Roberts Alison - Rajska wyspa.pdf

(431 KB) Pobierz
medd363
Alison Roberts
Rajska wyspa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– No tak!
– Co sięstało? – Sara Mitchell a˙ podskoczyła,
słysząc nagły okrzyk Tori.
– To on!
– Co za on?
– Ojciec moich dzieci.
– Och, nie! – Sara jęknęła i zamknęła ksią˙kę.
Chocia˙ doszła dopiero do dziesiątej strony romansu
kupionego w księgarni na lotnisku, fabuła zdą˙yła ju˙
ją wciągnąć. – Dałam sięco prawda namówić na
wakacje w środku zimy, ale nie zapominaj, jaka była
umowa.
– Umowa?
– Słońce, pla˙a, pływanie.
– Chciałyśmy siętrochęrozerwać.
– O seksie nie było mowy.
– No tak, ale sytuacja uległa zmianie, bo z tamtej
łodzi właśnie wysiadł istny adonis...
– Jaki adonis? Z jakiej łodzi? Co ty pleciesz?
– To najbardziej seksowny mę˙czyzna, jakiego
w˙yciu widziałam. Zresztą zobacz sama. – Sara
uniosła sięna łokciach i spojrzała w stronęznaj-
dującego sięnieopodal mola. Mę˙czyzna, który wy-
siadł z małej motorówki, stał teraz po kostki w wodzie
otoczony chmarą dzieciaków czepiających sięjego
rąk. – Na dodatek lubi dzieci! – zaszczebiotała Tori
z zachwytem.
– Pewnie ma z szóstkęwłasnych – rzuciła Sara.
– Jak Robert – dodała cierpko.
– Przepraszam, Robert miał tylko dwoje – obru-
szyła sięTori.
–I˙onę, o czym zapomniał cię poinformować.
Taki nieistotny szczegół.
Tori westchnęła i potrząsnęła głową.
– Có˙, było, minęło... ˙ ycie toczy siędalej, praw-
da? – dodała z nagłym błyskiem w oczach.
Prawda, pomyślała Sara. W ciągu ostatniego roku
mało miałyśmy powodów do śmiechu. Co szkodzi
nacieszyć oko przystojnym facetem?
Sara i Tori przyglądały się, jak nieznajomy przyj-
muje od najstarszego z dzieci dorodny kwiat hibis-
kusa i wpina w gęste ciemne włosy.
– Z lewej strony – szepnęła Tori przejęta. – To
znaczy, ˙e jest do wzięcia!
– Sądziłam, ˙e ten zwyczaj odnosi siętylko do
kobiet – odrzekła Sara – a poza tym on przecie˙ nie
jest tubylcem.
– Robi wra˙enie, jakby był tu zadomowiony. Cie-
kawe, kim jest?
– Wygląda na pilota wycieczek. – Sara musiała
przyznać, ˙e trudno było oderwać wzrok od opalone-
go, muskularnego mę˙czyzny w jasnych szortach
i wzorzystej koszuli z krótkimi rękawami. – Mo˙e jest
kapitanem któregoś z tych stateczków wycieczko-
wych?
– To zapiszmy sięna całodzienny rejs! – zawołała
Tori.
– Przecie˙ dopiero wczoraj przyjechałyśmy! Chcę
pole˙eć na piasku, wygrzać sięw słońcu... – zaprotes-
towała Sara i sięgnęła po opasły tom – a kiedy się
zmęczę czytaniem, wskoczyć do wody i popływać
– dokończyła.
– Iiiii! – pisnęła nagle Tori. – Idzie w naszą stronę!
Co robić?
– Uśmiechnij się i zatrzepocz rzęsami – mruknęła
Sara znad ksią˙ki. – Zazwyczaj działa.
Nie była zazdrosna. Kochała Tori i cieszyła się, ˙e
jest młoda, atrakcyjna i ˙e pragnie u˙ywać ˙ycia. To
dzięki jej niespo˙ytej sile witalnej w ostatnich miesią-
cach nie popadła w depresję.
– Mama nie lubiła, jak ludzie sięsmucą. Zało˙ę
się, ˙e patrzy teraz na nas z góry i cicho powtarza: No,
no...
Czasami zapał Tori udzielał sięSarze i godziła
sięzafundować sobie jakąś luksusową przyjem-
ność, jak na przykład te wakacje na tropikalnej
wyspie w środku zimy. Miała nadzieję, ˙e jej ko-
mentarze nie brzmiały zbyt moralizatorsko, ale
przecie˙ Tori potrzebny był ktoś, kto by hamował
jej zapędy. Romans z Robertem okazał się kom-
pletną pomyłką i na dodatek zakończył siętuz˙po
śmierci mamy. Chciała tylko oszczędzić Tori ko-
lejnego zawodu.
– Piękny dzień, prawda?
Nici z lektury. Nieuprzejmie by było udawać, ˙e
czyta ksią˙kę. Znad okularów słonecznych Sara spoj-
rzała na zbli˙ającego siędo nich nieznajomego oto-
czonego dziećmi.
– Idealny! – odparła rozpromieniona Tori, a Sara
wiedziała, ˙e zachwyt nie odnosi sięwyłącznie do
pogody.
– Dawno przyjechałyście?
– Wczoraj.
– Dobrze siębawicie?
– Coraz lepiej!
Sara, ubawiona tą wymianą zdań, nie mogła dłu˙ej
opanować dr˙enia kącików ust, odwróciła sięi uśmie-
chnęła do najstarszego z chłopców, niosącego torbę,
chyba ze sprzętem wędkarskim, i pozdrowiła go po
fid˙yjsku:
Bula.
Dzieci nagrodziły ją gromkimi okrzykami i tylko
najmłodsza dziewczynka, uczepiona obiema rączka-
mi dłoni mę˙czyzny, przylgnęła do jego nogi i od-
wróciła twarzyczkę.
Ciekawa, jak zachowa sięnieznajomy, podnios-
ła wzrok. Mę˙czyzna wziął małą na ręce, pocało-
wał w policzek, uścisnął czule i posadził sobie na
biodrze.
– Na mnie czas – rzekł. – Udanych wakacji.
– Dziękujemy – odrzekła Sara, a Tori zawołała:
– Nawzajem!
Nieznajomy odwrócił sięze śmiechem.
– Niektórzy są tu nie ˙eby odpoczywać, ale ˙eby
pracować – odparł. Przeszedł kilka kroków, potem
obejrzał sięponownie. – Taki los. Nie ma sprawied-
liwości na tym świecie.
Morze pieściło jej ciało niczym jedwabna pościel
w upalną letnią noc. Leniwe fale kołysały ją delikat-
nie, a jaskrawo ubarwione ryby śmigające w krysz-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin