ksiazka.doc

(600 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ISKRA ŻYCIA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                           Jest lipiec 1997 roku. W Polsce powódź. Nasze tereny w zachodniej Polsce też są zagrożone. Mówi się nawet o powodzi stulecia.

Drugi tydzień zastępuję koleżankę w pracy, Renię. Sekretariat w szpitalu jest pełen ludzi. Obaj szefowie zalatani, zabiegani a ja nie wiem, w co ręce wsadzić. Muszę napisać sprawozdanie, nadać fax, odbierać telefony i jednocześnie załatwiać interesantów. Gdyby nie stoicki spokój moich dyrektorów i miła atmosfera nie wiem jak bym sobie poradziła.

Naczelny Rogosz jest pełnym zrozumienia dla drugiego człowieka. Wszystkim chciałby pomóc. Lekarz z powołania. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Ja natomiast chcę go za wszelką cenę uchronić przed tym tłumem kotłujących się lekarzy i interesantów, którzy pozbawiają go tej jakże pozytywnej energii.

Dyrektor do spraw medycznych, Gier jest wspaniały. Jego podejście do ludzi jest już inne, chłodniejsze i z dużą rezerwą, co daje mu większy komfort psychiczny. Mówi zazwyczaj cicho i bardzo rzadko daje się wyprowadzić z równowagi.

Jest poniedziałek. Za oknem piękna słoneczna pogoda. Dyrektorzy wyszli na naradę, mam chwilę dla siebie. Myślami byłam przy córkach, Ani i Ewie, które wychowuję samotnie.

Mieszkam w Zielonej Górze, mieście położonym w zachodniej Polsce. Dwupokojowe mieszkanie zajmuje jeszcze oprócz mnie Ani i Ewy, pies Dżek i trzy koty. Dom, w którym mieszkamy to dwupiętrowa, stara poniemiecka kamienica położona przy bardzo ruchliwej ulicy. Zajmujemy mieszkanie na drugim piętrze. Oprócz nas nikt tam nie mieszka, jest tylko wejście na strych, ale rzadko, kto tam zagląda.

Z zadumy wyrwał mnie sygnał telefonu: Usłyszałam w słuchawce damski, piskliwy głos:

- Dzień dobry, czy zastałam dyrektora Rogosza.

- Nie –odpowiadam- coś przekazać?

Kobieta nie przedstawiając mi się podaje mi numer telefonu i prosi o pilny kontakt z szefem.

Dzwoniła już dzisiaj trzy razy. I ciągle to samo, wciąż podaje mi ten sam numer telefonu z prośbą o kontakt.

Wchodzi do sekretariatu moja kierowniczka pani Wanda. Towarzyszy jej Pani Ula – też kierownik, ale innego działu - siedzące za ścianą sekretariatu. Rozmawiamy o powodzi, tragedii ludzi we Wrocławiu i okolicach. Dopiero w trakcie rozmowy orientuję się, że skoro obie Panie kierowniczki już u siebie to posiedzenie musiało się skończyć.

- Pani Wando a co się dzieje z szefostwem - gdzie oni przepadli?

- Zapomniałam Pani przekazać, że zostali pilnie wezwani do Urzędu Wojewódzkiego w związku z powodzią na spotkanie ze sztabem kryzysowym. Dzisiaj najprawdopodobniej ich już nie zobaczymy.

Nie byłam zaskoczona, ale drażniła mnie sprawa wymagająca niezwłocznej decyzji. Pani Wanda w hierarchii szpitala była zaraz po dyrektorach, więc postanowiłam poprosić ją o pomoc.

-Pani Wando! Mam prośbę. Było kilka telefonów od interesantki. Intuicyjnie czuję, że jest to dość poważna sprawa. Wprawdzie ta kobieta chce rozmawiać tylko z szefem, ale jeśli wytłumaczy jej Pani powody nieobecności Dyrektora, może Pani będzie mogła jej pomóc.

- Zaraz się tym zajmę.

Podałam jej numer telefonu i podziękowałam za zajęcie się problemem.

W Szpitalu zatrudniona jestem jako maszynistka, w sekretariacie mam stałe zastępstwo. Kiedy Renia idzie na urlop to ja z przyjemnością idę ją zastępować Czuję się jak w prawdziwej rodzinie. Atmosfera jest serdeczna, poczucie humoru nie opuszcza nikogo i w nawet najbardziej napiętych sytuacjach znajdujemy wszyscy rozwiązanie.

Zostajemy z Panią Ulą same, fundujemy sobie po dobrej kawie i rozmawiamy jak zwykle o dzieciach. Pani Ula jest bardzo mądrą kobietą, starszą ode mnie i jej wskazówki dotyczące podejścia do dzieci i radzenia sobie z ich problemami są dla mnie bardzo cenne.

Nie wiem nawet, kiedy wybiła godzina piętnasta. Po umyciu szkła i posprzątaniu papierów postanowiłam zadzwonić do domu. Byłam ciekawa czy Ania wróciła już ze zbioru truskawek. Rano wstała razem ze mną i pojechała z koleżanką poza miasto na pole truskawkowe. W słuchawce telefonu cisza. Zamknęłam sekretariat i poszłam do domu.

Było gorąco, na niebie ani jednej chmurki. Szłam sobie wolno i rozkoszowałam się pięknym, gorącym dniem. Powinnam zrobić jakieś zakupy, ale wiedziałam, że Ania przywiezie truskawki, więc na pewno zrobię naleśniki. Ania tak pięknie opaliła się przez te kilka dni podczas zbioru tego owocu, że wygląda prześlicznie. Ona tego nie zauważyła, ale przez ostatni rok wyładniała, zeszczuplała. Jest bardzo szczęśliwa i to ją uskrzydla.

Do domu mam niedaleko. Ledwie otworzyłam drzwi Dżek wita mnie serdecznie. Ma już siedemnaście lat, jest staruszkiem. Mój najwierniejszy, najukochańszy przyjaciel. Kocham tego psa. Mój tata przyniósł go w siatce jako szczeniaka. Wyrósł na pięknego wilka. Drzwi od domu nie muszę zamykać na noc. Nikogo obcego nie wpuści, a w lecie siedzi sobie na korytarzu. Przepada za moim ojcem. Zdarzało się nawet tak, że parę razy urządził sobie wycieczkę do domu moich rodziców. Zimą przywiązywałam Dżeka do sanek , Ania i Ewa siadały a on je ciągnął machając przy tym z radości ogonem. Jest cudownym opiekunem.

Ogarnęłam trochę dom, dałam psu jeść, zapaliłam papierosa, przebrałam się.

- Choć Dżek, pójdziemy na spacer, może jak przyjdziemy to Ania już wróci.

Poszłam w kierunku polany gdzie często chodzę z  psem na spacery. Jest to duży dziewiczy teren pokryty trawą. Rośnie tam nawet trochę drzew owocowych, głównie śliw. Na uznanie zasługują dwa piękne dęby. Na jednym z nich ktoś powiesił gruby sznur i można go użyć jak huśtawkę. Pies biegał sobie wolno a ja siadałam pod tym pięknym drzewem

i medytowałam. Czasami brałam książkę.

Jest tak ciepło, że Dżek położył się w cieniu i nawet rzucanie przeze mnie kijka – jego ulubiona zabawa – nie jest dla niego impulsem do wstania.

Wołam do niego:

- Chodź , idziemy do domu!

Podnosi się ciężko i wracamy. Dwieście metrów przed domem spostrzegam, że Dżek jest niespokojny i ciągnie smycz bardziej niż zwykle. No tak, na pewno mój tata przyszedł i czeka na nas. Nie pomyliłam się. Stał i rozmawiał z sąsiadem. Odkąd mama odeszła i tata został sam przychodzi codziennie. Bardzo się cieszę. Tata lubi dużo mówić. Bardzo często w swoich rozmowach wraca do swojej przeszłości, wspomina swoje dawne lata, kiedy to jeszcze pracował. Oprócz tego interesuje się bieżącą sytuacją w Polsce po tych wszystkich przemianach i transformacjach politycznych. Podczas takich dyskusji wpada  w stan irytacji, wzburzenia.

- Cześć Tato – witam się z nim, ale on nie słyszy.

Jest tak pochłonięty rozmową z moim sąsiadem Jasiem, że nie reaguje na mnie. Gestykuluje przy tym, kiwa głową.

Zostawiłam go i poszłam do domu. Dżek został z ojcem.

Na korytarzu czekają na mnie trzy koty, które dopiero od wczoraj wróciły do domu. Mają świetne warunki do biegania w terenie za domem. Jest podwórko, za nim znajduje się ogródek, garaże. W lecie prawie w domu nie przebywają. Przychodzą tylko wtedy, kiedy są głodne. Co jakiś czas znajduję pod drzwiami mieszkania mysz?

Dałam im jeść. Każdy z nich lubi coś innego. Kitka i Miki preferuje surowe mięso, Kropka natomiast gotowane.

Kitka jest u nas od paru ładnych lat. Pewnego dnia szłyśmy do kościoła w pewien lutowy, zimowy poranek i przed świątynią usłyszałyśmy głośne miauczenie. Ewa od razu zaczęła wołać kici, kici i biegnąc w kierunku głośnego zawodzenia znalazła dorosłego już kota. Nie bał się wcale, podszedł do niej i pozwolił się pogłaskać. Ewa, wzięła go na ręce, spojrzała na mnie i mówi:

- Mamo, weźmy tego kota do domu, on tu zamarznie!

- Teraz idziemy na mszę, jak się skończy nabożeństwo to zabierzemy go do domu, o ile na nas zaczeka.

- Mamo, schowam go pod kurtkę i wezmę go do kościoła.

Ania próbowała wytłumaczyć siostrze, że kot zacznie w kościele miauczeć i ksiądz nas z niego wyrzuci. Zanosiło się na awanturę.

- Dziewczyny, przestańcie się kłócić, a ty Ewa zostaw kota i do kościoła.

- Mamo tak nie można – Ewa próbowała postawić na swoim.

Ja niewzruszona, zażądałam od niej odstawienie kota tam skąd go zabrała.

W kościele Ewa siedziała jak na szpilkach. Przystępowała z nogi na nogę, kręciła się, pytała czy długo jeszcze i kiedy skończy się ta msza. Ania ją uspokajała, ale młodsza siostra myślami była z kotem. Kiedy po skończonej mszy wyszłam z kościoła Ewa czekała już na nas z nowym nabytkiem na ręku? Okazała się kotką maści biało czarnej. Kiedy miała małe kociaki to w domu nie można było podnieść głosu, bo wtedy Kitka atakowała domownika? Zrywała się nagle z posłania, nasłuchiwała, która z nas krzyczy, podbiegała, syczała, a nawet gryzła. Pamiętam jak Anię goniła po całym domu aż ta zmuszona była skryć się w łazience.

Miki też do nas trafiła dzięki Ewie, która przyniosła ją ze szpitala, kiedy przychodziła do mnie do pracy. Kropka była córką Kitki i była najmłodsza.

Wyjęłam z lodówki zupę fasolową. Postawiłam na kuchence gazowej do odgrzania. Tata na pewno jest głodny, pomyślałam, chętnie ją zje. Stała w lodówce parę dni i nie było amatorów do jej spożycia.

Zarobiłam ciasto na naleśniki. Stałam przed nim i zastanawiałam się czy usmażyć je teraz czy jak wróci Ania z truskawkami. Postanowiłam je smażyć zaraz i z gotowymi zaczekać na Anię i ojca. Było późno, kiedy przyszli.

Ania była bardzo zmęczona, ale zadowolona z zarobionych pieniędzy. Z dziadkiem obrali truskawki z szypułek, umyli i usiedli do kolacji.

Tata jak zwykle po jedzeniu poszedł do dużego pokoju włączył telewizor i oglądał wiadomości. Słyszałam jak komentował i coś sam do siebie mówił.

Spojrzałam na Anię.

- Ania, nie wydaje Ci się, że dziadek źle wygląda.

- Tak, ale co zrobisz jak on nie chce przyjmować leków. Gdyby można je rozpuścić i po cichu dziadkowi podać.

- Ja też widzę, że coś jest nie tak.

- Mamo, dziadek ma apetyt a to, że do siebie mówi to sprawa wieku. Jest szczęśliwy, więc go zostawmy w spokoju.

- Martwię się dziadkiem.

- Niepotrzebnie – stwierdziła -.

- A teraz – Ania ziewa – idę do wanny i spać. Jutro muszę wstać razem z tobą i do pracy.

Tata zaraz po wiadomościach poszedł do domu, wziął ze sobą Dżeka i obiecał, że jutro go przyprowadzi. Odprowadziłam go, weszłam razem z nim do mieszkania, trochę mu tam ogarnęłam i zdałam sobie sprawę, że muszę znowu przyjść i generalnie posprzątać.

Wieczorem zadzwoniła Ewa, z wiadomością, że wyjeżdża na Mazury i będzie z nami w kontakcie.

Rano kiedy przyszłam do pracy wpada do sekretariatu moja kierowniczka:

- Pani Danko! Jak tylko Szef Rogosz przyjdzie proszę połączyć go z tym numerem telefonu, który wczoraj mi Pani dała abym się rozeznała w sprawie? Okazało się, że to był numer do Zakładu dla Dzieci Głęboko Upośledzonych prowadzonego przez siostry zakonne w Kunicy za Sulechowem. Teren ten jest zagrożony powodzią. Zmuszeni są się ewakuować. Szpital w Sulechowie może przyjąć tylko część dzieci. Dyrektorka Zakładu chciałaby wiedzieć czy nasz Szpital przyjmie pozostałych pensjonariuszy.

- Dobrze, jak tylko szef przyjdzie, zaraz połączę go z dyrektorem placówki.

- Proszę pamiętać, że oni siedzą już na walizkach i czekają tylko na decyzję szefa.

Zapewniłam Panią Wandę, że to będzie pierwszy telefon, jaki szef dzisiaj wykona.

Zaproponowałam kawę, ale moja kierowniczka odmówiła.

Zaraz po jej wyjściu przyszedł dyrektor Rogosz. Jak tylko zamknął za sobą drzwi swojego gabinetu ja złapałam za telefon i połączyłam go z Zakładem w Kunicy. W międzyczasie zalałam kawę. Kiedy światełko w aparacie zgasło wzięłam kawę, gazetę- którą kupiłam rano w klubie- i poszłam do szefa.

- Pani Danusiu – proszę dać mi dziesięć minut na przejrzenie gazet i nikogo do mnie nie wpuszczać.

- Szefie, przecież Pan to mówi codziennie rano!

Spojrzał na mnie. Położyłam gazety, postawiłam kawę, uśmiechnęłam się i wyszłam.

U mnie już pełen sekretariat ludzi. Tych, co mogę, załatwiam od razu, innych informuję, że zawiadomię ich telefonicznie, kiedy szef będzie mógł ich przyjąć.

Zauważam, że w aparacie pali się światełko. Podnoszę słuchawkę:

- Pani Danusiu proszę wezwać do mnie pielęgniarkę naczelną i Panią Wandę.

Dzwonię po obie Panie. Korzystając z ciszy i samotności, ściągam pokrywę z maszyny do pisania , zapalam papierosa i przygotowuję dyżury lekarskie na następny miesiąc. Wsadziłam kartkę w maszynę, otworzyłam segregator z drukami dyżurów napisanych odręcznie, przepisałam i gotowe.

Dobrze, że mam ksero w sekretariacie – pomyślałam jestem na swój sposób niezależna od łaski innych.

Pani Wanda po wyjściu od szefa poinformowała mnie, że dzieci będą o godzinie czternastej. Przywiozą je siostry swoim transportem. Będą u nas trzy tygodnie.

Wyszłam wcześniej z pracy. Upał taki sam jak wczoraj. Po drodze wstąpiłam do Urzędu Wojewódzkiego. Dyrektor Gierosz, który był tam dzisiaj od rana potrzebował dodatkowe materiały. Mogłam posłać gońca, ale perspektywa wyrwania się z tego ciągłego kołowrotka w sekretariacie przeważyła.

Po przyjściu do domu przywitałam się z głodnymi kotami. Inwentarz nakarmiłam, wypuściłam na dwór i usiadłam na jednej z dwu ław przy szerokim, drewnianym stole, który, zwykle oblepiony członkami rodziny, teraz wydał się zupełnie innym meblem. Zresztą, całe mieszkanie wydawało się teraz zupełnie innym mieszkaniem – puste pokoje, nieruchome firanki, błyszczące podłogi, gładko posłane łóżka oraz ułożone starannie książki, były u nas w domu czymś zupełnie niezwykłym. Niezwykła była też cisza. Niedawno trwał tu bezustanny ruch i gwar. Do córek przychodzili liczni goście, dzwonił telefon, gwizdał czajnik, w którym bez ustanku ktoś gotował wodę na herbatę; w jednym pokoju ryczał magnetofon Ewy w drugim dudnił telewizor. Ta cisza mnie jednak koiła.

Wzięłam się za obiad. Ugotowałam kapuśniak z wkładką mięsną – dla taty – i pyzy z podsmażaną cebulką.

Ania przyszła dziś dumna z siebie, szczęśliwa i zamiast jednego koszyczka truskawek przywiozła trzy. Już od drzwi wołała do mnie:

- Mamo, dziś nazrywałam najwięcej koszyczków truskawek. Dostałam premię i dodatkowe dwa koszyczki do domu. Właściciel plantacji zaproponował mi pracę w przyszłym roku, podałam mu numer telefonu. Obiecał, że zadzwoni jak tylko rozpoczną się zbiory.

- Świetnie – mówię – teraz siądź i zjedz, póki obiad jest jeszcze ciepły.

Zrobiłyśmy sobie kawę i poszłyśmy na ogródek.

-, Ale w domu pusto bez Was – powiedziałam – Dżek chociaż trochę ją wypełnia, ale kiedy i go nie ma to mnie ogarnia nostalgia.

- Jestem ciekawa – mówi Ania, – co Ty zrobisz, kiedy my założymy swoje rodziny. Może też poznasz jakiegoś przystojniaka i wyjdziesz za mąż.

Roześmiałam się. Ania popatrzyła na mnie podejrzliwie.

-Ania, znasz moje zdanie na temat mężczyzn. Nie chcę zmieniać swojego obecnego stanu. Za długo byłam sama i nikt by ze mną długo nie wytrzymał. Mam czterdzieści dwa lata i jest mi naprawdę dobrze w tym luksusie samotności. Kocham swoją wolność, niezależność i samodzielność.

Pogadałyśmy, pośmiałyśmy się a dziadek i tak nie nadchodził. W domu Ania od razu zarezerwowała dla siebie wannę. Te ciągłe sprzeczki która pierwsza ma się kąpać i padająca argumentacja ze strony dziewczyn powoduje, że ja idę kąpać się ostatnia i jeszcze dodatkowo muszę umyć wannę, czego nienawidzę.

W domu było tak gorąco, że otworzyłam drzwi na korytarz. Wszędzie były pootwierane okna, przeciągu się jednak nie czuło. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin