Czulosc wilkow - PENNEY STEF.txt

(725 KB) Pobierz
PENNEY STEF





Czulosc wilkow





STEF PENNEY





Z jezyka angielskiego przelozyla Bogumila Nawrot





Copyright (C) STEF PENNEY 2006The moral right of Stef Penney to

be identified as the author of this

work has

been asserted in accordance with the

Copyright, Design and Patents Act,

1988.

Originally entitled: TENDERNESS

OF WOLVES

Published by arrangement with

Queercus publishing PLC (UK)

Copyright (C) 2008 for the Polish

edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright (C) 2008 for the Polish

translation by Wydawnictwo Sonia

Draga





Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska Korekta: Radoslaw Ragan, Mariusz Kulan





Projekt okladki: Sonia Draga GroupZdjecia na okladce: CORBIS





ISBN: 978-83-7508-067-4



Dystrybucja:Firma Ksiegarska Jacek Olesiejuk

Sp. z 0.0.





ul. Poznanska 91



05-850 Ozarow Mazowiecki



Tel.022/72130 00



e-mail: hurt@olesiejuk.pl



www.olesiejuk.pl



Sprzedaz wysylkowa:



www.merlin.com.pl



www.empik.com



WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. zo. o.





pi. Grunwaldzki 8- I0,40-950Katowice





tel. (32) 782 64 77, fax (32)253 77 28





e-mail: info@soniadraga.pl



www.soniadraga.pl



Sklad i lamanie: DT Studio s.c. biuro@dtstudio.pl; Tel. (032) 720 28 78



Katowice 2008. Wydanie I Druk:Drukarnia Lega, Opole





Rodzicom



Znikniecie



Ostatni raz widzialam Laurenta Jammeta w sklepie Scotta. Stal z martwym wilkiem przerzuconym przez ramie. Poszlam po igly, a on zglosil sie po nagrode. Scott nalegal, by przynoszono mu cale zewloki, bo raz okantowal go pewien Jankes, ktory jednego dnia przyniosl same uszy i odebral nagrode, jakis czas pozniej dostarczyl lapy, by zainkasowac kolejnego dolara, a na koniec zglosil sie z ogonem. Poniewaz byla zima, kolejno okazywane fragmenty zwierzecia wygladaly na calkiem swieze, ale oszustwo, ku niezadowoleniu Scotta, stalo sie tajemnica poliszynela. Pierwsze wiec, co ujrzalam po wejsciu do sklepu, to leb wilka. Z wykrzywionego grymasem pyska zwisal jezor. Mimo woli sie wzdrygnelam. Scott wrzasnal na Jammeta, ten zas przeprosil mnie goraco; nie dalo sie na niego gniewac, taki byl czarujacy, a na dodatek kulal. Zewlok zabrano na zaplecze i kiedy krecilam sie po sklepie, mezczyzni zaczeli sie sprzeczac o zjedzona przez mole skore wiszaca w drzwiach. Zdaje sie, ze Jammet zartobliwie zaproponowal, by Scott zastapil ja nowa. Pod nia widnial napis: "Canis lupus (samiec), pierwszy wilk schwytany w miescie Caulfield, 11 lutego 1860 roku". Te slowa duzo mowia o Johnie Scotcie, pozujacym na czlowieka wyksztalconego. Mial wysokie mniemanie o sobie i przyjmowal pobozne zyczenia za prawde. Albowiem z cala pewnoscia nie byl to pierwszy schwytany tutaj wilk i wlasciwie nie istnieje cos takiego, jak miasto Caulfield, chociaz on goraco by tego pragnal, bo wtedy powolano by rade miejska, a on moglby zostac burmistrzem.-Poza tym to samica, do tego bardzo mala. Samce maja ciemniejszy kolnierz i sa wieksze.

Jammet wiedzial, co mowi, bo schwytal wiecej wilkow niz ktokolwiek ze znanych mi osob. Usmiechnal sie, by dac do zrozumienia, ze nie chce nikogo obrazic. Scott z byle powodu czul sie jednak urazony, wiec i teraz sie obruszyl.

-Wnosze z tego, ze pamieta pan lepiej ode mnie, panie Jammet?

Jammet wzruszyl ramionami. Poniewaz nie mieszkal tutaj w

1860 roku i poniewaz, w przeciwienstwie do nas wszystkich, byl Francuzem, musial sie miec na bacznosci. Wlasnie wtedy podeszlam do lady.

-Wedlug mnie byla to samica, panie Scott. Czlowiek, ktory

przyniosl zwierze, powiedzial, ze wilczki wyly przez cala noc. Wyraznie to pamietam.

I to, jak Scott powiesil zewlok za tylne lapy przed sklepem, by kazdy mogl sie na niego gapic. Nigdy wczesniej nie widzialam wilka i bylam zaskoczona, ze jest taki maly. Wisial z nosem skierowanym ku ziemi, z oczami zamknietymi jakby ze wstydu. Mezczyzni pokpiwali z zewloka, a dzieciaki chichotaly, podpuszczajac sie nawzajem, ktore z nich sie odwazy wsadzic mu reke do pyska. Stawaly obok niego dla hecy.

Scott zwrocil na mnie swoje malutkie, niebieskie oczka, trudno powiedziec, czy dotkniety do zywego tym, ze wzielam strone obcokrajowca, czy tez zwyczajnie oburzony.

-I prosze sobie przypomniec, co go spotkalo. - Doktor Wade, mezczyzna, ktory przyniosl lup, utonal nastepnej wiosny. Scott wyraznie dawal do zrozumienia, ze ten fakt dobitnie potwierdza, iz doktor Wade nie byl ekspertem w tych sprawach.

-No, coz... - Jammet wzruszyl ramionami i mrugnal do mnie. Alez bezczelnosc!

Sama nie wiem, jak to sie stalo - chyba Scott pierwszy o tym napomknal - ze zaczelismy dyskutowac o tamtych biedaczkach; zawsze tak sie konczyly wszelkie rozmowy o wilkach. Chociaz na swiecie jest duzo nieszczesliwych niewiast (sama znam ich wiele), w naszych

stronach mianem biedaczek okreslano zawsze tylko dwie dziewczyny: siostry Seton, ktore wiele lat temu zniknely w niewyjasnionych okolicznosciach. Przez kilka minut trwala przyjemna i jalowa wymiana zdan, niespodziewanie przerwana dzwiekiem dzwonka, kiedy do sklepu weszla pani Knox. Udalismy pochlonietych guzikami lezacymi na ladzie. Laurent Jammet wzial swojego dolara, uklonil sie mnie i pani Knox, po czym wyszedl. Dzwonek, zawieszony na metalowej sprezynie, brzeczal jeszcze dlugo po jego wyjsciu.

Nie bylo w tym wszystkim nic szczegolnego. Wtedy widzialam go po raz ostatni.

Laurent Jammet byl naszym najblizszym sasiadem. Ale mimo to jego zycie stanowilo dla nas zagadke. Intrygowalo mnie, jak poluje na wilki ze swoja chora noga, az ktos mi powiedzial, ze uzywa jako przynety jeleniego miesa nafaszerowanego strychnina. Cala sztuka polega na tym, w jaki sposob podazac sladem zwierzecia, nim padnie. Chociaz wedlug mnie nie mozna czegos takiego nazwac polowaniem. Wiem, ze wilki nauczyly sie trzymac poza zasiegiem kul z winchestera, wiec nie moga byc zupelnie glupie. Widocznie jednak nie sa na tyle madre, by nauczyc sie nie ufac darmowemu poczestunkowi. Poza tym coz jest godnego podziwu w podazaniu za stworzeniem skazanym na zaglade? Ale nie tylko z tego wzgledu Jammet byl czlowiekiem nietuzinkowym: ciekawosc budzily jego dlugie wyprawy w dalekie strony; odwiedziny sniadych, malomownych nieznajomych; i przypadki zdumiewajacej rozrzutnosci, co klocilo sie z wygladem jego nedznej chalupy. Wiedzielismy, ze Jammet przybyl z Queebecu. Wiedzielismy, ze jest katolikiem, chociaz nie chodzil czesto do kosciola ani do spowiedzi (co prawda mogl to robic podczas swoich dlugich nieobecnosci). Wobec wszystkich uprzejmy i zawsze pogodny, nie mial bliskich przyjaciol i zachowywal pewien dystans. Byl rowniez - nie boje sie tego powiedziec - przystojny ze swymi niemal czarnymi wlosami i oczami, a rysy jego twarzy sprawialy wrazenie, jakby dopiero co przestal sie usmiechac albo za chwile mial sie usmiechnac. Wszystkie kobiety traktowal jednakowo szarmancko, ale jakos nie

wzbudzal zazdrosci ani u nich, ani u ich mezow. Nie byl zonaty i nie zdradzal sklonnosci do zmiany tego stanu rzeczy. Przekonalam sie jednak, ze niektorzy mezczyzni sa szczesliwsi, kiedy zyja samotnie, szczegolnie gdy sa balaganiarzami i nie prowadza uregulowanego trybu zycia.

Zdarzaja sie ludzie, budzacy swego rodzaju niewinna zazdrosc. Zaliczal sie do nich Jammet, bo byl leniwy i beztroski, pozornie szedl przez zycie, nie zaharowujac sie. Uwazalam go za szczesciarza, poniewaz zdawal sie nie przejmowac tym, od czego nam wszystkim przybywa siwych wlosow. Nie byl siwy, ale wiele przezyl, chociaz na ogol rzadko opowiadal o swojej przeszlosci. Zapewne wyobrazal sobie rowniez, ze ma przed soba przyszlosc, ale sie mylil. Liczyl sobie moze ze czterdziesci lat. I nigdy nie bedzie ich mial wiecej.

Jest czwartkowy ranek w polowie listopada, jakies dwa tygodnie po tamtym spotkaniu w sklepie. Wychodze z domu w okropnym nastroju, ide, starannie szykujac przemowe. Najprawdopodobniej powtarzam ja sobie na glos - to jedno z wielu dziwnych przyzwyczajen, ktorych latwo nabieraja osoby zyjace na odludziu. Droga - wlasciwie szereg zaglebien pozostawionych przez kopyta zwierzat i kola wozow - biegnie wzdluz rzeki, w tym miejscu tworzacej kilka niskich wodospadow. Kepy mchow pod brzozami blyszcza szmaragdowo w promieniach slonca. Opadle liscie, sciete nocnym przymrozkiem, chrzeszcza pod moimi nogami, szepczac o nadchodzacej zimie. Niebo jest tak blekitne, ze az bola oczy. Ide szybko, nie kryjac gniewu, z wysoko podniesiona glowa. Prawdopodobnie sprawiam przez to wrazenie radosnej.

Chata Jammeta stoi w pewnej odleglosci od rzeki, posrod bujnych chwastow zastepujacych ogrod. Uplyw czasu sprawil, ze sciany z nieokorowanych bali wyblakly, przybierajac szary kolor, wiec chata bardziej przypomina zywe stworzenie niz budowle". Pochodzi z minionej epoki: role drzwi pelni kozla skora rozciagnieta na drewnianej ramie, w oknach zamiast szyb jest natluszczony pergamin. Zima musi byc w niej okropnie zimno. Kobiety z Dove River nieczesto sie tu

pojawiaja, sama nie zagladalam tu od miesiecy, ale przeszukalam juz wszystkie inne miejsca.

Z komina nie unosi sie dym swiadczacy o tym, ze ktos jest w srodku, ale drzwi sa uchylone; na kozlej skorze widac plamy pozostawione przez uwalane ziemia rece. Wolam, a potem pukam w sciane. Nikt mi nie odpowiada, wiec zagladam do srodka i kiedy moj wzrok przyzwyczail sie do polmroku, widze Jammeta. Jest w domu i jak zwykle o tej porze dnia spi na swoim lozku. Zamierzam odejsc, uznawszy, ze nie ma sensu go budzic, ale powodowana zloscia zostaje. Ostatecznie nie po to szlam taki kawal drogi, by wrocic z niczym.

-Panie Jammet? - Mam wrazenie, ze moj glos jest irytujaco radosny. - Panie Jammet, przepraszam, ze pana niepokoje, ale musze zapytac...

Laurent Jammet spi w najlepsze. Wokol szyi ma czerwony fular, k...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin