jak bóstwo czuwające nad tym miejscem, a jądra otoczone lekkim ciemnobrązowym włosem były jak sferyczna łagodność zamykająca w swym wnętrzu dwa samorodne klejnoty.
  I naraz – nagie pośladki Karola, jego smukłe uda... Koniec; co się ze mną dzieje? I – jak impuls, jak podświadome uderzenie myśli: opanuj się, działaj!
  Błyskawicznie! Z jaką ulgą i satysfakcją stanąłem pomiędzy nimi! A Karol – skąd teraz te kuglarskie sztuczki wyczarował? Spod prącia Mateusza wyjął dwuzłotówkę, którą z dumnym uśmiechem mistrza położył na mydelniczce. Chciał i spod mojego wyjąć, lecz gdy tylko mnie dotknął, drgnąłem i odruchowo cofnąłem biodra.
  – Łaskoczesz... stanie... – wyszeptałem, przywołując na twarz swobodny uśmiech.
  – Żebyś wiedział, ile razy nam staje – ogłosił Karol beztrosko, a Mateusz potwierdził machnięciem ręki. – Czary-mary, daj, powoli, ostrożnie... – i ponownie podsunął swą dłoń pod mojego penisa, a spod moszny, spomiędzy ud, niemal spod samych pośladków, palcami, tak delikatnie, że mnie ciarki przebiegły – wyciągnął druga monetę. – Też dwa złote – pokazał, odkładając na mydelniczkę. Spojrzałem: a gdzie jest tamta moneta? Nie ma! – Teraz ja, hop! Co? Tylko złotówka? – uniósł monetę do góry. – Was magia równo wyceniła, a mnie? – i zrobił taką marsową minę, że obaj z Mateuszem wybuchliśmy śmiechem.
  – Powiedz mu coś – rzekł Mateusz do mnie, a Karola zdrowo huknął w ramię. – Znów mu się przypomniał kompleks małego.
  – Nie mam żadnych kompleksów – zaprzeczył Karol i oddał mu uderzenie, aż Mateusz zatoczył się na mnie. Chwyciłem go mocno. Wiedziałem, że to żarty, obaj śmiali się w głos, a woda chlapała aż na wieszak, na którym wisiały nasze rzeczy.
  Przyznawałem, że Karol siebie pomiędzy nami trafnie wycenił. Jego nieduży penis i niewielka moszna mimo to przyciągały mój wzrok. Same w sobie były potwierdzeniem złotej myśli, że małe naprawdę może być piękne. Przytuliłbym je, wziął w rękę... – i wyrównałem niespokojny oddech.
  – No, nie ma kompleksów – Mateusz sypał go na całego. – A gdy pierwszy raz zdjąłem przy nim gacie, gdy mojego zobaczył, mało się nie przewrócił.
  – Bo przed tobą żadnego nie widziałem Skąd miałem wiedzieć, że takie też są? – Karol wywalił mu język na całą długość, a do mnie mrugnął porozumiewawczo.
  – Gadaj zdrów – śmiał się Mateusz. – A kto mi pałę rozpieścił i postawił?
  – Sam waliłeś. Ja ci tylko pomogłem – wtrącił Karol przekornie.
  – Postawił, postawił, sprytnie to zrobił, ani nie wiedziałem kiedy. Swojego też. I wtedy, zauważ, nasz Karol poprzysiągł sobie starokawalerstwo. Powiedział, że swojego nigdy przy dziewczynie nie wyjmie.
  – I nie wyjąłem – Karol obracał penisa, zmywając go bardzo starannie. – Daniel, sam powiedz: warto się takim brać za robotę?
  A mnie pała powoli pęczniała i panikowałem, że lada moment nie wytrzymam!
  – Każdym warto – odrzekłem bez namysłu.
  – A widzisz? – triumfował Mateusz. – Daniel, masz u mnie pół litra. Ja stawiam, oczywiście Karol płaci.
  – Jutro – roześmiał się Karol. – Zaplanowałem ognisko i rożen, popijemy jak mopsy – i  patrzył mi w oczy, które mimo woli spadały mu na moją pałę, coraz tęższą!, ale na szczęście wiszącą spokojnie, i jakby przepraszał za nieswoje winy... – No to wystarczy, wychodzę – dodał; zabrał rzeczy z wieszaka i nagi wyszedł do sypialni.
  Zawahałem się, ale natychmiast zrobiłem to samo, tak bardzo chciałem być przy Karolu, obok niego! A Mateusz już mi po piętach deptał. Teraz wycieraliśmy się. Stonowana temperatura pokoju nieco mnie uspokoiła. Jednakże byłem pewien, że mały Mateusza jest grubszy niż był; a Karola? Jeżeli teraz jest większy, to jaki jest normalnie...? Już chciałem wciągnąć slipy, ale oni zupełnie się nie kwapili z założeniem czegoś na siebie. Dostosowałem się. Czekałem, kiedy oni, wtedy bym i ja... Chodziliśmy nadzy obok siebie, przenosiłem wzrok z Karola na Mateusza i z Mateusza na Karola; tak różni, a tak podobni, i nie grało tu żadnej roli, że Mateusz swoim penisem nieco górował nade mną, a ja zdecydowanie nad Karolem. I oni patrzyli na mnie, a ja pierwszy raz niczego i nikogo się nie krępowałem, czułem się naprawdę wspaniale! Gadaliśmy trzy po trzy z ręcznikami przewieszonymi przez szyję i śmialiśmy się z byle czego jak dzieci. Potem, leżąc rozparci jak Rzymianie na swych sofach, ciągle nago, z ręcznikiem niedbale rzuconym niby na jaja, a właściwie całkiem obok, delektowaliśmy się puszkowym piwem, które Mateusz wyjął z lodówki.
  – Zastanawiam się, ile tu jeszcze wytrzymam – powiedział.
  Jak się Karol poderwał!
  – Łachu! Zawsze chciałeś stąd uciec! Miasto cię ciągnie, co?
  – Daniel, sam powiedz, co tu można, gdzie jedyną dziurą jest dziura w kominie.
  – Daniel, wytłumacz mu! – rzucił się Karol.
  Słuchałem niespokojnie.
  – Sam sobie wytłumacz. Co możesz, gdy ci pała każdej nocy stoi – odrzekł Mateusz, zanim zdążyłem się odezwać.
  – Nie tylko tobie!
  – Co to za pociecha...
  – Wal wszystko, Łachu, Daniel to swój chłop.
  Strzelałem oczami to na jednego, to na drugiego.
  – Daniel, jak się cały rok na okrągło tylko z facetami obraca...
  – Daniel – przerwał mu Karol. – O to chodzi, czy jak trzymasz chłopaka za twardą pałę i pomagasz mu zrobić wytrysk, to jest pedalstwo?
  – Żadne – opowiedziałem pospiesznie, a dusza mi na ramię skoczyła.
  – Widzisz Łachu?... No więc my sobie tak pomagamy – wyznał Karol półgłosem.
  Nie było to dla mnie zaskoczeniem, jakbym o tym wiedział.
  – A na początku bał się rozebrać – mówił Karol nastrojowym szeptem – wejść bez gaci pod natrysk, pokazać, że mu stoi. Ale nie wytrzymał.
  – Karol mnie pod prysznicem nakrył. Wyjął mi pałę z dłoni i dokończył. Zrobił mi to lepiej niż ja sam. Jego delikatne palce były pełne rozkoszy.
  – A jego palce pełne pieszczoty. W nocy wszedł mi do łóżka. Wystarczyło, że dotknął.
  – Byliśmy tylko dwaj. Po co było udawać.
  Mój penis pulsował coraz mocniej, jakby był tuż przed wytryskiem, moszna przelewała jądrami falując jak w ukropie. Dłonie miałem mokre i spocone. Nie wiedziałem, gdzie patrzeć, a przecież kątem oka widziałem, że ręcznik Mateusza stoi jak namiot, a Karol swobodnie bawi się twardym prąciem.
  – I przenieśliśmy się do wspólnej sypialni...
  – ...i zaczęliśmy sobie pomagać – uśmiech Karola był pełen szczerości.
  Cisza, która, po tych słowach zapadła, zdawała mi się wiecznością.
  – A ja mógłbym wam... pomóc? – wyszeptałem i zamarłem przerażony własną odwagą.
  I nieskrywana radość Karola:
  – A co, Łachu, nie mówiłem, że Daniel jest swój? Idziemy na skóry?
  – Idziemy...
  Leżałem na podłodze zaścielonej skórami jak dywanem. Byłem z dwoma i pomiędzy dwoma. Mój penis szalał, moje jądra wyrywały się z moszny, a ja sięgałem to dłonią, to ustami, to do jednego, to do drugiego. Pragnąłem tych doznań, łaknąłem ich ciał, tarzałem się w ich nagości i pławiłem się w rozkoszy tak odmiennej, a tak mi bliskiej. Gdy jeden rozpieszczał mi penisa, drugi ustami wgryzał się w moje sutki. Gdy ja wgryzałem się w jądra Karola, gdy ssałem jego twardego penisa, Mateusz wgryzał się w mojego. Gdy doprowadziłem go do wytrysku, zająłem się Mateuszem, a wtedy Karol mną. I znów każdy każdemu...
  Tylko kukułka w zegarze raz po raz obwieszczała, że czas płynie z kosmiczną szybkością. Już było jasno, już ptaki darły się jak opętane, gdy zasypiałem, szczęśliwy, w radosnym wyczerpaniu. Mateusz odgarniał mi włosy spocone nad czołem, a Karol jeszcze mi ssał miękkiego penisa.
  Rano pod natryskiem, pełni szaleństwa, przepychaliśmy się i wypychali spod strumienia letniej wody, a gdy już leciała zimna, w ostatniej chwili wyprysnąłem za drzwi, bo obaj chcieli mnie pod tym lodowatym strumieniem przytrzymać. Za mną wyskoczył Karol, a Mateusz z godnością wyszedł ostatni.
  Piwo wypiliśmy jeszcze w ręcznikach na szyi; ale do śniadania zasiadaliśmy jak przystało na statecznych kulturalnych chłopaków.
  Strzelałem do tarczy. Jak mnie ta stara flinta kopnęła, myślałem, że ją upuszczę. A te dwa cymbały śmiały się ze mnie. Mateusz miał najlepsze oko. Rzutkę w powietrzu zestrzelił. Karol trafił kolejno do sześciu ustawionych puszek po piwie. Ja tylko do jednej, i to przypadkiem, bo akurat nie do tej mierzyłem.
  Ojciec Karola, pan Roman, jest wspaniałym kucharzem! Po obiedzie myślałem, że od stołu nie wstanę. Wieczorem ognisko, rożen i wino domowej roboty, które zupełnie mnie rozbroiło, i mrożące krew w żyłach myśliwskie opowieści; słuchałem z otwartą gębą. Karol z rękawa „wyczarował” gołębia, który poszybował wysoko w górę. Męczyłem go, żeby mi wyjawił, jak to zrobił, a on tylko się śmiał. Mateusz zgasił mój zachwyt, że Karol chciał kiedyś wyczarować kota i dwa zamęczył, zanim mu się udało. Karol oburzył się na taką potwarz.
  – Łachu, jak cię dorwę, nie żyjesz!
  – Nie kota, no to psa, co za różnica – sprostował Mateusz.
  – Jamnika – poprawił pan Roman, a ja ryczałem ze śmiechu.
  Natrysk był nie do użycia: lodowaty chłód! Za to spod sufitu i drewnianych ścian dyszało wspaniałe nagrzane ciepło dnia.
  Decyzja była jedna: idziemy na skóry.
  Jak wczoraj, a nawet z większą śmiałością spowodowaną lekkim szumem trunku. Karol spuścił się w moich ustach; zakrztusiłem się, nie umiałem połknąć spermy, wytarłem ją w jego podbrzusze. I nowy grad namiętnych pocałunków. Dlatego nie zdążyłem uprzedzić Mateusza, który wessał mi pałę prawie po jaja. Strzeliłem bez opamiętania, a gdy odzyskałem własnego kutasa, ani śladu spermy... Odpoczynek, jak mgnienie powiek, i znów z upojnym wyczuciem subtelnej delikatności wynosiliśmy się ku szczytom rozkoszy, a gdy zdawało się, że ona już wybuchnie – stop! – ich dłonie nieruchomiały, usta się wycofywały... i przepaść jak głód. To samo raz, i drugi. Odkrywałem, czułem, że za tym coś stoi...
  W pewnej chwili Karol podał mi prezerwatywę.
  – Którego? – wzrokiem wskazał siebie i Mateusza.
  – Ale ja tego... – wyszeptałem.
  – Ale my – szepnął Mateusz, obezwładniając mi jaja i wyprężając kutasa swoim językiem – uprawiamy pełny seks...
  – ...Pełny gejowski seks – uzupełnił Karol, trzymając w swych dłoniach moją twarz i drażniąc mi usta rozkosznym dotykiem warg. – Chcesz z nami?
  – Tak...
  – Z kim?
  – Najpierw z tobą...
  Pośladki Karola były jak miękka głębina – to dzięki Mateuszowi, który przygotował mnie i jego – i lekko rozwierały się pod moim naciskiem, a ja, tracąc oddech, leżałem w jego ramionach, pomiędzy jego udami, ze stopami na swych barkach, a Mateusz wodził ustami po moich biodrach i udach, pieścił mi mosznę, a gdy zamierałem bez ruchu, całował moje pośladki i palec zagłębiał do wnętrza, podniecając mnie tak, że...
  Niebotyczna ekstaza wyniosła mnie ponad te jodły, ponad modrzewie, ponad odurzający żywiczny zapach odwiecznej przyrody. Byłem nieprzytomny, to było ukoronowaniem mojej rozkoszy. Opadłem bez sił...
  I naraz – jak kubeł zimnej wody – ból... Spiąłem się, sprężyłem, a Karol całował mnie, szepcząc:
  – Mnie też na początku bolało, ale jak się bardzo chce... Powiedz: chcę...
  To nie Karol, to tylko jego usta! Ale kutas Mateusza...
   – Powiedz!
   – Chcę... – bo naprawdę chciałem!
 ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin