Jadowska, Aneta - Po deszczu kazdy wilk smierdzi mokrym psem.rtf

(97 KB) Pobierz

 

Aneta Jadowska

 

Po deszczu każdy wilk śmierdzi mokrym psem

 

 

Telefon w środku nocy nigdy nie wróży nic dobrego. Umarł ktoś z rodziny, ktoś ma zbyt wiele alkoholu we krwi i pilną potrzebę konwersacji lub, co gorsza, ktoś przypomniał sobie, że biorę kasę za to, by służyć i bronić. Moja szefowa zawsze powtarza, że policjantem jest się dwadzieścia cztery godziny na dobę. I coś mi mówiło, że to jeden z przypadków, kiedy jej słowo staje się ciałem.

– Wilk, słucham – burknęłam w słuchawkę.

– Przyjeżdżaj szybko na Bielany, na ostry dyżur.

– Daj spokój, skoro ty tam jesteś, to po co ja? Śpię... – jęknęłam rozdzierająco.

Zignorował to.

– Kolejna dziewczyna, ten sam sprawca, ale ona żyje, rozumiesz?

Usiadłam gwałtownie.

– Żyje?

– A po co bym ci kazał przyjeżdżać na Bielany zamiast do kostnicy?

– Fakt, nie kontaktuję najlepiej, rozmawiałeś z nią?

– Nie. Chce rozmawiać tylko z tobą.

– To częste u ofiar gwałtu – mruknęłam, dociskając słuchawkę ramieniem do ucha, by wolnymi rękami wciągnąć spodnie na tyłek.

– Dora, ona nie pyta o jakąś policjantkę, ale konkretnie o ciebie. Nie chce nawet powiedzieć jak się nazywa, dopóki się nie zjawisz, więc rusz swój chudy tyłek, i to już.

– Będę za kwadrans – zapewniłam.

Na górę piżamy wciągnęłam sweter, a na gołe stopy trampki. Potargane podczas snu włosy związałam gumką, nie spoglądając nawet w lustro. Nie było dobrze. Istniała szansa, że kobieta prosi o mnie, bo kiedyś już się zetknęłyśmy, ale to mało prawdopodobne. Bardziej prawdopodobne, że dziewczyna jest taka jak ja, i trzeba będzie nadwyrężyć nieco kręgosłup, by nikt się nie zorientował.

Moja mała mikra z trudem wyciągnęła sto dwadzieścia na godzinę. Na jednym z przejść dla pieszych flesz radaru zapewnił mnie, że ta wycieczka została uwieczniona na zdjęciu i wkrótce dostanę mandat. Kolejny. Jeszcze chwila, a zbiorę dość punktów karnych, by stracić prawo jazdy. Kolejny raz. Ale nie zdjęłam nogi z gazu. Na parkingu szpitalnym byłam po dziesięciu minutach.

Zając z Nowakowskim siedzieli w poczekalni wnerwieni.

– No nareszcie... – warknął Nowakowski. Spojrzałam chłodno na jego niechlujne ciuchy i ślady pijaństwa na twarzy.

– Nawet gdybym miała skrzydła, nie dotarłabym szybciej, palancie, dziesięć minut, więc nie narzekaj. Gdzie ona jest? Był u niej lekarz?

– Nikt się do niej nie zbliżał, bo chce najpierw rozmawiać z tobą. – Zając wskazał ręką na gabinet zabiegowy.

Zamknęłam za sobą drzwi, by nikt nie słyszał naszej rozmowy. Ofiara wydawała się bardzo młoda, co mogło być złudzeniem. Delikatny zapach ziół i świeżo skoszonej trawy powiedział mi, że dziewczyna przynajmniej w części była elfką albo uzdrowicielką.

– Hej, jestem Dora Wilk, chciałaś się ze mną widzieć? – zapytałam szeptem, podchodząc bliżej do kozetki, na której siedziała, skulona, owinięta pledem, potargana. Drobna i jasnowłosa, wyglądała krucho i delikatnie. Gdy uniosła głowę, zobaczyłam spuchnięty nos i fioletowe wybroczyny symetrycznie rozmieszczone pod oczami. Wargę miała rozciętą i obrzmiałą, w kąciku ust formował się solidny strup, sińce powoli wykwitały na policzkach i szyi.

– Nie chcę lekarza, nie chcę badania. Zorientują się, że nie jestem człowiekiem.

Jesteś elfką?

– Tak. I częściowo selkie. Mam na imię Brenna.

– Cholera – mruknęłam.

– Właśnie – uśmiechnęła się blado. – Mogę ukryć wiele, ale raczej nie skrzela i błonę między palcami. Katarzyna powtarzała nam, że w takiej sytuacji powinnyśmy prosić o ciebie.

Katarzyna była głową mojego sabatu i członkinią Starszyzny, wielorasowej rady rządzącej w Thornie, mieście magicznych. Ale my znajdowałyśmy się w Toruniu, mieście ludzi, którzy nie mają pojęcia o alternatywnym świecie, magicznych stworzeniach czy magii jako takiej. Moi koledzy z policji oczywiście byli nieświadomi tego, że jestem wiedźmą. Oczekiwali, że namówię dziewczynę na badania, do złożenia zeznań i podania rysopisu faceta, którego ścigaliśmy od tygodni. Faceta, który zgwałcił i zabił już cztery kobiety, a my wciąż nie mieliśmy sensownych tropów. Brenna jako jedyna przeżyła spotkanie z nim, zapewne dlatego, że nie była zwykłą kobietą, o czym napastnik raczej nie wiedział.

– Wiesz, kim on jest? Ten, który ci to zrobił?

– Nie znam go. Wiem tylko, że był wilkiem. Chyba nie zauważył, że jestem magiczna, zgwałcił mnie i pobił, myślał, że nie żyję. Po wszystkim straciłam przytomność, a zanim ją odzyskałam, ktoś mnie znalazł w parku, dlatego tu jestem.

– Widziałaś go? Rozpoznałabyś go lub jego zapach?

– Nie sądzę. Twarzy nie widziałam, węch mam średni. Pachniał jak każdy wilk, testosteronem i zbutwiałymi liśćmi, nic szczególnego. Dość wysoki, duży, pamiętam czarną bluzę i pierścień na kciuku... Nic więcej. Podrapałam go, ale sama wiesz, że na nich wszystko się goi jak na psie. Szkoda, że nie wydrapałam mu oczu... – Skuliła się jeszcze bardziej.

Wyglądała smutno i żałośnie, uruchamiała mój instynkt, który nakazywał chronić ją przed resztą świata. Coś w jasnych oczach dziewczyny mówiło mi, że dzisiejszej nocy ten wilk złamał ją, i że mała nie pozbiera się szybko. Może nigdy.

Skinęłam głową i zaczęłam się zastanawiać co zrobić. Nie mogłam pozwolić, by wzięli wymaz, badanie dna wykazałoby anomalię. Nie mogłam pozwolić, by lekarz zorientował się, że jej budowa różni się od ludzkiej. Raport będzie fałszywy jak uśmiech Casanovy, ale miałam zobowiązania wobec magicznych, wobec moich ludzi.

– Złapiesz go? – szept był ledwie dosłyszalny.

– Tak. – Może nie powinnam jej tego obiecywać, ale wiedziałam, że zrobię wszystko, by dotrzymać słowa. Nawet jeśli miałoby mnie to kosztować więcej, niż chciałabym dać.

– To dobrze. Zabierz mnie stąd.

Łatwo powiedzieć. Na szczęście przeklinane na co dzień procedury i kruczki prawne mogły nam pomóc w sytuacjach takich jak ta.

– Masz prawo odmówić zeznań, powołaj się na szok. Odmów badania z powodów religijnych, dajmy na to jesteś ekstremalnie oddana islamowi. Poczekam i odwiozę cię do Sanktuarium, tam dojdziesz do siebie, dobrze?

Spoglądała na mnie z takim wyrazem ulgi odmalowanym na posiniaczonej twarzy, że na chwilę zapomniałam o tym, że łamię co najmniej kilka przepisów i utrudniam pracę policji, którą sama reprezentuję. Ale nie teraz. Teraz byłam wiedźmą, która chroni tajemnicę naszego świata.

Poproszę o fanfary, koledzy z oddziału na pewno mnie pokochają. Wyszłam do nich na korytarz spięta i zdenerwowana.

– Niewiele pamięta, nie zgadza się na badanie, zresztą, jak poprzednio, używał prezerwatywy. Nadal jesteśmy w punkcie wyjścia – oświadczyłam pewnym tonem.

Cóż, oni faktycznie byli w punkcie wyjścia, ja miałam swój punkt zaczepienia, ale nic, czym mogłabym się podzielić.

– Chyba sobie żartujesz! Chcę z nią porozmawiać! – warknął Nowakowski i zaczął przepychać się obok mnie w stronę drzwi.

Chwyciłam go za rękaw.

– Zostaw. Naprawdę chcesz, by rozeszło się, że naskoczyłeś na pobitą i zgwałconą dziewczynę, zostawiając jej większą traumę niż napastnik? Ile czasu minie, nim dowiedzą się o tym dziennikarze i nasza kochana szefowa? Daruj sobie, dziewczyna jest w szoku, a ten skurwiel dopilnował, by nic nie widziała.

– A niby dlaczego chciała rozmawiać tylko z tobą? – Łypnął podejrzliwie.

– Bo mnie zna. Kilka lat temu była na kursie samoobrony, który prowadziłam – skłamałam gładko.

– Chyba niewiele ją nauczyłaś, co?

– Ona waży jakieś czterdzieści kilo, on ponad setkę. Zaszedł ją od tyłu i ogłuszył. Jakbyś sobie poradził z czymś takim, panie macho? I zapomnij o tym, że pozwolę ci tam wejść i zgnoić ją jeszcze bardziej – warknęłam, odpychając go od drzwi.

– Nowakowski, zostaw, ona ma rację – stwierdził Zając, nie spuszczając mnie z oka. Może czuł, że nie mówię wszystkiego, ale zawsze łatwiej mu było dogadać się ze mną niż z Nowakowskim.

– Odwiozę ją do domu, wypytam dyskretnie i powtórzę wam wszystkie przydatne szczegóły, obiecuję. Ona naprawdę nie zaufa facetowi i nie powie wam ani słowa.

– Wiesz, o czym mówisz? – Zając uniósł brew.

– Może wiem. – Lepiej, by podejrzewał, że wspólne doświadczenia moje i tej dziewczyny sprowadzają się do bycia ofiarą seksualnej napaści. Może nie zacznie kopać głębiej.

 

* * *

 

Droga do Thornu minęła szybko. Zaparkowałam auto na Kopernika i pieszo zaprowadziłam Brennę do portalu. Metalowa brama wiodła na podwórko, studnię, chyba że znało się zaklęcie, wtedy prowadziła wprost na uliczkę naszego magicznego miasta. Dziewczyna była w kiepskim stanie. Trzęsła się z zimna lub nerwów, dzwoniła zębami i co chwilę oglądała się za siebie, jakby spodziewała się, że wilk wróci i skończy, co zaczął. Udzieliło mi się jej zdenerwowanie i przeklinałam się w duchu za to, że nie miałam przy sobie ani glocka, ani nawet odznaki. Prowadziłam ją jak przedszkolaka do siedziby Starszyzny, gdzie znajdowało się Sanktuarium – szpital dla magicznych.

Kilkanaście minut później Katarzyna wyprowadziła mnie z pokoju zabiegowego, zostawiając Brennę pod opieką uzdrowicielki.

– Dziękuję, Doro, zrobiłaś, co należało. – Jej piękna twarz wyrażała smutek i ból.

– Robię, co muszę, Pani. Ale nie podoba mi się to. Mamy wilka, który zgwałcił i zabił cztery ludzkie kobiety, plus Brenna dziś. Muszę go złapać.

– Sądzisz, że to renegat? – Znałam ją dość długo, by poznać, że chciałaby, by tak właśnie było.

Spojrzałam na nią uważnie.

– Nie. Sądzę, że to ktoś od Brunona. Od pierwszego zabójstwa minęły ponad dwa miesiące. Żaden renegat nie przetrwałby tyle na terytorium stada niezauważony i nieprzepędzony.

– Bruno nie będzie zachwycony.

– To akurat mnie nie obchodzi. Jeden z jego wilków wszedł na złą drogę, a ja muszę dopilnować, by tego pożałował. Sprawa nie ucichnie tak po prostu. A im głośniej o niej, tym większe ryzyko, że coś się wyda. Kiedyś zostawi ślady dna i nie zdoła tego zatrzeć. Na razie stan ciał nie sugeruje, że zabójca jest kimś więcej niż człowiekiem, ale z czasem może mu to nie wystarczyć, co wtedy? Atak dzikich zwierząt w środku miasta? Nie będę czekać i nie zostawię tego.

– Nie proszę cię o to.

– Prosisz, Pani. Gdy wymusiliście na mnie obietnicę, że będę chronić sekrety Thornu, wiedziałaś, że nie raz będę musiała kłamać.

Wzruszyła ramionami. Dla niej dylemat nie istniał. Prawa i reguły magicznych zawsze były priorytetem. To, że ja miałam jakieś wątpliwości i upierałam się, by żyć między ludźmi, a nie w Thornie, uważała za przejaw mojej niedojrzałości. Ot, młodzieńczy bunt. W końcu miałam zaledwie dwadzieścia osiem lat, ona ponad pięćset. Z jej perspektywy byłam oseskiem.

– Muszę porozmawiać z Brunonem – powiedziałam twardo.

– Poślę po niego.

 

* * *

 

Bruno przytłaczał mnie samą swoją obecnością. Wysoki, masywny kłąb agresji i zbyt wysokiego poziomu testosteronu. Nie przepadam za tą rasą. To nie uprzedzenia, ale doświadczenie. Zbyt często jako policjantka miałam do czynienia z wilkami, którym zawsze bliżej było do świata przestępczego niż do uczciwej pracy. Rozboje, bójki, włamania, handel narkotykami, stręczycielstwo. Mówisz i masz. Oczywiście nie każdy zbój grasujący po ulicach Torunia był wilkiem, ale procent był spory. Zdecydowanie większy niż pozostałych ras razem wziętych. Nie słyszałam, by choć raz włamywacz czy bandyta okazał się wampirem, magiem, demonem czy wiedźmą. Nie żebyśmy wszyscy byli stadkiem owieczek, ale wilki zasłużyły sobie na swój zły pr.

Wielki pokój, w którym gromadziła się Starszyzna, wydał się nagle ciasny i klaustrofobiczny. Odepchnęłam od siebie strach, który Bruno starał się we mnie zaszczepić, i spojrzałam Alfie prosto w oczy. Bursztynowe i wilcze. Jego bestia czaiła się tuż pod skórą.

– Nie wiesz, o czym mówisz, wiedźmo, nie wydam ci jednego z moich tylko dlatego, że jakieś cizie były w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie – warknął.

Przygryzłam wargi. Wykład na temat piętnowania ofiar zamiast gwałciciela nie zmieniłby jego postrzegania rzeczywistości. Był cholernym szowinistą, kabotynem, seksistą, który miejsce kobiet widział w kuchni lub w łóżku, najlepiej na krótkiej smyczy, by nie oddaliły się zanadto od swoich obowiązków.

– Świetnie, odmawiasz współpracy, ale nie myśl, że popuszczę. Znajdę go, Bruno, z twoją pomocą czy bez, ale lepiej dla twojego stada, byś jednak był po mojej stronie – powiedziałam, siląc się na spokój.

Katarzyna milczała, jej smukłe palce wybijały rytm na blacie długiego stołu.

– Wedle prawa Thornu, Bruno, twój wilk sprowadza niebezpieczeństwo na nas wszystkich. To już nie jest dziewiętnasty wiek. Ludzie mają naukę, testy dna i badania kryminalistyczne, które wyjawią sekret zabójcy. I co wtedy? – dodałam.

– Skalibrują maszyny pewni, że to pomyłka. – Jego pycha była nieznośna.

Jasne, aż któryś z naukowców uzna, że tak nie jest. Ten dupek nie może szaleć po mieście i mordować tylko dlatego, że nie może utrzymać ptaka w portkach. Poza tym ostatnia z ofiar była obywatelką Thornu, to trochę zmienia postać rzeczy, co?

– Widać była za słaba, by się obronić. Wiesz, Darwin i te sprawy – kpił sobie w żywe oczy.

– A skąd podejrzenie, że to właśnie wilki są na szczycie łańcucha pokarmowego, Bruno? Znam istoty, które jedzą takich jak ty na śniadanie, chcesz to sprawdzić na własnej skórze?

Z trudem powstrzymywałam chęć warknięcia na niego, uderzenia dłonią w stół czy kopnięcia w zadufany wilczy tyłek. Ale Bruno był członkiem Starszyzny, a ja smarkatą wiedźmą, z którą od początku było zbyt wiele zamieszania. Byłabym szczęśliwsza, gdyby Katarzyna stanęła po mojej stronie, ale ona tylko słuchała i wystukiwała ten przeklęty rytm.

– Prędzej ty na swojej przekonasz się, że z wilkami nie ma co zadzierać – uśmiechnął się złośliwie, szczerząc na mnie kły.

– Twój wybór – mruknęłam.

Odwróciłam się w stronę głowy mojego sabatu, która wciąż udawała, że to spotkanie nie ma charakteru urzędowego, a ona siedzi sobie tu po prostu i popija herbatkę.

– Katarzyno, oficjalnie składam zażalenie na Brunona. Jeśli dalej będziecie ignorować tę sprawę, pójdę wyżej. Nadstawiałam dla was wszystkich głowę nie raz, ale nie tym razem. Ten facet będzie gnił w więzieniu albo dwa metry pod ziemią, nic innego mnie nie satysfakcjonuje.

Wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Jeszcze chwilę opierałam się o nie, oddychając ciężko. Może nie powinnam spodziewać się po tym dupku zbyt wiele, a jednak zawsze znajdował sposób na to, by dowieść, że jest większym durniem niż sądziłam. A milczenie Katarzyny było jak cios w plecy. Czy naprawdę mają w dupie, że jakiś koleś biega po mieście i morduje młode kobiety? Czy gdyby wybierał zarozumiałych samców alfa, Bruno byłby nieco bardziej przejęty? I co takiego ma na Katarzynę, że trzyma ją z daleka od sprawy?

– Dora, powinnaś coś zobaczyć... – szepnęła Jemioła, dotykając mojego ramienia.

Nawet nie zauważyłam, kiedy podeszła. Zaprowadziła mnie z powrotem do Sanktuarium, do Brenny. Po pół godzinie z uzdrowicielką dziewczyna wyglądała już nieco lepiej, z trudem uśmiechnęła się do mnie, naciągając skaleczoną wargę. Jemioła łagodnie odwróciła jej głowę i uniosła włosy z karku. Między jasnymi pasmami czerwienił się ślad po wyrwanej kępce. Poniżej biegła czerwona pręga w poprzek gardła, z wyraźnym śladem węzła pod prawym uchem. Praworęczny.

Rana na głowie zaniepokoiła mnie. Westchnęłam ciężko, podejrzewając najgorsze. Jeśli pozostałe ofiary też miały takie ślady, zbierał trofea, a to znaczyło, że nie był to zwykły gwałciciel. Trofea zbierają seryjni zabójcy, to nie jest coś, co robisz pod wpływem impulsu. Potrzebuje pamiątek po każdej z ofiar, by móc od nowa przeżywać zabójstwo, delektować się własną siłą.

– Wybacz, ale muszę zadać ci kilka pytań, dobrze? – zwróciłam się do dziewczyny najłagodniej jak potrafiłam.

– Tak, jeśli dzięki temu go złapiesz.

– Powiedz mi, co pamiętasz.

Spojrzała na mnie z takim bólem w oczach, że zagryzłam wargi. Chciałabym móc wymazać z jej pamięci wszystko, co dotyczyło gwałtu i napaści. Po chwili nabrała powietrza w płuca i powoli, rzeczowo zaczęła opowiadać, całkiem jakby referowała mi film lub coś, co wydarzyło się komuś innemu.

– Zaszedł mnie od tyłu, uderzył w głowę i zaczął ciągnąć w krzaki. Przewrócił mnie na brzuch, podarł moją sukienkę i bieliznę, bił mnie pięściami, kopał. Później... – uciekła spojrzeniem za okno, ale nie przestała mówić – gwałcił mnie i zarzucił mi na szyję pętlę, zaciskał ją i puszczał, gdy zaczynałam rzęzić, jakby chciał przedłużać wszystko. Myślałam, że nigdy nie skończy. Cały czas wygadywał różne świństwa do mojego ucha, pytał, czy podoba mi się najlepsze rżnięcie w moim życiu. Szarpał mnie za włosy, ciesząc się z tego, że są takie długie i miękkie, powiedział, że idealnie się nadają, nie wiem do czego. Wpychał mi palce do ust i do gardła, bałam się, że chce mi wyrwać język. Nie widziałam jego twarzy, cały czas był za mną, ale zapamiętałam pierścień, którym pokaleczył mi wargi, to był wąż opleciony wokół kciuka kilka razy, wyglądał na srebrny, ale to przecież niemożliwe. – Zamilkła na chwilę i wciąż wpatrzona w okno przeżywała jeszcze raz to, co ją spotkało ledwie kilka godzin wcześniej. Pokręciła głową. – Ten skurwiel się śmiał. Po tym, jak mnie zgwałcił, śmiał się, jakby to był jakiś żart. Zacisnął pętlę jeszcze mocniej i przytrzymał co najmniej pięć minut. Myślał, że nie żyję, kopnął mnie kilka razy, jakby chciał się upewnić. Nie żyłabym, gdyby nie skrzela. Udawałam trupa, a on... obsikał drzewo, pod którym leżałam, chwilę stal nade mną i odszedł, jakby nic się nie stało.

Choć mówiła spokojnie, łzy ciekły jej po policzkach. W oczach czaiła się pustka. Jemioła objęła ją ramieniem i koiła jej smutek.

– Nie byłam pierwsza, prawda? – Brenna uniosła głowę.

– Nie. Cztery inne nie żyją. Nie miały skrzeli, były zwykłymi kobietami.

Skinęła głową.

– Więc powinnam się cieszyć, że żyję.

Trudno jej jednak było wykrzesać z siebie tę radość. Miałam nadzieję, że kiedyś znów będzie w stanie się cieszyć czymkolwiek, ale nie dziś.

 

* * *

 

Dochodziła siódma rano, gdy po nieprzespanej nocy zaparkowałam przed komendą. Biuro mojego oddziału, zwanego Zwierzyńcem lub przytułkiem dla wyrzutków, znajdowało się na drugim piętrze i świeciło pustkami. Zając i Nowakowski odsypiali nocną zmianę, Witkacy, mój partner, pewnie odsypiał swoje specyficzne eksperymenty z używkami. Rozłożyłam na biurku teczki z aktami wszystkich dziewcząt, zastanawiając się, czy zobaczę w nich coś więcej, gdy już wiem, że napastnik jest wilkiem.

Dotąd nie zlokalizowaliśmy miejsc zbrodni, morderca podrzucał ciała w parku. Tym razem zaatakował i zostawił ofiarę na miejscu. Nie wiedziałam, czy tylko skorzystał z okazji, czy robił się niedbały. Cztery młode kobiety, dwie studentki, licealistka i kasjerka z nocnego sklepu. Zniknęły z ulicy. Żadnych świadków. Nic dziwnego, jako wilk wiedziałby, czy ktoś jest w pobliżu, mógł poczekać. Ze zdjęć patrzyły na mnie ładne, drobne blondynki. Wyglądały jak siostry. Brenna pasowała do tego profilu idealnie.

Co mi umyka? Zebrałam akta i zadzwoniłam do kostnicy, Bogna zwykle zaczynała pracę tuż po szóstej.

– Cześć, tu Dora, mogę zajrzeć?

– Wpadnij, tu cisza i spokój.

Kostnica znajdowała się w budynku przylegającym do komendy. Nie lubiłam tam chodzić. Zbyt wiele wrażeń, zbyt wiele bólu, które wyłapywałam mimo osłon. To, że byłam wiedźmą, czasami ułatwiało mi policyjną robotę. Potrafiłam wyczuć na miejscu zbrodni rzeczy, które umknęłyby zwykłym ludziom. Miało też szereg wad. Gniew i cierpienie ofiar, a czasem ślady emocji zabójców przylepiały się jak zaklęcia, wplątywały w moją aurę i zatruwały mnie. Po każdej wizycie na miejscu zbrodni musiałam szorować się peelingiem z soli morskiej, by usunąć te ślady. Kostnica była jak puszka Pandory, najgorsze, co przytrafiało się ludziom, zgromadzone w zamkniętych ścianach chłodni i pomieszczeń sekcyjnych. Nie wytrzymywałam tego zbyt długo, ale nie miałam wyjścia. Musiałam sprawdzić kilka rzeczy.

Bogna była kobietą tuż po czterdziestce, niewysoka, szczupła z krótkimi, ciemnymi włosami wyglądała na sporo mniej. Przywitała mnie w progu swojego królestwa. Jasnozielony fartuch i rękawice mówiły mi dokładnie, w czym jej przeszkodziłam.

– Kogo chcesz zobaczyć?

– Ofiary gwałtów.

– Mam wciąż ciała dwóch, dwie pierwsze odebrały już rodziny. Czego szukasz?

– Mam teorię... Dziś w nocy zaatakował kolejny raz, dziewczyna przeżyła. Sądzę, że on może zbierać trofea.

Nie powiedziała nic. Obie wiedziałyśmy, co to mogło oznaczać.

Jakie?

– Kępki włosów, zauważyłaś coś takiego w czasie sekcji? Wyrwane lub odcięte.

Skinęła głową.

– Tak, wpisałam to do rozszerzonego raportu, który dostaniesz dziś lub jutro. Wyrwane, wraz z fragmentem skóry, zawsze z tyłu głowy, powtarzalny rozmiar ubytku, około dwa centymetry przekroju.

Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Brenna wyjaśniła mi też jedną z zagadek, nad którą głowiła się Bogna.

– Nie dusił ich, jak podejrzewałyśmy, po gwałcie, ale w trakcie, zaciskał i luzował pętlę. Przedłużał ich cierpienie.

– Cholera, myślałam, że tych kilka nakładających się śladów znaczy...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin