RICHARD DAWKINS
BÓG UROJONY
Przełożył Piotr J. Szwajcer
Wydawnictwo CiS Warszawa 2007
Magazyn „Discover" nazwał niedawno Richarda Dawkinsa „rottweilerem Darwina", w uznaniu jego bezpardonowej, a przy tym przekonującej obrony teorii ewolucji. Dla „Prospect" Dawkins jest jednym z trzech najwybitniejszych współczesnych intelektualistów znanych szerokiej publiczności (pozostali dwaj to Noam Chomsky i Umberto Eco). Profesor Dawkins zajmuje katedrę Charles Simonyi Professor for the Public Understanding of Science na Uniwersytecie Oksfordzkim, jest też członkiem New College
. Międzynarodową sławę wykraczającą daleko poza środowiska naukowe przyniosła mu książka Samolubny gen, a opinię wybitnego uczonego i świetnego pisarza ugruntowały kolejne publikacje, między innymi Rozszerzony fenotyp, Ślepy zegarmistrz, Rzeka genów, Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa, Rozplatanie tęczy. Richard Dawkins jest członkiem Royal Society oraz Royal Society of Literature. Za osiągnięcia naukowe i pisarskie otrzymał wiele prestiżowych nagród i wyróżnień, a wśród nich Royal Society of Literature Award (1987), Michael Faraday Award of the Royal Society (1990), International Cosmos Prize for Achievement in Human Science (1997), Kistler Prize (2001), Shakespeare Prize (2005).
Książka Bóg urojony ukazała się w USA i w Wielkiej Brytanii jesienią 2006. Natychmiast zyskała wielką popularność wśród czytelników (do marca 2007 prawie milion sprzedanych egzemplarzy, I miejsce w brytyjskim oraz kanadyjskim Amazonie, II w amerykańskim, nieprzerwanie w pierwszej dziesiątce bestsellerów „New York Timesa"). Prawa do przekładu Boga urojonego zakupili już wydawcy z ponad trzydziestu krajów (z czterech kontynentów).
IN WHAT WE TRUST
SPIS TREŚCI
WSTĘP 9
WSTĘP DO II WYDANIA (W OPRAWIE MIĘKKIEJ) 21
Rozdział 1. GŁĘBOKO RELIGIJNY NIEWIERZĄCY 33
Zasłużony szacunek. Niezasłużony szacunek Rozdział 2. HlPOTEZABOGA 57
Politeizm. Monoteizm. Sekularyzm, Ojcowie Założyciele i religia Ameryki. Nędza agnostycyzmu. NOMA. Wielki Eksperyment Modlitewny. Szkoła ewolucjonistów Neville'a Chamberlaina. Małe zielone ludziki
Rozdział 3. DOWODY ISTNIENIA BOGA 117
„Dowody" Tomasza z Akwinu. Dowód ontologiczny i inne dowody a priori. Dowód z piękna. Dowód z „osobistego doświadczenia". Dowód z Pisma. Dowód z podziwianego religijnego uczonego. Zakład Pascala. Dowód z twierdzenia Bayesa
Rozdział 4. DLACZEGO NIEMAL NA PEWNO nie ma Boga 161
Ostateczny boeing 747. Dobór naturalny jako filar świadomości. Nieredukowalna złożoność. Kult luk. Zasada antropiczna: wersja planetarna. Zasada antropiczna: wersja kosmologiczna. Cambridge – interludium
Rozdział 5. KORZENIE RELIGII 225
Imperatyw darwinowski. Bezpośrednie pożytki z religii. Dobór grupowy. Religia jako produkt uboczny. Psychologiczna skłonność do religii. Stąpaj ostrożnie, bowiem stąpasz po moich memach. Kulty cargo
Rozdział 6. KORZENIE MORALNOŚCI: DLACZEGO LUDZIE SĄ DOBRZY? 287
Czy nasze poczucie moralne ma darwinowskie korzenie. Korzenie moralności – studium przypadku. Dlaczego być dobrym, jeśli nie ma Boga
Rozdział 7. „DOBRA KSIĘGA" I ZMIENIAJĄCY SIĘ DUCH CZASÓW 321
Stary Testament. Czy Nowy Testament jest lepszy? Miłuj bliźniego swego. Zeitgeist a moralność. A co z Hitlerem i Stalinem – czyż nie byli ateistami?
Rozdział 8. CO JEST ZŁEGO W RELIGII? SKĄD TA WROGOŚĆ? 377
Fundamentalizm a obalanie nauki. Ciemna strona absolutyzmu. Religia i homoseksualizm. Wiara a świętość ludzkiego życia. Wielkie Beethovenowskie oszustwo. Jak „umiarkowana" wiara napędza fanatyzm
Rozdział 9. DZIECIŃSTWO, MOLESTOWANIE I UCIECZKA OD RELIGII 415
Molestowanie fizyczne i umysłowe. W obronie dzieci. Edukacyjny skandal. Znów o budzeniu świadomości. Edukacja religijna jako część dziedzictwa kulturowego
Rozdział 10. NIEZBĘDNA LUKA? 461
Fiś. Pocieszenie i ukojenie. Inspiracja. Czador nad czadorami
APPENDK 503
Bibliografia – książki cytowane i polecane 505 Przypisy 511
WSTĘP
Moja żona w dzieciństwie serdecznie nienawidziła swojej szkoły i bardzo chciała z niej odejść. Sporo lat później (była już po dwudziestce) wyznała to rodzicom. Matka była zaskoczona – „Ależ kochanie, dlaczego nam po prostu nie powiedziałaś!?". Na to Lalla – „Nie wiedziałam, że można!". Potraktuję jej słowa jako punkt wyjścia: Nie wiedziała, że można.
Podejrzewam – ba! jestem pewien – że jest całe mnóstwo ludzi, którzy zostali wychowani w jakiejś religii, a dziś nie są z nią szczęśliwi, stracili wiarę albo wstydzą się zła wyrządzanego w jej imię. Ci ludzie nierzadko uświadamiają sobie własne pragnienie odejścia od wiary rodziców, ale nie zdają sobie sprawy, że taka możliwość w ogóle istnieje. Jeśli również masz taki problem – jest to właśnie książka dla Ciebie. Jej celem jest uświadomienie każdemu, że być ateistą to aspiracja całkiem realna; więcej nawet, to postawa świadcząca o odwadze i doprawdy godna szacunku. Zatem – można być szczęśliwym, zrównoważonym oraz moralnie i intelektualnie spełnionym ateistą! Oto pierwsze z przesłań mojego programu budzenia świadomości, z filarów, na których tę nową świadomość chciałbym wznieść. O trzech pozostałych opowiem za chwilę.
W styczniu 2006 roku brytyjski Channel Four wyemitował przygotowany przeze mnie dwuczęściowy dokument The Root of All Evil? [Źródło wszelkiego zła?]. Nadany przez realizatorów tytuł od początku niezbyt mi się podobał. Religia nie jest źródłem wszelkiego zła, choćby już z tego powodu, że jedna rzecz nigdy nie może być źródłem wszystkiego. Za to bardzo spodobała mi się reklama, jaką Channel Four zamieścił w ogólnokrajowej prasie. Była to panorama Manhattanu z wielkim napisem: „Wyobraź sobie świat bez religii". Skąd ten pomysł? Otóż na zdjęciu rzucały się w oczy dwie bliźniacze wieże WTC.
To „wyobraź sobie" było oczywiście nawiązaniem do słynnego przeboju Johna Lennona Imagine. A zatem pójdźmy tym tropem i spróbujmy wyobrazić sobie świat bez zamachowców-samobójców, 11 września, 7 lipca[1]*, krucjat, polowania na czarownice, spisku prochowego, podziału Indii, konfliktu izraelsko-palestyńskiego, bez masakr i czystek etnicznych w byłej Jugosławii, prześladowania Żydów jako tych, którzy „zabili Pana Naszego", bez konfliktów w Irlandii Północnej, „honorowych zabójstw"[2]** i bez różnych teleewangelistów z natapirowanymi włosami i w lśniących garniturach, oskubujących łatwowiernych ludzi z ostatnich groszy („Bóg tego od was żąda!"). I wreszcie wyobraźmy sobie świat bez talibów każących burzyć starożytne posągi, bez publicznych egzekucji „bluźnierców", świat, w którym nie poddaje się kobiet karze chłosty za to, że odważyły się odsłonić kawałek ciała. (Nota bene Desmond Morris powiedział mi, że w Stanach tekst Lennona wykonywany bywa niekiedy bez linijki „and no religion too", a raz słyszał nawet, że ktoś miał czelność zmienić ją na „and one religion too".)
Może wydaje Ci się, że agnostycyzm to wybór najbardziej godny człowieka rozumnego, bo ateizm jest postawą równie dogmatyczną jak wiara. Jeśli tak, mam nadzieję, że zmienisz zdanie po przeczytaniu Rozdziału 2., gdzie wykazuję, że „hipoteza Boga" jest niczym innym, jak pewną naukową hipotezą dotyczącą Wszechświata, a zatem należy do niej podchodzić równie sceptycznie, jak do każdej innej naukowej hipotezy. Być może wmawiano Ci, że filozofowie i teolodzy dawno już przedstawili istotne powody („dowody"), by wierzyć w Boga. W takim przypadku zapewne przeczytasz z zapartym tchem Rozdział 3. Dowody na rzecz istnienia Boga i przekonasz się, że są to argumenty bardzo wątpliwej jakości. A może uznajesz istnienie Boga za oczywiste, gdyż jakże inaczej mógłby powstać świat? Skąd wzięłoby się życie w całym swym bogactwie i różnorodności, z mnogością gatunków, z których każdy sprawia wrażenie, jakby został celowo „zaprojektowany"? Jeżeli tak właśnie uważasz, niechże oświeci Cię Rozdział 4. Dlaczego niemal na pewno nie ma Boga? Darwinowska teoria doboru naturalnego w znacznie mniej karkołomny sposób, a przy tym ze zniewalającą elegancją (i bardzo oszczędnymi środkami) rozprawia się z iluzją „projektu", wyjaśniając powstanie skomplikowanych organizmów bez uciekania się do pojęcia Stwórcy czy Projektanta. A choć teoria doboru naturalnego odnosi się wyłącznie do świata biologii, to wyznacza intelektualne standardy o dużo szerszym zastosowaniu. Wiele wskazuje, że mogą one pomóc nam wznieść się na wyższy poziom przy objaśnianiu całego kosmosu. Pisałem już wcześniej, że pragnę budzić w moich czytelnikach świadomość. Tak jest! Potęga takich intelektualnych narzędzi jak model doboru naturalnego, to drugi z czterech filarów, na których tę nową świadomość zamierzam wesprzeć.
A może myślisz, że bóg– lub bogowie – muszą istnieć, gdyż zgodnie z relacjami antropologów i historyków we wszystkich ludzkich kulturach ludzie wierzący zawsze stanowili większość? Jeżeli ich argumenty Cię przekonują, spróbuj sięgnąć do Rozdziału 5. Korzenie religii, w którym wyjaśniam, dlaczego religia jest fenomenem tak wszechobecnym. Jeśli zaś wierzenia religijne wydają ci się niezbędną podstawą naszej ludzkiej moralności, jeśli sądzisz, że potrzebujemy Boga po to, aby być dobrymi, przeczytaj Rozdziały 6. i 7., by się przekonać, że wcale tak nie jest.
Ciągle jeszcze czujesz słabość do religii? Ciągle sądzisz, że w gruncie rzeczy wiara jest czymś dobrym, nawet jeśli sam już ją straciłeś? W Rozdziale 8. rozważam tę kwestię i pokazuję, że pożytki, które jakoby mamy z religii, są jednak dość wątpliwe.
Jeżeli masz poczucie, że tkwisz w okowach religii, w której cię wychowano, warto byś zastanowił się, jak do tego doszło. Zapewne stwierdzisz, że winna jest ta czy inna forma indoktrynacji, jakiej nieodmiennie poddawane są dzieci. Jeśli jesteś osobą wierzącą, to w niemal wszystkich przypadkach można założyć, że twoja wiara jest wiarą twoich rodziców. Ktoś, kto, urodziwszy się w Arkansas, uważa, że chrześcijaństwo jest religią prawdziwą, a islam fałszywą, mimo iż doskonale zdaje sobie sprawę, że wyznawałby dokładnie przeciwny pogląd, gdyby przyszedł na świat w Afganistanie, jest właśnie ofiarą indoktrynacji, którą przeszedł w dzieciństwie. O urodzonych w Afganistanie można powiedzieć, mutatis mutandis, dokładnie to samo.
Problem religii i dzieciństwa omawiam w Rozdziale 9. Tu czytelnicy znajdą także trzecie z moich przesłań. Feministki krzywią się zwykle, gdy ktoś mówi „on" zamiast „on lub ona" lub używa rodzaju męskiego tam, gdzie mowa o ludziach po prostu, nie tylko o mężczyznach. Ja natomiast pragnę, by każdy odruchowo buntował się, słysząc o „katolickich dzieciach" bądź też „muzułmańskich dzieciach". Nie! Mówmy o dzieciach katolickich rodziców albo o dzieciach muzułmańskich rodziców, a jeśli usłyszymy, że ktoś użył sformułowania „katolickie («muzułmańskie») dziecko", grzecznie mu przerwijmy i zwróćmy uwagę, że dzieci są zbyt młode i zbyt niedojrzałe, by mieć własne stanowisko w tak złożonej kwestii, podobnie jak nie mają jeszcze wyrobionych poglądów politycznych lub ekonomicznych. A ponieważ, jak już kilkakrotnie zaznaczałem, moim zasadniczym celem jest budzenie świadomości, nie zamierzam się usprawiedliwiać, że o kwestii „dzieci wobec wiary religijnej" wspominam zarówno tutaj, we Wstępie, jak i w Rozdziale 9. O takich sprawach nigdy nie za dużo. Powtórzę raz jeszcze – nie ma dzieci muzułmańskich – są tylko dzieci rodziców wyznających islam! Dziecko jest za młode, by wiedzieć, czy jest muzułmaninem, czy nie.
I nie ma też katolickich dzieci.
Rozdział 1., otwierający książkę, jak i zamykający ją Rozdział 10., w różny sposób mówią o tym samym. Oba opowiadają o tym, jak zrozumienie wspaniałości otaczającego nas świata może, bez odwoływania się do Boga, spełniać funkcje, które na mocy tradycji – acz całkiem bezzasadnie – uzurpuje sobie religia.
Czwarte z przesłań, jakie chciałbym zawrzeć w tej książce, to postawa, którą nazywam „dumą ateisty"[3]*. To żaden wstyd być ateistą. Przeciwnie! Możesz–i powinieneś – szczycić się tym, że jako ateista kroczysz przez świat z podniesionym czołem, śmiało kierując wzrok ku najdalszym horyzontom. Wszak ateizm niemal we wszystkich przypadkach oznacza właściwą niezależność myślenia, a w istocie właściwe myślenie, w ogóle. Jest wielu ludzi, którzy w głębi serca zdają sobie sprawę, że w gruncie rzeczy są ateistami, lecz nie ważą się do tego otwarcie przyznać nawet przed swoją rodziną, czy – tak też bywa – nawet przed samym sobą. Częściowo pewnie dzieje się tak dlatego, że postarano się, by samo określenie „ateista" uchodziło w odbiorze społecznym za okropny, uwłaczający epitet. W Rozdziale 9. przytaczam tragikomiczny przypadek aktorki Julii Sweeney, która opowiedziała kiedyś, co się działo, gdy jej rodzice dowiedzieli się z gazety, że została ateistką: „To, że nie wierzę w Boga, może by jakoś jeszcze przełknęli. Ale ateistką! ATEISTKĄ!!! (Przeraźliwy wrzask matki świdrował wprost w uszach)".
W tym momencie chciałbym się zwrócić szczególnie do moich amerykańskich czytelników, gdyż religijność w tym kraju przybrała doprawdy monstrualne rozmiary. Wendy Kaminer, prawniczka, w istocie niewiele przesadziła, twierdząc, że w dzisiejszej Ameryce żartowanie z religii jest czymś równie ryzykownym, jak spalenie amerykańskiej flagi na konferencji Legionu Amerykańskiego1.
Sytuacja ateistów w USA przypomina obecnie położenie homoseksualistów przed pięćdziesięciu laty. Dziś, po dekadach działalności ruchu Gay Pride, homoseksualista ma nawet szanse – choć nadal nie jest to proste – zostać wybranym na urząd publiczny. Gallup przeprowadził w roku 1999 szeroko zakrojone badania, w których pytano Amerykanów, czy oddaliby w wyborach swój głos na spełniającego pod innymi względami wszelkie wymogi kandydata, gdyby był kobietą (95% odpowiedziało twierdząco), katolikiem (94%), żydem (92%), Murzynem (92%), mormonem (79%), homoseksualistą (79%). Możliwość zagłosowania na ateistę zadeklarowało zaledwie 49% respondentów. Najwyraźniej przed nami jeszcze długa droga. Tymczasem ateistów, zwłaszcza wśród wykształconych elit, jest znacznie więcej, niż sobie na ogół wyobrażamy. Tak było zresztą już w XIX stuleciu. Oto, co pisał John Stuart Mili: „Świat byłby zadziwiony, wiedząc, jak wielka część spośród najwybitniejszych jednostek, również tych powszechnie otoczonych szacunkiem z racji swej cnoty i mądrości, pozostaje głęboko sceptyczna w kwestiach religijnych".
Dziś słowa te są pewnie jeszcze bardziej trafne (pokażę to między innymi w Rozdziale 3.). Przyczyną, dla której wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak powszechna jest to postawa, jest nasza, ateistów, niechęć do „ujawnienia się" (come out). Marzy mi się, by ta książka zachęciła czytelników do podjęcia takiej decyzji. Dokładnie tak samo było z ruchem gejowskim – im więcej ludzi ujawniało swoją orientację, tym łatwiej było uczynić to innym: dla uruchomienia reakcji łańcuchowej potrzeba pewnej masy krytycznej.
Zgodnie z badaniami opinii publicznej liczba ateistów i agnostyków w Stanach Zjednoczonych jest wielokrotnie wyższa niż liczba wyznawców judaizmu, jak również większości innych wyznań. W odróżnieniu jednak od żydów, którzy od dawna uchodzą za jedno z najbardziej wpływowych lobby, czy ewangelicznych chrześcijan, którzy dysponują jeszcze większym politycznym potencjałem, siła przebicia ateistów i agnostyków, nietworzących żadnej zwartej grupy, jest praktycznie zerowa. Oczywiście, można powiedzieć, że wszelka próba zorganizowania ateistów byłaby równie daremna, jak nakłanianie kotów do życia w stadzie, jako że ateizm łączy się na ogół z niezależnością myślenia i niechęcią do podporządkowania się czemukolwiek. Być może jednak pierwszym krokiem we właściwym kierunku byłoby stworzenie „masy krytycznej" tych, którzy gotowi są głośno powiedzieć: „Tak, jestem ateistą!", i dać innym dobry przykład. Koty bez wątpienia nie są zwierzętami stadnymi, lecz jeśli zbiorą się do kupy, trudno ich nie usłyszeć.
Tytuł tej książki wzbudził zastrzeżenia kilku psychiatrów, którzy zwrócili mi uwagę, że „delusion" [urojenie] to termin mający w psychiatrii ściśle zdefiniowane znaczenie i nie należy nim szafować na prawo i lewo. Trzech z nich napisało nawet do mnie z propozycją, by na określenie urojeń typu religijnego wprowadzić neologizm „relusion"2 (od „religious delusion"). Być może kiedyś się on przyjmie, na razie jednak wolę pozostać przy „urojeniu" i krótko to uzasadnię. Otóż Penguin English Dictionary definiuje „delusion" jako „fałszywe przekonanie lub wrażenie" (a false belief or impression)[4] *. Ku mojemu zaskoczeniu autorzy słownika jako przykład użycia terminu „urojenie" przytoczyli następujący cytat z Phillipa E. Johnsona: „Historia darwinizmu to historia wyzwolenia ludzkości z urojenia, iż jej losy wyznacza jakiś wyższa moc". Czyżby to był tenże sam Phillip E. Johnson, który dziś w Ameryce przewodzi antydarwinowskiej krucjacie kreacjonistów? Tak jest w istocie, a cytat przypuszczalnie został wyrwany z kontekstu. (Mam nadzieję, że moja szlachetność zostanie odwzajemniona – kreacjoniści nie zwykli przestrzegać żadnych reguł w atakach na mnie i w pełni świadomie i z rozmysłem wymachują wyrwanymi z kontekstu cytatami z moich książek.) Niezależnie od tego, co Johnson miał akurat na myśli, pod zdaniem w cytowanym powyżej kształcie mógłbym podpisać się obiema rękami.
Słownik angielski dostarczany z edytorem Microsoft Word definiuje „urojenia" jako „fałszywe przekonania, utrzymujące się mimo silnych przeciwnych dowodów; często oznaka zaburzeń psychicznych". Pierwsza część tej definicji doskonale pasuje do przekonań religijnych. W kwestii, czy jest to oznaka choroby psychicznej, przychylam się raczej do opinii Roberta E. Pirsiga, autora książki Zen a sztuka oporządzania motocykla: „Jeśli jedna osoba ma urojenia, mówimy o chorobie psychicznej. Gdy wielu ludzi ma urojenia, nazywa się to Religią".
Założony przez mnie cel tej książki zostanie osiągnięty, jeśli każdy religijny czytelnik, przeczytawszy ją pilnie od deski do deski, stanie się ateistą. Czyż to nie przesadny optymizm z mojej strony? Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że do zatwardziałych teistów nie przemówią żadne argumenty, gdyż trwająca od najmłodszych lat indoktrynacja, której metody doskonalone były przez stulecia (pomińmy chwilowo kwestię, czy poprzez ewolucję, czy „inteligentny projekt"), całkowicie ich uodporniła. Jednym z najskuteczniejszych sposobów uodparniania jest po prostu absolutny zakaz sięgania po książki takie jak ta, jako będące nieodwołalnie „dziełem Szatana". Wszakże ufam, że i wśród wierzących nie brak jednostek o otwartych umysłach – których indoktrynacja była nieco mniej perfidna, do których nie trafiła, czy wreszcie tych, którzy byli na tyle inteligentni, by ją przejrzeć. Takim ludziom, wolnym w głębi ducha, potrzeba zwykle tylko nieco zachęty, by porzucić religijny nałóg. Przynajmniej chcę mieć nadzieję, że żaden z czytelników tej książki nie powie nigdy: Nie wiedziałem, że można.
Bardzo wielu ludziom winien jestem słowa podzięki za pomoc w przygotowaniu tej książki. Nie dałbym rady wymienić tu ich wszystkich, ale w żadnym wypadku nie mogę pominąć mojego agenta Johna Brockmana ani redaktorów – Sally Gaminara (z Transworld) i Eamona Dolana (z Houghton Mifflin). Oboje nadzwyczaj wnikliwie i wyrozumiale przeczytali cały tekst, udzielając mi wielu cennych rad i uwag, a ich niekłamany entuzjazm i życzliwość były dla mnie źródłem stałej motywacji do dalszej pracy. Redakcja tekstu w wykonaniu Gillian Somerscales była zaiste fenomenalna, a jej konstruktywne poprawki zawsze dotykały samego sedna spraw. Na różnych etapach pracy dawałem tekst do czytania także innym osobom. Z tego grona na moją szczególną wdzięczność zasłużyli Jerry Coyne, J. Anderson Thomson, R. Elisabeth Cornwell, Ursula Goodenough i Latha Menon, a najbardziej niezrównana Karen Owens, której wiedza o kulisach żmudnego wykuwania ostatecznego kształtu tej książki jest niemal równie wielka jak moja.
Książka Bóg urojony zawdzięcza sporo (i vice versa) przygotowanemu przeze mnie dwuczęściowemu filmowi dokumentalnemu Root of All Evil[5] ?, który brytyjska telewizja (Channel Four) wyemitowała w styczniu 2006 roku. Chciałbym w tym miejscu podziękować wszystkim, którzy wzięli udział w jego produkcji, a zwłaszcza Deborze Kidd, Russellowi Barnesowi, Timowi Craggowi, Adamowi Prescodowi, Alanowi Clementsowi i Hamishowi Mykurze. Channel Four oraz IWC Media należą się podziękowania za zgodę na wykorzystanie w mojej książce materiałów z filmu. A tak przy okazji – w Wielkiej Brytanii Root of All Evil? miał doskonałe recenzje (i oglądalność). Z innych telewizji, jak na razie, prawa do emisji kupiła jedynie Australian Broadcasting Corporation. Zobaczymy, czy którakolwiek z amerykańskich stacji odważy się ten film w ogóle pokazać [6]٭*.
Koncepcja tej książki rodziła się we mnie od kilku lat. Przez ten czas o niektórych zawartych w niej ideach opowiadałem podczas wykładów (zwłaszcza Tanner Lectures na Harvard University) i pisałem w licznych artykułach. Zwłaszcza dla czytelników mojego stałego felietonu we „Free Inquiry" niektóre fragmenty będą brzmiały znajomo. Przy okazji chciałbym podziękować Tomowi Flynnowi, wydawcy tego wspaniałego czasopisma, za to, że przekonał mnie, bym na stałe zagościł na jego łamach. Co prawda, musiałem chwilowo zawiesić tę współpracę, aby poświęcić czas na ukończenie książki, ale teraz powrócę do swojej rubryki i mam nadzieję, że stanie się ona miejscem poważnej debaty nad sprawami poruszonymi w Bogu urojonym.
Z wielu przyczyn na moją wdzięczność zasługują również Dan Dennett, Marc Hauser, Michael Stirrat, Sam Harris, Helen Fisher, Margaret Downey, Ibn Warraq, Hermione Lee, Julia Sweeney, Dan Barker, Josephine Welsh, Ian Baird, a zwłaszcza George Scales. W naszych czasach jest rzeczą przyjętą, że książka taka jak ta znajduje swe dopełnienie w postaci aktywnego internetowego forum, gdzie znaleźć można dodatkowe materiały, reakcje, komentarze, dyskusję, pytania i odpowiedzi – kto wie, co tam się jeszcze trafi w przyszłości. Mam nadzieję, że oficjalna witryna Richard Dawkins Foundation for Reason and Science [Fundacji Richarda Dawkinsa na rzecz rozumu i nauki] (http://www.richarddawkins.net) dobrze spełni tę funkcję. Chciałbym niezmiernie podziękować Joshowi Timonenowi za talent, profesjonalizm i poświęcenie, z jakim tę witrynę prowadzi.
Nade wszystko wdzięczny jestem mojej żonie Lalli Ward, która trwała dzielnie przy moim boku we wszystkich chwilach zwątpienia i rezygnacji. Lalla nie tylko służyła mi moralnym wsparciem i wskazywała trafnie, jak coś poprawić, ale również – i to dwukrotnie, na dwóch różnych etapach powstawania książki – przeczytała mija całą na głos, dzięki czemu mogłem naocznie (a raczej nausznie) przekonać się, jak może tekst ten odebrać ktoś niebędący mną. Polecam gorąco tę metodę innym autorom, choć ostrzegam, że dla osiągnięcia rzeczywiście dobrych efektów lektorem powinna być osoba z profesjonalnym przygotowaniem aktorskim, która potrafi operować głosem i ma wyczucie melodii języka.
WSTĘP DO II WYDANIA (W OPRAWIE MIĘKKIEJ)
Wydanie Boga urojonego w twardej oprawie było jednym z bestsellerów roku 2006[7]*, co wywołało pewne zdziwienie. Czytelnicy przyjęli książkę bardzo ciepło, o czym świadczy chociażby zdecydowana większość spośród ponad tysiąca komentarzy, jakie dotąd zamieścili w Amazonie. Ton drukowanych w prasie recenzji był jednak mniej przychylny. Gdyby ktoś chciał być cynikiem, mógłby przyjąć, że to po prostu konsekwencja braku wyobraźni i wyuczonych odruchów redaktorów odpowiedzialnych za działy recenzji –jeśli jest „Bóg" w tytule, to dajmy to jakiemuś religioznawcy. Może jednak nadmierny cynizm przeze mnie przemawia...
Kilka spośród tych nieprzychylnych recenzji zaczynało się od frazy która od dawna już budzi we mnie dreszcz: „Jestem ateistą, ALE...". Dan Dennett pisał w Breaking the Spell, jak zadziwiająco wielka liczba intelektualistów „wierzy w wiarę", nawet tych, którzy sami religijni w najmniejszym stopniu nie są. Ci „pośrednio" wierzący są przy tym często bardziej gorliwi od autentycznych wyznawców, a ich zapał pompowany jest jeszcze przez w samej już intencji przypochlebczą „otwartość umysłu": „Niestety! Nie mogę dzielić Twojej wiary, ale szanuję ją i rozumiem".
„Jestem ateistą, ALE..." Ciąg dalszy jest niemal równie mało przydatny, nihilistyczny bądź wreszcie – co gorsza – przesycony triumfalistycznym negatywizmem. Warto jednak zauważyć różnicę między powyższym a innym ulubionym genre: „Kiedyś byłem ateistą, ale...". To bardzo stary trik, wielce ceniony przez różnych religijnych apologetów od czasów CS. Lewisa aż do dziś. To takie mruganie okiem do młodych i modnych – zawsze zdumiewa mnie, jak często to działa. Bądźcie czujni!
Dla swojej witryny napisałem nawet artykuł I'm an atheist BUT... i z niego właśnie zaczerpnąłem poniższą listę zarzutów i pretensji, jakie sprowokowało pierwsze wydanie (w twardej oprawie) Boga urojonego. Strona richarddawkins.net – wspaniale prowadzona przez Josha Timonena – ma dziś niezliczone niemal rzesze współpracowników, którzy suchej nitki nie zostawili na moich krytykach i rozprawili się z wszystkimi tymi zarzutami, choć przyznać muszę, że w nieco mniej zawoalowany sposób i nieco mniej grzecznym tonem niż ja sam czy też moi koledzy-filozofowie, A.C. Grayling, Daniel Dennett, Paul Kurtz i inni, w tekstach publikowanych w druku.
Nie wolno krytykować religii, jeśli nie towarzyszy temu szczegółowa analiza uczonych ksiąg teologicznych.
Zaskakujący bestseller? Jeden z moich wysoce intelektualnych krytyków zasugerował, że gdybym omówił epistemologiczne różnice między Akwinatą a Dunsem Szkotem, gdybym rzetelnie przedstawił pogląd Eriugeny na subiektywność doświadczenia wiary, rozważania Rahnera o łasce i Moltmana o nadziei (chyba sam żywił daremną nadzieję, że coś takiego uczynię), wówczas świetna sprzedaż mojej książki nie byłaby zaskoczeniem – byłaby cudem. Tyle że nie o to mi chodzi. W odróżnieniu od Stephena Hawkinga (który zastosował się do rady, że każdy wzór matematyczny obniża sprzedaż książki o połowę), z radością porzuciłbym wszelką nadzieję na ujrzenie swojego nazwiska na listach bestsellerów, gdyby była choć najmniejsza szansa na to, że Duns Szkot zdoła sprow...
FILMY_krystian