Cartland_Barbara_-_Dotknąć_nieba.pdf

(541 KB) Pobierz
653879463 UNPDF
Barbara Cartland
Dotknąć nieba
Love is heaven
653879463.001.png 653879463.002.png
Od Autorki
W siedemnastym i osiemnastym wieku uważano
zaręczyny za ceremonię równie wiążącą jak ślub.
Nieprawdopodobieństwem było, aby szanujący się dżentelmen
ośmielił się je zerwać, jakkolwiek takie przypadki się
zdarzały. Zazwyczaj wtedy jednak w obronie honoru
skrzywdzonej damy stawał ktoś z rodziny: ojciec lub brat - i
sprawę rozstrzygano na drodze pojedynku.
Zaręczyny polegały zazwyczaj na wymianie pierścionków,
po której następował oficjalny pocałunek i podanie sobie rąk,
co następowało w obecności specjalnie zaproszonych
świadków. We Francji ceremonia zaręczyn nie mogła odbyć
się bez księdza, natomiast w kręgach angielskiej arystokracji
przyjęło się, że wiadomość o zaręczynach ogłaszano w
gazecie: początkowo w „London Gazette", a później w „The
Times" i „The Morning Post".
Wśród starożytnych Żydów traktowano zrękowiny na
równi ze ślubem. Niektóre narody europejskie do dziś traktują
bardzo poważnie ceremonię oficjalnych zaręczyn.
Narzeczeństwa były jednak czasami zrywane, co
zazwyczaj polegało na ucieczce przed niechcianym
małżeństwem. Sam Wilhelm Zdobywca zakochał się niegdyś
w Matyldzie, młodej kobiecie, która została już przyrzeczona
komu innemu. Pomimo jego gwałtownego charakteru i ona
zapałała do niego uczuciem i została pierwszą koronowaną
królową Anglii.
R OZDZIAŁ 1
1824
Wysiadłszy z karety pocztowej, Delysia Langford
spojrzała na ogromny, nieco posępny budynek londyńskiej
posiadłości swego ojca z lekką obawą. Przebywała wraz z sir
Kendrickiem w Buckinghamshire i dawno nie gościła już w
tych progach. Wchodząc przez ogromne frontowe drzwi do
mrocznego hallu myślała o tym, że z pewnością czeka na nią
tu wiele nie cierpiących zwłoki spraw do załatwienia. W tej
chwili była jednak tak wyczerpana, że marzyła jedynie o
wypoczynku. Na próżno czyniła sobie wyrzuty, że nie
powinna myśleć wyłącznie o sobie. Fleur na pewno bardzo
potrzebuje jej obecności. Tego zaś, że długotrwały brak
nadzoru nad domem w Londynie zaowocuje sporym
bałaganem, mogła się spodziewać.
Minął już ponad rok od chwili, gdy ojciec Fleur i Delysii,
znakomity kawalerzysta, doznał wypadku, w wyniku którego
wymagał troskliwej opieki przez dwadzieścia cztery godziny
na dobę. Sir Kendrick Langford był niezwykle inteligentnym
mężczyzną, cenionym znawcą koni oraz człowiekiem ogólnie
szanowanym i lubianym. Jednak z pewnością nie można było
powiedzieć o nim, że jest cierpliwym pacjentem.
W wyniku wyjątkowo niefortunnego upadku z konia,
ojciec Delysii doznał złamania nogi, pęknięcia kilku żeber
oraz wielu innych obrażeń, które goiły się bardzo powoli. W
wiejskiej posiadłości Langfordów nie można było znaleźć
odpowiedniej pielęgniarki, która dzień i noc mogłaby czuwać
przy łożu chorego. Kiedy zaś okazało się, że wezwane do
pomocy miejscowe akuszerki zwykły zbyt często pokrzepiać
się dżinem, obowiązek pielęgnowania wymagającego pacjenta
spadł na barki jego najstarszej córki. Nie było to lekkie
zadanie. Oprócz bowiem stałej gotowości do spełniania
wszystkich zachcianek chorego, dziewczyna musiała
wysłuchiwać jego nie kończących się biadań oraz złorzeczeń.
Kiedy ból dokuczał mu nazbyt długo, sir Kendrick wpadał w
złość, oskarżając córkę i opiekujących się nim lekarzy o to, że
umyślnie postępują tak, aby nigdy nie stanął na nogi.
Delysia znosiła cierpliwie wszystkie humory ojca, gdyż
była do niego bardzo przywiązana. W czasach gdy cieszył się
jeszcze pełnym zdrowiem, towarzyszyła mu nieraz w konnych
przejażdżkach, a wieczorami siadywała wraz z nim przy
kominku, aby z zapartym tchem słuchać jego opowieści.
Żywiąc do niego bezgraniczne zaufanie, słuchała pilnie
wszystkich rad i pouczeń. Sir Kendrick posiadał niezwykle
rozległą wiedzę w licznych dziedzinach i kiedy tylko napotkał
wdzięcznego słuchacza, potrafił niezwykle interesująco
rozprawiać na wiele tematów. Największym rozczarowaniem
w jego życiu był fakt, że nie doczekał się syna. Nie mogąc się
z tym pogodzić wychował więc swą starszą córkę tak, jakby
była chłopcem. Od dziecka uczył ją właściwego postępowania
z końmi. Już w wieku dziesięciu lat Delysia potrafiła dosiadać
najbardziej narowistych wierzchowców ze stajni ojca. Sir
Kendrick wpoił jej też zasady obchodzenia się z bronią palną,
jakkowiek nigdy nie pozwalał uczestniczyć w polowaniach, na
które zjeżdżali się do jego posiadłości goście z najdalszych
stron kraju. W owym czasie bowiem polowanie uważane była
za czysto męską rozrywkę. Kiedy jednak goście rozjeżdżali się
do swych domów, sir Kendrick z wielką przyjemnością
zabierał córkę na kuropatwy, bażanty lub króliki, ciesząc się
faktem, że dziewczyna jest równie dobrym strzelcem, jak on
sam.
Beztroski czas przyjemności i swobody nie miał jednak
trwać wiecznie. Wszystko skończyło się nagle wraz z chorobą
sir Kendricka. Z dnia na dzień dziarski kawalerzysta
przedzierzgnął się w zrzędliwego hipochondryka. Wymagania,
które stawiał teraz Delysii, były tak przesadnie wygórowane,
że w końcu ujął się za nią stary lekarz rodziny Langfordów.
- Uważam, sir Kendrick, że stan pana polepszył się
ostatnio znacznie - stwierdził pewnego razu stanowczym
tonem. - Będę nalegał, aby udał się pan niezwłocznie do
jednego ze znanych uzdrowisk: może to być Cheltenham albo
Harrogate. Tam z pewnością pozbędzie się pan szybko
dolegliwości, które jeszcze pana dręczą. Jest tam wszystko,
czego potrzeba rekonwalescentom: masaże, ciepłe kąpiele i
inne niezwykle skuteczne zabiegi!
Ojciec Delysii z początku nie chciał nawet słyszeć o
wyjeździe, lecz kiedy doktor upierał się przy swoim, w końcu
burknął niecierpliwie:
- No dobrze, może to i racja. Nie mam zamiaru być
kaleką do końca życia!
- O żadnym kalectwie nie ma nawet mowy! - odparł ostro
lekarz. - Jeśli jednak pragnie pan jak najszybciej znaleźć się
znowu w siodle, zabiegi stosowane w uzdrowiskach postawią
pana na nogi!
- A więc niech będzie, jak pan chce - westchnął sir
Kendrick. - Mam tylko nadzieję, że Delysia dopilnuje, abym
nie umarł z nudów przebywając stale w towarzystwie tych
wszystkich połamańców!
- Panna Delysia nie pojedzie z panem! - oświadczył
lekarz twardo.
Sir Kendrick spojrzał na niego tak, jak gdyby nie był
pewien, czy dobrze dosłyszał jego słowa.
- Co pan powiedział? - spytał z niedowierzaniem.
- Zamierzam być z panem szczery, sir Kendrick -
odpowiedział tamten spokojnie. - Myślę, że mam do tego
prawo, ponieważ znam pana niemal od dziecka i nie tylko
leczę od lat całą pańską rodzinę, lecz również darzę
wszystkich jej członków szacunkiem i podziwem!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin