czy-swiat-jest-scena,25.pdf

(191 KB) Pobierz
ŻYCIE WEWNĘTRZNE | ZNAKI
Czy świat jest sceną
bowości narcystycznej ważniejsze będą pozory uwielbienia ze
strony innych. Reprezentanci obu tych postaw potraią dążyć
do popularności, nie licząc się ani z innymi, ani ze sobą.
– Czym więc narcyz różni się od psychopaty?
W.E.: Psychopatia jest obroną przed bólem głęboko ura-
żonego poczucia godności, a narcyzm – przed bólem zranienia
poczucia własnej wartości. Typowe psychopatyczne myślenie:
„Ja jestem w porządku, a świat i inni nie. Ja mam moralną ra-
cję, jestem zbawcą pokrzywdzonych. Ci, którzy nie są ze mną,
są przeciwko mnie, są moimi wrogami. Mam prawo ich nie-
nawidzić i nimi gardzić. Domagam się hołdów, wiem lepiej, co
jest dobre”. Łatwo zauważyć, że takie przekonania na własny
temat stwarzają silne złudzenie bycia osobą szczególną i god-
ną szacunku. Natomiast, gdy zranionego poczucia wartości
bronimy narcyzmem, dążymy przede wszystkim do tego, by
czuć się pożądanymi i kochanymi. Narcyzm karmi się podzi-
wem i uwielbieniem.
– Jak wyhodować „narcyza” albo „psychopatę”?
W.E.: Gdy rodzice nie potraią kochać bezwarunkowo,
zmuszają dziecko do nieustannego starania się o ich miłość.
Takie dziecko jest przekonane, że i tak nigdy nie będzie
wystarczająco dobre. Można powiedzieć, że to jest dziś na-
gminne, dlatego mamy coraz więcej narcyzów. Obrona psy-
chopatyczna jest natomiast odpowiedzią na dorastanie w upo-
korzeniu, strachu i pogardzie. Inteligencja i klasa średnia to
warstwy społeczne częściej produkujące narcyzów. Dostałeś
piątkę? Dlaczego nie szóstkę? A ile było szóstek? Dzieci żyją
pod presją wygórowanych oczekiwań, a uwaga i przychylność
rodziców jest nagrodą za bycie najlepszym. Wyrastają na lu-
dzi, którzy bez przerwy się starają i nigdy ani nie są z siebie
zadowoleni, ani nie potraią uwierzyć, że inni są z nich zado-
woleni i że ich kochają.
K.M.: W narcyzmie najważniejszy jest aspekt niespeł-
nionej miłości i uwagi za to, że się po prostu jest. Że rodzice
nas chcieli i cieszą się nami niezależnie od naszej urody czy
zdolności. Ponieważ tego nie było, ekwiwalentem ma się stać
wyjątkowość, bycie lepszym. Narcyz za wszelką cenę chce być
w centrum uwagi. Szczególnie nadaje się do tego scena. Wygląd
Dziś, by uzyskać przepustkę do świata gwiazd, ludzie są gotowi
poświęcić wszystko: prywatność, godność własną i swoich bliskich.
Najmniej istotny detal z życia tak zwanych celebrities staje się tematem
numer jeden w wielu domach, plotkarskie magazyny i portale
internetowe święcą triumfy. Czy sława to współczesny narkotyk?
– Tatiana Cichocka pyta
Katarzynę Miller
i Wojciecha Eichelbergera
ZdjęcIA Zosia Zija
Katarzyna Miller
Wojciech Eichelberger
– Po co ludziom sława?
K.M.: Dziś widać raczej histeryczną pogoń za szybką po-
pularnością, sława to zdecydowanie coś trwalszego. Dzieje się
tak dlatego, że coraz więcej ludzi choruje na duszy, ma więc
coraz większe parcie na to, by karmić się czymś z zewnątrz,
coś ćpać. Czy to będzie kupowanie, alkohol, narkotyki, adre-
nalina pochodząca z ekstremalnych sportów, władza czy wła-
śnie popularność.
W.E.: Badania wykazują, że tak zwany poziom szczęśli-
wości na półkuli północnej, czyli tam, gdzie kwitną materia-
lizm i konsumeryzm, spada w szybkim tempie. Okazuje się,
że praca ponad siły i nabywanie kolejnych przedmiotów nie
wiążą się z poczuciem szczęścia i satysfakcji. Ale nasza kultura
obiecuje nam to od dziecka, więc w posiadaniu i w popular-
ności widzimy remedium na towarzyszącą nam wewnętrzną
pustkę i samotność. Wydaje nam się, że receptą na samotność
jest bycie przedmiotem zainteresowania jak największej licz-
by ludzi. Wierzymy, że postacie z okładek nurzają się w szczę-
ściu i są otoczone tłumem oddanych przyjaciół.
– Jaki człowiek marzy najbardziej o popularności?
K.M.: Narcyz.
W.E.: Czasami trudno rozróżnić osobowość narcystyczną
od psychopatycznej. Obie mogą szukać ratunku w popularno-
ści. Jednak każda bierze sobie z niej co innego. Dla osobowości
psychopatycznej atrakcyjny będzie zawarty w popularności
element górowania i władzy nad ludźmi – rząd dusz. Dla oso-
82 | zwierciadło | LUTY
LUTY | zwierciadło | 83
890496331.001.png
ŻYCIE WEWNĘTRZNE | ZNAKI
jest tu ważną kartą przetargową. Muszę być zgrabniejsza, ład-
niejsza, młodziej wyglądać, mieć mniej zmarszczek, lepsze
ciuchy. Byle się jakoś wyróżnić. Niekoniecznie pozytywnie.
Można też żyć tym, że „takiej szmaty, takiego pijaka jak ja nie
ma nigdzie!”.
W.E.: Inni ludzie są potrzebni jedynie w roli lustra – nad-
rzędnym celem życia jest ujrzenie w ich oczach zachwytu
i uznania. Ale nigdy nie jest tego wystarczająco dużo, by przy-
jąć, że zasłużyliśmy na bliskość i miłość, której tak pragniemy.
K.M.: Spójrzmy od innej strony. Oglądacie „Taniec
z gwiazdami”? W ostatniej odsłonie rewelacyjnie tańczyli
moim zdaniem Damięcki i Steczkowska. Ale publiczność wy-
brała miłą Annę Guzik, też nieźle sobie radzącą, ale bez po-
równania. Publiczność głosowała na kogoś „swojego”, a nie
na profesjonalizm i sztukę. Taka jest różnica między sławą
a popularnością. Nie jest istotne, czy ktoś ma do zapropono-
wania coś wartościowego. Ważne, by miał to coś, co akurat
w tej chwili jest potrzebne masom, by mogły się tym karmić.
W.E.: Publiczność w dużej części pasjonuje się tym, kto
zajdzie wysoko, a kto odpadnie, w drugiej kolejności tym, jak
uczestnicy tańczą. Wybiera tych, z którymi się identyikuje.
I w ten sposób wreszcie czuje się lepiej, dowartościowuje się.
K.M.: Bo wygrał ktoś taki jak ja. Więc co z tego, że to jest
taniec, który ma być profesjonalnie oceniany, są jacyś eksper-
ci, skoro publiczność mówi: „Możemy zrobić tak, żeby ten
gorszy wygrał, bo nam się bardziej podoba”. Ten mechanizm
sprawia, że dewaluują się wartości. Przez lata ceniliśmy ludzi,
którzy do czegoś dążą, mają jakiś talent i go doskonalą. Ktoś
pokazywany w telewizji umiał coś, czego nie umie każdy. To
była właściwa osoba na właściwym miejscu. Teraz coraz czę-
ściej to, że ktoś coś umie, czymś się szczyci, denerwuje tych
ludzi, którzy tego nie robią, nie potraią. A to oni jako publicz-
ność się liczą, bo liczy się oglądalność, więc to oni będą rozda-
wali karty. Na tym właśnie
polega pauperyzacja kul-
tury. Liczy się tylko to, co
większość „demokratycz-
nie” uzna za ciekawe.
Zasłużona sława jest
efektem ubocznym tego,
że człowiek coś wnosi do
kultury i popycha ludzkość
do przodu. I mamy takich
ludzi także dzisiaj, ale oni
toną w zalewie tandety. To grozi zanikiem mistrzostwa. Kiedyś
uczeń miał szansę przerosnąć mistrza, ale dopiero, gdy dojrzał.
Dziś błyszczą, a właściwie rozbłyskują na chwilę, 20-latkowie.
– A może to myślenie starej daty? Może teraz nie ma
miejsca na dawne mistrzostwo? I naprawdę gwiazdą sztu-
ki nowoczesnej może być 20-latek?
K.M.: Tak może być. Ale to nie tylko kwestia wieku, ra-
czej podejścia do tego, co się tworzy, i motywacji. Jeśli tą mo-
tywacją jest jedynie popularność, nic dobrego z tego dla kul-
tury nie będzie. Masowość mediów wymaga wciąż nowych
bohaterów. Czymś trzeba zapełnić te 24 godziny programu,
kilkanaście kanałów. W dodatku trzeba mieć coś nowego,
chwytliwego. Publika szybko się nudzi. Śmialiśmy się kiedyś
z piosenki „Śpiewać każdy może” w wykonaniu Stuhra. Teraz
to już nie jest żaden dowcip. To nasza rzeczywistość. Zmie-
niają się tylko twarze, nazwy, głosy podkręca się za pomocą
komputera, żeby uszy nie więdły... To nasze gwiazdy.
– Dlaczego więc tak wielu ekscytują?
K.M.: Mamy poczucie małej atrakcyjności własnego ży-
cia. Praca, dom, praca, dom, wstać, umyć się, coś ugotować,
iść spać. To mało. Rzadko kto patrzy wtedy na chmury, liście,
czyta albo pisze haiku. A skoro tak, ludzie nie mają poczucia,
że uczestniczą w tworzeniu czegokolwiek. Rozglądają się wo-
kół i szukają czegoś, co przyciąga wzrok, co się błyszczy, jest
zmienne, inne, ciekawsze. Od tego są gwiazdy. Gwiazda to
obiekt, który spełnia nasze wyobrażenia, wizje, żyje naszym
„lepszym” życiem. Fajnie jest też swoją gwiazdę skrytykować.
O, proszę, gruba się zrobiła, ale się uczesała beznadziejnie.
– Z jednej strony lepsza wersja nas, a z drugiej strony
cieszymy się, gdy ma wady?
K.M.: Jeśli się chce być na ustach wszystkich, trzeba być
przygotowanym na to, że nie wszyscy będą chwalić. Niektó-
rzy będą wyładowywać na tobie frustracje. Gwiazdki się czę-
sto dziwią, jak ludzie mogą tak źle o nich mówić. Mogą, bo
chcą się na kimś wyżyć. Taka jest cena popularności, trzeba
umieć znieść to, że jedni chcą cię zniszczyć, wmawiają ci nie-
stworzone historie, a inni się za ciebie modlą. Bywa, że ci sami
się modlą, a potem zabijają. Nawet dosłownie, jak Lennona.
To mój idol – powiedział zabójca. Kto to jest mój idol? To je-
stem ja, gdybym wreszcie mógł robić to, na co według siebie
zasługuję, albo gdybym się ośmielił robić to, na co mam ocho-
tę. Czyli gdyby mnie zobaczyli takim, za jakiego się w głębi
duszy uważam. Więc jest to jednocześnie mój wróg, bo zaj-
muje moje miejsce. Stąd ta ambiwalencja.
W.E.: Stosunek do gwiazdy jest zawsze ambiwalentny.
Jest w nim bałwochwalczy podziw, ale silnie podbarwiony
zawiścią. Dlaczego nie ja? Ten pełen tłumionej pasji aspekt
jest uśpiony, ale wychodzi na jaw, gdy idolowi powinie się
noga. Satysfakcję daje to, że ktoś spada z tak wysoka, że pu-
blicznie przeżywa uczucia poniżenia, odrzucenia, wstydu,
strachu, rozpaczy. Uczucia, które w dzieciństwie były naszym
udziałem. Mało tego, wreszcie to my możemy poczuć się sę-
dziami, skazać idola na publiczną śmierć. Odreagowujemy
naszą traumę. Idol nie ma prawa zawieść, nie ma prawa do
empatii, zrozumienia, współczucia czy wybaczenia. Tak jak
my nie mieliśmy ich w dzieciństwie, będąc albo idolami, albo
kozłami oiarnymi swoich rodziców.
– Mówi się, że gwiazda co prawda spada, ale miała
swoje pięć minut. Warto dla tego żyć?
K.M.: To straszne określenie. Że dobre już było, życie
skończyło się, choć nadal trwa. Przecież trzeba wykorzystać
całe swoje życie. Robić coś, co cieszy, rozwija...
W.E.: To pokazuje, że popkultura traktuje ludzi przed-
miotowo. Karmią sobą tę medialną maszynę, która potrze-
buje dramatów, wzlotów i upadków, więc produkuje i niszczy
kolejne gwiazdki, bo dzięki temu wszyscy mogą zarobić i żyć.
W slangu popularnych mediów nazywa się to strzelaniem do
rzutków. Wystrzeliwuje się kogoś wysoko w niebo, a potem
czeka na moment, żeby spektakularnie go zestrzelić. Publicz-
ność się cieszy, a tym, co się stało z tak potraktowanym czło-
wiekiem, nikt się już nie interesuje.
– Skoro popularność to ciężar, dlaczego tak trudno
zejść ze sceny?
W.E.: Jakoś znoszą to ci, dla których popularność jest
jedynie produktem ubocznym talentu, determinacji w dąże-
niu do celu. Nie zabiegali o popularność, nie muszą się nią
karmić. Ale sława może stać się narkotykiem, celem samym
w sobie. Wtedy, gdy gaśnie, wraz z nią znika poczucie sensu
istnienia i trudno sobie poradzić. Bo będąc u szczytu sławy,
możemy ulec złudzeniu, że nie musimy już się rozwijać, dalej
uczyć i pracować. Trudno wrócić do znoju normalności.
K.M.: Ludzie się śmiertelnie boją, że stracą tę wyjątkowość.
Mamy tego jaskrawe przykłady. Np. Presley, który był utalen-
towanym chłopakiem, a nagle stał się bogiem i tego nie uniósł.
Zaćpał się, stał się lekomanem. Żeby unieść sławę, trzeba wiel-
kiej siły wewnętrznej, by nie zacząć wierzyć, że jest się napraw-
dę kimś niezwykłym, kimś ekstra, boskim. To jest możliwe tyl-
ko w przypadku kogoś, kto wie, kim jest naprawdę. Człowiek,
który utrzymuje poczucie własnej zwyczajności, mimo że go
noszą na rękach i stoją do niego w kolejce, zwykle potrai temu
sprostać. Pozostaje sobą, nawet gdy schodzi ze sceny.
Tatiana Cichocka
c
Kto to jest mój idol? To jestem ja, gdybym
wreszcie mógł robić to, na co według siebie zasługuję,
albo gdybym się ośmielił robić to, na co mam ochotę.
Więc to jest jednocześnie mój wróg,
bo zajmuje moje miejsce
84 | zwierciadło | LUTY
LUTY | zwierciadło | 85
890496331.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin