Szczepionki - ukrywane fakty.pdf

(115 KB) Pobierz
599711630 UNPDF
Wpisany przez Katarzyna Lewkowicz-Siejka
Rozmowa z profesor nauk medycznych Marią Dorotą Majewską, biochemikiem i
neurobiologiem , która przez ponad 25 lat pracowała w USA w różnych instytucjach
naukowych, m.in. w Uniwersytecie Harvarda oraz w Narodowym Instytucie Zdrowia. W
latach 2006-2009 pracowała jako wizytujący profesor, kierownik katedry Marii Curie Unii
Europejskiej w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, kierując sponsorowanym
przez UE projektem badawczym, w którym badane były powiązania między autyzmem a
dodawanym do szczepionek związkiem rtęci – thimerosalem.
W kalendarzu szczepień obowiązkowych dla dzieci do lat dwóch figuruje 25 pozycji. Czy
takie bombardowanie szczepionkami młodego organizmu, choć jak wydaje się w słusznym
celu, jest bezpieczne?
Z doświadczeń zarówno polskich, jak i światowych wiemy, że im więcej stosuje się szczepionek i
im bardziej są one zagęszczone, tym większa jest liczba powikłań poszczepiennych, a nawet
zgonów niemowląt. Te szczepienia, które w Polsce są obecnie jedynie zalecane, w Stanach
Zjednoczonych zaliczane są już do grupy obowiązkowych – na liście tej figuruje aż 36 szczepień.
Trzeba jednak zaznaczyć, że większość stanów ma dość liberalne prawo, pozwalające rodzicom
odmówić szczepień ich dziecka na podstawie przekonań religijnych czy światopoglądowych. W
Stanach Zjednoczonych notuje się bardzo wysoką liczbę powikłań i zgonów poszczepiennych
dzieci oraz najwyższą ze wszystkich krajów rozwiniętych umieralność niemowląt, która przekracza
siedem na tysiąc zdrowych urodzeń, a w niektórych stanach wynosi nawet 14 na tysiąc zdrowych
urodzeń. Moim zdaniem może to wiązać się z przeładowaniem niemowląt szczepieniami.
Kombinacja szczepionek i konsekwencje tych kombinacji są nieznane i mogą być groźne. Liczba
powikłań i zgonów poszczepiennnych niemowląt w Polsce jest nieznana, bo tych zdarzeń się nie
rejestruje. Polscy lekarze szczepiący oraz sanepid notorycznie odmawiają rejestracji ewidentnych
przypadków powikłań poszczepiennych. W rezultacie Polska raportuje do Światowej Organizacji
Zdrowia zero przypadków takich powikłań, podczas gdy inne kraje europejskie raportują tysiące.
Czy istnieją jakieś publikacje na temat powikłań poszczepiennych?
Do niedawna było bardzo mało publikacji na temat powikłań poszczepiennych i zgonów, dopiero
pod naciskiem organizacji rodziców Kongres zmusił amerykańskie Centrum Kontroli Chorób
Zakaźnych (CDC) do upublicznienia tych informacji. Obecnie znajdują się one w bazie danych
VAERS tej agencji. Przedstawione tam liczby stanowią od 1 do 10 proc. wszystkich przypadków,
bo wiadomo z szacunków amerykańskiego Urzędu ds. Żywności i Leków (FDA), że tylko
niewielki ich odsetek jest rejestrowany. Z danych tych wynika, że po szczepieniu na żółtaczkę typu
B mogło umrzeć w USA w ciągu 19 lat od blisko siedmiu tysięcy do być może 70 tysięcy
niemowląt. Jeżeli się zsumuje tylko liczbę szczepień, które są obowiązkowe w Polsce, to w USA
mogło z tego powodu umrzeć co najmniej 35 tysięcy dzieci. A jeśli dodamy do tego szczepionki
uznane u nas za nieobowiązkowe, to możemy poszerzyć liczbę zgonów o kolejne 15 tysięcy. Tak
więc tylko w Stanach Zjednoczonych szczepienia mogły spowodować minimum 50 tysięcy
zgonów niemowląt.
Kilka lat temu opublikowano wyniki przeprowadzonego w Niemczech i Austrii badania, które
dotyczyło bezpieczeństwa dwóch szczepionek heksawalentnych. Były to szczepionki zawierające
te same antygeny, przeciw tym samym sześciu chorobom, tylko produkowane przez dwie różne
firmy farmaceutyczne. Okazało się, że obydwie spowodowały wiele poważnych powikłań oraz 19
zgonów niemowląt wkrótce po szczepieniu. To jeden z dowodów, że im więcej naraz stosuje się
szczepionek, tym większe ryzyko powikłań, a nawet zgonu dziecka.
 
O jakich powikłaniach poszczepiennych można mówić?
Różnych: o powikłaniach natury neurologicznej, chorobach autoimmunologicznych,
neurorozwojowych, włączających autyzm i ADHD, opóźnieniach rozwojowych, wręcz
niedorozwoju umysłowym; szczepienia mogą wywoływać też choroby nowotworowe i dysfunkcje
głównych organów. Do chorób autoimmunologicznych, które uważa się, że mogą być skutkiem
nadmiaru szczepień, należą przede wszystkim alergie, astma, choroby reumatyczne, które dziś
występują już u dzieci, cukrzyca, szczególnie typu I, pojawiająca się coraz częściej nawet u
niemowląt, choroby tarczycy czy choroby demielinizacyjne centralnego układu nerwowego. A
więc są to bardzo poważne choroby okaleczające na całe życie.
W USA przyznano ponad 1300 odszkodowań za uszkodzenia mózgu powstałe w wyniku
powikłań poszczepiennych, nie mówiąc o innych pozwach. Kto pokrywa koszty leczenia?
Firmy farmaceutyczne ubezpieczyły się. Dzięki wpływom w Kongresie zapewniły sobie
„immunitet”. Tak że jeśli ktoś wniesie pozew przeciw firmie z powodu poważnego powikłania
poszczepiennego i wygra, to odszkodowanie będzie płacić rząd, czyli społeczeństwo, bo mówimy
przecież o publicznych pieniądzach – z podatków.
Czy szczepienia są groźne dla wszystkich?
Nie, jak i nie wszystkie szczepienia muszą być niebezpieczne. Są one szczególnie niebezpieczne
dla osób o osłabionych zdolnościach do samooczyszczania organizmu czy dla tych z nadaktywnym
układem odpornościowym. Wtedy może pojawić się reakcja autoimmunologiczna i ustrój zaczyna
atakować własne organy, włączając mózg. Szacuje się, że do 30 proc. ludzi może tak reagować na
szczepienia, dlatego każde szczepienie jest dużym ryzykiem. Do tego należy dodać zatrucia
wywołane dodatkami stosowanymi w szczepionkach. Jednym z najbardziej znanych, stosowanych
od kilkudziesięciu lat, jest organiczny związek rtęci zwany thimerosalem (inna jego nazwa to
tiomersal lub metriolat). Rtęć po jednorazowym podaniu szczepionki z thimerosalem dość szybko
znika z krwi i przemieszcza się do innych organów, przede wszystkim do nerek, wątroby i mózgu.
Z badań przeprowadzonych przez amerykańskich badaczy na niemowlętach małp wiemy, że
drugiego dnia po podaniu szczepionki z thimerosalem stężenie rtęci w mózgu jest czterokrotnie
wyższe niż we krwi i rtęć pozostaje w tym organie na wysokim poziomie całymi miesiącami, a
nawet latami. Poprzez nerki i wątrobę organizm oczyszcza się z rtęci, choć może uszkadzać te
organy. Natomiast jak pokazały badania, w tym nasze własne, ilości, które przedostaną się do
mózgu, mogą wywoływać wiele toksycznych efektów, włączając obumieranie neuronów oraz
komórek glejowych, poważnie zaburzając prawidłowy rozwój układu nerwowego. Mózg
niemowlęcia jest w trakcie bardzo intensywnego rozwoju i każde zatrucie może powodować jego
poważne uszkodzenie. Wiadomo, że bariera krew-mózg, która oddziela mózg od reszty organizmu
i zabezpiecza go przed przedostaniem się tam substancji toksycznych, wykształca się u niemowląt
dopiero w szóstym tygodniu życia, a mechanizmy oczyszczania się z metali ciężkich stają się
wydajne dopiero około trzeciego roku życia. Dlatego thimerosal, jak i inne toksyny zawarte w
szczepionkach są ponad tysiąc razy groźniejsze dla niemowląt niż dla osób dorosłych czy starszych
dzieci, bowiem przedostają się bezpośrednio do mózgu i mogą spowodować jego nieodwracalne
uszkodzenie.
Wydaje się, że te dane naukowe nie są uwzględniane przy planowaniu kalendarza szczepień
polskich dzieci.
Niestety nie są i to tyczy nie tylko polskiego kalendarza szczepień. Już sam fakt, że do szczepionek
dla niemowląt przez kilkadziesiąt lat dodawano silnie toksyczny thimerosal, który zabija komórki
nerwowe już w bardzo niskich (nanomolarnych) stężeniach, bez przeprowadzenia należytych
badań wykazujących jego bezpieczeństwo dla rozwijających się organizmów, wskazuje na
karygodne niedopatrzenia lub wręcz nadużycia ze strony zarówno producentów, jak i tzw.
ekspertów decydentów. Wiele wskazuje na to, że obowiązujące w Polsce czy USA kalendarze
szczepień – bardzo zagęszczone, bo pierwsze szczepienia podaje się już kilka godzin po urodzeniu
dziecka – nie są podyktowane żadnymi względami klinicznymi czy epidemiologicznymi, tylko
interesami producentów szczepionek, którzy chcą sprzedać ich jak najwięcej, ignorując kwestie
bezpieczeństwa. Bardzo dużo można by zrobić w tym względzie, stosując rozsądniejsze kalendarze
szczepień, podobne do tych, jakie mają kraje Europy Zachodniej. W Skandynawii na przykład
szczepienia rozpoczynają się od czwartego miesiąca życia, a poza tym stosuje się tam mniej
szczepionek. Wiemy, że takie kalendarze są bezpieczniejsze, bo wskaźniki umieralności niemowląt
(około trzech zgonów na tysiąc zdrowych urodzeń) są tam dwa lub trzy razy niższe niż w Polsce
czy USA. Zresztą w Skandynawii czy Niemczech nawet do połowy rodziców w ogóle nie szczepi
swoich niemowląt lub szczepi je tylko wybranymi szczepionkami w wybranym przez siebie czasie
i to w żaden sposób nie zwiększa umieralności niemowląt, bowiem obecnie choroby zakaźne dają
się skutecznie leczyć.
Która szczepionka jest dla dziecka największym zagrożeniem?
Z bazy danych VAERS wynika, że szczepionki typu DTP (błonica-tężec-krztusiec), te przeciw
bakterii Haemophilus influenzae oraz przeciw pneumokokom spowodowały najwięcej zgonów i
ciężkich powikłań poszczepiennych niemowląt. Groźna jest też szczepionka przeciw żółtaczce typu
B, którą w Polsce podaje się już noworodkom często już 2-3 godziny po urodzeniu, kiedy bardzo
mało jeszcze wiadomo o stanie jego zdrowia. Ile noworodków w Polsce umiera wskutek powikłań
po tej szczepionce? Nie wiadomo, bo te przypadki nie są rejestrowane i nie sposób to ustalić.
Szczepionka ta powoduje także wielkie spustoszenie w mózgach dzieci. Przekonaliśmy się o tym
niedawno na podstawie publikacji z 2007 roku. Amerykańskie badaczki wykonały analizę, z której
wynikało, że dzieci, które otrzymały szczepionkę przeciw żółtaczce B z thimerosalem, dziewięć
razy częściej były upośledzone umysłowo niż dzieci, które jej nie dostały. W większości krajów
Europy Zachodniej w ogóle nie stosuje się tej szczepionki, podaje się ją dopiero nastolatkom.
Szczepi się jedynie noworodki tych matek, u których stwierdzono obecność wirusa żółtaczki B, a
tych jest niewiele. Wydaje się, że pomijając tylko tę jedną szczepionkę, można by uratować wiele
dzieci. W Polsce wirus żółtaczki B występuje u około 2 proc. ciężarnych kobiet, a to znaczy, że 98
proc. noworodków nie potrzebuje tej szczepionki. Zaoszczędzone na nich pieniądze można
przeznaczyć na testowanie ciężarnych kobiet na obecność tego wirusa.
Inną kwestią jest bezpieczeństwo różnych odmian szczepionek. Jedne zawierają rtęć (czyli
thimerosal), inne nie, ale te z rtęcią są tańsze, bo pochodzą zazwyczaj z opakowań
wielodawkowych, gdzie rtęć jest stosowana jako środek bakteriobójczy. Można stosować
szczepionki bez rtęci, w opakowaniach jednorazowych, które są bezpieczniejsze. Ponadto,
programy szczepień powinny być elastyczne. Po pierwszym szczepieniu można badać dzieci na
obecność przeciwciał i podawać następną dawkę tylko tym, które nie wytworzyły ich w
odpowiedniej ilości. Można też rozdzielać i opóźniać szczepienia, co czyni obecnie wielu rodziców
na Zachodzie. W ten sposób radykalnie można zmniejszyć liczby poważnych powikłań
poszczepiennych.
Czy sformułowanie „szczepienia obowiązkowe” nie jest manipulacją?
Przyjęta rok temu znowelizowana ustawa o chorobach zakaźnych mówi o obowiązkowych
szczepieniach. Jest to tzw. obowiązek obywatelski, to znaczy, że powinniśmy się poczuwać do
pewnej liczby szczepień, żeby rzekomo uchronić społeczeństwo od epidemii (choć kilka chorób,
przeciw którym szczepi się dzieci, już dawno wygasło, inne – np. tężec – nie są zakaźne i raczej nie
zdarzają się u niemowląt, a jeszcze inne są łagodne lub łatwo dają się leczyć). Nie jest to jednak
obowiązek prawny. Konstytucja, jak i prawo unijne chroni nas bowiem przed wszelaką
przymusową interwencją medyczną. Człowiek ma więc prawo odmówić danego szczepienia czy to
dla siebie, czy dla swojego dziecka.
W Ameryce jest spora grupa dzieci z woli rodziców nieszczepionych lub zaszczepionych
znacznie później , na przykład po ukończeniu przez nie pierwszego roku życia czy nawet
dwóch lat. Czy ktoś monitoruje ich stan zdrowia?
Tak, naukowcy i lekarze badają je i porównują ich rozwój z rozwojem dzieci szczepionych
rutynowo. Obecnie bada się około 10 tysięcy takich dzieci. Z dotychczasowych obserwacji wynika,
że proporcjonalnie notuje się wśród nich znacznie mniej przypadków autyzmu, chorób
psychoneurologicznych, opóźnień rozwojowych, upośledzeń umysłowych, astmy, cukrzycy, a co
więcej – sprawniej zwalczają one wszelkie infekcje i używają mniej antybiotyków. Informacje te
można znaleźć w internecie, na stronie założonej przez rodziców, lekarzy i naukowców, którzy
mieli złe doświadczenia ze szczepieniami i zdecydowali się nie szczepić dzieci lub te szczepienia
opóźnić.
Nasuwa się zatem pytanie, czy szczepienia, a przynajmniej w takiej liczbie, są nam w ogóle
potrzebne...
O ile w XVIII i XIX wieku, do połowy XX wieku szczepienia rzeczywiście w wielu przypadkach
ratowały życie, ponieważ nie było antybiotyków oraz innych metod zwalczania infekcji, to w XXI
wieku mamy tak duży arsenał leków do zwalczania chorób zakaźnych, że szczepionki najczęściej
nie są do tego konieczne. Społeczność amiszów, którzy żyją w Stanach Zjednoczonych dość blisko
natury, nie szczepi się i w ogóle unika zachodniej medycyny. Wiemy, że, owszem, zdarza się im
zachorować na różne choroby zakaźne, ale umieralność ich dzieci jest mniejsza niż średnia
umieralność dzieci w USA.
No to nasuwa się drugie pytanie: czy nie stoi za tym czyjś interes? Śledztwo duńskich
dziennikarzy ujawniło, że tzw. niezależni eksperci WHO figurowali na listach płac gigantów
farmaceutycznych. Z kolei dziennikarze Polsatu donieśli, że bliski doradca minister zdrowia
Ewy Kopacz jest właścicielem firmy, do której trafiają pieniądze z koncernów
farmaceutycznych. Czy można mówić o związku firm farmaceutycznych z rządami?
Bez wątpienia tak. Wiemy, że firmy farmaceutyczne dają ogromne pieniądze, idące w miliony, a
nawet miliardy dolarów czy euro, amerykańskim kongresmanom czy posłom w krajach
europejskich i w ten sposób kupują sobie ustawy, które dają im „immunitet”. To znaczy, jeżeli
czyjeś zdrowie zostanie uszkodzone przez jakąś szczepionkę, lub ktoś zostanie wręcz przez nią
zabity, to odszkodowanie za to zapłaci społeczeństwo z publicznych pieniędzy, a nie firma, która tę
szczepionkę wyprodukowała i wypuściła na rynek. Wynika to z korupcyjnego systemu, jaki istnieje
w większości krajów zachodnich, także w Polsce. Co więcej, wiemy, że to głównie producenci
szczepionek naciskają na lekarzy i agencje typu sanepid, żeby wymuszały coraz większą liczbę
szczepień i wysoki odsetek wyszczepienia. W Wielkiej Brytanii lekarz dostaje od jednej firmy
farmaceutycznej około 8 tysięcy euro „nagrody”, gdy odsetek wyszczepionych dzieci, którymi się
opiekuje, przekracza 90 proc., tylko 2,5 tysiąca euro, gdy przekracza 70 proc., a nie dostaje nic,
gdy odsetek ten spada poniżej 70 proc. Podobnie jest w innych krajach, choć wysokości nagród
mogą być różne. Wiemy też, że na reklamy i apanaże dla lekarzy oraz decydentów medycznych i
politycznych firmy farmaceutyczne wydają dziesiątki miliardów — co najmniej dwa razy więcej
niż na badania.
We Francji do prasy przeciekły wytyczne o tworzeniu specjalnych centrów szczepień,
niektórych zamykanych, o podwyższonym bezpieczeństwie. W amerykańskim stanie
Massachussets osoby odmawiające w razie pandemii szczepień mogą być kierowane na
kwarantannę, a przy sprzeciwie karane grzywną w wysokości tysiąca dolarów dziennie.
Ludzie protestują. Narzucanie szczepień przeciw świńskiej grypie jest dla wielu niepokojące.
Myślę, że należy się niepokoić w każdym przypadku, gdy coś jest przymusowe. Jeżeli tylko w
skali USA obowiązkowe szczepienia dla dzieci powodują już tysiące, dziesiątki tysięcy zgonów, to
tym bardziej można oczekiwać, że wprowadzenie przymusowej szczepionki i zaszczepienie
większej części ludzkości, paru miliardów, mogłoby spowodować ogromną liczbę powikłań i
zgonów. Przymusowych szczepień przeciw świńskiej grypie (H1N1), o której bardzo mało wiemy,
należy się bać także z tego względu, że nie wiemy dokładnie, co się w tych szczepionkach
znajduje. Wiemy, że może się w nich znajdować kilka toksycznych substancji. Jedną z nich jest
thimerosal, związek rtęci. Drugim potencjalnie niebezpiecznym związkiem dodawanym do
niektórych szczepionek jest skwalen. To substancja tłuszczowa będąca pośrednikiem w syntezie
cholesterolu. Skwalen jest niezbędny do tworzenia się cząsteczek cholesterolu, który z kolei jest
niezbędnym składnikiem życia, potrzebnym do prawidłowego funkcjonowania błon komórkowych.
Ponadto cholesterol jest używany do produkcji wszystkich hormonów sterydowych, a więc
hormonów niezbędnych dla organizmu do zwalczania stresu, hormonów płciowych i
mineralokortykoidów. Wiemy z doświadczeń na zwierzętach oraz badań i obserwacji klinicznych,
że domięśniowe wstrzyknięcie skwalenu w postaci szczepionki powoduje wytworzenie się
przeciwciał przeciw temu związkowi, które atakują potem wszystkie komórki. Istnieją więc
uzasadnione obawy, że pojawienie się takich przeciwciał u osób zaszczepionych może
spowodować poważne uszkodzenie całego organizmu, ciężkie choroby typu
autoimmunologicznego oraz przyspieszyć zgon wielu ludzi. Tego typu reakcje zaobserwowano u
żołnierzy amerykańskich, którym podano szczepionki przed wojną w Zatoce Perskiej. Obecny w
niektórych z nich skwalen spowodował bardzo poważną chorobę immunologiczną, która trwale
uszkodziła ich organizmy, co gorsze, uszkodzenia te są przekazywane następnym pokoleniom.
Dzieci tych żołnierzy urodziły się z poważnymi wadami i są upośledzone w podobny sposób jak
ich ojcowie, spośród których wielu jest dziś okaleczonych, na wózkach inwalidzkich, choć nie byli
zranieni podczas wojny.
Wydaje się więc, że masowe szczepienia przeciw chorobie, która jak wiemy, ma stosunkowo
łagodny przebieg, nawet łagodniejszy od zwykłej grypy sezonowej, nie mają żadnego klinicznego
czy epidemiologicznego uzasadnienia. Były podyktowane wyłącznie chęcią gigantycznych zysków
dla producentów szczepionek i według amerykańskiej bazy danych VAERS spowodowały już w
USA od 320 do 3200 zgonów oraz od około 4 tysięcy do 40 tysięcy ciężkich powikłań. Liczba
ofiar tych szczepionek stale rośnie. Koncerny farmaceutyczne zapewne przewidziały, że takie będą
skutki tych szczepień, dlatego zawczasu zapewniły sobie immunitet od odpowiedzialności za
trwałe okaleczenie lub zabicie tysięcy ludzi.
Prowadzone są badania nad wykorzystaniem w szczepionkach nanotechnologii. Ma to
przyspieszyć reakcję układu odpornościowego na dany antygen. Ale czy to jest bezpieczne?
Trzeba zacząć od wyjaśnienia, co to są nanocząstki. Otóż są to cząstki jakiegoś związku o bardzo
małych rozmiarach – wielkości nanometra. Nanometr to 10-9 metra. Szerokość łańcucha DNA
wynosi na przykład około 2,5 nanometra, a białka – od 5 do 50 nm. Nanocząstki są tak małe, że
przenikają właściwie wszystkie struktury komórkowe – przedostają się do jądra komórkowego i do
materiału genetycznego. Badania naukowe dowiodły, że nanocząstki stosowane w medycynie
mogą niszczyć DNA i powodować mutacje, których skutkiem będzie cały szereg chorób, na
przykład choroby degeneracyjne albo nowotworowe. Albo inne nieznane nam schorzenia,
niewystępujące w sposób naturalny, bo nanocząstki są sztucznie stworzone. Wiemy z publikacji,
która ukazała się w ubiegłym roku, a pochodzi z chińskiego uniwersytetu, że część kobiet, które
pracowały w fabryce i były narażone na wdychanie nanocząstek – w tym przypadku był to związek
Zgłoś jeśli naruszono regulamin