Sat-Okh - Biały Mustang - Baśnie i legendy indiańskie.pdf

(452 KB) Pobierz
Sat-Okh - Biały Mustang
SAT-OKH
BIAŁY MUSTANG
BAŚNIE I LEGENDY INDIAŃSKIE
Gdybyście mnie zapytali, skąd te dzieje i legendy z wonią lasów pomieszane, z rosą
wilgotnych prerii i z wigwamów snującym się dymem, z biegiem wielkich rzek, z ich dzikim
brzmieniem, podobnym do grzmotów w górach - odrzekłbym wam, odpowiedział:
Z lasów, prerii i z wielkich jezior Północy z krainy OdŜibwejów, z krainy Dakotów. Z
gór, wrzosowisk i bagnistych pól, gdzie dziki ptak Shuh-shuh-gah karmi się wśród trzcin i
sitowia.
Powtórzą wam, jak je słyszałem z ust Nawadaha, muzyka i słodkiego bajarza.
Gdybyście zapytali Nawadaha, skąd te opowiadania i legendy, odpowiedziałby wam:
Z leśnych ptaszych kryjówek, z domków bobrów, tropów niedźwiedzich, ze spojrzenia
orła, władcy błękitnych przestworzy.
Całe dzikie ptactwo śpiewa je wam: Mahung - Ŝuraw, dzika gęś - Wawa, siwa czapla
- Shuh-shuh-gah i głuszec - Mushko-dasa.
Gdybyście mnie pytali, kim był Nawadaha, odpowiedziałbym wam takimi słowami:
W cichej zielonej dolinie Tawasenta, nad piękną rzeką, przy malowniczym zboczu
mieszkał bajarz Nawadaha.
Wokół wioski indiańskiej zieleniły się łąki haftowane kolorowym kwieciem, a za
nimi wyrastał las, śpiewająca puszcza. Zielona w lecie, biała w zimie i zawsze radosna.
Rozwidlenie rzeki, które znajdowało się w dolinie, zarastało wiosną sitowiem, latem
olszyną, a jesienią okrywało się białą mgłą, zimą zaś odcinało się od śniegu czarną linią.
W tej to dolinie Tawasenta śpiewał Nawadaha baśnie i legendy. Wy, co kochacie
piękno natury, co kochacie chłodny cień lasu i światło słońca pośród łąk, wiatr wśród
gałęzi, deszczową ulewę i zawieję śnieŜną, bieg wielkich rzek poprzez palisady leśne i huk
pioruna w górach, którego zwielokrotnione echa trzepotają się jak orły w swoich gniazdach
- posłuchajcie tych dzikich opowiadań i legend.
Wy, którzy kochacie legendy narodowe, którzy kochacie ludowe ballady, jak głosy z
daleka wołające do nas, by przystanąć i posłuchać, co mówią w słowach tak prostych i
dziecinnych, Ŝe zaledwie ucho moŜe odróŜnić, czy są śpiewane, czy teŜ mówiane -
posłuchajcie tych indiańskich legend.
Wy, których serca są czyste i proste, którzy znacie wiarę w Ŝycie i naturę, którzy
wierzycie, Ŝe we wszystkich wiekach kaŜde serce ludzkie jest sercem człowieka, Ŝe nawet w
najdzikszych łonach kryją się Ŝale, pragnienia i tęsknoty za dobrem - posłuchajcie.
(Z „PieŚni o Hajawacie” H. W. Longfellowa)
HANUAUTE
Pewnego razu, w pogoni za górskimi kozami, zapędziliśmy się wysoko w góry. W
wyprawie tej prowadził nas doświadczony myśliwy, a zarazem nasz opiekun i wychowawca,
Owases - Dziki Zwierz.
Było nas razem dwunastu chłopców, w wieku od dziesięciu do czternastu lat - ja
naleŜałem do tych najmłodszych.
Od paru dni goniliśmy po górach za kozami. Byliśmy zmęczeni, zakurzeni i podrapani
o ostre skały. Trud nasz jednak został wynagrodzony - upolowaliśmy cztery dorosłe kozy i
jedno małe koźlątko.
Zwykłemu śmiertelnikowi mogłoby się to wydać marną i śmieszną zdobyczą, trzeba
jednak wiedzieć, jak trudno jest podejść dzikie kozy między gołymi skałami, bez broni palnej,
tylko z łukiem. Zwierzęta te posiadają tak czuły słuch i tak doskonale znają wszelkie odgłosy,
Ŝe potrafią na przykład odróŜnić toczenie się po skale kamienia strąconego przez człowieka
lub zwierzę od kamienia, który sam oderwał się od skały.
Szalone skoki kozie lub dziki bieg po stromych urwiskach, mają w sobie coś
zadziwiającego. Nieraz byliśmy świadkami, jak całe stado rzucało się w wąwóz o stromych
ścianach głębokości stu, a moŜe i więcej metrów. Gdy pierwszy raz człowiek widzi coś
podobnego, ulega złudzeniu, Ŝe kozy popełniają jakieś zbiorowe samobójstwo. Skacząc
zygzakowato ze ściany na ścianę, opadały coraz niŜej i w ciągu paru sekund uciekały dnem
wąwozu.
Pewnego dnia, gdy tak uganialiśmy za zdobyczą, nagle rozległ się ostry gwizd
kościanej świstawki Owaspsa. Był to znak, abyśmy przerwali polowanie. Po czwartym
gwizdnięciu usłyszeliśmy miarowe bicie w bębenek, z którym nasz wychowawca nigdy się
nie rozstawał.
Miarowy rytm bębna prowadził nas do miejsca, gdzie Dziki Zwierz wybrał nam
obozowisko.
Była to niewielka dolina osłonięta wysokimi skałami, doskonale chroniącymi przed
mroźnym nocnym wiatrem, usiana odłamami skał i porośnięta ciemnobrunatnym mchem.
Gdzieniegdzie rosły skarłowaciałe sosny, spomiędzy których wystrzelały samotne jodły.
Na skraju doliny znajdowało się jezioro ciemne, spokojne, bez Ŝadnej zmarszczki na
powierzchni, z trzech stron obramowane stromymi ścianami. Od naszej strony brzeg
stopniowo i łagodnie obniŜał się aŜ do samego jeziora. Na widok wody uradowaliśmy się
ogromnie, przeŜywając juŜ w myślach wspaniałą kąpiel w chłodnym górskim jeziorze.
Jednak pierwszym naszym obowiązkiem było nazbierać tyle drzewa na opał, aby
starczyło na całą noc. Dopiero gdy uporaliśmy się z tym, śmiało ściągnęliśmy swoje legginsy
i juŜ biegliśmy do wody, gdy nagle zatrzymał nas ostry głos Owasesa:
- Stać, jeśli nie pragniecie własnej śmierci.
Zadziwiły nas te słowa.
Dlaczego mielibyśmy przez kąpiel w górskim jeziorze ściągnąć na siebie Ducha
Śmierci? PrzecieŜ juŜ w tylu rzekach i w tylu jeziorach kąpaliśmy się i nigdy nam nie
zabroniono, a teraz kiedy jesteśmy tacy brudni, nie wolno!
Bardziej zdziwieni aniŜeli przeraŜeni, zawróciliśmy. Usiedliśmy wokół rozpalonego
ogniska i czekaliśmy, co teŜ nam powie Owases.
Mimo Ŝe ciekawość nas rozsadzała, zgodnie z panującym u nas obyczajem nie
zadawaliśmy pytań starszemu.
Milczenie trwało długo. Dopiero gdy nasz nauczyciel wypalił fajkę, a Duchy
Zmarłych rozpaliły ogniska na ciemnym niebie - zaczął mówić.
„Minęło juŜ wiele zim i wiele Wielkich Słońc upłynęło od chwili, gdy tu w górskiej
wiosce Ŝyło potęŜne plemię Iwaho. Słynne z piękności były kobiety tego plemienia, a
wojownicy silni i twardzi jak skały, między którymi rodzili się i umierali.
Nie stroili się oni w pióra, tak jak to my czynimy. Ubrania robili ze skór szarego
niedźwiedzia, którego wojownik musiał sam ubić, zanim otrzymał imię. Dopóki nie zdobył
skóry grizzly, nie miał prawa do stroju wojownika i nie miał nazwiska. Indianie Iwaho nosili
na głowach skalpy bizonie z cienko szlifowanymi rogami, które otrzymywali od plemion z
równin za sól i Ŝółty metal ozdobny. Wodzem tego plemienia był dobry i mądry
Soomakh.Mówili o nim, Ŝe mając dziewięć Wielkich Słońc, gołymi rękami udusił górskiego
niedźwiedzia.
Dzielny był Soomakh, toteŜ w młodym wieku został wodzem. Za Ŝonę pojął piękną i
gospodarną Ujanoh.
Wielki Duch był łaskawy dla tipi wodza i obdarzył go cudną córeczką Hanuaute.
Piękne są góry przy zachodzie słońca, ale wobec urody jego córki najpiękniejsze
szczyty skał, oświetlone promieniami słońca, szarzały i nikły. W nocy zaś gwiazdy bladły i
uciekały, gdy ukazywała się Hanuaute.
Gdy wieść o jej piękności rozniosła się po równinach i plemionach, najsławniejsi
wojownicy poczęli zjeŜdŜać na ziemię Iwaho, aby poznać piękną Hanuaute. A kto ją
zobaczył, nie chciał juŜ wracać do swojego plemienia, pragnął zostać przy niej na zawsze.
Soomakh starzał się z kaŜdym dniem, ramię jego stawało się coraz słabsze, pragnął
więc jak najprędzej doczekać się wnuka, któremu mógłby przekazać swoje doświadczenia i w
którego ręce mógłby złoŜyć losy plemienia.
Hanuaute jednak, wiedząc o swojej urodzie, stała się dumna i kapryśna. Na wszystkich
patrzyła lekcewaŜąco, a im więcej wojowników i młodych wodzów przyjeŜdŜało, tym
bardziej była dla nich opryskliwa.
Latem kaŜdego wieczoru uciekała nad brzegi jeziora i tu przy blasku księŜyca
podziwiała swoje odbicie w tafli wodnej.
- Ciebie kocham, Ciemna Wodo - szeptała - ty mi pokazujesz prawdziwą moją twarz,
którą nad wszystko wielbię. Ty, księŜycu, otaczasz moją postać blaskiem swej tarczy,
najczulej pieścisz mnie swoimi promieniami. CóŜ mi więcej do szczęścia potrzeba?
Gdy przychodziła zima i mróz skuwał powierzchnię jeziora lodem, Hanuaute
smutniała, nie wychodziła z namiotu i nikogo do siebie nie wpuszczała. Z nastaniem wiosny,
gdy ciepłe promienie słońca roztapiały lody jeziora, dziewczyna wybiegała na brzeg i
dziękowała słońcu, Ŝe zniszczyło mroźny płaszcz i Ŝe znowu moŜe podziwiać się w wodnej
tafli.
Śmiała się przy tym radośnie, biegała, klękała nad brzegiem jeziora wpatrując się w
swoje odbicie. Zostawała tam dniami i nocami, nie pokazując się w wiosce. śywiła się
rybami, jajami wybieranymi z gniazd i ptakami, które ustrzeliła z łuku.
Daremnie czekali na nią wojownicy, daremnie czekali wodzowie z wielkich równin.
Zniechęceni powracali na swoje ziemie.
Stary ojciec rozgniewał się w końcu na córkę, zwołał radę starców, na którą
sprowadzono znad jeziora zarozumiałą i upartą dziewczynę.
Na wielkim placu narad zasiedli starzy wodzowie, którym czas głowy pobielił jak
letnie słońce korę brzozową. W olbrzymich rogach bawolich, okryci skórami niedźwiedzimi,
ozdobionymi frędzlami - wyglądali dumnie, a zarazem strasznie.
PowaŜny nastrój udzielił się całej wiosce - cisza panowała dookoła, nawet psy, zwykle
hałaśliwe, pochowały się po kątach. Przed czarownikiem leŜała czaszka bizona z czerwono
barwionymi rogami. Biel kości lśniła w blaskach ognia niby odbicie drugiego księŜyca.
Twarz czarownika, pomalowana na czarno, nie zdradzała Ŝadnych uczuć, tylko oczy
błyszczały groźnie i gdyby nie były przysłonięte powiekami, wyczytać by moŜna w nich
wyrok, który miał spaść na głowę dziewczyny.Rozległ się ponury głos bębna i wkrótce na
plac wprowadzono Hanuaute.
W blaskach ognia stanęła dumnie, nieruchoma niby posąg kamienny, nie okazując ani
pokory, ani strachu.
Bębny zamilkły. Wodzowie milczeli. W głuchej ciszy słychać było tylko trzask
palących się polan.
Gwałtownym ruchem czarownik wzniósł w górę głowę, spojrzał na dziewczynę, lewą
rękę oparł na czaszce bizona, prawą wyciągnął przed siebie i głębokim, powolnym głosem
począł mówić:
- Zaklinam cię, Hanuaute, na zanurzone w krwi rogi bizona, na ogień, który wszystko
niszczy, a zostawia popiół szary niby pył w czarnych górach.
Zaklinam cię, Hanuaute, na ciemności nocy, gromy i błyskawice, zaklinam cię na
potęŜne pazury szarego niedźwiedzia, które kruszą skały.
Zaklinam Cię i nakazuję ci, abyś poślubiła pierwszego wojownika, który zjawi się
przed twoim namiotem i zaśpiewa pieśń weselną.
śąda tego rada wodzów. A jeśli sprzeciwisz się naszej woli, zginiesz między skałami,
a ciało twe rozszarpią sępy.
Dziewczyna nie zlękła się jednak wcale ponurej groźby czarownika.
- Oj wy, starzy wodzowie - zaśmiała się głośno - widocznie lata starości przysłoniły
oczy wasze, a siwizna głów waszych wyssała wam rozum z głów, Ŝe Ŝądacie ode mnie
rzeczy, której nigdy nie będzie. Powiedz mi - zwróciła się do czarownika - czyŜ nie jestem
taka piękna, jak mówi mi o tym woda jeziora? Powiedz mi i ty, ojcze, czyŜ moja uroda nie
jest tak wielka, Ŝe zmusza ptaki do śpiewu?
- Uff, piękna jesteś, Hanuaute - odrzekli obydwaj starcy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin