Karol May - Czarny Gerard.rtf

(390 KB) Pobierz
Czarny Gerard

Karol May

 

 

Czarny Gerard

 

Cykl: Leśna różyczka tom 7

 


Gerard Mason

 

Na zachodzie Nowego Meksyku rozpościera się równina, którą porównać można z pustynią Saharą. Rosną tam ostro kolczaste kaktusy, postrach ludzi i zwierząt, ze względu na niebezpieczne kolce. Dla konia, który wbije w kopyto taki kolec, nie ma ratunku. Jeździec zostaje bez wiernego towarzysza, pada na pustyni i staje się ofiarą drapieżnych sępów, które krążą wysoko w chmurach.

Jeszcze pod jednym względem pustynia ta jest niebezpieczna. Drogi przez pustynię znaczone są wysokim, łysymi słupami, a włóczy się po niej wszelka hołota, która wyrywa pale i ustawia je w fałszywym kierunku. Kto idzie w stronę w jaką wskazują, wpada coraz głębiej w pustynię, gdzie mamie ginie z pragnienia i głodu. A na to tylko czekają rabusie.

Pustynia na zachodzie ograniczona jest rzeką Rio Peros, dopływem Rio Grande del Norte.

Nad nią leży twierdza Guadalupe. W swoim czasie była tam Emma Arbelel ze swoją przyjaciółką Karią a w czasie powrotu do domu wpadły w ręce Komanczów.

Gościły wtedy u krewnego Pedro Arbelleza, Pirnera, który uchodził za najbogatszego człowieka w okolicy. Przybył tu nie wiedzieć skąd i ożenił się z piękną, bogatą kuzynką Pedra.

Żona jego zmarła wkrótce i pozostawiła jedyną córeczkę. Śmierć jej nie zmieniła bardzo wesołego usposobienia małżonka. Żył szczęśliwie i beztrosko. Córka jego, śliczna Resedilla nie miał ochoty do zamążpójścia, on zaś pragnął dostać zięcia i mieć pewność, że córka, w razie jego śmierci będzie szczęśliwa i bezpieczna. Miała już prawie trzydzieści lat, ale wciąż zachowała młodość Europejki.

Pirnero posiadał wielki dom, na którym było mnóstwo vaqueros. Dom prócz parteru posiadał piwnicę i piętro. W piwnicach był jego skład, na parterze sklep i wyszynk, całe zaś piętro zajmowały pokoje.

Pewnego dnia, mimo złej pogody, w szynku nie było nikogo. Pirnero nie był w dobrym humorze. Siedział przy oknie i patrzył na gęste chmury, przy drugim oknie siedziała Resedilla i szyła.

Pirnero zaczął czynić córce wymówki, z których ona sobie zupełnie nic nie robiła. Owszem cieszyło ją bardzo, kiedy przysłuchiwała się dziwnym występom czynionym na temat zamążpójścia.

 Straszliwy wiatr! — zamruczał Pirnero.

Nic nie odpowiedziała, więc po chwili dodał:

 Prawdziwa wichura!

I teraz milczała. Dlatego zapytał ją wprost:

 Nieprawdaż Resedello?

 Owszem.

 I taki sam straszliwy kurz.

Nie odpowiedziała nic, dlatego obrócił się do niej i rzekł:

 Jeżeli nadal będziesz tak milcząca, to nigdy nie wyjdziesz za mąż?

 Milcząca żona jest lepsza niż gderliwa!

Zakaszlał parę razy. Rozmowa nie kleiła się, ale po chwili znowu zaczął:

 A tu nie ma żadnych gości.

I na to nie odpowiedziała nic. Wtedy zwrócił się ku niej:

 Co, nieprawda? Widzisz może gości w tej izbie?

 Uważasz mnie za ślepą? — zaśmiała się.

 No widzisz! Ani jednego gościa! A to nie jest dobre dla dziewczyny, która szuka męża. Czy może już jakiego...?

 Nie jeszcze.

 Nie? Dlaczego nie?

 Nie lubię żadnego z nich.

 Żadnego? Hm. Głupstwo! Mąż dla żony, to tyle co podeszwa dla trzewika.

 Należy go mocno naciskać?

 Głupstwo, bez podeszwy nie można biegać!

Zrozumiał, że musi zacząć z innej beczki.

 Widziałaś, tam na dachu coś się zepsuło? Kto to naprawi? Przecież nie ja, tylko mój zięć...

Ale musi być porządny, a nie ten obdartus, co tu czasem przychodzi.

Nie spostrzegł jej rumieńca. Widocznie wiedziała o kim mowa.

 Wiesz o kim mówię? Wiesz. Nie pozwolę, by on został mym zięciem. Wiesz, kim był mój ojciec? Kominiarzem, człowiekiem, który obracał się na górze. A mój dziadek? Handlarzem ostryg. Wiesz przecież, skąd pochodzimy... Tam dziewczęta, godnie wychodzą za mąż muszą, gdyż inaczej spróchnieją. Czy wiesz skąd pochodzę?

 Tak, z Niemiec, z jakiegoś miasteczka Pirna.

 To najpiękniejsze miasto w świecie. Od niego właśnie przyjąłem swoje nazwisko. Słynie ono z najpiękniejszych dziewcząt. Ty także odziedziczyłaś tę urodę i dlatego nazwałem cię Reseda, Resedilla. Mnie twoja matka od razu poślubiła, a ty nie chcesz żadnego, nawet gdyby pochodził z Pirny.

Byłby gadał dalej ale tętent konia przerwał jego mowę. Przybył jakiś jeździec.

 O, ten obszarpaniec nie potrzebuje mi przychodzić nawet wtedy, gdy nie mam gości. Niech nawet nie marzy o tym, że zostanie moim zięciem.

Resedilla schyliła się nad robótką, aby ukryć rumieniec. Gość wszedł do izby, ukłonił się grzecznie i usiadł na jednym z krzeseł i zamówił szklankę julepu, napoju alkoholowego z ziołami, lubianego w całej Ameryce.

Był wysoki i silnie zbudowany, ciemną twarz pokrywała broda. Miał około trzydziestu lat.

Ubrany był po meksykańsku. Strzelba jego, z wyglądu, nie była warta nawet grosza, jak w ogóle całe jego ubranie. Ale w całej jego postawie było coś szlachetnego.

Kiedy zrzucił kapelusz, pokazała się głęboka, dopiero co zagojona blizna.

 Co za julep to ma być? — zapytał gburowato gospodarz.

 Z piołunem, proszę.

Gospodarz przyniósł żądany trunek. Gość skosztował i zwrócił się w stronę okna. Można było spostrzec, jak ukradkiem przyglądał się dziewczynie, która spuściła oczy w dół.

Staremu milczenie zaczęło przeszkadzać, poruszył się na krześle i rzekł:

 Straszliwy wiatr!

Przybysz nie odpowiedział, więc gospodarz pytał dalej:

 Może nie?

 Nie tak bardzo — brzmiała obojętna odpowiedź.

 Ale kurz ohydny!

 Ba!

 Co za ba? Myślicie, że to nie kurz? Czy nie leci on ludziom w oczy...

 To trzeba je zamknąć.

 Zamknąć? No pewnie, to najprościej! Ale ubranie się niszczy!

 Należy włożyć stare.

To była woda na jego młyn. Zaraz zrobił uwagę gościowi:

 Tak, jak pan. Nie masz pan lepszego?

 Nie — odparł obojętnie, co srodze oburzyło starego. Meksykanin uważa bardzo na strój.

Ubiera się malowniczo, a tego wszystkiego nie widać było na przybyszu.

 A dlaczego pan nie ma?

 Bo jest dla mnie za drogie.

 To senior jesteś biedakiem?

 Tak — odparł obojętnie i popatrzył na Resedillę, która w oczach miała prośbę o pobłażliwość dla ojca. Ale kupiec pytał dalej:

 A kim pan jesteś?

 Myśliwym.

 I z tego pan żyje? To mi pana żal. Jak może wyżyć taki myśliwy? Dawniej było inaczej.

Było dużo takich, przed którymi musiano mieć respekt. Znaliście Niedźwiedzie Serce, Bawole Czoło, albo Piorunowego Grota, ten ostatni był moim rodakiem.

 Znałem ich wszystkich.

 Ale największym był Książę Skał, także mój rodak, bo Niemiec. Był kiedyś lekarzem i nazywał się Sternau.

 Sternau? — zapytał przybysz.

 Tak, Karol Sternau, o którym opowiadał mi mój krewny Pedro Arbellez, właściciel hacjendy del Erina.

 A czy Sternau jest żonaty?

 Żonaty, z hrabianką Różą de Rodriganda.

 Ten sam, ten sam — rzekł przybysz niby do siebie, ale tak, że oboje usłyszeli.

 Zna go pan?

 Nawet bardzo dobrze. Uratował moją tonącą siostrę.

 No, widzicie, co to za człek. On nawet wyciąga ludzi z wody. To był wielki myśliwy. Nie mamy teraz takich ani w lasach ani na prerii, z wyjątkiem jednego. Słyszeliście może o nim?

 O kim?

 O Czarnym Gerardzie. Ma podobno czarną brodę i dlatego tak go nazywają. Znacie go?

 Słyszałem o nim.

 To wiecie, że to jedyny sławny myśliwy na naszej granicy. Nawet się diabła nie zlęknie.

Strzały jego zawsze trafiają do celu, nóż też jest nieomylny. Przed takim ma się respekt. Zwrócił baczną uwagę na bandy rabusiów drogowych. Już prawie całkiem się ich pozbył. Mam mu dużo do zawdzięczenia, gdyż przedtem moje towary rzadko kiedy trafiały w me ręce. Taki chwat mógłby zostać moim zię...

Urwał. Wobec tego gościa nie chciał zdradzać swych marzeń. Po chwili dodał:

 Chciałbym wiedzieć skąd on pochodzi? Może nawet z Pirny, bo tam są ludzie nadzwyczaj dzielni. Wy skąd jesteście?

 Z Francji.

 O, to pan Francuz?

 Naturalnie.

 Tak! Hm, hm. To dobrze, senior.

Odwrócił się, Francuzi nie byli w jego w łaskach. Po chwili jednak wstał, dał znak córce, aby za nim szła do sklepu.

 Słyszysz, to Francuz! Muszę cię ostrzec.

 Dlaczego?

 To jest właśnie najistotniejsze. Wiesz, że Francuzi przynieśli nam austriackiego księcia, który ma zostać cesarzem Meksyku?

 Wiem, wszędzie o tym mówią.

 Uważam, że Austriacy to dobre chłopy. Nie mam nic przeciwko nim. I ten książę Maksymilian jest pewnie dobrym księciem. Ale Meksykanom nie podoba się to, że go nadają Francuzi.

Powiadają, że Napoleon jest kłamcą, nie dotrzymuje swoich obietnic. Pozostawi Maksymiliana samego sobie. Meksykanie nie chcą cesarza. Chcą mieć prezydenta, ma nim być Juarez.

 Który obecnie przebywa w Paso del Norte?

 Tak. Francuzi chętnie by go złapali. Już zajęli cały kraj i w Chihuahua prawie go mieli, ale umknął szczęśliwie do Paso del Norte. Francuzi tak daleko do granicy nie dojdą, ale mówią, że chcą wysłać ludzi, którzy go schwycą. Dlatego trzeba strzec się Francuzów.

 Ale ty nie, bo co cię obchodzą Francuzi i Juarez?

 Nawet bardzo. Dotychczas milczałem o mym nadzwyczajnym talencie do polityki. Nie jest mi rzeczą obojętną, czy przyjdzie Maksymilian, czy Juarez. Maksymilian nie utrzyma się tutaj, bo jest zależny od Francuzów. Napoleon zaciągnął dwie pożyczki, aby ugruntować cesarstwo meksykańskie. Z tego dostała się Meksykowi tylko garstka, reszta pozostała przy Francji. To czyste oszustwo, a biedny Maksymilian nic tu nie poradzi. Juarez zaś zna nasz kraj, nie chce Francuzów. Ale na to trzeba pieniędzy. Dlatego wysłał posłów do prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Poseł powrócił z dobrymi wieściami. Stany Zjednoczone też nie chcą cesarza w Meksyku i udzielą nam pożyczki trzydziestu milionów dolarów. Parę milionów jest już w drodze.

Dowiedzieli się o tym Francuzi i możliwe, że zechcą przechwycić transport. Gdyby nie można było pieniędzy dalej transportować, mają się dostać do nas, do portu Guadaloupe i zostaną ukryte w naszym domu. Juarez wyśle nam obstawę, a my musimy obawiać się każdego Francuza, gdyż może być szpiegiem. Zdaje mi się, że ten drab, co tam siedzi jest nim. Mówi mało, nawet na ciebie nie spogląda.

Resedilla wiedziała, że ojciec się myli.

 Nie sądzę, nie wygląda na szpiega — rzekła.

 Nie? Mylisz się bardzo. Nie pokażę mu się więcej, bo mógłby z mojej miny poznać, kim właściwie jestem. Ty go będziesz obsługiwała, ale proszę cię, nie daj mu poznać, że jestem zwolennikiem Juareza!

Stłumiła śmiech i odparła:

 Nie troszcz się! Mam po tobie dyplomatyczne zdolności. Nie przyłapie mnie.

 Wierzę, bądź nawet dla niego dobra. Uśmiechem prędzej złowi się wroga. Znam to jeszcze z Pirny.

Wróciła do izby. Na twarzy jej igrał uśmiech. Usiadła koło okna. Oboje milczeli, wreszcie ona zaczęła:

 Czy pan naprawdę jest Francuzem? — zapytała.

 Tak. Czy wyglądam na takiego, który może panią okłamywać?

 O nie, myślałam, że pan żartuje, bo Francuzów w tej okolicy nie lubią.

 Ja też, chociaż jestem Francuzem. Nie wrócę już do mojej ojczyzny, nie mam tam czego szukać.

 Tu smutne?

 Nie tak smutne jak zdrada i niewierność.

 Pana to spotkało?

 Tak, niestety.

Po tych słowach wyraz smutku zawitał na jego oblicze. Dziewczyna zaś bardzo zaciekawiła się, więc spytała:

 Zdradziła pana ukochana, musiała być bez serca.

 Kochałem ją tak bardzo, a ona mnie zatruła, dręczyła.

 Musi pan o niej zapomnieć!

 To bardzo trudne. Wprawdzie nie kocham jej już, ale unieszczęśliwiła mnie na całe życie, zdradziła.

 Czyli, że pana okłamała?

 Nie, powiedziała prawdę!

 Żartuje pan?

 Nie mam potrzeby.

Zdziwiła się bardzo, a potem dodała chłodniejszym już głosem:

 Proszę wybaczyć, że zasypuję pana pytaniami. Bywają ludzie, którzy od pierwszego spotkania wydają się znajomi. Poznałeś pan to kiedyś?

 Tak, ale dopiero tutaj.

Zarumieniła się. Zauważył to, więc zaczął się usprawiedliwiać:

 Proszę nie brać moich słów za złe. Jeśli panią zraniłem, to nie przyjdę tu nigdy więcej.

 Nie, to nie o to chodzi. Proszę mi zrobić przyjemność i rozchmurzyć się. Chciałabym wiedzieć, jak się pan nazywa.

 Mason, seniorito.

 A dalej?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin