ksiądz Wacław Karłowicz_wywiad.doc

(57 KB) Pobierz
40 pogrzebów dziennie

40 pogrzebów dziennie

Z ks. Wacławem Karłowiczem, lat 97, ostatnim żyjącym kapelanem AK, uczestnikiem Powstania Warszawskiego, rozmawia Patrycja Bukalska

Duchowni z lat II wojny światowej w większości już nie żyją. W parafii na warszawskim Gocławiu mieszka jednak ich nestor - i prawdopodobnie jedyny żyjący jeszcze kapelan Powstania - ks. prałat Wacław Karłowicz (pseudonim "ks. Andrzej Bobola").

2004-08-01
 

18 sierpnia, przygotowania do pogrzebu cywilów zabitych podczas niemieckiego ostrzału budynku Filharmonii:
 

Rocznik 1907 - uczestniczył w obronie Warszawy we wrześniu 1939 r. Podczas okupacji robił to, co wcześniej: był katechetą, tyle że już nie w szkołach, ale w tajnym nauczaniu. Współpracownik Kurii Polowej AK, podczas Powstania był kapelanem batalionu “Gustaw-Antoni”. Po wojnie wspierał opozycję, organizował pielgrzymki weteranów, był organizatorem parafii na Gocławiu.

Mimo wieku pełen poczucia humoru i życzliwości; często się uśmiecha. Na półkach zdjęcia z młodości - widać księdza tuż po święceniach (przyjął je w 1932 r.): mężczyzna o upartym spojrzeniu. Obok zdjęcia rodziców: ładna kobieta z włosami zaczesanymi gładko do tyłu i mężczyzna o twardych rysach. Są jeszcze zdjęcia z rodzeństwem (ksiądz miał sześciu braci i dwie siostry), książki, pamiątki i medale, które otrzymał - wśród nich Polonia Restituta, jeszcze z czasów wojny.

PATRYCJA BUKALSKA: - Jak wyglądało życie Księdza w czasie okupacji?

KS. WACŁAW KARŁOWICZ: - Mieszkałem przy katedrze św. Jana i prowadziłem katechizację w szkołach państwowych i na kursach zawodowych w zakładach, np. Philipsa. Była to młodzież pracująca, która się dokształcała. A pracując, robili “na boku” aparaty odbiorcze dla podziemia. Mieli do mnie zaufanie. Konspiracja była u Philipsa rozwinięta i, choć była to firma holenderska, właściciel był oddany Polsce, przychylnie patrzył na ruch podziemny i go wspomagał.

- Czym Ksiądz zajmował się w AK?

- Byłem po prostu kapelanem. Nazywali mnie żartobliwie kapelanem-dowódcą województwa warszawskiego.

- Całą okupację spędził Ksiądz w Warszawie?

- Początkowo mieszkałem na Woli, na plebanii w parafii św. Wojciecha. Ale przyszli Niemcy, wypędzili księży i zajęli budynek. Proboszczem katedry był wtedy nasz profesor z seminarium, ksiądz Majewski, późniejszy biskup. Powiedział, żebym do nich przyszedł. Ale znowu nas Niemcy wypędzili i został mi pokoik na pierwszym piętrze, w przybudówce za katedrą. Teraz tego budynku już nie ma.

W moim mieszkaniu od początku trwał taki “ruch turystyczny” z Warszawy do Londynu i z powrotem, bo był u mnie punkt kontaktowy. Przyjeżdżali kurierzy z hasłem, a ja kontaktowałem ich dalej. Korzystałem przy tym z pomocy łączniczek. To kobiety, nie mężczyźni, odegrały zresztą w konspiracji olbrzymią rolę: w większości to one przewoziły wiadomości i wszelkie materiały. Z mężczyznami był kłopot, bo wpadali w łapankach, wywożono ich w piękną podróż do Niemiec, oczywiście nie dobrowolną...

Takie było życie w Warszawie. A właściwie dwa, równoległe. Jedno obejmowało konspirację, broń, decyzje, partie polityczne itd. Drugie życie, to z Niemcami, wyglądało inaczej: tu każdy miał jakiś zawód, żeby się utrzymać.

Pogrzeb powstańca z batalionu AK "Pięść"

- Gdzie był Ksiądz 1 sierpnia?

- Przy Katedrze Polowej na Długiej. Było tam mieszkanko, które zajmowali księża i też było mieszkaniem kontaktowym. Mieliśmy właśnie zebranie, dyskutowaliśmy i ja byłem przeciwny wybuchowi Powstania. Z czym mieliśmy iść walczyć? Z pistolecikami na czołgi i samoloty? Uważałem, że otwarta walka miałaby sens, gdyby Sowieci przeszli Wisłę i byli zajęci walką z Niemcami np. na Placu Zamkowym - wtedy można sobie zrobić Powstanie. Ale żeby samodzielnie wygnać Niemców z Warszawy, to było niemożliwe. Tak rozumowałem i wielu się z tym zgadzało. Jak Ksiądz wspomina Powstanie?

- A jak można wspominać? To była rzeź. Bomby i pociski niszczyły całe kamienice. Niemcy strzelali zwłaszcza z Bielan najcięższymi pociskami, które nazywaliśmy “krowami”: cztery razy od rana do południa i cztery po południu. Niszczenie Warszawy rozpoczęli od Woli i Starego Miasta, i systematycznie kontynuowali. Byłem na Starówce, współorganizowałem szpital na Długiej w budynkach przykościelnych. To był największy szpital powstańczy w czasie walk na Starym Mieście. Z katedry przeniosłem się do tego szpitala, dostałem mały pokoik i tam odprawiałem Msze.

- Jak wyglądała powstańcza Msza?

- Normalnie. Co prawda nie było ołtarza, lecz stół przykryty zwyczajnym obrusem, który dali ludzie, i odprawiało się Mszę. Kielich i monstrancję mieliśmy. Kiedy odprawiałem, dbałem o to, by ludzie nie stali w jednym miejscu, tylko rozrzuceni przez szerokość ulicy, żeby w razie uderzenia pocisku nie było masakry.

- Kto przychodził na Msze?

- Wszyscy, powstańcy i cywile. Byli też ranni ze szpitala, nieraz bez rąk, bez nóg. Robiliśmy wraz z innymi księżmi wszystko to, co do kapłana należy: komunia, spowiedź, namaszczenie. Asystowałem też przy operacjach, bo brakowało pielęgniarek. Podawałem narzędzia chirurgom. Podczas pierwszej operacji, brzucha, kiedy zobaczyłem ruszające się wnętrzności, zrobiło mi się mdło. Później się przyzwyczaiłem. Zrozumiałem jedno: trzeba widzieć ciało człowieka, cierpiące ciało człowieka, i myśleć tylko o tym, jak pomóc. Tak robią lekarze.

- Podobno w czasie Powstania były przypadki i nawróceń, i utraty wiary?

- Z tym nawracaniem, to niech każdy mówi za siebie... Trzeba jednak powiedzieć, że życie religijne stało na wysokim poziomie i udział ludzi był wielki. A co do tych nawróceń... Pamiętam intelektualistów, którzy ze mną dyskutowali. Oczywiście ja ich rozgrzeszałem, ale pytałem: “Czy wierzysz?”. A oni na to: “Jak na księdza patrzymy, to zaczynamy wierzyć” (śmiech). To są rzeczy nie do opowiedzenia, nie sposób oddać tej rzeczywistości, okrutnej i twardej rzeczywistości.

- W czasie Powstania odprawiał Ksiądz zapewne wiele pogrzebów, ale czy pamięta też Ksiądz radośniejsze wydarzenia, jak śluby, chrzciny?

- Grzebałem około 40 osób dziennie, z mojego szpitala na Długiej. 40 pogrzebów, codziennie.

Odbywały się też oczywiście śluby, choć z tym był pewien kłopot. Nie mogłem przecież udzielić ślubu komuś już żonatemu, prawo obowiązywało, a dostępu do dokumentów nie było! A czasem ktoś twierdził, że z tamtą się rozwiódł “po kościelnemu”... Raczej unikaliśmy więc ślubów. Choć zdarzały się: jedni decydowali się ze względu na miłość - chcieli zginąć razem. Inni już wcześniej planowali ślub i przeszkodził im wybuch Powstania. Rodziły się też dzieci, i poza moimi zajęciami kapelańskimi musiałem nieraz pomagać przy porodzie. Nauczyłem się. Pierwszy raz nie był najprzyjemniejszy, ale kiedy zobaczyłem dziecko, ach, jaka to radość! Od razu też je ochrzciłem.

Kobiety były wtedy w gorszej sytuacji niż mężczyźni. Tyle że nie głodowaliśmy, bo zdobyliśmy magazyny niemieckie w wagonach na Dworcu Gdańskim. Stąd mieliśmy mleko w puszkach, przynajmniej dla matek i dzieci.

17 sierpnia wyniósł Ksiądz z płonącej katedry św. Jana krucyfiks. Wisi on teraz, jak przed wiekami, w kaplicy Baryczków w katedrze.

- Tak, cudowny krucyfiks. Groziło mu spalenie. Wyniosłem go razem z zakrystianami i zanieśliśmy do kaplicy kościoła św. Jacka. Była tam boczna kaplica, gdzie szarytki prowadziły szpital. Tam zanieśliśmy krzyż i przykryliśmy Pana Jezusa prześcieradłem. Po kilku dniach ks. prałat Henryk Cybulski spowiadał tam po ciemku ciężko rannych, leżących na posadzce. Doszedł w ciemności do jednego i mówi: “Wyspowiadaj się”. Nic. Więc znów mówi: “No, wyspowiadaj się, jestem księdzem”. Nic. Dotyka go - zimny. Odkrywa prześcieradło, a tu Pan Jezus!

Moje dokumenty, zdjęcia, archiwum konspiracyjne ukryłem w katedrze, wszystko to jednak spłonęło.

- Jak Ksiądz opuścił Starówkę?

- Kanałami. Nie poszedłem jednak do Śródmieścia. Uznałem, że tam księży jest dużo, a walka trwa. Wyszedłem więc z ostatnimi oddziałami na Żoliborz, a stamtąd do Puszczy Kampinoskiej.

- Ksiądz zdecydował się towarzyszyć żołnierzom?

- Od tego jest kapelan.

- Co Ksiądz robił po wojnie?

- Po Powstaniu osiadłem koło Warszawy, w Babicach, i tam w 1945 r. doczekałem tej naszej niby-wolności. W Milanówku mieszkał ks. biskup Majewski. Poprosiłem go, by mnie wysłał jak najdalej od Warszawy. Dostałem się za Sochaczew i to mi uratowało życie. Komuniści szukali “Andrzeja Boboli”. Nie byli pewni, czy Karłowicz to ten sam ksiądz, co “Bobola”. Wypytywali ludzi, chodzili po sąsiedztwie, ale nikt mnie nie wydał.

Chyba byłem pod szczególną opieką Pana Jezusa i Matki Boskiej, że to wszystko przeżyłem. Nawet Powstanie przeżyłem bez szwanku. Na Starówce strzelał do mnie Niemiec z kilku metrów i nie trafił. Byłem zasłonięty filarem, ale tylko do połowy. On nie trafił, zezłościł się i rzucił granatem. Trafił w filar. Huk, kurz. Pomyślałem, że skoro go nie widzę, to i on mnie nie widzi. Uciekłem. To cud, że z ręki tego Niemca nie zginąłem.

Po wojnie z pierwszą wizytą pojechałem do Pułtuska, do mamy. Mama to zawsze mama! Powiedziała: “Wszystkie swoje modlitwy za ciebie ofiarowałam”. Odpowiedziałem: “Mamo, masz owoc swoich paciorków”. Uważam, że modlitwa mamy mnie ocaliła.

- Czym teraz Ksiądz się zajmuje?

- Panu Bogu służę, jak mogę. Od tego emerytury nie ma.

"Sakramentki się palą"

W letnie wieczory warszawski Rynek Nowego Miasta tętni życiem: kawiarnie, chłopcy sprzedający róże, kolejka po piwo w sklepie nocnym... Kilkadziesiąt kroków od tego kłębowiska, za białymi murami klasztoru, modlą się siostry sakramentki. Zakon zamknięty, do Polski trafił za sprawą żony Jana III Sobieskiego jako wotum dziękczynne za zwycięstwo pod Wiedniem.

Warszawskie sakramentki raz przerwały swe skupienie i otworzyły bramy klasztoru. W “Pamiętniku z Powstania Warszawskiego” Miron Białoszewski tak pisze, wspominając początek zagłady Starego Miasta w połowie sierpnia 1944 r.:

“Od tej pory dalsze piekło Starówki ruszyło już nieprzerwanie. I chyba już bez przerwy co dzień i co noc paliły się Sakramentki. Po kolei - wszystkie ich zabudowania, te na skarpie i te nad skarpą.

- Sakramentki się palą - mówiło się już odtąd codziennie.

A Sakramentki się paliły. I latały w welonach. Białych. I biły świnie i krowy. Codziennie. I rozdawały ludziom. I przyjmowały, i opatrywały u siebie ludzi. Coraz większe gromady. Tysiące. Te sakramentki, które przez ileśset lat, od Marysieńki, śpiewały za kratami i przez kraty przyjmowały komunię, nagle stały się działaczkami, społeczniczkami, bohaterską instytucją, oparciem dla Nowego Miasta”.

31 sierpnia po kolejnym niemieckim bombardowaniu zawalił się kościół i klasztor. W zasypanych podziemiach zginęło tysiąc cywilów, którzy w grubych murach szukali schronienia. Wśród ofiar były 34 zakonnice i 4 księży.

W każdą rocznicę masakry odprawiana jest Msza.

W 1974 r. Prymas Wyszyński poświęcił w kościele pomnik ku czci zabitych. W prawej nawie wielka fotografia przedstawia ruiny świątyni i drewniany, nadpalony krzyż.

W kilku umieszczonych tam ławach mieści się niewiele osób. Modlą się w skupieniu, głęboko. Tak jak 31 sierpnia 1944 roku, kiedy pośród spadających bomb sakramentki szeptały: “Pod cieniem skrzydeł Twoich osłoń nas, Panie”.

PB

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin