POCZUCIE WSTYDU
Dyskutowaliśmy w naszej młodzieżowej grupie na temat, co wspólnego ma wstyd z moralnością. Jedni twierdzili, że są to związki czysto przypadkowe: ktoś na przykład wstydzi się tego, że pochodzi ze wsi albo że ma pryszcza na nosie, lub -- za przeproszeniem -- zaburczało mu w brzuchu; a jeśli wstydzimy się zła, to też z tym nie jest tak prosto, bo czasem człowiek mało się przejmuje wielkim świństwem, a rumieniec wstydu obleje go z powodu małego grzeszku. Strona przeciwna zarzucała nam, że skupiamy się na przykładach z marginesu, bo w istocie rzeczy poczucie wstydu chroni człowieka przed nagannym postępowaniem. Zaplątaliśmy się w tej dyskusji i w końcu postanowiliśmy zwrócić się do Ojca z prośbą o zabranie głosu na ten temat.
Zapewne podczas Waszej dyskusji zadawaliście sobie również pytania, na czym polega wstyd fałszywy, a na czym pruderia, co to jest bezwstyd i dlaczego wstydzimy się niekiedy również za innych. Być może uświadomiliście sobie także, iż wstydzimy się wobec innych, ale również wobec samych siebie i wobec Boga. Problem jest rzeczywiście bogaty i złożony.
Cały ten bogaty rozgardiasz da się stosunkowo łatwo uporządkować, jeśli uświadomimy sobie fundamentalną celowość poczucia wstydu. Otóż wstydzimy się wszystkiego, co obiektywnie lub w oczach drugiego, albo też tylko w moim własnym mniemaniu -- pomniejsza moją wartość i godność; wszystkiego, co czyni mnie niegodnym szacunku lub śmiesznym. Właśnie dlatego wstydzimy się również rzeczy moralnie neutralnych, na przykład gospodyni wstydzi się z powodu przesolonej zupy, a chłopakowi wstyd, że jego dziewczynie brakuje dwóch przednich zębów. Z tego samego powodu staram się ukryć braki mojej urody, niektóre czynności fizjologiczne, brak towarzyskiej ogłady itp., wydobywam zaś na jaw te swoje cechy i umiejętności, które -- jak sądzę -- przedstawią mnie w korzystnym świetle albo przynajmniej pozwolą mi zginąć w tłumie i nie wyróżniać się negatywnie.
Jednak rzeczy moralnie neutralnych prawie nie wstydzimy się wobec swoich najbliższych. Wobec mojej matki, żony czy dziecka nie wstydzę się, że jestem rano nie ogolony ani moich nóg cienkich jak patyki, ani łaty na mojej koszuli. Te okoliczności nie poniżają mnie bowiem w oczach moich najbliższych; moja godność nie ucierpi na tym, że dzieci zobaczą mnie w połatanej koszuli.
Wstyd szczególnie powinien nas bronić przed postawami i postępkami nagannymi moralnie. Bo złe czyny i postawy szczególnie uderzają w naszą godność. Dlaczego jednak małe zło bardziej nas czasem zawstydza niż zło niewspółmiernie większe? Ktoś wstydzi się (słusznie zresztą) wylegiwać leniwie w łóżku, a nie wstydzi się brutalnie walczyć o swoje, nie zważając na cudzą krzywdę. Ktoś inny zapadłby się pod ziemię ze wstydu, kiedy go przyłapią na kradzieży pęczka rzodkiewek, a nie wstydzi się porzucić żony z małymi dziećmi. Jeszcze inny wstydzi się (chwała Bogu!) siedzieć w tramwaju, kiedy obok stoi staruszka, a nie wstyd mu rodzonej matki wypędzić do domu starców. Jak wytłumaczyć ten brak proporcji między poczuciem wstydu a obiektywnym powodem do wstydu?
Na tym właśnie polega bezwstyd: że ktoś nie wstydzi się tego, czego wstydzić się powinien. Bezwstyd zwykle bierze się stąd, że człowiek zatracił prawdziwe poczucie godności: nie umie już wstydzić się swoich grzechów ani wobec siebie, ani wobec Pana Boga. Co najwyżej, wstydzi się jeszcze wobec innych ludzi -- ale tylko tego, czego nie da się przed nimi ukryć, i tylko tego, co ludzie uważają za zło. Dlaczego mam się wstydzić gangsterstwa w drodze do kariery, jeśli po osiągnięciu sukcesu nie tylko nie grozi mi pogarda, ale przeciwnie, stanę się przedmiotem podziwu, nadskakiwań i zazdrości? Co to za wstyd porzucić żonę i dzieci, jeśli to nie podoba się tylko ludziom, na których opinii mi nie zależy?
Widzimy więc, że zdolność do wstydu, tak jak każdy inny dar Stwórcy, wymaga pracy duchowej, aby nie uległa wynaturzeniu i przyniosła właściwe sobie owoce. Ponieważ istota mojej godności leży we mnie a nie w oczach moich bliźnich, pierwszą i podstawową formą bezwstydu powinien być wstyd wobec samego siebie i wobec Pana Boga. Zaś głównym powodem wstydu powinno być to wszystko, co może obrazić lub już obraża moją godność. Wstyd wobec bliźnich jest dopiero następną, pomocniczą zaporą przed złem, jakie mógłbym popełnić.
A my często wstydzimy się wyłącznie przed ludźmi, i to jedynie przed tymi, których znamy i na których nam zależy. Podam przykład. Jestem urzędnikiem i bardzo niegrzecznie załatwiam swoich klientów albo niemiłosiernie rozpycham się łokciami, żeby tylko dostać się do autobusu -- i nagle spostrzegam, że patrzy na mnie mój znajomy, który może nie wyobrażał mnie sobie w tak niechlubnej roli. Robi mi się głupio i zaczynam wychodzić ze skóry, żeby jakoś zatrzeć złe wrażenie, jakie zrobiłem. O czym świadczy ta sytuacja? Czyżby tylko ludzka opinia była kryterium moralności mojego postępowania?
Mój bezwstyd może się posunąć tak daleko, że nie krępuję się czynić zła nawet w obecności najbliższej sobie osoby, zwłaszcza jeśli ona jest równie bezwstydna jak ja. Św. Augustyn słusznie chyba mówił, że bezwstydne traktowanie żony jest większym jeszcze grzechem niż takie samo zachowanie się wobec prostytutki. To naprawdę dużo większa demoralizacja, niż niekiedy się nam wydaje -- z własnej żony czynić przedmiot użycia. Albo wspólnie z najbliższymi sobie ludźmi zastawiać sidła na bliźniego. Albo obmyślać kłamstwo wspólnie z przyjacielem. Jeśli nawet obecność najbliższych nie onieśmiela mnie w czynieniu zła, jest to znak, że ostatni już wał przeciwpowodziowy został w moim sumieniu uszkodzony.
Jeśli człowiek sam nie wstydzi się swojego zła, ale wstydzi się go wobec ludzi, popada zwykle w pruderię i przedmiotem jego głównej troski stają się pozory. Sam wstyd wobec ludzi -- to zazwyczaj motyw zbyt słaby, żeby zmieniać istotnie swoją moralną postawę. Wobec tego człowiek pozostaje wewnątrz bezwstydnikiem, a na zewnątrz -- czasem nawet we własnym mniemaniu -- stara się uchodzić za kogoś przyzwoitego. Na przykład nieuczciwy rzemieślnik udaje życzliwość wobec klientów, a w rzeczywistości niemiłosiernie ich obdziera. Chłopak szepce dziewczynie piękne słówka o miłości, a bardziej chodzi mu o to, żeby zaspokoić swoją "potrzebę seksualną". Zadawaną zaś komuś krzywdę często tłumaczymy, że "to dla jego dobra". Kiedy indziej gorszymy się cudzą niemoralnością, a jednocześnie sami nie jesteśmy lepsi, tyle tylko, że lepiej potrafimy się ukryć ze swoimi grzechami. Denerwuje nas cudze brakoróbstwo, zwłaszcza jeśli padamy jego ofiarą, ale to nie przeszkadza nam swoich własnych obowiązków wypełniać byle jak. Otóż każdy bezwstyd wymaga takiego otrzeźwienia, przejrzenia, nawrócenia, o jakim wspomina Apostoł Paweł: "Jaki pożytek mieliście z tych czynów, których się teraz wstydzicie? Przecież końcem ich jest śmierć" (Rz 6,21).
Wspomnijmy jeszcze o jednym, bardzo szczególnym rodzaju wstydu: niekiedy jakby wstydzimy się dobra, które czynimy. Wstyd ten co najwyżej drugorzędnie płynie z obawy, że może być ono źle zrozumiane i ludzie posądzą mnie o faryzejskie obnoszenie się ze swoimi cnotami. Wstydliwe ukrywanie się z dobrem wynika raczej z przekonania, że moje dobro zbyt dobrze by o mnie świadczyło, bo w rzeczywistości jest we mnie zbyt wiele ciemnych stron, których ludzie we mnie nie widzą. Ponadto mamy słuszną chyba intuicję, że dobro, zbyt jawnie wystawione na widok, jakby więdnie. Sam Pan Jezus nakazywał nam przecież, "abyśmy sprawiedliwości naszej nie czynili przed ludźmi po to, żeby nas ludzie widzieli" (Mt 6,1).
Istnieje również wstyd fałszywy. Św. Paweł wdzięczny był Onezyforowi, że "się kajdanów jego nie wstydził" (por. 2 Tm 1,16). Przed wstydem zaliczenia do przestępców z powodu wierności dobru przestrzegał Apostoł Piotr: "Nikt z was niech nie cierpi jako morderca albo złodziej, albo złoczyńca, albo jako nieuczciwy zarządca. Jeśli jednak cierpi jako chrześcijanin, niech się nie wstydzi, ale niech Boga wychwala w tym imieniu" (1 P 4,15n). Tak samo rodzice nie powinni się wstydzić swojego upośledzonego dziecka, bo tylko wtedy ich poświęcenie, pełne szacunku dla człowieczej godności dziecka, stanie się ważną lekcją człowieczeństwa dla wielu postronnych świadków ich nieszczęścia. Również w wielodzietności doprawdy nie ma nic wstydliwego. Na szczęście mijają zresztą już złe czasy, kiedy opinia społeczna piętnowała wielodzietność niemal jak przestępstwo, a rodzice, obarczeni gromadką dzieci, musieli znosić ironiczne uśmieszki i niewybredne epitety.
Na koniec postawmy pytanie szczególnie ważne: Czy my jeszcze umiemy z powodu naszego zła wstydzić się wobec Boga? Czy w momentach, kiedy uświadamiamy sobie bezsens naszych bezbożnych nadziei, jesteśmy zdolni "zawstydzić się jak złodziej, którego złapano na gorącym uczynku" (Jr 2,26)? Czy ktoś modli się dzisiaj w imieniu całej ludzkości w duchu modlitwy Ezdraszowej: "Boże mój, bardzo się wstydzę podnieść oblicze swoje do Ciebie, albowiem przestępstwa nasze wzrosły powyżej głowy, a wina nasza sięga aż do nieba"? (Ezd 9,6) Niestety, często nawet nasze modlitwy są bezwstydne: "Bo ten niebacznie i bez wstydu prosi, który rzeczy przeciwne swej prośbie czyni... Gdy kto prosił do siebie przyjaciela, a jego by u siebie nieprzyjaciela przechowywał, azali by wstyd miał i uprzejmość w prośbie swojej?" -- pytał ksiądz Skarga w pierwszym Kazaniu Sejmowym.
„Kość z moich kości i ciało z mego ciała”. Słowa te odsłaniają niezwykłe znaczenie ciała dla ukonstytuowania tożsamości człowieka, a zarazem w tym ciele ugruntowanej więzi, łączącej mężczyznę i kobietę. Przez ciało, zewnętrznie wyraża się człowieczeństwo człowieka. Ciało objawia człowieka. „Owa jedność poprzez ciało wskazuje od początku nie tylko na ciało, ale na wcieloną komunię osób”. Męskość i kobiecość oznacza nowe poczucie sensu własnego ciała - poczucie wzajemnie wzbogacające.
Człowieczeństwo, jako komunia osób. Kobieta i mężczyzna zamieszkując razem dają do zrozumienia, że ta jedność jest owocem wzajemnej, wolnej decyzji bycia ze sobą i dla siebie. Chodzi o wzajemne posiadanie siebie, wzajemne poznanie i wzajemny zachwyt. Mężczyzna kobiecie i kobieta mężczyźnie odsłania swe osobowe bogactwo, wyrażając gotowość oddania się bez reszty, a zarazem gotowość pełnego przyjęcia drugiej osoby.
Nagość, oznacza jakby nieobecność tego, co mogłoby zakłócić pełnię tej wzajemnej, osobowej wymiany darów. Nagość w Księdze Rodzaju, nie zna wewnętrznego pęknięcia i przeciwstawienia pomiędzy tym, co duchowe, a tym, co zmysłowe, tak jak nie wykazuje pęknięcia i przeciwstawienia pomiędzy tym, co po ludzku osobowe, a tym, o czym w człowieku stanowi płeć: co męskie i kobiece.
Nagość, ukazująca nie tylko oblubieńcze znaczenie ciała ludzkiego, ale wspólnotowy sens osobowego życia w ogóle, odsłania także płodność właściwą tej komunii ludzkich osób. Płodność ta nie ogranicza się do cielesnego wymiaru ludzkiego bytowania.
Grzech: zamiana daru na pożądanie i posiadanie. Szatan sugeruje, że Stwórca - z nie zrozumiałych dla człowieka powodów - raczej ogranicza mu swobodę życia, niż ją daje i gwarantuje. Wiedza o dobru i złu ma to do siebie, że przychodzić może tylko od Boga: Tego, który „jeden jest Dobry”. Kto usiłuje zdobyć ją na własną rękę, ten otrzyma owoce zepsute: zepsute przez swą zachłanność, pychę, która nie chce uznać, że człowiek nie jest Bogiem i o tym, co Boże, dowiedzieć się może tylko od Boga.
Przekraczając Boży zakaz pierwsi rodzice poznali raczej zło, niż dobro; może na tym polegało waśnie zepsucie tego owocu. Zło zalęgło się najpierw w ich sercach. Zapomniawszy o tylu dowodach Bożej miłości, zamienili z tejże miłości płynącą bojaźń Bożą na strach, będący skutkiem ich nieposłuszeństwa. Kiedy wyszła na jaw ich wina, mężczyzna próbuje w całości zrzucić ją na swą towarzyszkę - i na samego Boga. Jakże daleko są te słowa, od słów zachwytu i wdzięczności, jakie wykrzyknął Adam ujrzawszy po raz pierwszy Ewę.
Ale też nagle dla obojga, nagość zaczyna być problemem. Gdy tylko spożyli owoc. Poznanie, jakie stało się ich udziałem, rzuciło cień na tę przejrzystość wzajemnego oblubieńczego obdarowania, którego znakiem było to, iż „byli nadzy i doznawali wstydu”. Musiało rzucić cień, skoro miejsce daru, zajęło posiadanie. Zbyt głęboko w sercu zaszła ta zmiana, by mogła nie rzutować na ich wzajemne odniesienie, w tym także na odniesienie do własnej cielesności. Pojawił się wstyd. Uświadomili sobie, że ciało, zamiast odsłaniać całe bogactwo osoby, może je przesłaniać, może zatrzymywać na sobie wzrok kierowany pożądaniem posiadania ciała, a nie zjednoczenia osób poprzez ciało.
„Spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski”, chroniące te części ciała, które nie z powodu nieczystości cielesnych organów, ale z powodu nieczystego spojrzenia, najbardziej są narażone na pożądliwe, uprzedmiotawiające traktowanie przez innych. Sprowadzenie ciała do przedmiotu użycia, oznacza redukcję do poziomu cielesnego samego człowieka, który nie tylko jest w ciele, ale który jest poprzez swe ciało.
Po grzechu, trudno pojednać się z Bogiem, trudno spotkać się w miłości z drugą ludzką osobą, trudno odbudować harmonię w sobie i wokół siebie. Trwa nadal w człowieku zmaganie: pomiędzy złem, które poznał „źle” i aż nadto boleśnie, a dobrem, którego dzięki Bogu całkowicie nie zapomniał. Trwa zmaganie o jego miłość: o odzyskanie zdolności do miłowania, bo tylko przez życie w niej i nią, człowiek może spotkać Boga, który jest Miłością. Trwa więc zmaganie, o odzyskanie oblubieńczego sensu ciała, który nie został przez grzech bez reszty zagubiony, ale ciągle bywa zniekształcany lub porzucany.
Gra o sens miłości i ciała w niej jest poniekąd grą o wszystko. Poddanie się potrzebom seksualnym, zamienia miłość człowieka (dar), na pożądanie, nawet jeśli nadal chce się je nazywać miłością; zamienia uszczęśliwiającą ich wolność daru z siebie - na przynoszące pustkę i zmęczenie - poddanie się w niewolę własnych popędów.
Pornografia, zniewolenie przez bezwstyd. Intencja producenta pornografii idzie w kierunku przeciwnym, niż „intencja wstydu”. O ile funkcja wstydu polega na tym, by ochronić osobową godność człowieka poprzez osłonięcie tych części ciała, które są szczególnie na naznaczone grzeszną pożądliwością wzrok, o tyle pornografia zmierza właśnie do ich odsłonięcia, obnażenia i eksponowania - i to w taki sposób, żeby narzucić odbiorcy sprowadzenie ciała do poziomu artykułu zaspokajającego jego seksualną pożądliwość. Na tym waśnie polega bezwstyd.
W małżeństwie nagość odzyskuje niejako swe pierwotne znaczenie: małżonkowie traktują wzajemnie swe ciało, zgodnie z jego jedynym sensem i przeznaczeniem: jako objawiające osobę. Miłość małżeńska gwarantuje ten respekt dla osoby, na...
suwka77