Karol May - Zamek Rodriganda.rtf

(520 KB) Pobierz
Zamek Rodriganda

Karol May

 

 

Zamek Rodriganda

 

Cykl: Leśna różyczka tom 1

Das Waldröschen oder die Verfolgung rund um die Erde I


Zagrożone życie

 

 

Od południowej strony Pirenejów zdążał truchtem jeździec do słynnego od dawna miasta Manresa. Muł, na którym siedział, był niezwykle silny, bo też i sam jeździec był wysokiej, potężnej postawy.

Jeden rzut oka wystarczył, aby poznać, że olbrzymi jeździec niezwykłą posiadał siłę. Zazwyczaj mają takie silne postacie najspokojniejsze i najłagodniejsze usposobienie. Tak też otwarte oblicze nieznajomego wzbudzało ufność, a jego jasno spoglądające, siwe oczy mówiły wyraźnie, że nie swej siły nigdy nie nadużywa.

Kolor włosów i rysy twarzy zdradzały, że nie był mieszkańcem południa. Spojrzenie miał ostre i przenikliwe, jakie spotykamy tylko u żeglarzy i myśliwych lub też u ludzi, którzy dużo podróżowali. Mógł liczyć może dwadzieścia sześć lat; spokój jaki okazywał, doświadczenie i pewność siebie, które z niego tchnęły, robiły go jednakże starszym, niż był w istocie. Ubrany był według francuskiej mody.

Z tyłu u siodła wisiała skórzana torba, w której zdawały się znajdować rzeczy, mające wielką wartość dla jeźdźca, gdyż od czasu do czasu mimowolnie sprawdzał czy torba znajduje się na swoim miejscu.

Było już dawno po południu, kiedy przybył do Manresy. Jechał wzdłuż starych murów i ciasnymi ulicami zanim się dostał do rynku, gdzie spostrzegł nowy, wysoki dom, nad którego drzwiami widniał napis „Hotel Rodriganda”.

Nieznajomy jechał szybko i zdawało się, że nie ma zamiaru w Manresie odpocząć, skoro jednakże zobaczył ów napis, skierował muła w stronę hotelu i gdy dotknął ziemi stopami, można było w całej pełni podziwiać imponującą postać. W pierwszej chwili uderzyła w oczy potężna budowa jego ciała.

Nieznajomy pozostawił muła służbie i wstąpił do izby, która wyglądała na izbę przeznaczoną dla wytworniejszych gości. W środku był jeden tylko człowiek, który przy wejściu gościa podniósł się ze swego miejsca.

Buenas tardes — dobry wieczór! — powitał obcy.

Buenas tardes! — odrzekł mężczyzna w izbie. — Jestem gospodarzem, czy dobrodziej skorzysta z pokoju?

— Nie, podajcie przekąskę i flaszkę „Vinto regia”. Gospodarz wydał odpowiednie polecenie, a następnie zapytał:

— To pan dziś nie pozostanie w Manresie?

— Jadę do Rodriganda. Daleko to jeszcze?

— Godzina drogi, senior. Wyglądało, jakby pan miał z początku zamiar koło mego hotelu przejechać i nie wstąpić.

— Tak było, — odpowiedział obcy — ale ciekawość nakazała inne postępowanie. Dlaczego nazywacie wasz dom: hotel Rodriganda?

— Gdyż byłem przez wiele lat służącym u hrabiego i jego dobroci zawdzięczam, że mogłem sobie wybudować ten dom.

— To znaczy, że dokładnie znacie stosunki panujące u hrabiego?

— Oczywiście.

— Ja jestem lekarzem i właśnie tam jadę. Było by mi bardzo przyjemnie, gdybym mógł dowiedzieć się czegoś o panujących tam zwyczajach. Z kim spotkam się w zamku Rodriganda?

Gospodarz wyglądał na człowieka uprzejmego, a może rozmowa w samotnych popołudniowych godzinach, sprawiała mu przyjemność. Stał się gadatliwy:

— Chętnie udzielę wszelkich objaśnień. Po wymowie poznaję, że nie jesteś Hiszpanem. W każdym razie zawołano pana do chorego hrabiego, czy tak?

Nieznajomy kiwnął lekko głową, jakby nie wiedział co ma odpowiedzieć, wreszcie odrzekł:

— Tak, coś takiego. Jestem Niemcem i nazywam się Sternau. Przez dłuższy czas byłem pierwszym asystentem u profesora Letoubiera w Paryżu; niedawno otrzymałem list z prośbą, abym jak najszybciej przybył do Rodrigandy.

— Ach tak, to pan jedzie do hrabiego? Nie wiadomo, czy zostanie go pan jeszcze przy życiu.

— Dlaczego? — spytał spokojnie Sternau.

— Hrabia od wielu lat cierpiał na ślepotę, ostatnio przyplątały się u niego jeszcze kamienie, które zagrażają jego życiu. Hrabia cierpi nie do opisania.

— Ratunek leży tylko w operacji.

— Hrabia chce się jej poddać i przywołał w tym celu do siebie dwóch najsłynniejszych chirurgów, jednak jego córka, hrabianka Róża, jest temu przeciwna. Lekarze nie mogli dłużej czekać i wczoraj słyszałem, że dziś ma to nastąpić.

— Biada, czyżbym przychodził za późno — zawołał przybysz i szybko wstał. — Muszę natychmiast jechać, może jeszcze zdążę.

— Wątpię, senior, takiego cięcia po ciemku, nie podejmie się żaden lekarz. Pewnie już po wszystkim… a może nie, bo hrabianka stara się zwlekać z operacją z dnia na dzień, chociaż lekarze, sam hrabia i syn także nie chcą słyszeć o dalszej zwłoce.

— To hrabia Emanuel de Rodriganda–Sevilla ma syna?

— Tak, hrabia Alfonso jest jego synem. Przez szereg lat bawił w Meksyku, gdzie ojciec ma rozległe i bogate posiadłości. Obecnie ze względu na stan zdrowia ojca został ściągnięty do domu, aby być obecnym przy operacji, która jest niebezpieczna i może zakończyć się śmiercią. Hrabia Emanuel sporządził już nawet testament.

— Kto oprócz hrabiego i jego dwojga dzieci jest w zamku.

— Na pewno seniora Klarysa, daleka krewna domu. Jest ona przełożoną klasztoru Karmelitanek w Saragossie a zarazem panną do towarzystwa młodej hrabianki, która nie ma matki. Siostra Klarysa jest bardzo pobożna, ale hrabianka nie lubi jej. Jest tam także senior Gasparino, właściwie miejscowy adwokat i notariusz. Większą część czasu spędza w zamku Rodriganda, gdyż prowadzi interesy hrabiego. Jest również bardzo pobożny a zarazem bardzo dumnym człowiekiem. W zamku przebywa jeszcze poczciwy kasztelan Juan Alimpo i jego żona Elwira; dobrzy ludzie, których mogę panu polecić. Poza nimi nie ma nikogo, bo hrabia żyje samotnie.

— A znacie Mindrella?

— O, tego zna każde dziecko. To biedak, ale poczciwina. Uważają, że trudni się przemytem i stąd jego przezwisko — Mindrello, czyli przemytnik. Może mu pan spokojnie zaufać. Jest lepszy od tych wszystkich, którzy nim pogardzają.

— Dziękuję senior. Po tym co usłyszałem muszę się spieszyć. Buenas noches — dobranoc!

Buenas noches, senior. Życzę powodzenia.

Doktor Sternau zapłaciwszy, wsiadł na muła i odjechał galopem.

Słońce chyliło się ku zachodowi; muł pędził lekko pod górę, a jeździec sięgnął do kieszeni i wyjął z niej złożony papier. Był to list pisany kobiecą ręką:

 

Doktor Sternau,

Paryż,

ulica Vaugirard 24.

Przyjacielu!

Rozstaliśmy się na całe życie, ale zaszły okoliczności, wobec których drżąc, muszą Pana prosić, abyś do nas przyjechał. Ratuj Pan życie hrabiego Rodriganda. Przyjeżdżaj prędko! Po drodze wstąp do Mindrella, przemytnika i pytaj o mnie. Ale błagam, przyjeżdżaj natychmiast.

 

Rozetta.

 

Złożył papier i ukrył w kieszeni. Jechał przez gęsty las i marzył o przeszłości, o Paryżu i o chwili, kiedy po raz pierwszy zobaczył Rozettę.

Było to w ogrodzie Des Plantes. Chciał usiąść na ławeczce, lecz spostrzegł, że była zajęta. Zdziwiony i zmieszany widokiem młodej kobiety, której samotność właśnie przerwał, cofnął się, lecz ona wyrwana z rozmyślań także wstała i wtedy zobaczył, że jest prawdziwą pięknością. Dotychczas nie mógł sobie wyobrazić kobiety tak pięknej. On, doświadczony lekarz, czuł, że mu puls bić przestaje; po chwili krew uderzyła mu do głowy z dziesięciokrotną szybkością.

Owa chwila rozstrzygnęła o jego i… jej losie. Pokochali się szalenie, lecz nieszczęśliwie. Mógł ją widywać tylko w ogrodzie, dowiedział się, że jest damą do towarzystwa hrabianki Róży, która właśnie ze swym ociemniałym ojcem bawiła w Paryżu. Z przyczyn jakich nie chciała wyjawić, ślubowała panieństwo. Był przekonany, że ona także go kocha i dlatego szalał z rozpaczy na myśl o jej niezłomnym postanowieniu. Prosił, błagał, zaklinał. Mimo, że roniła łzy, pozostawała nieubłagalna. Wkrótce potem odjechała, a on — nieszczęsny — musiał jej przyrzec, że nigdy o nią nie będzie pytać. Tylko raz miał okazję całować tę piękną dziewczynę i rozkosz tej chwili przytłumiła boleść rozłąki. Od tej chwili walczył jak olbrzym z cierpieniem, które mu szarpało piersi i targało życie, niestety zwycięstwa nie odniósł. I właśnie wtedy otrzymał list. Czytał go i czuł, że drżą wszystkie jego nerwy. Bez chwili wahania zebrał co potrzeba i pędził za głosem swego serca.

A więc ta wspaniała istota, bogini, której oczy przyświecają czasem nędznemu życiu śmiertelników myślała o nim. Bez chwili zastanowienia rzucił wszystko i pędził przez całą Francję, przez wysokie Pireneje i oto teraz zbliżał się w końcu do celu, zbliżał się do swej ukochanej, wspaniałej, niezapomnianej, do tej, do której należał sercem, duszą i całym życiem.

Słońce skryło się za wyżyny zachodnie, gdy wjeżdżał do wsi Rodriganda.

Wioska sprawiała bardzo miłe wrażenie. Droga była szeroka i czysta, a domki okolone dobrze utrzymanymi ogródkami, pełnymi kwiatów. Hrabia Emanuel de Rodriganda — Sevilla nie był tylko panem, lecz także ojcem swych poddanych i robił wszystko, aby zapewnić im dobrobyt.

Dom Mindrella znajdował się na drugim krańcu wsi. Sternau zastał całą rodzinę przy wieczerzy.

— Czy tu mieszka Mindrello? — zapytał Sternau

— Tak, senior, to ja — odrzekł mężczyzna podnosząc się z krzesła.

— Czy znacie pannę do towarzystwa hrabianki de Rodriganda?

— Jak się nazywa? — badał Hiszpan z ciekawą miną.

— Rozetta.

— Boże, toż to pan Sternau z Paryża? — zawołał Mindrello.

— Tak, to ja.

Na to wszyscy zerwali się z krzeseł i wyciągnęli ku niemu ręce, nawet dzieciaki odważyły się przystąpić bliżej i z uśmiechniętymi twarzyczkami podawały ręce do uścisku.

— Witaj, serdecznie witaj! — zawołał Mindrello — W samą porę pan przychodzi. Najjaśniejsza panienka, to jest, chciałem powiedzieć, panna Rozetta jest w wielkiej rozpaczy. Zaraz po nią poślę.

— Czy hrabia był już operowany?

— Nie jeszcze nie. Hrabianka tak długo prosiła i błagała, aż wreszcie odłożono operację, jutro odbędzie się z całą pewnością. Hrabianka miała nadzieję, że pan przyjedzie.

— To ona wie o liście, jaki napisała seniora Rozetta?

— Tak, hm, naturalnie, że wie — odrzekł Hiszpan z zakłopotaniem. — Senior, myśmy tu na dzisiaj przygotowali dla ciebie pokoik, tam na górze, gdzie kwiatki w oknach stoją. Ja pana tam zaprowadzę i każę podać wieczerzę, zanim seniora nadejdzie.

— A mój muł?

— Dopóki razem z panem nie sprowadzi się do zamku, znajdzie miejsce i pożywienie u sąsiada. Proszę iść za mną, senior!

Mindrello prowadził Sternau’a małymi schodkami do pokoiku na poddaszu; pokoik był niski i wyjątkowo schludny. Wkrótce podano wieczerzę, w czasie której Sternau napawał się ślicznym widokiem zamku Rodriganda, jaki rozciągał się za otwartym oknem. Zamek zbudowany był w kształcie wielkiego czworoboku jeszcze za czasu Maurów. Otoczony był lasem kolorowych drzew i wyglądał jak wznoszący się pośród zieleni pałac kalifów.

Nastał mrok i Sternau zaświecił lampę, by przejrzeć instrumenty, które mu gospodarz przyniósł, po chwili usłyszał lekkie kroki na schodach, a następnie zapukano do jego drzwi.

— Proszę! — powiedział.

Drzwi się otwarły i przed nim stanęła… ona. Sternau rozwarł ramiona i chciał biec naprzeciw niej, lecz tak się z nim stało, jak wtedy w Paryżu. Ona stała przed nim tak dumna, tak wzniosła, jak jakaś królewna. Sternau stał jak wryty i wahał się nawet ją dotknąć.

— Rozetta — wybuchnął.

To było wszystko, co mógł powiedzieć, ale w jednym tym słowie zawarty był świat cały uroku i… przebytych cierpień.

Stała przed nim równie wzruszona jak on. Sternau zbladł, rękę podniósł ku sercu, oko stało się większe, ciemniejsze, jakby się łzami napełniło. Jej głos, gdy się odezwała również drżał.

— Senior Karlos, nie zapomniałeś mnie jeszcze?

— Zapomnieć? Ja miałbym panią zapomnieć, zapomnieć o chwilach, których pamięć szła za mną przez lądy i morza… Ja pamiętam, że pani serce było moją własnością, że pani dusza wybiegła radośnie naprzeciw mojej, że pani oczy patrzyły na mnie z wiarą. Żądaj wszystkiego, tylko nie żądaj, abym cię kiedyś miał zapomnieć. Pani jesteś moją myślą, mym marzeniem, moim życiem i cierpieniem. Gdybym miał zapomnieć o pani, to tak samo jakbym miał umrzeć.

— A przecież to musi nastąpić. Dziś jednak możemy się widzieć. Dziękuję panu, że raczyłeś przybyć.

— O, seniora, wierz mi, że przybyłbym nawet, gdybym leżał na łożu śmierci — odpowiedział Sternau z wielkim wzruszeniem.

— Wierzę senior, ja też doświadczyłam potęgi miłości. Lecz mówmy teraz o tym, co spowodowało tę moją prośbę.

— List pani był dość jasny, wszak przeczuwałem, że hrabia jest w niebezpieczeństwie. W Manresie dowiedziałem się, że ma się poddać operacji.

— W istocie, lecz są jeszcze inne powody, które mnie niepokoją, a które mogę wyjaśnić tylko panu. Przeczuwałam, że hrabia znajduje się jeszcze w innym niebezpieczeństwie, nie z powodu choroby. Lecz samo to, że pan przyjechał działa na mnie kojąco. Wydaje mi się jakby wraz z pana przybyciem niebezpieczeństwo to zostało zażegnane.

Wobec takiej szczerości Sternau uśmiechnął się, wyciągnął do niej ręce i spytał drżącym głosem:

— Tak wielkie mam zaufanie u pani, Rozetto? Podała mu ręce i powiedziała:

— Tak, Karlosie, kocham cię, kocham cię z całego serca i nie przestanę kochać, dopóki żyć będę. Jutro postaram się wyjaśnić ci wszystkie tajemnicę, na pewno zrozumiesz, że to nasze rozstanie było koniecznością.

— Dlaczego jutro? Dlaczego nie dziś? — pytał pieszczotliwie.

— Gdyż ciężko mi mówić o tym, co nas dzieli. Jutro powie to sama rzeczywistość. Karlosie, nie narzekajmy na przeznaczenie, cieszmy się, iż nasze serca należą do siebie. Rozłąka… ale… musi… nastąpić — mówiła ledwo słyszalnym, urywanym głosem. — Nie dajmy się unieść namiętności, pozwól mi teraz mówić o tym co mnie tu sprowadza.

Duszą Sternau’a miotały inne uczucia, lecz zmusił się do spokoju. Opowiedziała cały przebieg choroby hrabiego, a na koniec rzekła:

— Hrabia zdecydował się na operację i rozkazał synowi, hrabiemu Alfonso, przybyć z Ameryki, aby go jeszcze raz ujrzeć i aby dziedzic majątku obecny był na wypadek nieszczęścia. Hrabianka była bardzo małym dzieckiem, kiedy ostatni raz widziała odjeżdżającego brata. Szesnaście lat przeszło i teraz z całego serca cieszyła się z jego powrotu. Przybył wreszcie, ona wybiegła naprzeciw aby go uściskać, ale zrobił tylko jeden krok. Pozostała sama z wyciągniętymi ramionami. Ten, który przed nią stał nie śmiał jej dotknąć, nie wiedziała dlaczego, lecz jakieś wewnętrzne przeczucie mówiło jej, że to nie spojrzenie, nie głos jej brata. Oblicze jego było obce, a słowa zdradzały bezwzględność.

Od tej pory codziennie go śledziłam i mojej uwadze nie uszły spojrzenia rzucane przez Alfonso hrabiemu. Każde takie spojrzenie mówiło: „ja czekam na twoją śmierć!”. Hrabianka poczuła trwogę i poprosiła mnie, abym napisała do pana.

— Zrobię co w mojej mocy. Operacja ma się odbyć jutro?

— Tak, już się nie da odłożyć.

— O której?

— Słyszałem, że o jedenastej.

— Czy będę mógł widzieć przedtem hrabiego i porozmawiać z nim?

— Z pewnością, jeżeli każe się pan wcześniej zaprowadzić do hrabianki.

— Kiedy raczy mnie przyjąć?

— Proszę przyjść o dziewiątej. Czy operował pan kiedyś kamienie?

Sternau uśmiechnął się lekko.

— Bardzo często, seniora. Sądzę nawet, iż uchodzę w tej dziedzinie za specjalistę?

— Czy ta operacja jest niebezpieczna?

— Muszę najpierw zbadać chorego, wcześniej trudno wystawiać diagnozę. Poczekajmy do jutra.

— Dobrze. Mam do pana całkowite zaufanie. Tylko pan może przynieść ratunek, jeżeli w ogóle jest to możliwe.

Wstała a Sternau zapytał smutno:

— Odchodzisz, seniora?

— Tak, łatwo spostrzegą moją nieobecność. Przyjdzie pan o dziewiątej?

— Oczywiście. Czy mogę ci towarzyszyć, seniora?

Zarumieniła się i odrzekła:

— Proszę, chodźmy razem w stronę zamku.

Szli w milczeniu, ale tym głośniejsze było bicie ich serc. Karlos miał wrażenie, że obok niego kroczy jakaś boginka, którą mu tylko ubóstwiać wolno. Gdy stanęli przed bramą parku, aby się pożegnać poczuł gorąco w swym sercu i wyciągniętą ku niemu rączkę przycisnął do piersi, lecz nie odważył się dotknąć jej ustami.

— Dobranoc, Karlosie — rzekła. — Proszę odpocząć po długiej podróży.

— Odpocząć? — spytał. — Moja dusza nie zazna spokoju, chyba, że w grobie. Dobranoc, seniorita!

Chciał odejść, lecz ona ujęła jego dłoń, przystąpiła do niego i oparła swą głowę na jego ramieniu. Poczuł jej gorącą, pełną pierś przylegającą do jego serca i ledwie słyszalną prośbę:

— Karlosie, przebacz mi i nie bądź nieszczęśliwy!

Teraz Sternau objął ją obiema rękami, przycisnął silniej do siebie i szepnął:

— Jakże mogę być szczęśliwy, jeżeli ty, moje światło, moja gwiazda, moje słońce — nie chcesz mi przyświecać!

— Nasze serca nie rozstaną się nigdy. Bóg z tobą!

Po tych słowach opuściła go i weszła do pałacowego parku. Sternau stał i słuchał dopóki nie ucichł szelest jej kroków.

 

* * *

 

Prawie w tym samym czasie, w zamku prowadzono tajemniczą rozmowę.

Zebrane tam towarzystwo opuszczał właśnie senior Gasparino Kortejo, wychodząc rzekł swym zimnym, ostrym głosem:

— A więc pan uważa, że operacja bez wątpienia doprowadzi do śmierci?

— Ani przez chwilę w to nie wątpię.

— Czy koledzy pański nie sprzeciwią się?

— Nie odważą się być innego zdania od niż ja. Przecież pan wie, że moje zdanie w świecie chirurgów liczy się najbardziej — padła dumna odpowiedź.

— Dobrze. Ale musisz pan przekonać hrabiego, że to jedyny ratunek.

— Naturalnie.

— No to, umowa stoi. Operacja odbędzie się — tak aby hrabianka o niczym nie wiedziała — już o ósmej rano. Wynagrodzenie otrzyma pan w moim mieszkaniu w Manresie. Dobranoc!

— Dobranoc.

Adwokat nie poszedł jednak do swego pokoju, lecz do siostry Klarysy i po wejściu zaryglował drzwi za sobą.

Dama klasztorna nosiła zwykle czarny, zakonny ubiór, teraz miała na sobie jednak jasną nocną koszulę, której mogłaby jej pozazdrościć niejedna tancerka.

Była to kobieta około pięćdziesięcioletnia, silnej budowy, o ostrych rysach twarzy i lekkim zezie.

— Witaj senior — rzekła siadając z bezwstydną kokieterią na atłasowej otomanie. — Czekam na ciebie, jak sprawy stoją?

— Bardzo dobrze — odrzekł siadając obok niej — Chirurg się zgodził.

— A więc Bóg kierował jego sercem, abyśmy owoce naszej długiej wstrzemięźliwości wreszcie spożywać mogli. Będzie cięcie śmiertelne?

— Z całą pewnością.

— A więc nic nie może zmienić biegu rzeczy — mniemała pobożnie, zawracając oczy. — Życzę hrabiemu, aby Bóg uwolnił go od cierpień. Czy hrabianka nie będzie znowu stała na przeszkodzie?

— Tym razem nie, moja kochana. Ona myśli, że operacja odbędzie się o jedenastej, tymczasem my zarządziliśmy operację na ósmą rano. Hrabia będzie już na tamtym świecie, gdy jego córka nie skończy nawet porannej toalety.

— A hrabia Alfonso? — pytała mrużąc ruchliwe oczy.

— Ten jest całkowicie po naszej stronie.

— Rzeczywiście, rzeczywiście. Bezbożny świat ani się domyśla, ani nigdy na to nie wpadnie, że tak wspaniale to wszystko sobie wykombinowaliśmy. Kochaliśmy się, Gasparciu, ale nie mogliśmy się pobrać. Ja byłam córką dumnego hidalga, a ty normalny golec. Gdybyś nie wpadł na pomysł zamiany, to musielibyśmy dziecko naszej miłości pozbawić życia, a tak, zajął miejsce hrabiego Alfonso, którego wysłano z bratem do Meksyku. Teraz jesteśmy rodzicami hrabiego i jutro będziemy rozporządzali milionami rodziny Rodrigandów. Chodź, do mnie zapomnijmy o tym, że nie mogłam zostać twoją żoną.

Sternau nie mógł spać. Spotkanie z kochaną dziewczyną wzburzyło w nim krew i spędziło z oczu sen. Całą noc spacerował po swoim pokoju. O świcie wyszedł i kazał sobie osiodłać muła. Jechał bez kierunku i bez celu. Wkrótce zobaczył przed sobą Manresę, zboczył więc na drogę prowadzącą do zamku Rodriganda.

Stała tam samotna oberża, przed którą uwiązany był osiodłany koń, znak, że jakiś przybył jakiś gość. Sternau wstąpił do środka i tam zobaczył siedzącego przy stole mężczyznę, a obok niego leżącą torbę z narzędziami chirurgicznymi. Był to lekarz z Manresy, który miał asystować przy operacji hrabiego, a teraz prowadził ożywioną rozmowę z gospodarzem.

— A więc jedzie pan doktorze, do hrabiego?

— Tak, przecież to już mówiłem — odrzekł.

— Czy dojdzie dzisiaj do cięcia?

— Na pewno.

— Kiedy?

— O ósmej rano.

— Mnie się zdaje, że hrabianka znowu nie pozwoli.

— A, tej nie będziemy pytać. Powiedziano jej zresztą, że operacja rozpocznie się dopiero o jedenastej.

— Myśli pan, że biedny hrabia wyzdrowieje?

— Tak… i… nie… kto to wie!

Sternau miał dosyć. Prędko wypił kawę, zapłacił i opuścił gospodę, niczym nie dając po sobie poznać, jak ważna była dla niego prowadzona rozmowa. Galopem pędził do domu.

Wziął instrumenty i biegiem udał się w kierunku zamku. Brama, przed którą rozstał się wczoraj ze swoją ukochaną była otwarta. Sternau wszedł do parku i szybkimi krokami podążył do zamku.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin