Karol May - Droga do wolności.rtf

(527 KB) Pobierz
Droga do wolnoœci

Karol May

 

 

 

Droga do wolności

 

Das Waldröschen oder die Verfolgung rund um die Erde VI


Oficer gwardii

 

Życie podobne jest do morza o niezmierzonej głębi fal. Na brzegu stoi bezradny człowiek i wysyła tysiące pytań do losu, a los odpowiada nie słowem, tylko faktami. Wydarzenia rozgrywają się jakby samoistnie, śmiertelnicy muszą z pokorą i cierpliwie czekać na to, co przyniesie czas.

Często człowiekowi wydaje się, że to, czego doświadczył, przyniesie pożądane skutki, gdy tymczasem mijają dni, miesiące i lata, a nic się nie dzieje. Można odnieść wrażenie, iż przeszłość nie ma najmniejszego związku z teraźniejszością. Człowiek, jako istota słaba zaczyna wątpić w sprawiedliwość opatrzności. Jednak ona chadza niezbadanymi ścieżkami i w chwilach, kiedy się tego najmniej spodziewamy, nadaje zdarzeniom bieg. Wtedy człowiek, ku swemu ogromnemu zdziwieniu poznaje, że los powiązał nicie życia w wielki supeł i teraz każe człowiekowi rozwiązywać go.

Tak też było z losami, których nici zbiegały się w leśniczówce w Kreuznach. Mijały dni, miesiące i lata, a o drogich osobach, które wyruszyły w daleki świat, wszelki słuch zaginął. Czyżby już nigdy nie miały powrócić? Myśl ta wielce niepokoiła mieszkańców leśniczówki. Gdy okazało się, że dalsze poszukiwania są daremne, ból wzmógł się jeszcze bardziej. Ale czas, który jest najlepszym lekarstwem i koi wszystkie cierpienia, zrobił swoje. Mieszkańcy Kreuznach przestali się już skarżyć, nie rozpaczali, tylko w sercach ich zostało wciąż żywe wspomnienie o zaginionych. Nikt też nie miał odwagi przyznać się nawet przed samym sobą, że utracił wszelką nadzieję.

Tak minęło szesnaście długich lat, zanim szereg wypadków, które jak się zdawało zakończyły się bezpowrotnie, nagle znalazły dalszy ciąg.

 

* * *

 

W jednym z najznakomitszych domów Berlina, który stał niedaleko lasu, a odwiedzany był najczęściej przez oficerów i wysoko postawionych urzędników, pewnego ranka siedziała masa młodych ludzi, którzy sądząc po mundurach, należeli do wojsk wszelkiego rodzaju. Przyszli na jedno z tych znakomitych śniadań, których cena wynosi często kilkaset marek i zdawało się, że już byli w stanie podnieconym wskutek dosyć gęsto ustawionych kieliszków wina.

Śniadanko to było wynikiem pewnego zakładu.

Porucznik Ravenow, który służył w huzarach i posiadał niezmierzony majątek, był znany jako najprzystojniejszy i najroztropniejszy oficer i cieszył się takim wzięciem u dam, iż się chełpił, że nigdy jeszcze nie dostał kosza. Aż oto pewnego czasu osiedlił się w Berlinie rosyjski książę, którego córka była rzadką pięknością i dlatego młody kwiat męski wielce o nią zabiegał. Ona jednak zdawała się tych zabiegów nie dostrzegać i odpychała wszelkie awanse, tak dumnie i stanowczo, że powszechnie uważano ją za zdeklarowaną nieprzyjaciółkę rodu męskiego. I nawet podporucznik Goltzen z kirasjerów zyskał jej otwartą i dlatego wielce fatalną odmowę, a kamraci srodze się z niego naśmiewali. Największym wyśmiewaczem był Ravenow i aby się zemścić wciągnął go Goltzen do zakładu, że i on dostanie kosza, stawką miało być solenne śniadanko. Ravenow zakład przyjął i… wygrał, gdyż od kilku dni pojawiał się w towarzystwie Rosjanki i było widoczne, że ona darzy go zainteresowaniem.

Dzisiaj musiał więc Goltzen wypłacić przegraną i kamraci zatroszczyli się o to roztropnie, nie mogło zabraknąć niczego, także i drwin.

 Tak, Goltzen, tobie się powodzi tak samo jak mnie — trzaskał długi, cienki jak wrzeciono kapitan strzelców. — Nam obu odmówiła swych łask, nie wiedzieć u diabła, czemu.

 Ba! — zaśmiał się zaczepiony. — U ciebie jest to łatwe do wytłumaczenia, po prostu nie masz szczęścia u kobiet. Która odważyłaby się wyjść za ciebie, musiałaby uszczęśliwić trzy mile zbioru kości, a to ciężka praca, której mógłby się podjąć może jakiś preparator, ale nie dama. Jeśli zaś chodzi o mnie, to nie czuję się urażony. Wprawdzie przegrałem zakład, ale nie dla kosza, tylko dlatego, że Ravenow nie dostał takowego. Jestem przekonany, że i on trafi na mistrzynię, która zmusi go do rejterady.

 Ja? — zapytał Ravenow. — Co ty gadasz! Jestem gotów do każdego zakładu. Zwyciężę zawsze i wszędzie.

 Oho! — zabrzmiało dokoła.

 Tak jest — powtórzył. — Wszelki zakład i o każdą dziewczynę. Klnę się na mój honor!

Uderzył rękaw miejsce, gdzie zazwyczaj była rękojeść odłożonej szpady i patrzył wyzywająco na kolegów. Jego zarumienione policzki były dowodem, że pił raczej tęgo i stąd mogła też pochodzić jego pewność siebie. Goltzen podniósł w górę palec w ostrzegającym geście i rzekł:

 Miej się na baczności stary, bo złapię cię za słowo!

 Uczyń to! — zawołał Ravenow. — Nie złapiesz mnie. Oświadczam, że boisz się aby przypadkiem nie płacić za kolejne śniadanko.

W oczach Goltzena błysnęło, wstał i zapytał:

 Idzie o każdy zakład?

 O każdy — brzmiała zarozumiała odpowiedź.

 O każdą dziewczynę?

 O każdą! Oczywiście!

 Dobrze! Stawiam mojego karego, a ty swojego araba…

 Do diabła! — zawołał Ravenow. — To diabelnie niesprawiedliwie, aleja się nie cofam. Przyjmuję! O którą dziewczynę chodzi?

Cyniczny uśmiech pojawił się na ustach Goltzena, ale odpowiedział spokojnie:

 Dziewczyna z ulicy i ta, którą ci wskażę między obecnie przechodzącymi.

Głośny śmiech zabrzmiał dokoła. Jeden z obecnych zauważył:

 Brawo, Goltzen ofiaruje swojego konia, aby Ravenow zyskał sobie sławę zdobycia jakiejś szwaczki albo wątpliwej urody nimfy zza lady. A to heca!

 Stój! Stawiam sprzeciw! — rzekł Ravenow. — Powiedziałem wprawdzie „każdą dziewczynę”, ale zakładam, jeśli jest to możliwe, pewne ograniczenie. Chodzi o to, aby to nie była jakaś tam dziewka. Tyle się mi należy. Jeśli ma to być dziewczyna spotkana na ulicy, to zastrzegam sobie, żeby wybrać ją z tych co jadą, a nie idą!

 Zgoda! — zawołał Goltzen. — Masz nawet jeszcze jedno ustępstwo, będzie to dziewczyna jadąca dorożką.

 Dziękuję ci! — skinął zadowolony Ravenow. — Ile czasu mi dajesz na zdobycie tej twierdzy?

 Pięć dni od dzisiaj począwszy.

 Zgoda! Niech się więc rozpocznie zabawa. Mam dużo czasu! Wstał i przypasał szpadę. Z trudem można było poznać po nim ilość wypitego wina i kto go widział tak stojącego z wyrazem pewności siebie, nawet nie wątpił, że wykorzysta swe męskie przymioty. Panowie oficerowie są przez damy wyraźnie rozpieszczani, mogli więc uważać, że zwycięstwo nie będzie trudne.

Od tej chwili w komnacie panowało napięcie.

Panowie stali przy oknach i oglądali przejeżdżające powozy. Myślano, która z dam może zostać wybrana dla Ravenowa? Takiego zakładu jeszcze nie było. „Interesujące! Kolosalne! Nie do uwierzenia! Piramidalne! Nadzwyczajne ! Zuchwałe! Diabelnie! Grandioso!” To pojedyncze, oderwane słowa, które powtarzały usta oczekujących. Aż wreszcie jeden z oficerów zawołał:

 A pyszne ! To prawdziwa piękność!

 Gdzie, gdzie?

 Tam, na zakręcie. Ten nowy powóz — odpowiedział.

Powóz jechał pomału. W głębi siedziała obok starszej damy młoda dziewczyna o wspanialej, trudnej do opisania urodzie. Twarz miała oblaną delikatnym rumieńcem, włosy ciężkie i grube splecione w dwa, opadające warkocze. Rysy jej były tak czyste, dziecinne, niewinne, a jednak w jej ciemnych oczach błyszczało światło, które nie mogło wróżyć śmiałkom powodzenia. Można było poznać, że dopiero niedawno stała się dziewczyną, ale i tak w przyszłości rozwinąć się z niej musiała piękność iście królewska.

 Wspaniała! Niezrównana! Kto to? Nieznajoma? Boginka! Wenera! Nie, Dydona! Prędzej Minerwa!

Takie głosy słychać było wkoło. Goltzen obrócił się, wskazał na powóz i rzekł:

 Ravenow, to ta!

 Ach, zgoda! Całkowita zgoda! — zawołał ten tonem pełnym triumfu.

Poprawił mundur, spojrzał w lustro na swą postać, wziął szpadę i wybiegł.

 Szczęśliwiec, na mój honor! — zawołał drugi kapitan patrząc za nim z zawiścią. — Ciekawi mnie, jak on to zacznie!

 Ba, pojedzie za nimi dorożką i dowie się o jej adres — rzekł jeden z panów.

Goltzen zaśmiał się zimno:

 I straci jeden dzień. Nie on się postara już dzisiaj rozpocząć rozmowę.

 Ale, jak ją rozpocznie?

 Nie troszczcie się o to! W tej dziedzinie ma on dużo doświadczenia, aby zaś uratować araba, wytęży cały swój pomyślunek.

 Aha, on naprawdę bierze dorożkę i jedzie za nimi!

Ravenow rzeczywiście wsiadł do dorożki. Rozkazał woźnicy pędzić za powozem zaprzężonym w parę siwków. Oba powozy skręciły w stronę lasu i można się było domyślić, że obie damy pragną odbyć przejażdżkę po tym pięknym parku.

Kiedy wjechano w aleję mniej uczęszczaną, oficer rozkazał wyprzedzić powóz, najpierw jednak sięgnął do kieszeni, aby zapłacić. Skoro dorożka wjechał przed powóz, obrócił się w bok, zgiął się, udał zdziwienie i pozdrowił pasażerki powozu tak, jakby znał je od dość dawna. Dał znak woźnicy powozu, by się zatrzymał, wyskoczył ze swej dorożki, która zaraz zawróciła, a powóz został zatrzymany.

 Dalej! — rozkazał woźnicy.

Kiedy powóz ruszył otworzył drzwiczki i wsiadł bez ceremonii do środka, z twarzą uradowaną. Udał, że nie spostrzega zdziwionych, ba nawet obrażonych min obu dam. Potem wyciągnął do dziewczyny obie ręce i zawołał z nadzwyczaj dobrze udanym zachwytem:

Paula! Czy to możliwe? Co za spotkanie! Od kiedy jest pani w Berlinie? Dlaczego nie napisała pani o tym do mnie?

Mój panie, zdaje się, że bierze pan nas za kogoś innego! — rzekła starsza dama z bardzo poważną miną.

Udał zdziwienie, a zarazem zaskoczenie, tak jakby panie chciały z niego żartować, więc odpowiedział:

 Proszę o przebaczenie, łaskawa pani! Nie miałem jeszcze zaszczytu być pani przedstawionym, Paula jednak z pewnością się o to postara!

I zwracając się do młodej kobiety poprosił:

 Proszę mnie łaskawie przedstawić tej damie!

Z głębokich, poważnych oczu dziewczyny padło na niego badawcze spojrzenie, a potem usłyszał miły głos, podobny do wiosennego dzwoneczka:

 Nie jest to możliwe, gdyż ja sama pana nie znam! Kim pan jest?

Cofnął się z wyrazem najwyższego oburzenia i rzekł:

 Jak to? Wypierasz się znajomości ze mną? Czym sobie na to zasłużyłem? Ach, zapomniałem, że pani lubi czasem żartować.

Znowu spotkał badawczy wzrok, ale nieco groźniejszy niż wcześniej, a kiedy znów się odezwała w jej głosie brzmiało wyniośle skarcenie. Poczuł mimo woli dreszcz.

 Ja nigdy nie żartuję z osobami, których nie znam, albo nie chcę znać, mój panie. Spodziewam się, że nic innego nie dało panu powodu tak bezpośredniej napaści na nasz powóz, jak chyba tylko rzeczywiście fatalna pomyłka. Proszę się w końcu przedstawić!

Udało mu się bardzo dobrze udawać zdziwienie i przerażenie, z równie dobrze udanym pośpiechem odparł:

 Ach, doprawdy? Mój Boże, czyżbym się naprawdę pomylił? Ależ takie podobieństwo jest wręcz nieprawdopodobne, nigdy bym się nie spodziewał. Muszę tę zagadkę rozwiązać — i kłaniając się nisko obu damom dodał: — Nazywam się Hugo von Ravenow, hrabia Hugo Ravenow, porucznik huzarów gwardii jego cesarskiej mości.

 Tak, potwierdza się więc to, że my pana nie znamy — powiedziała dziewczyna. — Ja nazywam się Róża Sternau, a ta pani jest moją babcią.

 Róża Sternau? — spytał widocznie zmieszany. — Czy to możliwe? Jest mi bardzo niezręcznie, jestem ofiarą podobieństwa prawie nie do uwierzenia i bardzo proszę łaskawe panie o wybaczenie.

 Jeśli naprawdę chodzi o takie podobieństwo, to musimy panu wybaczyć — rzekła Róża, ale w jej tonie jak i w spojrzeniu widoczne było niedowierzanie. — Czy mogę pana prosić o poinformowanie mnie na temat mojego sobowtóra?

 Alez bardzo proszę, panno Sternau! To moja kuzynka Marsfelden.

 Marsfelden? — spytała Róża, patrząc zdziwiona to na mego, to na babkę. — Marsfelden, to szlacheckie nazwisko, gdzie mieszka ta Paula von Marsfelden?

Oblicze oficera wypogodziło się. Po tym pytaniu spodziewał się, że dama gotowa jest nawiązać rozmowę, a to było jego celem. Sądził, że bardzo łatwo mu poszło. Damy nazywały się całkiem pospolicie, musiały więc pochodzić z mieszczańskiej rodziny, a która dziewczyna z tego stanu nie uważa się za szczęśliwą, gdy ma możliwość nawiązać znajomość z porucznikiem gwardii i do tego hrabią? Nie spodziewał się pułapki w pytaniu Róży i dlatego całkiem spokojnie dodał:

 Tak jest, Paula Marsfelden, przebywa na dworze wielkiej księżnej. Ponieważ wielka księżna bardzo ją ceni i zawsze chętnie chce mieć ją w pobliżu, dlatego bardzo się zdziwiłem widząc ją tutaj, w Berlinie. Muszę do niej zaraz dzisiaj napisać, że tu w Berlinie przebywa tak piękny i godny podziwu jej obraz.

Na ustach dziewczyny pojawił się lekceważący uśmiech i pogardliwie odpowiedziała:

 Proszę pana, by zaoszczędził sobie trudu.

 Dlaczego, moja pani?

 Gdyż ja sama powiem o tym pannie Marsfelden.

 Pani sama? A to dlaczego?

 Gdyż dama ta jest moją przyjaciółką. Oświadczam panu także, że ja też mam zaszczyt być szczególnie cenioną i lubianą przez wielką księżnę.

 Tak?

Zabrzmiało to jak przerażenie. Poznał, że jeżeli nie popsuł całej sprawy, to na pewno znacznie ją skomplikował. Ta mieszczka ma wstęp na wielkoksiążęcy dwór? Ta dziewczyna znała damę, która mu właśnie przyszła do głowy? Paula Marsfelden wcale nie była z nim spokrewniona, nazwał ją kuzynką tylko dlatego, aby mieć podstawę do usprawiedliwienia swego bezpardonowego wtargnięcia do powozu.

 Przeraża to pana? — spytała Róża z dumną obojętnością. — Nie pomyliłam się więc co do pańskiej osoby. Jest pan wprawdzie hrabią i oficerem, ale obok tego także kłamcą, awanturnikiem, a nawet wielkim i bezczelnym awanturnikiem.

 Pani! — krzyknął oficer.

 Poruczniku? — odparła z najgłębszą pogardą.

 Gdyby pani była mężczyzną, to natychmiast zażądałbym satysfakcji, klnę się na moją cześć! Czy to ja jestem winien podobieństwu, przez które zaszła ta pomyłka?

Teraz pani Sternau cała rozdrażniona chciała zabrać głos, ale Róża przeprosiła ją i wzięła na siebie całą odpowiedź. Po tej młodej dziewczynie nie można się nawet było spodziewać takiej gwałtowności i stanowczości.

 Proszę milczeć! — rzekła. — Gdybym była mężczyzną, to biła bym się tylko z ludźmi honoru. Czy pan nim jesteś, wątpię. Co się zaś tyczy podobieństwa, na który się pan powołujesz, to jest ono zwyczajnym kłamstwem. Panna Marsfelden jest tak samo podobna do mnie, jak pan do człowieka honoru. Szukał pan zwyczajnej, płytkiej awanturki; znalazł ją pan, chociaż z innym skutkiem niż się pan spodziewał. Widzi więc pan, że odegrałeś już swoją rolę, dlatego proszę nas zaraz opuścić!

Była to odprawa jakiej porucznik jeszcze nigdy w życiu nie otrzymał. Ale należał do ludzi, którzy nigdy nie dawali za wygraną. Czyżby miał pogodzić się z przegraną? Nie, koń miał dla niego zbyt wielką wartość. Zresztą można się było posunąć do innych środków, tak aby osiągnąć cel. Zrobił skruszoną minę i powiedział:

 Dobrze, muszę pani przyznać częściową rację. Położenie moje zmusza mnie do tego, by powiedzieć pani, a właściwie wyznać jej całą prawdę, narażając się przy tym być może na zrobienie następnego głupstwa i powiększenia pani gniewu.

 Gniewu? — uśmiechnęła się Róża wyniośle. — O gniewie nie może być tu mowy. Mnie mógłby rozgniewać tylko ktoś równy mnie. Nie spowodował pan mego gniewu, zyskałeś tylko pogardę. Nie interesuje mnie, co ma mi pan do powiedzenia, dlatego powtórnie proszę o opuszczenie powozu!

 Nie i powtórnie nie! — odparł natarczywie. — Musi pani usłyszeć co mam na swoją obronę.

 Muszę? Zobaczymy czy muszę!

Patrzyła na alejkę, jakby kogoś szukała, tymczasem porucznik mówił

 Jest prawdą, że całymi tygodniami pędzę za panią, od kiedy pierwszy raz ją tylko ujrzałem. Widok pani napełnił moje serce uczuciem.

Tu przerwał mu perlisty śmiech Róży. Och, jakby chętnie teraz pocałował tę dziewczynę! Poczuł, że może zostać schwytany na gorącym uczynku.

 Więc całymi tygodniami pan za mną pędzi?

 Tak, słowo honoru, moja pani!

 Tu, w Berlinie?

 Tak jest — odpowiedział nieco nieśmiało.

 I mówi pan, że chce mi wyznać prawdę?

 Czystą, szczerą prawdę, przysięgam!

Położył rękę na sercu. Nie zauważyła jednak tego, gdyż w pobliżu stał stójkowy, którego tak wypatrywała.

 No to powiem pan, że znowu kłamiesz. Nigdy wcześniej nie byłam w Berlinie, a przyjechałam do tego miasta dopiero wczoraj. Jesteś pan człowiekiem nędznym i niepoprawnym. Żałuję, że armia ma takiego jak pan żołnierza i po raz ostatni rozkazuję panu, wysiąść z naszego powozu!

 Nie pójdę wcześniej, dopóki się nie usprawiedliwię — powiedział. — A jeżeli mnie pani nie zechce wysłuchać to zostanę, by dowiedzieć się, gdzie pani mieszka i tam ją odwiedzę by móc nadal się bronić.

Róża aż zarumieniła się z oburzenia i z największym lekceważeniem w głosie rzekła:

 Czy sądzi pan, że dwie kobiety są za słabe, by się obronić? Udowodnię panu coś wręcz przeciwnego, Janie, proszę stanąć!

Woźnica posłuchał, powóz stanął w miejscu, w pobliżu stójkowego, ale porucznik siedzący tyłem nie mógł go zauważyć. Oparł się niedbale o siedzenie i postanowił grać swą rolę do końca. Nawet gdyby dziesięć razy kazała zatrzymać powóz, on i tak nie ruszyłby się ze swego miejsca.

 Panie policjancie, proszę do nas podejść! — zawołała Róża.

Wtedy porucznik obrócił się, dojrzał zbliżającego się i poznał zamiary dziewczyny. Nie mógł ukryć swego zakłopotania, przestraszone oblicze oficera zaczerwieniło się. Już chciał coś powiedzieć, aby zażegnać niebezpieczeństwo, ale Róża mu na to nie pozwoliła.

 Panie policjancie, — rzekła — ten człowiek napadł na nas w powozie i nie chce nas opuścić. Proszę nam pomóc!

Policjant spojrzał zdziwiony na porucznika. Ten zrozumiał, że najlepiej zrobi, gdy jak najszybciej skapituluje, nie czekając na wynik sprawy wysiadł i rzekł:

 Ta dama tylko żartuje, ale już ja się o to postaram, by spoważniała.

Odszedł rzuciwszy groźne spojrzenie w stronę powozu.

 No, jesteśmy już wolne, dziękuję panu! — powiedziała do policjanta, a woźnicy kazała jechać.

Porucznik poczuł się upokorzony jak jeszcze nigdy w życiu. Był po prostu wściekły. Ten podlotek odpłaci mu jeszcze za to. Wtem zobaczył pustą dorożkę jadącą naprzeciw niego. Wsiadł i kazał woźnicy jechać za widocznym w dali powozem. Chciał za wszelką cenę dowiedzieć się, gdzie damy mieszkają.

Gdy opuściły park, powóz mknął przez uliczki, a potem zatrzymał się przed budynkiem przypominającym pałac. Damy wysiadły, lokaj w liberii czynił honory, a powóz wjechał w głąb zabudowań. Ravenow wiedział już dosyć, zobaczył po drugiej stronie domu restaurację, gdzie liczył na dalsze informacje.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin