S.Michalkiewicz - Majchry potężnych szermierzy.pdf

(242 KB) Pobierz
Stanisław Michalkiewicz: Majchry potężnych szermierzy
Stanisław Michalkiewicz: Majchry potężnych szermierzy
Niedziela, 28 Luty 2010 17:01
W oczekiwaniu na ostateczne zwycięstwo w konflikcie polsko-białoruskim, kiedy pani Andżelika
Borys przywiedzie do Warszawy znienawidzonego prezydenta Aleksandra Łukaszenkę, niczym
w 1611 roku hetman Stanisław Żółkiewski rosyjskiego cara Wasyla Szujskiego, by na Zamku
Królewskim złożył hołd Zygmuntowi III. Nawiasem mówiąc, to właśnie było przyczyną, dla której
Rosjanie przez prawie trzydzieści lat sprzeciwiali się odbudowie tego Zamku, a kiedy już
Gierek, w ramach podlizywania się polskiemu społeczeństwu, zgodził się na jego odbudowę,
cenzura zakazała używania nazwy „królewski”, w związku z czym Zamek był tylko
„Warszawski”.
A skoro już mowa o Rosjanach, to doszło do kompromitującego skandalu w związku z
zaplanowanymi na wiosnę uroczystymi obchodami 70 rocznicy zbrodni katyńskiej. Jak
wiadomo, zimny rosyjski czekista Putin nie tylko zapowiedział swoja tam obecność, ale zaprosił
tam też premiera Tuska. Na takie dictum prezydent Kaczyński oświadczył, że on też pojedzie.
Tymczasem niedawno rosyjski ambasador oświadczył, że Ambasada żadnej oficjalnej
wiadomości w tej sprawie od prezydenta Polski nie dostała. Na to Kancelaria – że stosowne
pismo zostało „przygotowane”, nie tylko zresztą do Ambasady, ale i do Ministerstwa Spraw
Zagranicznych, wyrażając zarazem zdumienie, że rzecznik MSZ pan Paszkowski oświadczył, iż
ministerstwo nie zostało o prezydenckim zamiarze wyjazdu do Katynia powiadomione. Pan
Paszkowski zaprzeczył, żeby kiedykolwiek coś takiego oświadczył i dodał, że zgodnie z
protokołem Kancelaria powinna za pośrednictwem MSZ zawiadomić o tym prezydenta Rosji, a
nie rosyjską ambasadę. Jak tam było naprawdę – tego już się pewnie nie dowiemy, bo kiedy
dziennikarze zwrócili uwagę, że nasi zacietrzewieni partyjnictwem mężykowie stanu tańczą tak,
jak im zagra już nawet nie Putin, tylko rosyjski ambasador minister Sikorski uciął tę rozwojową
dyskusję oświadczeniem, że MSZ „pomoże” prezydentowi Kaczyńskiemu w realizacji jego
zamiaru. I tylko nie wiemy, czy odwołanie pani Ewy Juńczyk- Ziomeckiej w środę 24 lutego i jej
wyjazd do Nowego Jorku, gdzie ma zostać konsulem, ma jakiś związek z tym skandalem, czy
jest nagrodą za dobre sprawowanie.
W odróżnieniu od listów „przygotowanych” w Kancelarii Prezydenta do wysyłki do rosyjskiej
ambasady, list adresowany do premiera Tuska na szczęście doszedł, dzięki czemu mogliśmy
się dowiedzieć, co właściwie pan prezydent zarzucał Radosławowi Sikorskiemu. To znaczy –
moglibyśmy, gdyby pan prezydent o tym napisał. Niestety powołał się tylko na rozmowę z
premierem Tuskiem sprzed ponad dwóch lat, wyrażając na koniec niechęć do wciągania
„autorytetu prezydenta” w wewnątrzpartyjne rozgrywki Platformy Obywatelskiej przed mającymi
się tam odbyć prawyborami kandydata na kandydata tej partii na tubylczego prezydenta.
Rzeczywiście, premier Tusk zwrócił się do prezydenta Kaczyńskiego z prośbą o dostarczenie
informacji o ministrze Sikorskim, ale dopiero potem, jak prezes PiS Jarosław Kaczyński w
wywiadzie na „Newsweeka” powiedział, że na ministrze Sikorskim ciążą jakieś tajemnicze a
poważne zarzuty, o których wie między innymi prezydent. Jeśli zatem ktoś już „wciągnął
autorytet prezydenta” w wewnątrzpartyjne rozgrywki PO, to był to wirtuoz intrygi Jarosław
Kaczyński.
Ponieważ prezydent Lech Kaczyński nie jest aż takim wirtuozem intrygi jak prezes Jarosław
Kaczyński, a z obfitości serca usta mówią, wypada nam rozebrać sobie z uwagą powody, dla
których prezes PiS jednak zaangażował nie tylko siebie osobiście, ale pośrednio również
„autorytet prezydenta” w te wewnętrzne rozgrywki w Platformie Obywatelskiej. Zanim jednak
1 / 3
250343138.002.png
 
Stanisław Michalkiewicz: Majchry potężnych szermierzy
Niedziela, 28 Luty 2010 17:01
przystąpimy do tego rozbioru, wypada zwrócić uwagę na jeszcze inny incydent, bo dopiero on
pozwoli nam nie tylko ujrzeć owe powody we właściwym świetle i proporcjach, ale również –
pokazać przygnębiający aspekt międzynarodowy tubylczych wyborów prezydenckich w Polsce.
Oto Helsińska Fundacja Praw Człowieka, na co dzień kolaborująca z wiedeńską Agencją Praw
Podstawowych, finansowaną z budżetu Unii Europejskiej, w której zarówno kierownikiem
politycznym, jak i płatnikiem netto nadal pozostają Niemcy, na podstawie zapisów Polskiej
Agencji Żeglugi Powietrznej wykryła, że samoloty CIA jednak latały do Polski i to co najmniej
sześciokrotnie lądując na lotnisku w Szymanach, położonym obok ośrodka razwiedki w
Kiejkutach. Ponieważ odbywało się to w okresie, gdy prezydentem był Aleksander
Kwaśniewski, a ministrem obrony – obecny kandydat na prezydenta z ramienia SLD, a nic – jak
wiemy – nie dzieje się przypadkowo, to taka informacja może skomplikować Jerzemu
Szmajdzińskiemu kampanię prezydencką, a kto wie, czy nie skłoni go nawet do przemyślenia
swego zuchwalstwa , jeśli niezależni dziennikarze dostaną rozkaz wykazania się
dociekliwością. Na razie Jerzy Szmajdziński twierdzi, że nic o żadnych lotach CIA „nie wiedział”,
w czym nie ma nic dziwnego, skoro „nie wiedział” o nich nawet szef wojskowej razwiedki
generał Marek Dukaczewski, który na przesłuchaniu przez przodującą w pracy operacyjnej oraz
wyszkoleniu bojowym i politycznym Monikę Olejnik powiedział nawet, że o tych lotach „mógł nie
wiedzieć” nawet sam pan prezydent Aleksander Kwaśniewski.
Gdyby jednak okazało się, że loty CIA „złamały prawo”, to Jerzy Szmajdziński mógłby
większość swojej kampanii spędzić na przesłuchaniach w prokuraturze – a w swoim czasie
Włodzimierz Cimoszewicz wycofał się ze znacznie lżejszego powodu, jakim były opowieści pani
Jaruckiej. A kiedy mogłoby się okazać, iż zostało „złamane prawo”? Ano wtedy, gdyby premieru
Tusku ktoś wydał taki rozkaz, albo przynajmniej go „namówił”. A ponieważ wiemy, że na
przykład premiera Tuska Nasza Złota Pani Aniela „namówiła” nawet do rezygnacji z wysunięcia
swojej kandydatury w wytęsknionych wyborach prezydenckich, to cóż dopiero – do energicznej
reakcji na „złamane prawo”? Nie sądzę, żeby musiała premiera Tuska długo do tego
„namawiać”, zwłaszcza gdyby Jerzy Szmajdziński okazał się mało kumaty i z wyścigu
prezydenckiego się nie wycofał. Wygląda zatem na to, że za odkryciem dokonanym przez
Helsińską Fundację Praw Człowieka mogła dyskretnie stać Nasza Złota Pani Aniela,
oczyszczając z ten sposób przedpole dla swojego faworyta.
Tym faworytem wydaje się marszałek Bronisław Komorowski, bo kiedy tylko rozległy się wieści
o odkryciu dokonanym przez Helsińska Fundację, odezwały się nożyce nie tylko w osobie posła
Palikota, nie tylko w osobie minister Pitery, nie tylko w osobie byłego prezydenta naszego
państwa Lecha Wałęsy - ale przede wszystkim – w osobie Władysława Bartoszewskiego, który
jak coś powie, to tak, jakby powiedziała to sama Nasza Złota – a wszyscy jednogłośnie
odradzali ministru Sikorskiemu kandydowanie w tegorocznych wyborach. Może kiedyś, hen, w
2020 roku, to i owszem – ale teraz to najlepszy jest marszałek Bronisław Komorowski. I co
Państwo powiecie? Marszałek Komorowski od razu zaczął wygrywać w sondażach – a kto wie,
czy do końca marca, kiedy to głosowanie w prawyborach ma się zakończyć, nie uzyska nawet
stu procent poparcia?
Skoro w tej sytuacji domyślamy się, iż w marszałku Bronisławie Komorowskim, jako kandydacie
na tubylczego prezydenta musiała upodobać sobie Nasza Złota Pani Aniela, to na co w takim
2 / 3
250343138.003.png
 
Stanisław Michalkiewicz: Majchry potężnych szermierzy
Niedziela, 28 Luty 2010 17:01
razie liczy minister Radosław Sikorski? Oczywiście liczy na demokrację i wszyscy to oczywiście
rozumiemy, ale tak naprawdę? A tak naprawdę, to możemy się tego domyślić na podstawie
sposobu w jaki Jarosław Kaczyński postanowił włączyć nie tylko siebie, ale i prezydenta w tę
niby wewnętrzną, niby partyjną kampanię Platformy Obywatelskiej. Zwracam uwagę, że ani
Jarosław Kaczyński, ani prezydent, ani nawet nikt z PiS nie pisnął słówka przeciwko
marszałkowi Komorowskiemu, podczas gdy Sikorski robi właściwie za zdrajcę stanu, niczym
kiedyś – Józef Oleksy. Najwyraźniej Radosław Sikorski musi być postrzegany jako konkurent
Lecha Kaczyńskiego. Ale w czym właściwie mógłby z nim konkurować? Przecież członkowie
ani sympatycy PO na Lecha Kaczyńskiego głosować nie będą. Skoro jednak nie o głosy, to o
co? A o cóż by, jeśli nie o poparcie ze strony drugiego Wielkiego Brata? Radosław Sikorski,
chociaż ostatnio lawirował, a nawet się bisurmanił, to przecież nie bez kozery uchodził za
faworyta Amerykanów i nawet pan prezydent osobiście przesłuchiwał go na okoliczność
znajomości z tamtejszą szarą eminencją Ronem Asmusem. A przecież nie ma takiej rzeczy,
której nie tylko dla Amerykanów, ale i Izraela, a nawet – dla zwykłych handełesów nie zrobiłby
pan prezydent Lech Kaczyński. Z tego punktu widzenia jest oczywiste, przynajmniej w tej fazie,
w fazie układania alternatywy dla tubylczych wyborców, dla prezydenta Lecha Kaczyńskiego
największe niebezpieczeństwo przedstawia Radosław Sikorski, a nie Bronisław Komorowski.
Dlatego też wirtuoz intrygi prezes Jarosław w wywiadzie dla „Newsweeka” powiedział to, co
powiedział, uruchamiając sekwencję wydarzeń, która do rozgrywek niby to w PO wciągnęła
również „autorytet prezydenta”.
Z tych przekomarzań wyłania się obraz saskiej recydywy, kiedy to obce dwory wysuwały w
Polsce kandydatów na królów. Teraz „dwory” wolą trzymać się w dyskretnym cieniu, bo od
takich spraw mają przecież swoje razwiedki, dla których tubylcze wybory prezydenckie w
Polsce to po prostu mały pikuś. Zatem, nieco oczywiście upraszczając, ale tylko „nieco”, można
powiedzieć, że tegoroczne wybory prezydenckie rozegrają się u nas między BND i CIA.
Komentarz  •  tygodnik „Goniec” (Toronto)  •  28 lutego 2010
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec”
(Toronto, Kanada).
3 / 3
250343138.001.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin