Ordon Stanisław - Łuna nad Warszawą.pdf

(2875 KB) Pobierz
.
Stanisław Ordon
Łuna
nad
Warszawą
Thomas Nelson and Sons
Ltd
Nakładem
Wojsk. Biura Prop. i
Ośw.
Edinburgh 1941
(str. 82)
egzemplarz z księgozbioru
Wisi Schwieters
Auckland, Nowa Zelandia
SPIS RZECZY
7 września
8 września
9 września
10 września
11 września
12 września
13 września
14 września
15 września
16 września
17 września
18 września
19 września
20 września
21 września
22 września
23 września
24 września
25 września
26 września
27 września
28 września
Fotografie
99689696.005.png 99689696.006.png 99689696.007.png 99689696.008.png 99689696.001.png
7 - 12 września 1939
7 września.
W siódmym dniu wojny polsko-niemieckiej dojechaliśmy od
zachodu do Warszawy. Okres walk pogranicznych w okolicy
mego wojennego garnizonu Kalisza był już zakończony. Dywizja
tamtejsza odparła wszystkie natarcia niemieckie, zadała swemu
przeciwnikowi poważne straty i z uczuciem dobrze spełnionego
obowiązku, ale nie bez żalu opuszczała na rozkaz swoje
obetonowane pozycje, zagrożona łębokim obejściem
zmotoryzowanych korpusów. A potem przyszły ciężkie dnie
odwrotu wśród ciągłych nalotów lotniczych i trzaskających
bomb niemieckich. Za nami zostawały spalone miasta: piękny
historyczny Łowicz, niewielki i tak nikomu nieszkodliwy Piątek,
ledwo odbudowany z gruzów po wojnie światowej Sochaczew i
zgliszcza kilkudziesięciu wsi położonych po obu stronach drogi z
Łęczycy na Warszawę. Jeszcze brzmią w uszach przekleństwa
rzucane na Niemców przez tysiące uchodźców pozbawionych
dachu nad gową, jeszcze w oczach pozostał obraz
pokaleczonych straszliwie zwłok leżących wśród ponących
domów.
Przejazd dla szofera był przykry, bo droga zapchana
kolumnami taborów wojskowych i wozami uchodźców z pod
Poznania, Torunia, Inowrocławia i Kalisza. Obraz tak znany z
roku 1914 i dalszych, gdy to zarówno na ziemiach polskich jak i
francuskich tysiące 5 ludzi wygnanych wojną ze swych siedzib
szło na oślep przed siebie, byle wyjść z pod ognia dział i
karabinów. W dzisiejszej kampanii los ich jest gorszy.
Opuszczając palące się miasta i wsie trafiają oni pod dalsze
naloty bombowców i giną na drogach nierozpoznani przez
nikogo.
Podróż odbywać nam przyszło jak wszystkim ze zgaszonymi
światłami, to też o mało co nie wpadliśmy kilka razy w leje
wyrwane na szosie. Pełnia księżycowa nas ratowała. Ta od
tygodnia trwająca pogoda stała się nieszczęściem dla Polski.
99689696.002.png 99689696.003.png 99689696.004.png
Przy dojeździe do miasta szofer był już tak przemęczony, że
dopiero w ostatniej chwili zahamował gwałtownie przed wyrosłą
nagle przeszkodą na środku ulicy i cudem uniknął z nią
zderzenia. Była to jedna z tych setek barykad, jakie ludność
Warszawy zbudowała w ciągu dwóch ostatnich dni. Składały się
na nie przewrócone wozy tramwajowe, wyrwane pyty
chodników, deski i sztaby żelazne z ogrodzeń. Nie wszystkie
miały wartość przeciwczołgową, saperzy będą musieli je
przerobić, ale widok tych barykad świadczy o jednym: mocnej
woli całej ludności niedopuszczenia Niemców do stolicy.
Warszawa chce i będzie się bronić !
By nie szukać po nocy kwatery, zajechaliśmy do pierwszego z
brzegu bloku domów robotniczych, otworzono nam świetlicę,
przespaliśmy się dwie godziny na ławach.
8 września.
Nad ranem zbudził nas gwar rozmów. To jakieś panie
wprowadziły kilkadziesiąt chłopców i dziewczynek na śniadanie
do izby. Pogubione przez rodziców w czasie nalotów dzieci,
pozbierane po drogach. Nie wiadomo czy nie są już sierotami.
Przed śniadaniem modlą się chórem o zwycięstwo dla Polski.
Przygotowanie do obrony stolicy postępuje. Setki i tysiące
mieszkańców bez względu na wiek i stan zgłosiło się od rana do
kopania rowów przeciwczołgowych. Adwokat w meloniku obok
eleganckiej damy, robotnik obok akademika. Oto bezpośredni
skutek tych kilku zuchwałych wtargnięć niemieckich
samochodów pancernych na przedmieścia Warszawy od
Mokotowa, które miały ludność zastraszyć.
Historia jednego z tych wypadów godna zanotowania. Oto trzy
czołgi licząc na moment zaskoczenia wtoczyły się na ulicę
Warszawy i pierwszy z nich dojechał aż pod Plac Unii
Lubelskiej. Zdarzyło się, że wśród publiczności rozbiegającej się
na wszystkie strony i chroniącej się do bram domów znalazł się
wysłużony podoficer broni pancernej, z zawodu szofer, który
szedł właśnie z bańką benzyny do garażu. Widząc posuwający
się samochód niemiecki przyczaił się w myśl regulaminu gdzieś z
boku, a gdy go czołg minął chlusnął benzyną i podpalił zapałką
ślad wozu. Ogień wybuchającej benzyny przebiegł po asfalcie i
objął cały wóz. Załoga wyskoczyła. Teraz publiczność rzuciła się
na żołnierzy niemieckich i byłaby ich rozerwała na strzępy,
gdyby nadbiegły posterunek żandarmerii wojskowej nie był ich
uratował. Dwa inne czołgi wycofały się już na widok ognia z
miasta.
Spalony czołg pozostał na placu jako bezduszna i już nikomu
niegroźna masa żelaza. Gdy tylko ochłódł z żaru przetoczono go
w triumfie na barykadę wzmacniając jej wytrzymałość. Długo
 
jeszcze tłum ciekawych oglądał pierwszą zdobycz póki kilka
granatów lekkiej artylerii nie padło na miasto. Ludzie rozeszli
się, ale te strzały na nikogo wrażenia już nie robiły. Wszak ilość
nalotów w ciągu tygodnia wojny obliczył mój dwunastoletni
bratanek na trzydzieści siedem. Tyleż razy odzywały się w
mieście syreny, głoniki radiowe ustawione po placach
zapowiadały pospiesznie stan alarmowy i tyleż razy wędrować
przychodziło całym rodzinom do schronów piwnicznych.
Służbę w Komendzie Miasta już rozpocząłem. Chaos tam jeszcze
panuje: niełatwo przygotować milionowe miasto do obrony.
Zgłasza się tam po przydziały setki ludzi, z którymi nie bardzo
wiadomo co robić. Porucznik rezerwy J., twórca pięknych
fresków i witraży w kościołach melduje się po starej znajomości
u mnie. Ten znajdzie: utworzy komisję dla ochrony dzieł sztuki.
Zaraz dziś zbierze znajomych artystów, by ratować zabytki. Kto
przypuszczał, że w ósmym dniu wojny już będą narażone na
obstrzał działowy.
Na obiad zaszedłem na chwilę do Hotelu Europejskiego. Karta
dań wygląda normalnie. Sala pełna publiczności. Po tygodniu
frontowych walk na granicy i wrażeniach ostatnich dni obiad ten
tworzy dziwny kontrast. Jeszcze resztka spokojnego życia
podczas wojny.
Ledwo wróciliśmy do sztabu, odezwały się syreny i za chwilę
karabiny maszynowe ustawione na wieżyczce Bristolu i na
dachu Hotelu Europejskiego rozpoczęły trajkot. Artyleria z
Ogrodu Saskiego wzięła również pod ogień niemieckie płatowce.
Jeden z nich opadł na Marszałkowskiej. Pilot i obserwator
zabici. Przyniesiono ich książeczki wojskowe do Komendy.
Nazwisko pilota o brzmieniu polskim — Albert Jedynak,
słuchacz teologii katolickiej z Wrocławia, lat 21. Jakaś tragedia
bije z tych urzędowych danych. Przecie ,to Górnoślązak, a więc z
krwi Polak z tej części Górnego Śląska, która pozostała przy
Niemczech, wychowany od dziecka w duchu hitlerowskim, który
pomimo to chciał życie poświęcić w służbie miłości Boga i ludzi,
a nie w służbie przemocy. Był dzielny, skończył kurs lotniczy,
zginął nad Warszawą bombardowaną przez jego eskadrę.
Przemoc zła wciągnęła w dzieło zniszczenia i tego ucznia zakonu
miłości.
9 września.
Dziś Praga z drugiej strony Wisły miała swój ciężki dzień.
Niemcy zachodzą od Prus Wschodnich i zamierzają widać
zdobyć Warszawę od wschodu. Przez cztery godziny trwał nalot.
Z okien naszej komendy widać płonący Targówek, Stare
Bródno, a jak mówią część pięknej dzielnicy willowej na Saskiej
Kępie również uległa zniszczeniu. Mosty na Wiśle szczególnie
były mocno obrzucane bombami, ale bez skutku, ruch na nich
 
jeszcze dotąd możliwy, lecz uchodźcy boją się już je przekraczać
i pozostają w mieście. Całe kolumny taborów rozkwaterowały
się po parkach. Błąkające się od ustrzelonych wozów konie
szczypią trawę. Kilka z nich rannych. Trzeba by prędko je
dobić.
Zgłosiła się do Komendy Miasta znana pianistka panna M. L.
Wczoraj dała ogłoszenie do radia o pomoc w organizowaniu
szpitala w gmachu uniwersyteckim, dziś zwieziono jej lub
przyniesiono na plecach tyle łóżek, kołder, bielizny, sprzętu, że w
dziesięć godzin szpital był urządzony. Współpraca całej ludności
budzi po prostu podziw.
W godzinach popołudniowych wyrwałem się na chwilę do żony i
dzieci, które przygarnęły znajome panie. Właśnie przyszedł
nowy nalot. Nasza dwunastoletnia córeczka nie zdążyła nałożyć
płaszcza, więc niosąc go w ręku wybiegła z pokoju do sieni, by
zbiec do schronu. Bomba trzasła obok za oknem i odłamek
przebijając szybę rozerwał jej futerko. Ona wyszła cało, bardzo
dumna z tego, że została już bezpośrednio ostrzelana. A myśmy
z żoną tylko popatrzeli sobie chwilę w oczy.
Zaczęto wołać, że dom sąsiedni pali się. Wyszedłem na ulicę, by
sprawdzić. Jakaś dama rzuciła się ku mnie:
»Pułkowniku ratuj, mieszkanie w płomieniach, pan pójdzie ze
mną, pan mnie nie opuści, pan mnie ochroni, pan mnie
przygarnie«. Wzięła mnie pod rękę, przytuliła się, zaczęła śmiać
się, potem poszła prosto przed siebie. Wiadomo, uraz nerwowy.
Znamy go z frontu. W miarę trwania wojny, zdarzać się będzie
już rzadziej.
Rodzinę muszę gdzieś przewieźć, do domu nowszej konstrukcji i
o lepszych piwnicach niż ten osiemnastowieczny budynek. Sam
zgłaszam się o przydział na Pragę.
10 września.
Obejmuję funkcje w dowództwie obrony Pragi. Po wczorajszej
kanonadzie nerwy nie tylko ludności, ale i oficerów i to
dekorowanych za odwagę w dawniejszych wojnach, mocno
wstrząśnięte. Szkoła, w której mieścił się wczoraj sztab,
rozwaliła się w gruzy. Najgorszy był jednak pożar szpitala
Przemienienia Pańskiego naprzeciw kościoła św. Floriana.
Kilkuset rannych już w nim leżało. Gdy się zapalił od bomb,
powstał popłoch. Żołnierz z amputowanymi świeżo nogami
próbował na łokciach wyczołgać się z ognia, inni skakali z okien
wyższych pięter na bruk, dużo lekarzy i sióstr zginęło ratując
chorych, gdy największa sala zawaliła się nagle. Kto widział
pożar szpitala, ten Niemcom tego nigdy nie zapomni.
A dziś znowu bomby rozbiły szpital Chirurgii Urazowej w
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin