Polonez As - dur.doc

(47 KB) Pobierz

Polonez As-dur
Łukasz



  Spacerowałem po korytarzach pałacyku w Roskoszy, niegdyś należącego do Radziwiłłów. W pewnej chwili w jednej z sal usłyszałem dźwięki fortepianu – ktoś przygotowywał się do występu. Zaciekawiony, udałem się w stronę, z której dobiegała muzyka. W sali było już kilku melomanów, chętnych na darmowy koncert, ale udało mi się znaleźć wolne miejsce, i to w pierwszym rzędzie.
  Spojrzałem w stronę fortepianu. Siedział przy nim wysoki i szczupły, młody chłopak. Miał krótkie ciemnoblond włosy, ciemnoniebieskie oczy i wąskie usta. Ubrany był w zwykłą letnią koszulkę i dżinsy, na nogach skórzane półbuty. Grał Poloneza As-dur Fryderyka Chopina. Zasłuchałem się. Nie mogłem się oderwać od jego palców biegających po klawiaturze z taką szybkością, że czasem trudno było mi za nimi nadążyć. Chłonąłem go razem z tą jego muzyką, w której mogłem się zagubić, zatracić.
  Skończył.
  Oklaski, brawa, a on jakby dopiero teraz dostrzegł swoich słuchaczy, wyraźnie się speszył. Wstał od fortepianu i jak światowy artysta, z jedną ręką wspartą na instrumencie, skłonił się nisko. Wtedy nasze spojrzenia się zbiegły. Patrzył mi chwilę w oczy, a ja nie potrafiłem uciec przed jego wzrokiem.
  - Dziękuję państwu – powiedział. – Nazywam się Jakub Rojecki i zostałem tu zaproszony na koncert. Jutro w tej sali będę grał utwory Fryderyka Chopina. W tym roku przypada bowiem sto dziewięćdziesiąta piąta rocznica jego urodzin. Chciałem tylko wypróbować instrument.
  Rzęsiste brawa przerwały jego słowa, a on znów się ukłonił, jakby już nie wiedział, co ma powiedzieć i po prostu zszedł ze sceny. Właściwie zeskoczył. I skręcił w boczne drzwi.
  Poderwałem się za nim.
  - Zaczekaj! – krzyknąłem, ale on  nawet się nie zatrzymał. Przebiegł na druga stronę i zniknął mi za wysokim ogrodzeniem sąsiedniej posesji. Jeśli on tu mieszka, pomyślałem, to na pewno muszę się z nim jeszcze spotkać.
  Nie spotkałem się.
  Następnego dnia jako pierwszy już od południa siedziałem w sali koncertowej, i to koniecznie w pierwszym rzędzie, żeby mi nikt tego miejsca nie zajął. Koncert miał się zacząć dopiero o dziewiętnastej, ale poświecę się. Poczekam.
  Powoli sala się wypełniała. Gdy w pewnej chwili obejrzałem się w tył, nie było już ani jednego wolnego miejsca.
  Światła. Cisza. Konferansjer. Coś powiedział, grzecznościowe oklaski, ale ja czekałem tylko na mojego pianistę, na Jakuba Rojeckiego.
  Jest… Był w smokingu, w białej koszuli z czarną muszka, lśniące czarne spodnie, na nogach tak samo czarne lśniące lakierki. Wyglądał – jak bóstwo, zupełnie niepodobny do tego wczorajszego młodziutkiego chłopaka. Stanął przy fortepianie, jak wczoraj. I ten sam ukłon. Teraz podniósł wzrok i zderzy się z moim spojrzeniem. Uśmiechnął się. Ja też.  Brawa – i cisza.
  Zasiadł przy fortepianie, chwila skupienia – i popłynęła muzyka…
  To było moje pierwsze takie wspaniałe przeżycie artystyczne. Pewnie do końca życia zapamiętam jego mistrzowskie wręcz wykonanie Poloneza As-dur.
  Po koncercie odważnie wszedłem za kulisy. Spodziewałem się, że stąd mnie zaraz wygonią, ale zanim ktoś się odezwał, Jakub pierwszy podszedł do mnie.
  - Tylko nie mów, że ci się podobało – uprzedził moje słowa.
Nic nie powiedziałem. Patrzyłem mu w oczy, od których nie mogłem oderwać spojrzenia. Mój wirtuoz także stał nieruchomo.
  - Odwiedź mnie… potem, za pół godziny, godzinę… – powiedział i podał mi numer pokoju. Byłem zdziwiony. Zapamiętałem.
  Nie minęło ani pól godziny, gdy stałem pod drzwiami jego pokoju, z ręką przy klamce. Wreszcie zapukałem.
  - Wejdź. Wiem, że to Ty – usłyszałem.
  Wszedłem do środka. Zwykły mały pokoik, te same sprzęty, co u mnie. Jakub właśnie zdejmował koszulę, która była zupełnie mokra. Podobnie podkoszulek. Jego tors i brzuch – także błyszczały od potu.
  Siadaj – powiedział. – Muszę się trochę doprowadzić do porządku. W tym fraku czuję się jak w eskimoskim skafandrze. Jestem mokry. W tej sali nie ma żadnej klimatyzacji.
  To prawda, pomyślałem. Pod koniec koncertu na sali było bardzo gorąco.
  - No, widzę… Jestem Sebastian – przedstawiłem się. – Fajnie, że mogę cię poznać.
  - Ha! Ja też się cieszę. Mów mi po prostu Jakub – uścisnął moją dłoń. – Nie przeszkadza Ci teraz ten mój niedbały strój? – zapytał po chwili.
  - Nie, zupełnie – odpowiedziałem. Mnie też było gorąco, przecież nie mogłem pójść na koncert w panamach i t-shircie. Koszula, lepsze spodnie, jedno i drugie też było na mnie prawie mokre i lepiło się do ciała.
  Jakub jednym ruchem rozebrał się do białych slipów, zauważyłem, że nosił bieliznę dobrej firmy. Ale bardziej niż bielizna zainteresowało mnie to, co w nich. Penis kształtnie ułożony na kulistych jądrach, a spod białego materiału przebijające jego ciemne łonowe włosy, trzymały moje spojrzenie jak magnes. Zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco.
 - Masz ochotę na coś do jedzenia lub picia? Owoce, słodycze, soki, woda mineralna... – wskazał mały bufecik w rogu przy meblościance.
  Skusiłem się na winogrona i wodę mineralną.
  Nagle, zupełnie podświadomie, zacząłem nucić Poloneza As-dur.
  Jakub uśmiechnął się i zapytał:
  - Podobał Ci się Polonez As-dur?
  - Wszystkie utwory, które zagrałeś, były wspaniałe, ale ten podobał mi się szczególnie – odpowiedziałem najzupełniej szczerze. Znów spojrzałem w jego eleganckie slipy i znów zrobiło mi się gorąco. Odwróciłem wzrok. Spojrzałem teraz na biurko. Zauważyłem na nim nuty i miniaturową reprodukcję portretu Fryderyka Chopina pędzla Eugeniusza Delacroix z 1838 roku, która była oprawiona w ramkę z czarnego drewna.
  - Jesteś też kompozytorem czy przygotowujesz nowy program? – zapytałem.
  - Próbuję komponować. To mój własny utwór – odpowiedział Jakub. – Sonata fortepianowa. Już mam ją na ukończeniu.
  - Moje gratulacje!
  - Jeszcze nie masz czego mi gratulować. Ale jutro powinienem ją skończyć.
  - Kiedy wyjeżdżasz z Roskoszy?
  - Jutro, może pojutrze... Myślę, że właśnie tu ją skończę.
  Jakub wstał. Podszedł do okna. Założył ręce na piersiach i patrzył przed siebie. Ja natychmiast wbiłem spojrzenie w jego pośladki skryte pod bielą materiału, jak delikatne kruche piękno.
  Po chwili, z pełnym zamyślenia uśmiechem Jakub powiedział:
  - Tu jest cudownie. Tu można znaleźć czas na wszystko. Nawet na to, żeby się po raz pierwszy w życiu zakochać.
  - Jesteś zakochany?! To fantastycznie! A w kim – jeśli można wiedzieć?
  - W kim? – zawahał się. – Najpierw mi powiedz, czy wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
  - Mnie się jeszcze nic takiego nie zdarzyło.
  - Żałuj.
  - Powiedz mi, w kim.
  - Ten, którego kocham, właśnie jest ze mną – rzekł cicho i odwracając się, stanął ze mną twarzą w twarz.
  Milczałem zaskoczony.
  - Kiedy po raz pierwszy spojrzałem w twoje oczy, na próbie, już wiedziałem, że będę grał tylko  dla ciebie.
  - Żartujesz… – nie kryłem jednoczesnego zaskoczenia i wzruszenia. Podszedłem do niego jeszcze pół kroku, a on rozplótł swoje ręce i objął mnie w pasie. Przytulił mnie mocno. Poczułem, jak penis w jego slipach napiera na moje spodnie. Nie poruszyłem się. Chciałem, żeby to trwało jak najdłużej. Czułem się w jego ramionach tak inaczej, tak bezpiecznie.
  - Chciałbym cię… Chciałbym z tobą… – wyszeptał.
  - Ja też… – odpowiedziałem bezwiednie. Zupełnie nie wiem, co się ze mną działo.
  Jego dłonie wysunęły mi koszulę, jego ręka rozpięła mi spodnie.
  To ja zsunąłem mu slipy, a on zsunął moje. Byliśmy nadzy, otoczeni tylko sobą. Nie czuliśmy przed sobą żadnego wstydu. Całowałem jego ciało, którego pragnąłem najmocniej, jak tylko człowiek potrafi czegoś pragnąć.
  - To jest najwspanialsza chwila w moim życiu – powiedział.
  - W moim też – odrzekłem bez wahania, całując jego wyprężonego penisa i gładząc jego kuliste jądra, na których też składałem lekkie pocałunki.. Jaką radość znajdowałem w tym, co robię!
  Położyliśmy się. Moja namiętność do niego wybuchła z podwójną siłą. Całowałem jego boskie ciało aż do utraty tchu. Gdy dotarłem do penisa, do jąder… Wtedy powolnymi ruchami rozsunąłem jego uda, położyłem się na nim, a gdy mnie z całych sił objął – jak to się stało, nie wiem – mój penis powoli zaczął wchodzić w jego ciało. Patrzyłem mu w oczy. Jeżeli tylko powie „nie” – zaraz się wycofam!
  Nie powiedział…
  A mój penis wchodził w niego powoli, wciąż w głąb, prawie bez mojej ingerencji, jakby robił to sam, jakby to nie było jego, i moje, pierwsze w życiu doświadczenie. Czułem, jakby żar namiętności pozbawiał życia... Aż nasze ciała zwarły się ciasno, oddane tylko sobie.
  Poruszałem się w nim rytmicznie i bez wytchnienia. Nie wiem, jak długo. Gdy jego ciało zaczęło się prężyć, przyspieszyłem, czując, że i ja zaraz wybuchnę bez opamiętania…
  Najpierw on wybuchł, a potem ja…
  Patrzyłem na jego brzuch pełny naszej spermy. I patrzyłem w jego radosne, uśmiechnięte oczy. Czułem, jak jeszcze dłonią pieścił mojego penisa, a ja nie miałem siły, żeby się poruszyć.
  - A teraz wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? – zapytał.
  Potwierdziłem. Bo naprawdę uwierzyłem.
  Ubierałem się niechętnie. Wcale nie chciałem stąd odejść. Równocześnie podświadomie zacząłem nucić Poloneza As-dur Fryderyka Chopina. Jakub zanucił go razem ze mną. Wciąż był nagi. Nawet nie założył swoich eleganckich białych slipów. Był piękny.
  Objęci w pasie podeszliśmy do biurka, na którym stała wspomniana miniaturka Chopina. Patrząc na nią, Jakub powiedział:
  - Połączyłeś nas, Frycku – po czym wziął portrecik z biurka i wręczył mi go.
  - To był mój talizman. Towarzyszył mi w moich tournee, podczas koncertowania i komponowania. Weź go ode mnie na pamiątkę, w dowód moich prawdziwych uczuć – i jednocześnie pocałował mnie w usta. Jego wargi były cudownie miękkie.
  Odstawiłem portrecik Chopina. z powrotem na biurko.
  - Nie, tego ci nie zabiorę. On dał ci szczęście. Niech dalej będzie twoim talizmanem.
  Staliśmy do siebie twarzą w twarz. On nagi, ja już ubrany. Jeszcze dotknąłem jego penisa, jeszcze zamknąłem w dłoni jego jądra, jeszcze objąłem pośladki.
  - Nie – powtórzyłem. – Takiej ofiary od ciebie nie chcę.
  Oparłem dłonie na jego biodrach i odwzajemniłem pocałunek. Nie chciałem psuć tej cudownej atmosfery żadnym nieodpowiedzialnym krokiem, którego obaj moglibyśmy potem żałować. Podszedłem do drzwi i powiedziałem na pożegnanie:
  - Dobranoc. Miłych snów.
  - Dobranoc. I tobie… – odpowiedział Jakub.
  Nazajutrz po południu rozpadało się. Było fatalnie. Ale już od wczoraj burza wisiała w powietrzu i należało się jej spodziewać. Wtedy ktoś zapukał do mojego pokoju. To był Jakub.
  - Wyjeżdżam – powiedział od progu. – Przyjechali po mnie, muszę… A to dla ciebie – i podał mi plik papieru nutowego gęsto zapisanego czarnymi punkcikami. – To partytura mojej sonaty fortepianowej, dziś ją skończyłem. Dałem jej tytuł "Dla…”. Miało być „Dla ukochanego”, ale ktoś mógłby potem zmienić ten tytuł na, na przykład, „Dla ukochanej”. Więc tak będzie lepiej…  Masz ją z moją dedykacją.
  - Jak ci dziękować…
  - Nie dziękuj. Zapamiętaj mnie tylko… Muszę jechać...
  Nasz pożegnalny pocałunek był namiętny i długi. Wiedziałem, że ostatni.
  Już nigdy nie spotkaliśmy się. Jakuba Rojeckiego widuję tylko w telewizji, przy okazji transmisji koncertów.
  To młody sławny pianista.
                                                                                            Łukasz

Zgłoś jeśli naruszono regulamin