PoematBogaCzlowieka-k.2z7.rtf

(1924 KB) Pobierz
11

 

Maria Valtorta

 

 

 

      POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA

 

 

 

Księga IIPIERWSZY ROK ŻYCIA PUBLICZNEGO

 

http://www.voxdomini.com.pl/valt/valt/v-02-001.htm

 

1. POŻEGNANIE JEZUSA Z MATKĄ PRZED JEGO ODEJŚCIEM Z NAZARETU

Wizja rozpoczęła się podczas Komunii św. 9 lutego 1944. A, 1736-1745

Widzę wnętrze domu w Nazarecie. Patrzę na pokój przypominający jadalnię, w której rodzina spożywa posiłki i zażywa odpoczynku w godzinach wytchnienia. Jest to całkiem małe pomieszczenie z prostym stołem w kształcie prostokąta i rodzajem skrzyni przysuniętej do muru, służącej do siedzenia z jednej strony stołu. Przy innej ścianie stoi krosno tkackie i taboret, dalej dwa inne taborety i półka z lampami oliwnymi oraz inne przedmioty. Otwarte drzwi wychodzą na mały ogród. Jest chyba wieczór, bo ostatni promień słońca oświetla wierzchołek wysokiego drzewa, ledwie zazielenionego pierwszymi listkami.

Jezus siedzi przy stole. Spożywa posiłek, a Maryja usługuje Mu, przechodząc tam i z powrotem przez małe drzwi, które – jak mi się wydaje – prowadzą do miejsca, w którym jest palenisko, gdyż przez uchylone drzwi można dostrzec jego błysk.

Jezus mówi dwa, a może trzy razy do Maryi, aby i Ona usiadła i jadła. Jednak Maryja nie chce. Potrząsa głową, uśmiechając się ze smutkiem. Przynosi ugotowane w wodzie jarzyny, zastępujące chyba zupę, smażone ryby i następnie ser, miękki, w kształcie kuli, przypominający kamienie uformowane przez potok. Na koniec podaje czarne oliwki. Okrągły i szeroki chleb jako zwykłe danie jest już na stole. Ma kolor raczej ciemny, zawiera otręby. Jezus ma przed Sobą amforę z wodą i kielich. Je w milczeniu patrząc na Mamę spojrzeniem pełnym bolesnej miłości.

Maryję – to jest widoczne – ogarnia troska. Chodzi tam i z powrotem dla dodania sobie odwagi. Choć jest jeszcze jasno, zapala lampę, stawia ją koło Jezusa, a wyciągając ramię głaszcze ukradkiem Jego głowę. Otwiera torbę, która jest chyba z czystej wełny, wykonana ręcznie i nieprzemakalna, w kolorze orzechowym. Przeszukuje ją, wychodzi do ogródka, idzie aż do końca, dochodzi do rodzaju spiżarki. Wychodzi z jabłkami już pomarszczonymi, z pewnością przechowywanymi od lata. Wkłada je do sakwy. Następnie bierze chleb, dorzuca też mały serek, choć Jezus nie chce i mówi, że reszta wystarczy.

Potem Maryja znowu podchodzi do stołu, do jego najwęższego brzegu po lewej stronie Jezusa i patrzy, jak On je. Spogląda na Niego ze smutkiem, z uwielbieniem, z twarzą jeszcze bledszą niż zwykle, którą – jak się zdaje – postarzyła troska. Oczy ma wielkie z powodu okalających je cieni – znak wylanych już łez. Wydaje się, że błyszczą bardziej niż zwykle, obmyte wypełniającymi je łzami, gotowymi [znowu] wypłynąć. Dwoje bolesnych i umęczonych oczu.

Jezus je powoli i w sposób widoczny zmusza się do tego, chcąc jedynie sprawić przyjemność Matce. Jest zamyślony bardziej niż zwykle, podnosi głowę i patrzy na Maryję. Napotyka spojrzenie zalane łzami i opuszcza głowę z szacunku dla Jej wzruszenia. Ogranicza się do wzięcia w ręce delikatnej dłoni, którą Maryja trzyma opartą o brzeg stołu. Bierze ją w Swą lewą rękę i przykłada do policzka, przyciska do niego i tuli, aby odczuć pieszczotę tej biednej drżącej ręki [Mamy]. Potem całuje ją z jakże wielką miłością i szacunkiem.

Widzę Maryję, która podnosi wolną lewą rękę do ust, jakby chciała zagłuszyć szloch. Potem ociera palcami łzę, wymykającą się spod rzęs i płynącą po policzku. Jezus zaczyna znowu jeść, a Maryja wychodzi pospiesznie, bardzo szybko do mało już oświetlonego ogródka. Znika. Jezus opiera lewy łokieć na stole, podpiera czoło ręką i zagłębia się w myślach, zapominając o jedzeniu. Nasłuchuje i wstaje. Wchodzi do ogrodu i rozejrzawszy się dookoła idzie w prawo, w odniesieniu do domu. Wchodzi przez wejście w skale do kamienistego pomieszczenia. W jego wnętrzu rozpoznaję pracownię stolarską, teraz uporządkowaną, bez desek i trocin, bez zapalonego ognia. Jest tam warsztat z narzędziami. Każde na swoim miejscu. To wszystko. Maryja płacze pochylona nad warsztatem. Wygląda jak dziecko. Głowę opiera na lewym ramieniu. Płacze cichutko, lecz boleśnie. Jezus wchodzi po cichu i zbliża się tak powoli, że Maryja zdaje sobie sprawę z Jego obecności dopiero wtedy, gdy kładzie Jej rękę na głowie i mówi tonem pełnym miłosnego wyrzutu: «Mamo!»

Maryja podnosi głowę i patrzy na Jezusa przez zasłonę z łez. Wspiera się na Nim, mając dwie złożone ręce oparte na Jego prawym ramieniu. Jezus brzegiem szerokiego rękawa ociera Jej łzy i przyciąga Ją w Swoje ramiona, do serca, całując w czoło. Jest pełen dostojeństwa, wydaje się bardziej męski niż zwykle, a Maryja wydaje się młodsza, tylko na Jej twarzy zaznacza się boleść.

«Chodź, Mamo!» – mówi do niej Jezus, obejmując Ją mocno ramieniem. Idzie i wchodzi do ogródka. Siada na ławce przysuniętej do muru domu. W nocy ogród jest cichy. Jedynie księżyc świeci pięknie i blask dochodzi z jadalni. Noc jest spokojna. Jezus zwraca się do Maryi. Na początku nie rozumiem słów, zaledwie szeptanych, którym Maryja poddaje się, opuszczając głowę. Potem słyszę:

«Zapraszaj krewnych. Nie zostawaj sama. Będę wtedy spokojniejszy wypełniając Moją misję. Moja miłość nie sprawi Ci zawodu. Będę często przychodził i sprowadzę Cię, kiedy będę w Galilei, a nie będę mógł przyjść do domu. Przyjdziesz zobaczyć się ze Mną. Mamo, ta godzina musiała nadejść.... Rozpoczęła się tutaj, gdy ukazał Ci się Anioł. Teraz wybiła i musimy ją przeżyć, prawda, Mamo? Potem, po zniesionej próbie, przyjdzie pokój i radość. Trzeba nam jednak najpierw przejść przez tę pustynię jak kiedyś Ojcowie, aby wejść do Ziemi Obiecanej. Ale Pan dopomoże nam, jak im pomógł. Udzieli nam pomocy jak duchowej manny, by nakarmić naszego ducha w najcięższym doświadczeniu. Zwróćmy się razem do naszego Ojca...»

Jezus wstaje, Maryja wstaje razem z Nim. Wznoszą oczy ku niebu – dwie żyjące hostie rozbłyskające w nocy. Jezus wypowiada Modlitwę Pańską powoli, głosem czystym, oddzielając wyrazy. Kładzie nacisk na słowa: «...Przyjdź Królestwo Twoje. Bądź wola Twoja...»

Oddziela wyraźnie te dwa zdania od innych. Modli się z rozpostartymi ramionami, nie tak jak na krzyżu, lecz z gestem wykonywanym przez kapłana, kiedy mówi: ‘Pan z wami’. Maryja ma ręce złożone.

Potem wracają do domu. Jezus, którego nigdy dotąd nie widziałam pijącego wino, nalewa z amfory stojącej na półce trochę białego wina do kielicha. Niesie je do stołu. Bierze Maryję za rękę, przymusza do zajęcia miejsca obok Siebie i prosi Ją o wypicie wina i zjedzenie kawałka chleba, który podał Jej, umaczawszy go uprzednio w winie. Czyni to z tak wielkim naleganiem, że Maryja musi ulec. Jezus wypija resztę wina.

Następnie tuli Mamę do Siebie, do serca. Jezus i Maryja nie spoczywają na łożach biesiadnych, lecz siedzą obok siebie, jak my czynimy to w czasie posiłków. Milczą, trwają w oczekiwaniu. Maryja głaszcze prawą rękę Jezusa i Jego kolana. Jezus głaszcze ramię i głowę Maryi. Potem wstaje, Maryja również. Obejmują się i całują wiele razy. Za każdym razem wydaje się, że już się rozstaną, lecz Maryja znowu tuli do siebie Swe Dziecko. Madonna... lecz również Mama, która musi się odłączyć od Swego Syna i wie, dokąd doprowadzi to rozstanie. Niech nikt mi więcej nie mówi, że Maryja nie cierpiała. Tak i ja sądziłam wcześniej, ale już nie teraz.

Jezus bierze ciemnoniebieski płaszcz. Wkłada go na ramiona i zakrywa głowę. Potem przewiesza sakwę, wkładając ją za skórzany pas, aby Mu nie przeszkadzała w czasie marszu. Maryja Mu pomaga. Nie może skończyć poprawiać Jego ubrania, płaszcza i nakrycia głowy. Ciągle ukradkiem Go głaszcze.

Uczyniwszy gest błogosławieństwa nad domem, Jezus idzie w kierunku wyjścia. Maryja podąża za Nim i na progu całuje Go po raz ostatni. Droga jest cicha i pusta, oświetlona blaskiem księżyca. Jezus rusza w drogę. Odwraca się jeszcze dwa razy, by spojrzeć na Mamę, która stoi wsparta o obramowanie drzwi, bledsza niż księżyc i cała lśniąca: milczy i płacze. Jezus coraz bardziej oddala się po białej drodze. Maryja cały czas płacze we drzwiach. Potem Jezus znika za zakrętem drogi. Rozpoczęła się Jego droga głosiciela Ewangelii, która zakończy się na Golgocie.

Maryja zalana łzami wchodzi do domu i zamyka drzwi. Dla Niej też rozpoczęła się droga, która doprowadzi Ją na Golgotę. Dla nas...

2. «PŁAKAŁA, BO BYŁA WSPÓŁODKUPICIELKĄ»

Ciąg dalszy tego samego dnia. A, 1745-1756

Jezus mówi:

«To czwarta boleść Maryi, Matki Boga. Pierwszą było ofiarowanie w Świątyni; drugą – ucieczka do Egiptu; trzecią – śmierć Józefa; czwartą – Moje odejście od Niej.

Znając pragnienie ojca, powiedziałem ci wczoraj wieczorem, że przyspieszę opis ‘Naszych’ cierpień, aby je poznano. Jak widzisz zostały już naświetlone przez cierpienia Mojej Matki. Wyjaśniłem ucieczkę do Egiptu przed Ofiarowaniem, bo trzeba było, abym to uczynił w tym dniu. Znam tego przyczynę i ty ją rozumiesz. Wyjaśnisz to ustnie ojcu.

Moim planem jest dawanie ci na przemian [materiału do] kontemplowania oraz wyjaśnień, jakimi cię następnie obdarzę, oraz dosłownych “dyktand”. Wznoszę twój umysł dając ci szczęśliwość wizji. Przez to okaże się też wyraziście różnica stylu pomiędzy twoją relacją i Moją. Poza tym wobec tylu książek – które mówią o Mnie, a zmieniają, poprawiają, wprowadzą zmiany oraz upiększenia i odbiegają od rzeczywistości – pragnę dać tym, którzy we Mnie wierzą, wizję ukazującą prawdę o Moim ziemskim życiu. Nie wychodzę z niej pomniejszony, lecz przeciwnie staję się większy w Mojej pokorze. Dzięki Mojej pokorze stałem się dla was chlebem, by was nauczyć pokory i upodobnić do Mnie. Byłem bowiem człowiekiem jak wy, a pod płaszczem ludzkiego okrycia nosiłem doskonałość Boga. Muszę być waszym wzorem, a wzory zawsze są doskonałe.

Nie będę ukazywał wizji w takim porządku chronologicznym, jaki występuje w Ewangeliach. Zajmę się tymi punktami, które uznam za najużyteczniejsze i [dam je] w określonym dniu tobie i innym, idąc za Moim porządkiem nauczania i dobroci.

Nauka wypływająca z kontemplowania Mojego odejścia dotyczy szczególnie rodziców i dzieci, których wola Boża wzywa do wzajemnej rezygnacji ze względu na wyższą miłość. Na drugim miejscu dotyczy tych wszystkich, którzy muszą stanąć wobec uciążliwej rezygnacji. Ileż znajdziecie ich w życiu! To są ciernie waszego ziemskiego życia, przeszywające serce. Wiem o tym, lecz dla tego, kto przyjmuje je z rezygnacją zmieniają się w wiecznie kwitnące róże. Zauważ, że nie mówię “kto ich pragnie i przyjmuje z radością” – gdyż to byłaby doskonałość – lecz mówię: “z rezygnacją”. Jednak ci, którzy przyjmują [te ciernie] z rezygnacją, nie są liczni, bo jak opierające się osły wierzgacie i przeciwstawiacie się woli Ojca, o ile nie usiłujecie nawet zranić Go przez duchowe wierzganie i kąsanie, to znaczy buntując się wewnętrznie i bluźniąc Bogu.

Nie mówcie: “Posiadałem jedynie to dobro, a Bóg mnie go pozbawił. Miałem jedynie to uczucie, a Bóg mi je wyrwał”. Maryja również, jako dobra niewiasta, odznaczała się doskonałą uczuciowością, ponieważ w “Pełnej Łaski” nawet formy uczuć i wrażliwość była doskonała. Miała jedno jedyne dobro, jedną miłość na ziemi: Swego Syna. Pozostawało Jej jedynie to uczucie. Jej rodzice umarli wiele lat wcześniej, a Józef przed kilkoma laty. Miała jedynie Mnie, by nie odczuwać samotności. Krewni – nie wiedząc o Moim Boskim pochodzeniu – byli do Niej nastawieni trochę wrogo z powodu Mnie. Dla nich była Ona mamą, która nie potrafi przeciwstawić się synowi, gardzącemu ludzkim rozsądkiem, odrzucającemu plany małżeństwa, które przydałoby rodzinie świetności i może nawet wspomogłoby ją materialnie.

Krewni – głos rozsądku, w ludzkim znaczeniu – pragnęli praktycznych zmian w Moim życiu. Wy nazywacie zdrowym rozsądkiem to, co jest jedynie rozsądkiem ludzkim, czyli egoizmem. W istocie była to jednak obawa krewnych, by pewnego dnia nie mieć kłopotów z Mego powodu. Ośmieliłem się bowiem wyrazić myśli, według nich, zbyt idealistyczne, które mogły poirytować Synagogę. Hebrajską historię przepełniają pouczenia o losie proroków. Misja proroka nie była łatwa. Często sprowadzała śmierć na proroka, a kłopoty – na jego rodzinę.

Tak więc krewni ciągle myśleli, że kiedyś będą musieli zająć się Moją Matką. Byli źle usposobieni widząc, że nie przeciwstawia Mi się w niczym i wydaje się trwać w nieustannej adoracji przed Synem. Opozycja ta wzrastała następnie przez trzy lata Mojej posługi, aż doszło do publicznych wyrzutów z ich strony, kiedy przyszli Mnie odszukać pośród tłumu i czerwienieli z powodu Mojej – według nich – manii obrażania potężnych grup społecznych. Wyrzuty pod Moim adresem i pod adresem Mojej biednej Mamy!

Maryja znała nastroje krewnych, którzy nie wszyscy byli jak Jakub, Juda, Szymon oraz jak ich matka Maria, żona Kleofasa. Ona przewidywała, dokąd zaprowadzą ich [ludzkie] skłonności. Wiedziała, jaki będzie Jej los w czasie tych trzech lat, co czeka Ją potem oraz jaki będzie Mój los. Mimo to nie protestowała, jak wy to czynicie. Płakała. Któż nie płakałby nad odłączeniem od Syna, który kochałby tak, jak Ja Ją kochałem? [Któż nie płakałby] na myśl o długich dniach, kiedy już Mnie nie będzie w Jej pustym domu? [Któż nie płakałby] wobec przyszłości Syna, mającego zetrzeć się ze złośliwością ludzi, którzy czuli się winni, a ich poczucie winy skłaniało ich do atakowania Niewinnego aż do chęci zabicia Go.

Maryja płakała, była bowiem Współodkupicielką i Matką rodzaju ludzkiego, który od Boga otrzymał nowe życie. Musiała płakać za wszystkie matki, które nie potrafią uczynić ze swej matczynej boleści korony wiecznej chwały.

Jak wiele jest matek na świecie, którym śmierć wyrywa z ramion ich dzieci! Ileż jest matek, którym wola nadprzyrodzona odbiera syna! Maryja płakała za wszystkie Swe córki, jako Matka ludzkości, za wszystkie Swe siostry, w ich bólu osamotnionych matek. Płakała także za wszystkich Swych synów zrodzonych z niewiast, przeznaczonych do stania się apostołami Boga i męczennikami dla miłości Bożej, z powodu wierności Bogu lub okrucieństwa ludzi.

Moja Krew i łzy Maryi stanowią mieszaninę wzmacniającą wezwanych do heroicznego przeznaczenia, zmazującą ich niedoskonałości czy nawet winy wymykające się im w słabości. Daje im ona – prócz męczeństwa, jakiekolwiek by nie było – pokój Boży, a jeśli cierpieli dla Boga – chwałę Nieba.

Dla misjonarzy mieszanina [Mojej Krwi i łez Maryi] jest płomieniem ogrzewającym ich w krajach, w których króluje śnieg. Odnajdują ją jako rosę tam, gdzie panuje palące słońce. Łzy Maryi rodzą się z Jej miłosierdzia i wypływają z Jej serca Lilii. Dzięki dziewiczemu Miłosierdziu złączonemu z Miłością posiadają ogień, a dzięki dziewiczej Czystości – wonną świeżość, przypominającą wodę zebraną w kielichu lilii po nocy skąpanej rosą.

Dusze poświęcone znajdują tę mieszaninę na pustyni, którą jest dobrze pojęte życie klasztorne. Jest ono pustynią, bo nic na niej nie żyje prócz związku z Bogiem. Wszelkie inne uczucie rozprasza się, stając się jedynie nadprzyrodzoną miłością do krewnych, przyjaciół, przełożonych i podwładnych.

Tę Boską mieszaninę [Mojej Krwi i łez Maryi] odnajdują poświęceni Bogu pośród świata, który ich nie rozumie ani ich nie kocha. To także pustynia dla tych, którzy żyją, jakby byli sami, tak bardzo są niezrozumiani i ośmieszani z powodu miłości, jaką mają do Mnie.

Odnajdują tę mieszaninę Moje drogie “ofiary”. Maryja bowiem jest pierwszą, która stała się ofiarą z miłości do Jezusa. Są nią również ci, którzy poszli w Jej ślady. Ona ręką Matki i Lekarki daje Swe łzy, które umacniają i pobudzają do większej ofiary: święte łzy Mojej Matki!

Maryja modli się. Ona nie odrzuca modlitwy z tego powodu, że Bóg dał Jej cierpienie. Zachowajcie to wspomnienie. Ona modli się z Jezusem. Prosi Ojca naszego i waszego.

Pierwsza [modlitwa] Ojcze nasz została wypowiedziana w ogrodzie w Nazarecie, aby pocieszyć Maryję w smutku, aby ofiarować naszą wolę Przedwiecznemu w chwili, gdy rozpoczynał się dla naszej woli okres rosnącego cały czas wyrzeczenia się. Dla Mnie osiągnął on szczyt w wyrzeczeniu się życia, a dla Maryi – w [przyjęciu] śmierci Syna.

Nie było niczego, co Ojciec musiałby nam wybaczyć, a jednak my – “Bez Zmazy” – prosiliśmy Ojca “o odpuszczenie”, by otrzymać przebaczenie, uzyskać uwolnienie [od winy], choćby tylko dlatego, że westchnęliśmy wobec wielkości naszej misji. Chcieliśmy was pouczyć, że im bardziej trwa się w łasce u Boga, tym bardziej misja jest błogosławiona i owocna. Uczyniliśmy to, by was nauczyć szacunku dla Boga i pokory. W obliczu Boga Ojca – nawet w naszej doskonałości Mężczyzny i Niewiasty – poczuliśmy się jak nicość i prosiliśmy o przebaczenie, podobnie jak prosiliśmy o “chleb powszedni”.

Co było naszym chlebem? O! Nie ten [chleb], który wyrabiały czyste ręce Maryi, pieczony w małym piecu, do którego tak wiele razy wiązałem pęki i wiązki chrustu. Ten [chleb] także jest potrzebny, jak długo żyje się na ziemi. Jednak “naszym” chlebem powszednim było wypełnianie dzień po dniu zadań naszej misji. [Prosiliśmy], aby Bóg dawał go nam każdego dnia. Wypełnienie misji powierzonej nam przez Boga jest radością naszego dnia, prawda, mały Janie? Czy i ty nie mówisz, że pustym, jakby nie istniejącym, wydaje ci się dzień, jeśli dobroć Pana pozostawia cię choćby w ciągu jednego z nich bez twej misji cierpienia?

Maryja modli się z Jezusem. To Jezus was usprawiedliwia, dzieci. To Ja sprawiam, że wasze modlitwy [zanoszone] do Ojca są godne przyjęcia i przynoszą korzyść. Powiedziałem: “O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię Moje” [por J 14,13]. Kościół podnosi wartość swych modlitw mówiąc: “przez Chrystusa, Pana naszego”.

Kiedy się modlicie, zawsze, zawsze, zawsze jednoczcie się ze Mną. Będę się modlił głośno za was, okrywając wasz ludzki głos Moim głosem Boga-Człowieka. Wezmę waszą modlitwę w Moje przebite ręce i wzniosę ją do Ojca, a stanie się hostią nieskończenie cenną. Mój głos stopiony z waszym wzniesie się jak synowski pocałunek do Ojca i purpura Moich ran uczyni cenną waszą modlitwę. Trwajcie we Mnie, jeśli chcecie mieć Ojca w was, z wami i dla was.

Skończyłaś opis mówiąc: “dla nas...”, a chciałaś powiedzieć: “dla nas, którzy jesteśmy tak niegodni w obliczu tych Dwojga, którzy dla nas wstąpili na Kalwarię.” Dobrze uczyniłaś wypowiadając te słowa. Pisz je za każdym razem, kiedy ukażę ci jedno z naszych cierpień. Niech będą jak dzwon wzywający do medytowania i do skruchy.

Już dość na teraz. Odpocznij. Pokój niech będzie z tobą.»

3. CHRZEST JEZUSA W JORDANIE

(por. Mt 3, 13-17, Mk 1,9-11; Łk 3,21n; J 1,31-34)

Napisane 3 lutego 1944. A, 1694-1706

Jezus mówi:

«To co napisałaś 30 stycznia da okazję wątpiącym do wystąpienia ze swymi “ale” i “gdyby”. Ja odpowiem za ciebie. Napisałaś: “...kiedy widzę w ten sposób, rozpraszają się moje siły fizyczne, a szczególnie siły serca.” Pojawią się z pewnością “doktorzy niemożliwości”, którzy powiedzą: “Oto dowód, że to, co jej się przytrafia, jest ludzkie, bo nadprzyrodzoność zawsze daje siły, a nigdy nie [sprowadza] słabości.” Niech Mi więc wyjaśnią, dlaczego wielcy mistycy po zakończonej ekstazie – w czasie której przekroczyli ludzkie możliwości, nie odczuwając bólu, ciężaru materii, skutków wewnętrznych zranień i poważnych krwotoków, cieszyli się szczęśliwością, która czyniła ich pięknymi – pozostawali nawet fizycznie jakby omdlali w oczach ludzi, tak że myślano, iż odeszła od nich dusza? Niech Mi też wyjaśnią, dlaczego po kilku godzinach najokrutniejszej agonii, powtarzającej Moje umieranie – takiej jak ta u Mojej służebnicy Teresy, takiej jak agonie Mojej świętej Gemmy i wielu innych dusz, które Moja miłość oraz ich miłość uczyniła godnymi przeżywania Mojej Męki – osoby te odzyskują lub odzyskiwały siły i równowagę fizyczną, jakiej nawet najzdrowsze osoby nie posiadają?

Ja jestem Panem życia i śmierci, zdrowia i choroby. Posługuję się Moimi sługami zgodnie z Moim upodobaniem, jak pięknym sznurkiem, będącym zabawką w Moich rękach. Cud w tobie, jeden z cudów tak się ujawnia: w fizycznym stanie, przedłużającym się w cudowny sposób. Dochodzisz do tej szczęśliwości nie umierając. Doświadczasz tych uniesień znajdując się w stanie tak skrajnego wyczerpania, że innym przeszkadzałoby ono w [sformułowaniu] nawet najbardziej podstawowej myśli. Cud ujawnia się w żywotności tryskającej z ciebie w godzinach zapisywania Mojego dyktanda lub niebiańskich słów przynoszonych ci przez inne Duchy. Cud zawiera się w tym nagłym odzyskaniu sił po radości, która pochłonęła w tobie resztę żywotności pozostawionej ci do pisania. To Ja wlewam w ciebie tę żywotność. Jest ona jak krew, która ze Mnie wchodzi w twoje wyczerpane żyły, jak strumień wlewający się do rzeki i zasilający ją. Rzeka posiada wodę tak długo, jak długo wlewa się do niej strumień. Potem znowu pozostaje wysuszona aż do nowego przypływu wody. To jest jak operacja, która pozbawia cię Mojej Krwi aż do nowej transfuzji.

Ty sama jesteś niczym. Jesteś biedną istotą w agonii. Pracujesz, bo Ja tego chcę, dla celu, jaki zamierzyłem. Jesteś biednym stworzeniem, o którego wartości stanowi jedynie twoja miłość. Nie masz innych zasług. Miłość i pragnienie bycia dla innych: wynik miłości do twego Boga. To przyczyna twego istnienia i ujawnienie Mojej życzliwości [wyrażającej się w] zachowywaniu cię przy życiu, choć – po ludzku mówiąc – od dawna twoje życie powinno było rozproszyć się w śmierci. Obawa – jak sama mówisz – że ponownie staniesz się “ludzkim wrakiem”, gdy Ja przestaję nosić cię ze sobą na pola kontemplacji i mówić do ciebie, stanowi dla ciebie i dla innych dowód, że wszystko to przychodzi jedynie z Mojej woli. Tym, którzy myślą po ludzku, że tą samą wolą i tą samą miłością mógłbym cię uzdrowić oraz że byłby to najlepszy sposób udowodnienia Mojej miłości i Mojej życzliwości, odpowiadam: zawsze zachowywałem przy życiu Moje sługi tak długo, jak długo według Mojego osądu ich misja powinna była trwać. Nigdy jednak nie zapewniałem im życia po ludzku szczęśliwego, bo misje Moje realizowane są w cierpieniu i poprzez nie. Moi słudzy mieli jedynie pragnienie podobne do Mojego: cierpieć dla odkupienia. Nie można więc mówić o “rozproszeniu sił”, lecz trzeba powiedzieć: “Po zaniku mojego stanu niemocy – za sprawą dobroci Jezusa, dla Jego spraw i dla mojej radości – powracam do tego, czego udzieliła mi Jego dobroć: do ukrzyżowania dzięki Jego miłości i dla Jego miłości”.

A teraz postępuj naprzód w posłuszeństwie pełnym miłości.»

W tym samym dniu, 3 lutego 1944, wieczorem:

Widzę równinę niezamieszkałą i pozbawioną roślinności. Nie ma na niej pól uprawnych. Tam gdzie gleba nie jest za płytka ani zbyt wysuszona, widać gdzieniegdzie rośliny. Tworzą tu i tam kępki jak zielone rodziny. Zauważcie, że ten wyschnięty i nieuprawny teren jest po mojej prawej stronie. Rozciąga się w kierunku południowym, północ znajduje się za mną.

Po lewej stronie widzę rzekę o raczej niskich brzegach. Płynie wolno z północy na południe. Sądząc po bardzo wolnym biegu rzeki, jej koryto nie znajduje się na dużej pochyłości: płynie jakby w obniżeniu równiny. Prąd rzeki ledwie wystarcza, by powstrzymać zastój wody i [zapobiec] powstaniu trzęsawiska. Woda nie jest głęboka. W miejscu tym widać dno. Szacuję, że nie jest głębsza niż jeden metr, najwyżej półtora metra. Szeroka jak rzeka Arno w okolicach S. Miniato-Empoli, powiedziałabym: około 20 metrów. Nie mam jednak wyczucia i moje szacunki są przybliżone. Woda ma kolor lekko zielonego lazuru w pobliżu brzegów. Wilgotność ziemi utrzymuje na nich zielony pas bujnej [roślinności], cieszącej oko zmęczone posępnością ciągnących się przede mną w nieskończoność kamieni i piasku.

Wewnętrzny głos – który, jak wam wyjaśniałam, daje mi wskazówki dotyczące tego, co powinnam zauważyć i wiedzieć – mówi mi, że widzę dolinę Jordanu. Nazywa ją “doliną”, bo jest to nazwa zwyczajowa miejsca, w którym płynie rzeka. Tu jednak nazwa ta wydaje mi się nieścisła, “dolina” bowiem przywodzi na myśl wzgórza, zaś w sąsiedztwie [tej rzeki] nie ma nawet ich śladu. Znajduję się więc nad Jordanem, a pusta przestrzeń, którą dostrzegam po mojej prawej stronie, jest Pustynią Judzką.

Choć nazywanie [tego miejsca] mianem pustyni jest słuszne – z powodu braku mieszkańców i braku śladów ludzkiej działalności – to jednak nie pasuje ono do naszych wyobrażeń o pustyni. Nie ma tu wydm pustynnych, jak sobie to wyobrażamy, jedynie obnażona ziemia, pokryta kamieniami i żwirem, jak na obszarze rzecznych nanosów po wylaniu wody.

W oddali widać wzgórza. Nad Jordanem panuje głęboki spokój, szczególna atmosfera. Coś wykracza poza krajobraz, coś, co przypomina odczucie ogarniające [stojącego] nad brzegiem jeziora Trasimene. Miejsce to zdaje się pamiętać anielskie loty i niebiańskie głosy. Nie potrafię dobrze wyrazić tego, czego doświadczam. Czuję, że jestem w miejscu, które przemawia do ducha.

Widzę ludzi skupionych na prawym (w stosunku do mnie) brzegu Jordanu. Jest tam wiele osób w rozmaitych szatach. Niektórzy wydają się z ludu, inni – bogaci. Jest ich dość dużo. Wielu wygląda na faryzeuszów, w szatach ozdobionych frędzlami i tasiemkami.

Pośrodku, na skale, [stoi] mężczyzna. Od razu rozpoznaję w nim Chrzciciela, choć widzę go po raz pierwszy. Przemawia do tłumu. Zapewniam, że nie przemawia łagodnie. Jezus nazwał Jakuba i Jana “synami gromu”. Jakież więc imię nadać temu gwałtownemu mówcy? Jan Chrzciciel zasłużył na imię pioruna, lawiny, trzęsienia ziemi, tak bardzo jest porywczy i surowy w swej mowie i gestach.

Mówi o przyjściu Mesjasza. Napomina słuchaczy, aby przygotowali serca, pozbywając się tego, co je obciąża, i aby prostowali myśli. Jest to mowa gwałtowna i twarda. Poprzednik [Mesjasza] nie ma lekkiej ręki Jezusa, leczącej rany serc. To jest lekarz, który obnaża, sprawdza i bez litości wycina. Słucham. Nie przytaczam jego słów, są to bowiem te same słowa, [które zapisali Ewangeliści], wypowiadane w potoku rwącej mowy.

0Zauważam, jak mój Jezus zbliża się ścieżką przylegającą do Jordanu, wzdłuż obrośniętego trawą zacienionego brzegu. Wydaje się, że tę wiejską drogę – raczej ścieżkę niż drogę - wydeptały karawany i podróżni, którzy przez lata i wieki przechodzili nią, by dotrzeć do punktu, w którym koryto rzeki podnosi się i zamienia się w bród. Ścieżka prowadzi dalej przeciwległym brzegiem rzeki i ginie gdzieś w zaroślach drugiego brzegu.

(por. Mt 3, 13-17, Mk 1,9-11; Łk 3,21n; J 1,31-34)

Jezus jest sam. Zbliża się, krocząc powoli. Dochodzi do Jana od tyłu. Idzie nie robiąc hałasu. Cały czas słucha brzmiącego głosu Pokutnika z pustyni. Jezus [zachowuje się] tak, jakby był także jedną z licznych osób, które przyszły do Jana, by dać się ochrzcić i przygotować na oczyszczenie związane z przyjściem Mesjasza. Nic Go nie wyróżnia spośród innych ludzi. Wydaje się człowiekiem z ludu z powodu ubioru, a panem – ze względu na piękno rysów. Żaden jednak boski znak nie wyróżnia Go spośród tłumu. Można jednak powiedzieć, że Jan odczuwa szczególne duchowe promieniowanie. Odwraca się i od razu odkrywa źródło tego promieniowania. Schodzi szybko ze skały służącej mu za mównicę i idzie pośpiesznie ku Jezusowi, który zatrzymał się w odległości kilku metrów od grupy osób i oparł się o pień drzewa.

Jezus i Jan patrzą na siebie przez chwilę: Jezus Swoim lazurowym i bardzo łagodnym spojrzeniem, Jan zaś – okiem surowym, bardzo czarnym, pełnym błysków. Kiedy widzi się ich razem, zauważa się ich odmienność. Obydwaj są wysocy – to ich jedyna cecha wspólna. Różnią się jednak od siebie pod wszystkimi innymi względami. Jezus ma jasne włosy, długie i uczesane, cerę koloru jasnej kości słoniowej, lazurowe oczy, prosty, lecz dostojny strój. Jan – mocno owłosiony, ma czarne włosy spadające prosto na ramiona i przycięte schodkami. Czarna broda obcięta krótko okrywa mu prawie całą twarz. Nie przeszkadza to jednak dostrzec jego policzków zapadniętych z powodu postu, czarnych gorączkowych oczu, twarzy ogorzałej od słońca i zmiennej pogody. [Jan] jest półnagi. Okrywa go gruba skóra. To odzienie ze skóry wielbłądziej przytrzymuje w talii skórzany pas. Okrywa mu ono tors, spadając trochę poniżej wychudzonych bioder i ukazując po prawej stronie odsłonięte żebra, obciągnięte jedynie skórą ogorzałą na powietrzu. Patrząc na nich można by powiedzieć: dzikus i anioł. Jan spojrzał na Jezusa przenikliwym spojrzeniem i woła: «Oto Baranek Boży! Skądże mi to, że mój Pan przychodzi do mnie?»

Jezus odpowiada spokojnie:

«[Przychodzę,] by dopełnić rytu pokutnego.»

«Nigdy, Panie. To ja powinienem przyjść do Ciebie, abyś mnie uświęcił, a tymczasem Ty przychodzisz do mnie?»

Ponieważ Jan pochylił się przed Jezusem, Jezus kładzie mu rękę na głowie i odpowiada: «Pozwól, by wszystko dokonało się, jak tego pragnę, abym wykonał wszystko co słuszne i aby twój ryt poprowadził ludzi ku największej tajemnicy i aby zostało im ogłoszone, że Ofiara przebywa na tym świecie.»

Jan patrzy na Niego wzrokiem złagodzonym przez łzy i idzie przed Nim do rzeki. Jezus zdejmuje płaszcz i tunikę, zostając tylko w rodzaju krótkich spodni. Wchodzi do wody, w której stoi już Jan. Chrzci Go, wylewając na Jego głowę wodę z rzeki. Posługuje się przy tym jakby kubkiem zawieszonym u pasa, który wydaje się być muszlą lub połową wysuszonej i pustej tykwy.

Jezus jest prawdziwym Barankiem, Barankiem w bieli Swego ciała, w skromności rysów i łagodności spojrzenia. Jezus, po wyjściu na brzeg i po ubraniu się, skupia się na modlitwie. Jan pokazuje Go tłumowi i daje świadectwo, iż rozpoznał Go po znaku danym mu przez Ducha Bożego i nieomylnie wskazującym na Odkupiciela.

Koncentruję się na obserwowaniu modlącego się Jezusa i nie widzę nic poza tą promienną postacią kontrastującą z zielonym dnem rzeki.

4. «JAN NIE POTRZEBOWAŁ ŻADNEGO ZNAKU»

(por. Mt 3, 13-17, Mk 1,9-11; Łk 3,21n; J 1,31-34)

Napisane 4 lutego 1944. A, 1706-1713

Jezus mówi:

«Jan nie potrzebował dla siebie żadnego znaku. Jego duch, przebóstwiony od łona matki, posiadał spojrzenie nadprzyrodzonej inteligencji, która byłaby udziałem wszystkich ludzi, gdyby byli wolni od winy Adama.

Gdyby człowiek pozostał w stanie łaski, niewinny i wierny S...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin