Jack Swyteck #8 Wieczny uciekinier - GRIPPANDO JAMES.txt

(573 KB) Pobierz
JAMES GRIPPANDO





Jack Swyteck #8 Wiecznyuciekinier





GRIPPANDO JAMES





WRZESIEN 1960 NIKOZJA, CYPR





Rozdzial 1

Wlosi nazywali go Grekiem. Grecy - Sycylijczykiem. Tymczasem pochodzil z Nikozji. Dziwnym zbiegiem okolicznosci najwieksze miasto jego ojczystego Cypru nosilo te sama nazwe co miasto na Sycylii, gdzie przyszla na swiat jego zona.

-Sofia - wyszeptal w ciemnosci jej imie.

Byli malzenstwem dopiero od jedenastu miesiecy. Obrocil glowe i popatrzyl na zone spiaca pod cienkim bawelnianym przescieradlem. W polmroku nocy ledwie dostrzegl ciemny lagodny zarys krzywizny jej biodra. Fala wieczornego skwaru sklonila ich, by pojsc do lozka nago, co tez skwapliwie wykorzystali, jak przystalo na nowozencow. Cypr byl mityczna kolebka Afrodyty, bogini milosci, ktora moglaby uchodzic ledwie za pokojowke Sofii, gdyz ta byla klasyczna wloska pieknoscia, wladcza i porywcza kobieta o ciemnych wlosach, urzekajacych oczach i gladkiej oliwkowej cerze. Grek mogl sie uwazac za szczesciarza, ze zdobyl taka zone, i byl wdzieczny opatrznosci, ze Sofia zdecydowala sie zostawic rodzine i wyjechac z nim na Cypr.

Ale mogl jedynie pomarzyc, ze dzieki niej nie bedzie juz musial dluzej uciekac.

-Sofia? Slyszalas to?

Nawet nie poruszyla glowa spoczywajaca na poduszce. Ostroznie wstal z lozka, przeszedl pokoj na palcach i uchylil okno. Koronkowe firanki wisialy nieruchomo w cieplym

nocnym powietrzu. Zahaczyl brzeg jednej z nich palcem i odsunal delikatnie, zeby wyjrzec na ulice lezaca kilka metrow w dole.

Zaslona nocy skrywala stulecia zniszczen i dlatego Nikozja w blasku ksiezyca wydawala sie piekna. Rozlozona u stop Pentadaktylos, pieciopalczastej gory, byla jednym z najstarszych miast swiata, geograficznym sercem wyspiarskiego raju we wschodniej czesci basenu srodziemnomorskiego. Ukryci za grubymi murami z piaskowca Cypryjczycy bronili sie tu przed hordami najezdzcow i okupantow co najmniej od poczatkow imperium bizantyjskiego. W polowie dwudziestego wieku otworzyl sie kolejny krwawy rozdzial historii, kiedy to piecioletnie dzialania zbrojne ostatecznie polozyly kres ponad osiemdziesiecioletniemu panowaniu Brytyjczykow na wyspie. Grek nie uczestniczyl w tych walkach - przez co prawdziwi Grecy nazywali go Sycylijczykiem (a czesto jeszcze gorzej) - zdazyl sie jednak oswoic z nocnymi halasami, w ktorych czesto rozbrzmiewaly huki wystrzalow.

Kierujac sie wylacznie instynktem, pomyslal, ze wlasnie tej nocy dojdzie do jeszcze innego rodzaju starcia, nie-majacego nic wspolnego ani z Grekami, ani z Turkami czy jakimikolwiek innymi wystepujacymi na wyspie podzialami etnicznymi. Stojac nieruchomo przy oknie malego jednoizbowego mieszkanka, nastawil ucha. Byl pewien, ze cos uslyszal, a przeciez po zarliwym akcie seksu nie wybudzalo go ze snu miekkie stapanie kota po dachach sasiednich domow.

Cofnal sie, obszedl lozko i przysiadl na skraju wygniecionego materaca.

-Sofio, obudz sie. Wymamrotala cos i uniosla sie na lokciu. Nawet o trzeciej nad ranem byla piekna, chociaz w takiej chwili jej urode macil niepokoj malujacy sie na twarzy.

-Co sie stalo? - zapytala.

Nie odpowiedzial. Ponownie zamienil sie w sluch, oczekujac powtorki halasow, ktore go obudzily. I doczekal sie - stlumiony gluchy lomot dolecial gdzies z parteru budynku.

-Ida! - rzekl napietym szeptem, podrywajac sie z lozka.

Blyskawicznie siegnal po ubranie.

-Kto idzie? - zdziwila sie Sofia.

W pospiechu naciagnal spodnie. Loskot przybral na sile, przypominal juz stukot kopyt dzikich rumakow wbiegajacych po drewnianych schodach.

-Zalezy im tylko na mnie, nie na tobie.

-Komu? O kim mowisz?!

-Posluchaj. Nie mow im, ze tu bylem. Powiedz, ze... od szedlem od ciebie.

Pocalowal ja, nim zdazyla zaprotestowac.

Walenie piesciami w drzwi, jakie sie rozleglo, trudno bylo nazwac pukaniem. Po chwili ktos natarl na nie ramieniem. Mogly wytrzymac jeszcze tylko chwile. Grek nie zdazyl juz wlozyc butow ani koszuli, nie mial tez czasu, by cokolwiek zabrac. Chwycil tylko swoj pistolet schowany w gornej szufladzie komodki z bielizna i dal nura przez otwarte okno na balkon. W tej samej chwili zamek wyskoczyl z futryny i drzwi z trzaskiem rozwarly sie na osciez.

Dolecial go krzyk zony.

-Sofia! - zawolal machinalnie, zanim jeszcze zdal sobie sprawe, ze jedynym tego efektem bylo zdradzenie miejsca swojego pobytu.

-Jest za oknem! - wykrzyknal ktos z glebi pokoju.

Nie zwlekal dluzej. Chwycil biegnaca przy balkonie rynne i wprawnie wdrapal sie po jej mocowaniach na dach. Obluzowana dachowka zerwala sie pod jego ciezarem, poleciala w dol i z donosnym trzaskiem rozprysla sie na ulicy przed budynkiem. Zlapawszy rownowage, zerknal przez ramie. Za nim na dach wspinal sie jeden z mordercow.

Byl ubrany w mundur policyjny.

Grek postanowil nie strzelac, majac swiezo w pamieci histeryczny krzyk Sofii. Ale z dolu padly strzaly, przy czym jedna kula trafila go w dlon. Az krzyknal z bolu, wypuszczajac rewolwer, ktory z trzaskiem zsunal sie po dachowkach i polecial w dol, ladujac zapewne w rynsztoku. Nastepna kula roztrzaskala gliniana dachowke tuz przy jego stopie. Poderwal sie do ucieczki.

Przeskoczyl krawedz spadzistego dachu i znalazl sie na rownej powierzchni. Przyspieszyl kroku i wprawnie przeskoczyl na dach sasiedniego budynku, pokonujac istny kanion ciagnacej sie w dole waskiej uliczki. Nie zwalniajac, rzucil okiem przez ramie, zeby sie przekonac, ze biegnie za nim dwoch... nie, trzech mezczyzn. Pognal co tchu w piersi, nie baczac na to, ze przyspieszony puls nasila takze krwawienie z rany po kuli, przez co zostawia za soba wyrazny trop. Ale nie mogl sie juz zatrzymac. Spodziewal sie, ze lada moment kula wbije mu sie w sam srodek plecow. Przesladowcy byli wystarczajaco blisko, zeby wyeliminowac go z gry.

Przeskoczyl nad kolejnym zaulkiem i zwolnil nieco, zeby zaczerpnac tchu. Teraz mial pod soba nie dwa, ale cztery pietra ciagnacych sie na pochylosci zabudowan. Kamienice przy jego ulicy siegaly w przyblizeniu tej samej wysokosci, lecz byly zbudowane na stoku stromego wzgorza, totez ich dachy znajdowaly sie stopniowo coraz wyzej.

Tutaj juz bylo zdecydowanie za wysoko, zeby zeskoczyc na ulice.

Pognal wiec dalej po dachach, jak gdyby nieswiadom, ze kaniony lezacych w dole ulic sa coraz glebsze. Przestala go nawet bolec przestrzelona reka, bo w zylach krazylo za duzo adrenaliny, jednakze znaczny uplyw krwi sprawial, ze coraz bardziej krecilo mu sie w glowie. Uzmyslowil sobie, ze nie ma szans, zeby ujsc pogoni. Przede wszystkim musial znalezc

jakas bezpieczna kryjowke, w ktorej moglby przeczekac oblawe. Tymczasem dachy domow stawaly sie coraz bardziej strome, a jedyna droga w dol bylo juz tylko przedarcie sie przez linie scigajacych go uzbrojonych agentow. Wdrapal sie na szczyt kolejnego dachu i z ulga popatrzyl na rozciagajaca sie przed nim plaska przestrzen. Byl na szczycie rozleglej budowli podobnej do hali produkcyjnej... Nie, to byl hotel. Hotel Mykonos, najwyzszy gmach w tej czesci miasta. Za nim nie bylo juz dachow sasiednich budynkow. Nie bylo juz przepascistych uliczek, nad ktorymi moglby przeskakiwac.

Nie mial juz dokad uciekac.

Podbiegl do krawedzi, czujac, jak serce podchodzi mu do gardla. Pod soba mial az szesc kondygnacji.

Cholera!

-Odwroc sie! Ten rozkaz tylko potwierdzil jego obawy. Przesladowca mowil po wlosku. Nie bylo powodu, zeby mu sie sprzeciwiac. Grek odwrocil sie powoli, twarza ku swojemu przeznaczeniu.

Pogon zakonczyla sie tym, ze stal naprzeciwko dwoch mezczyzn, ktorzy dyszeli rownie ciezko jak on, lecz na ich twarzach malowal sie trudny do pomylenia wyraz zwyciestwa.

-Na kolana! - rozkazal pierwszy z nich, mierzac z pisto letu prosto w jego piers.

Usluchal bez sprzeciwu. Byl zbyt skolowany i oszolomiony, by chocby probowac stawiac opor, nawet gdyby go naszla na to ochota.

Tamci ostroznie zblizyli sie na krok. Jeden z nich chwycil go pod ramie, drugi powoli zaszedl z lewej strony. Grek nie mial juz zadnych szans, zeby dyktowac poddanie na wlasnych warunkach. Nagle stracil grunt pod nogami, gdy obaj przesladowcy dzwigneli go w gore i przeniesli na sama krawedz dachu.

-Co zrobiliscie Sofii? - rzucil.

Ten z prawej podetknal mu lufe pistoletu pod nos.

-A jakie to ma znaczenie? - rzucil, po czym splunal mu w twarz.

-Czego chcecie?

Tamten wzruszyl ramionami.

-Niczego.

Jeszcze bardziej zacisnal ucisk na jego przedramienia i Grek nagle stracil grunt pod nogami.

Polecial do tylu, w jednej chwili tracac kontakt z podlozem. Poczul sie dziwnie, jak na skrzydlach ptaka, gdy przed oczyma ujrzal panorame rozgwiezdzonego nieba, bliskiego jak na wyciagniecie reki. Zaraz jednak poczul dzialanie grawitacji i runal w dol, jak meteor pozbawiony wszelkiej kontroli, obracajac sie coraz szybciej, to glowa w dol, to nogami, to znow glowa...

Nie uslyszal nawet swego histerycznego krzyku, zagluszonego przez ironiczny smiech Sycylijczykow, zanim jego koziolkujace cialo spadlo na bruk ciagnacej sie w dole uliczki.





CZTERDZIESCI SZESC LAT POZNIEJ





Rozdzial 2 ogloby sie wydawac, ze sa martwe, gdyby nie oczy. Smukle ciemne gadzie sylwetki spoczywaly bez ruchu tuz pod powierzchnia wody, rownie ciemnej jak czarny atrament. Tuz nad nimi wisialo ciezkie zwrotnikowe powietrze przesiakniete mdlacym zapachem wodnych lilii, ktorego nie poruszal nawet najlzejszy wiatr. Chyba jedynymi oznakami zycia byly dobiegajace zewszad odglosy, rytmiczne porykiwania ryczacych zab, trwozliwe wrzaski czapli i rybo-lowow, monotonne bzyczenie owadow. Mimo to mozna bylo wyczuc, ze ow spokojny rytm natury w kazdej chwili moze sie zmienic w alarmujacy przejaw tachykardii. Blyski w slepiach aligatorow czajacych sie w wodach trzesawisk mowily same za siebie, gdyz w blasku latarek rozjarzaly sie na czerwono. W i...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin