Lenoir Frederic, Cabesos Violette - Obietnica anioła.doc

(2488 KB) Pobierz
FREDERIC LENOIR





 

 

FREDERIC LENOIR

VIOLETTE CABESOS

OBIETNICA ANIOŁA

Z francuskiego przełożyła

WIKTORIA MELECH

                                                  WARSZAWA 2006


Tytuł oryginału:

LA PROMESSE DE LANGE

Copyright © Editions Albin Michel S.A., Paris, 2004

Ali rights reserved

This edition published by arrangement with Literary Agency Agence de l'Es*

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2006

Copyright © for the Polish translation by Wiktoria Melech 2006

Konsultacja historyczna: prof. Zbigniew Mikołejko

Ilustracja na okładce: Jacek Kopalski

Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz

ISBN-13: 978-83-7359-316-9

ISBN-10: 83-7359-316-0

Dystrybucja

Firma Księgarska Jacek Olesiejuk

Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa

tel./fax (22)-631-4832, (22)-535-0557/0560

Sprzedaż wysyłkowa - księgarnie internetowe

www.merlin.pl

www.ksiazki.wp.pl

www.empik.com

WYDAWNICTWO ALBATROS

ANDRZEJ KURYŁOWICZ

Wiktorii Wiedeńskiej 7/24, 02-954 Warszawa

Wydanie I

Skład: Laguna

Druk: B.M. Abedik S.A., Poznań


Trzeba przekopać ziemię, żeby osiągnąć niebo


1

Fragment symfonii Beethovena zakończył się głośną partią instrumentów dętych. Potężna muzyka wciąż rozbrzmiewała w jej głowie, Johanna, musiała więc dobrze wytężyć słuch, by usłyszeć pierwsze takty następnego - utworu. Słodka melodia wypełniła wnętrze auta, a Johanna poczuła dławienie w gardle. Była to przejmująca skarga, powtarzająca się niczym monotonna deklamacja, powolny refren, prosty, natarczywy, nieunikniony jak życie.

Johanna rozpoznała Pawanę dla zmarłej infantki Ravela. Odwróciła głowę do okna, by Francois nie zauważył wzruszenia, jakie ogarniało ją za każdym razem, gdy słyszała tę melodię.

Mimo słonecznej wrześniowej pogody mijany pejzaż wyda­wał się jej szary, wręcz żałobny. Tęskna muzyka wypełniła oczy Johanny łzami.

Pierrot, braciszku, pomyślała, to melodia dla ciebie, który tak krótko żyłeś, wyraża gniew, czułość, smutek...

Tak jak Pierre infantka Ravela nie buntowała się, usnęła spokojnie przy dźwiękach fletów, nostalgicznych tonach skrzy­piec, w świetlistej krainie aniołów. A potem, nieoczekiwanie, kompozytor kończył utwór łagodnie, jakby chciał wyrazić akceptację, poddanie się losowi, tchnienie muzyki gasło z wolna, prawie nieoczekiwanie. Słuchacz spodziewał się dalszego ciągu, ale ten nie następował. To był koniec, lecz Johanna czekała, że zabrzmią tony niosące nadzieję na zmartwychwstanie.

Nie chcąc się jeszcze bardziej rozkleić, wyłączyła radio.

7


              Słuchaj — powiedziała drżącym głosem — minęliśmy skręt do Hawru. Jedziemy na Caen i Dolną Normandię... Mam nadzieję, że nie wieziesz mnie do Deauville, nie mam ochoty tłoczyć się z przyjezdnymi z całego Paryża...

              Wiem — odrzekł spokojnie Francois. — Nie denerwuj się, nie jedziemy do Deauville... Zaufaj mi, nie będziesz roz­czarowana, czeka cię weekend taki jak lubisz, tajemniczy i romantyczny!

              Cabourg? — zgadywała Johanna. — Chyba nie posuniesz się tak daleko i nie zabierzesz mnie do swojego domu?

Francois się zaczerwienił. Miał wystarczająco duże poczucie winy z powodu związku z Johanna, nie odważyłby się więc zabrać jej do swojej rezydencji w Cabourgu, która tak naprawdę należała do Marianne, jego żony. Johanna zorientowała się, że zrobiła mu przykrość.

              Przepraszam, Francois — powiedziała miękko — to nie było miłe z mojej strony. Nie jestem zazdrosna ani o twoją żonę, ani o dzieci... po prostu interesuje mnie wszystko, co dotyczy ciebie... spędziłeś z nimi cały miesiąc wakacji i nic mi o tym nie opowiedziałeś!

              Ja też jestem ciekaw wszystkiego, co dotyczy ciebie, Johanno... — zapewnił Francois, nie chcąc mówić o swojej rodzinie — tyle że w przeciwieństwie do ciebie ja jestem zazdrosny!

              Naprawdę? — udała zdziwioną.

              Naprawdę! Twoje myśli zajmuje cały czas inny męż­czyzna...

Johanna uniosła brwi.

              Zrezygnowałaś z urlopu, żeby z nim zostać — mówił
Francois. — A raczej z jego duchem, bo szukasz go wszędzie
i jak na razie pozostaje niewidzialny...

Zrozumiawszy o kogo chodzi, Johanna roześmiała się i po­głaskała dłoń kochanka.

              Też mi rywal! Jesteś zazdrosny o Hugona de Semur, opata z opactwa w Cluny, zmarłego w tysiąc sto dziewiątym roku! Przypominam ci jednak, że to przez ciebie moje życie skoncentrowało się na jego osobie!

              Tak, ale gdybym wiedział, że zainteresujesz się nim tak

8


bardzo... Wprawdzie ten twój ukochany umarł w dwunastym wieku, ale jego pobielały szkielet fascynuje cię bardziej niż ja!

              Nie zapominaj, że w Cluny pracuję dopiero od dwóch lat, ale nie poddaję się, jestem pewna, że tam jest jego grób i że go znajdę, nawet gdybym miała na to poświęcić całe życie... co nie przeszkadza mi doceniać twoich zalet...

              No wiesz, spędzić całe życie w Cluny, w tej dziurze, ze zmarłymi! Skończysz jak twój czcigodny Hugon!

Johanna cofnęła rękę.

              Żartuj sobie, żartuj! A jeśli w końcu trafię łopatą na ten grobowiec... Wyobrażasz sobie, jaka to będzie sensacja? Gro­bowiec, który nie wiadomo, gdzie się znajduje, a nawet czy w ogóle istnieje! Grób opata, który niczym król kierował klasztorem w czasach jego największego rozkwitu! Tutenchamon średniowiecza! Czy wyobrażasz sobie skarby, jakie mogą kryć się w tym grobowcu? Jego odnalezienie pozwoliłoby nam dowiedzieć się tylu rzeczy o tamtej epoce.

              No tak, teraz wydaje jej się, że jest Howardem Carterem w Dolinie Królów... — mruknął Francois.

              Nie zależy mi na sławie Cartera — oznajmiła stanowczo Johanna. — Poza tym zapominasz, że jestem asystentką, a nie kierownikiem robót, tak więc to nie ja będę odkrywcą tego grobu, jeśli w ogóle kiedyś się odnajdzie. Ale wcale się tym nie przejmuję, chcę tylko kopać, kopać, kopać!

— To właśnie miałem na myśli... Któregoś dnia zamienisz się w kreta!

Johanna się zamyśliła. Słyszała mowę kamieni. Archeologia była dla niej wszystkim. Fragmenty muru opowiadały jej magi­czne historie, okryte całunem zapomnienia. Francois ubolewał, że wybrała życie, w którym na pierwszym miejscu nie były relacje z żywymi ludźmi, lecz miłość do rzeczy martwych.

              Francois... — powiedziała, całując palce jego ręki — kret
przyrzeka, że zajmie się tobą, przynajmniej w ten weekend... że
będzie cię pieścił tak, jak muska się pędzelkiem kamień z epoki
romańskiej, że nie zrani cię motyką...

Francois nachylił się i chcąc ją pocałować, odwrócił wzrok od drogi.

              Uważaj! — krzyknęła.

9


Wyprostował się niezadowolony. Johanna zaśmiała się i spojrzała w okno.

              Francois, co powiedziałeś żonie?

              Nic takiego — odrzekł sucho. — Nie mam ochoty okła­mywać Marianne. Powiedziałem, że mam w perspektywie kolejną robotę, że muszę zapoznać się ze skomplikowaną dokumentacją i spotkać się z przedstawicielami Departamentu Zabytków Architektury. O tobie nie wspomniałem.

Johanna zdjęła okulary i zapytała:

              Zabytki architektury... co to znaczy?

W tym momencie Francois, zostawiając Caen po prawej stronie, skręcił z autostrady na drogę krajową w kierunku Saint-Ló. Ominął miasto i pojechał dalej na południowy zachód.

              Nie jedziemy do Normandii — stwierdziła Johanna. —
Do Bretanii? Zabytki architektury... Saint-Malo?

Francois odpowiedział jednym ze swoich najbardziej czaru­jących uśmiechów.

              Niespodzianka! To niespodzianka! Dowiesz się, gdy do­jedziemy na miejsce!

              Wobec tego zamierzam się przespać. Górnik dołowy, który od dawna nie miał urlopu, powinien kiedyś odpocząć.

Zamykając oczy, usadowiła się wygodniej w fotelu. Za­stanawiała się, jaki może być cel ich podróży. Poczuła się trochę urażona, że Francois połączył pracę z przyjemnością, ale rozumiała, iż nie mogąc pozbyć się poczucia winy, znalazł jedyny sposób, żeby mogli się widywać. Nagle ogarnęło ją ogromne zmęczenie. Może powinna pojechać na prawdziwe wakacje, zostało jej tyle dni niewykorzystanego urlopu! Jednak jej przyjaciele nie byli wolni, a samotny wyjazd jej nie bawił. No i ten grobowiec. Przeczuwała jego istnienie, ale wciąż nie mogła go odnaleźć... A jeśli się myli, jeśli szuka w złym miejscu? No tak, znowu myśli o pracy! Nie, ten weekend spędzi z Francois, nie na wykopaliskach. Oparła rękę na jego udzie i zasnęła.

Francois był inteligentny i wrażliwy, co zafascynowało ją od ich pierwszego spotkania dwa lata temu, w błotnistych wyko­pach Cluny. Ukończył historię w Ecole Normale Superieure w Paryżu, był absolwentem Krajowej Szkoły Administracji,

10


wicedyrektorem departamentu archeologii w Ministerstwie Kultury.

Przyjechał do Cluny na inspekcję terenu nowych prac wyko­paliskowych, podjętych i finansowanych przez ministerstwo. Właściwie nie musiał tego robić. Jego rola polegała na podej­mowaniu w imieniu ministerstwa decyzji, czy wydać zgodę, na rozpoczęcie badań archeologicznych, jednak lubił te eskapady do krainy starych kamieni i rozmowy z ludźmi w terenie. Ponieważ Paul, kierownik robót, był nieobecny, z podziemi burgundzkiego klasztoru wyszła Johanna wraz z kolegami, by powitać przedstawiciela administracji państwowej. Johanna zapamiętała, jak wielkie wrażenie wywarł na niej jego wygląd i nienaganny ubiór. Stała przed nim zawstydzona swoim za­błoconym strojem, w którym przypominała raczej robotnika pracującego w metrze, a nie archeologa mediewistę. Ale on uścisnął mocno jej rękę, spoglądając na nią szczerymi bur­sztynowymi oczami. Odprężywszy się, oprowadziła go po całym terenie wykopalisk. Długo rozmawiali o sztuce romańskiej, która była jej pasją. Okazało się, ten wysokiej rangi urzędnik też się nią interesuje. Mimo to Francois potrzebował ponad roku, żeby zdobyć Johannę. I to nie ona się opierała, ponieważ spodobał się jej od pierwszego wejrzenia, to on miał obiekcje. Był czarujący, ale nie miał natury uwodziciela, nie szedł prze­bojem, nie chciał rozbijać swojego małżeństwa. Nie chodziło tu o mieszczańskie zasady moralne. Szczerze kochał żonę i nie chciał przysporzyć jej cierpień. Niezniechęcona tym Johanna odzyskała przy nim poczucie bezpieczeństwa. Właśnie powoli dochodziła do siebie po burzliwym romansie z pewnym archeo­logiem i marzyła o normalnym związku. Za cenę spokojnej miłości godziła się dzielić tego mężczyznę z inną kobietą. Powoli udało jej się przekonać Francois, że pomimo uczuć, jakie dla niego żywi, nigdy nie zrobi niczego, co zagroziłoby jego małżeństwu. Dopiero od dwóch miesięcy byli kochankami, widywali się w wielkiej tajemnicy. Johanna dobrze znosiła to życie w trójkącie, gdyż rzadkie spotkania z Francois pozwalały jej oddawać się pracy, a ta była dla niej najważniejsza.

Gdy otworzyła oczy, zobaczyła drogowskaz i zbladła. Dla pewności czym prędzej włożyła okulary. Nie, nie, to nie sen...

11


              Obudziłaś się! — wykrzyknął Francois. — Już prawie
jesteśmy na miejscu! Dobrze spałaś?

Johanna nie odpowiedziała. Blada, usiłowała ukryć zmiesza­nie, a potem lęk.

              Cóż to, drzemka odebrała ci mowę? Widziałaś drogo­wskazy, domyśliłaś się już, dokąd jedziemy?

Johanna wiedziała to aż za dobrze. Z rękami zaciśniętymi na kolanach wpatrywała się w nieokreślony punkt za przednią szybą, nie mogąc wydobyć z siebie słowa.

              Źle się czujesz? — zaniepokoił się Francois i odwracając się do niej, zapytał: — Jesteś chora? Zbladłaś! Powiedz coś!

              Ja... To nic takiego — wykrztusiła. — Pewnie to... choro­ba lokomocyjna, najpierw jazda pociągiem z Macon, potem samochodem... Nie powinnam była spać... źle się czuję...

Francois otworzył schowek na rękawiczki i wyjął chusteczki odświeżające.

              Weź, kochanie, przetrzyj twarz, to ci dobrze zrobi... Na
szczęście już dojeżdżamy, czeka na nas cudowny pokój w hote­lu. Spójrz! — mówił z nieukrywaną radością.

Zza zakrętu, w wieczornym mroku, za łąką pokrytą fioletowy­mi kwiatami wyłoniła się niezwykła budowla. Przejechali kilka kilometrów wzdłuż ogrodzenia i ujrzeli kamienną piramidę. Francois wpatrywał się w nią z podziwem, Johanna ze strachem. Nagle u stóp tego giganta ziemia jakby się zapadła, ustępując miejsca wodzie. Kilka sekund później auto wjechało na groblę.

              Czarodziejski zamek wyrosły na morzu... — zacytował
Francois. — Szary cień, wznoszący się na tle mglistego nieba...
O zachodzie słońca niezmierzone połacie piasku były czerwone,
czerwona była cała ogromna zatoka; tylko gdzieś w głębi, z dala
od lądu, sterczała prawie czarna w purpurze zachodzącego
słońca wyniosła sylwetka opactwa, przywodząca na myśl fan­tastyczny zamek, zadziwiająca niczym pałac ze snu, niepraw­dopodobnie niezwykła i piękna! ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin