Rakowski Kazimierz - WALKA W OBRONIE NARODOWOŚCI POLSKIEJ POD BERŁEM PRUSKIM.doc

(270 KB) Pobierz

 

Rakowski Kazimierz

WALKA W OBRONIE

NARODOWOŚCI POLSKIEJ POD BERŁEM PRUSKIEM

 

 

I.

Fałszerze cywilizacyi.

Walkę, którą hakatyści wypowiedzieli Polakom, Niemcy nazywają chętnie "szerzeniem cywilizacyi".

Znamy ją wszyscy dobrze, tę cywilizacyę fałszerzy i hypokrytów; polega ona na zasadzie: ôte toi, que je m'y mette. Najsilniejszą jest w tych wypadkach, gdy chodzi o zmuszenie słabszych do usunięcia się z zajmowanego miejsca. Największą jej wyższością jest militaryzm; wyższością jej jest, że Niemcy do Chińczyków mogli strzelać z karabinów Manlichera i dział Maxima, a Chińczycy bronić się muszą z karabinów starego systemu. A gdy armaty Maxima, szrapnele i kule "dumdum" utorują drogę Niemcom do serca Chin, gdy potem opium i alkohol, importowany lub wyrabiany przez nich, zdegeneruje i wytępi Chińczyków, przyjdzie wtedy jaki niemiecki socyolog i napisze rozprawę, że tak się stać musiało, ponieważ "prawo wyższości i kultury jednej nad drugą jest nieugięte".

W Dreznie, w muzeum antropologicznem, znaleść można woskowe figury, przedstawiające rozmaite typy ludzkiej rasy. Między innymi znajduje się tam postać jakiegoś czerwonoskórnego, — postać, która przyciąga wzrok proporcyonalnością

kształtów, jak niemniej składem czaszki, znamionującym rasę, podatna do cywilizacyi i posiadającą pewną wrodzoną inteligencyę. Pięknie sklepione 'zoło, kształtny, energiczny nos, czynią dla oka nawet cerę ciemnoczerwoną tego człowieka dość sympatyczną.

Zbliżywszy się do szafy, w której za szkłem znajduje się ta postać, przeczytać można następujący wymowny napis:

Mieszkaniec wyspy Tasmanii.

"W roku  objęli Anglicy w posiadanie Tasmanię, gdy było  tysięcy ludności tubylczej".

"W roku  było Tasmańczyków już tylko  tysięcy. W roku  było ich jeszcze ciu".

"W roku  umarł ostatni Tasmańczyk, z którego po śmierci zdjęty został niniejszy odlew gipsowy".

Wymowny obraz kultury i cywilizacyi, nieprawdaż?

A do czegóż innego dążą panowie HKT w Prusach, jeśli nie do tego, aby do takiej szklanej szafy zamknąć ostatniego Polaka, jako okaz wymarłej rasy?

Czy wobec obcych ta ich cywilizacya kiedykolwiek innego czego dokazała, jak tylko tępienia i jeszcze raz tępienia?

Prusacy doprowadzili do mistrzowstwa uprawianie polityki zaborczej pod hasłem szerzenia kultury. Hasło to dziś jest już tylko pustym dźwiękiem, pokrywką nagiego egoizmu politycznego.

W dwudziestem stuleciu już się wie o tem, że prawdziwa cywilizacya polega na doprowadzaniu do normalnego rozwoju wszystkich wrodzonych własności i zdolności każdego szczepu, a nie na tłumieniu ich i rozwijaniu na ich miejscu wyrosłych na obcej niwie pierwiastków.

Pruscy krzewiciele sfałszowanej cywilizacyi dziesiątki lat już są przy pracy.

 

 

   

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

Celem ich — zamknięcie do szklanej szafy ostatniego Polaka, jako okazu wymarłego szczepu. Ich środkiem — zarówno pruska machina państwowa, jak i inicyatywa prywatna. Szeregiem utarczek z ludnością polską znaczy się droga tego procesu politycznego, w którym Prusacy, będąc stroną, chcą być i sędziami. W obozie hakatystycznowszechniemieckim rozbrzmiewa od Warty aż po Ren okrzyk: Hejże na Polaków!

Precz z językiem polskim! Zgnieść polską oświatę! Zdusić gazety polskie! Zakazać wieców i zgromadzeń, rozwiązać towarzystwa polskie! Zabronić druku elementarzy! Usunąć kazania polskie z kościoła! Robotników z innych dzielnic polskich nie wpuszczać! Polaków obcych poddanych wydalić przymusowo! — tak wrzeszczy chór potępieńców, którzy zaparli się tradycyi istotnej kultury, a w duszy noszą jedną tylko namiętność — zaborczość.

Gdy zestawimy to wszystko, co dziś się dzieje w Prusach, gdy zważymy, że nacisk walki z Polakami z roku na rok coraz potężnieje, że walka ta wszystkie pola ogarnia, ze sfery politycznej przenosi się na administracyjną, kościelną, ekonomiczną, społeczną, towarzyską — wreszcie wciska się do domowego ogniska, gdy zważymy to wszystko, nasunie się nam mimowoli pytanie: dlaczego, dlaczego ta zaciekłość germańska w wynaradawianiu zwraca się przeciw nam z coraz większą siłą? Skąd to coraz wzrastające napięcie walki?

Powodem tego działania może być dwojakie wyrachowanie: po pierwsze potrzeba co rychlejszego przetrawienia polskich prowincyi na czysto niemieckie, w obawie jakichś powikłań europejskich; powtóre zaś fakt, że żywioł polski, pomimo wszystkich stosowanych przeciw niemu sposobów, umie się bronić, rośnie ilościowo i jakościowo, nie germanizuje się tak szybko, jak tego potrzeba dla dobra Prus.

 

 

   

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

Gdyby nie rósł, gdyby w walce nie znajdował źródeł siły, gdyby pod brzemieniem się uginał i niknął w oczach, zapewneby nie było tego ucisku pruskiego, bo panowałoby raczej przeświadczenie, że państwu Hohenzollernów nie grozi z tej strony żadne niebezpieczeństwo.

Garstka Polaków jednak swem istnieniem psuje harmonię wewnętrzną w państwie pruskiem. Nie jest ono narodowojednolitem, dopóki nas pod rządem pruskim trzy miliony istnieją, Więc dążyć musi do połknięcia nas, a to tem bardziej, im silniejszy jest opór, który stawiamy.

I sprawa zatargu polskopruskiego sprowadza się do prostych, jak dwie linie przecinające się, kształtów. Oni chcą nas połknąć, my chcemy żyć. O wyniku rozstrzyga nie żadne prawo, lecz jedynie siła.

 

 

Coraz silniej i silniej rozbrzmiewa dziś hasło solidarnej obrony praw narodowych przed germanizacyą.

Nietylko samo pojawienie się tego hasta, ale bardziej jeszcze zdumiewająca siła, z jaką ogarnia wszystkie warstwy społeczne, przyćmiewając wszelkie inne cele i programy, świadczy wymownie, że społeczeństwo nasze rozpoznanało i uświadomiło sobie, gdzie szukać należy i gdzie znaleźć można silę do wywalczenia podstaw egzystencyi, zagrożonej przez narzuconą przewagę ekonomiczną i polityczną żywiołu niemieckiego.

Każdy naród, każde społeczeństwo ma w swej teraźniejszości i przeszłości pewne pierwiastki własnego, rodzimego rozwoju: swój język odrębny, swą historyę, zwyczaje, cały szereg różnorodnych, społecznych, wewnętrznych urządzeń — a wszystko

 

 

   

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

to razem z pamiątkami i świadectwami bytu i pracy narodu, wraz z literaturą, pomnikami sztuki i nauką — stanowi tę jego istotę, którą się on różni od innych narodów i w której udoskonaleniu szuka swej chluby i swych zasług wobec cywilizacyi świata.

Były narody mniej cywilizowane od polskiego, które nie przestały być sobą, nie zatraciły swej narodowości, pomimo, że życie ich umysłowe i społeczne rozwijało się przez szereg wieków pod twardą dłonią obcoplemiennych prądów. Dzieje południowych Słowian, oswobodzonych z pod jarzma tureckiego dopiero w ciągu dziewiętnastego stulecia, wymownym są dowodem, że samu polityczna samodzielność nie wyczerpuje jeszcze wszystkiego, co obejmujemy pod wspólną nazwą narodowości. Poza bytem politycznym każdy żywy naród ma jeszcze ważniejsze objawy istnienia i ważniejsze pola pracy, których przejawy łączymy we wspólnej nazwie — narodowości. Na gruncie tych przejawów dążyć do postępu, do rozwoju cywilizacyi, do ukształtowania najlepszych stosunków społecznych — oto cel wzniosły. Dążenie do tego celu, praca wewnętrzna a głęboka pod hasłem społecznem — oto prawdziwa kultura ducha, prawdziwa cywilizacya.

A ponieważ każde społeczeństwo ma obowiązek pracą w tym kierunku dążyć do celów swego bytu, więc ma ono i prawo tych dążeń.

Nasze społeczeństwo szło tą drogą. Jak człowiek, któremu odetną jedną rękę, żyć nie przestaje, lecz musi sobie jakoś dawać radę drugą ręką, tak samo i my pracowaliśmy niejako jedną ręką, oddychaliśmy jednem płucem.

Nie na rękę to germanizatorom: oni bowiem zadekretowali, że nasze społeczeństwo miało być wykreślone z listy żyjących. A że omylili się — widzimy więc teraz, jak pożądliwem okiem

 

 

   

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

spoglądają na wszystkie objawy naszego istnienia, jak sięgają świętokradzką dłonią po to wszystko, co jeszcze posiadamy: nasz język, nasze zwyczaje, nasze urządzenia społeczne, nasze tradycye.

Tylko społeczeństwo martwe lub zamierające może znieść te dalsze zamachy bez oporu: żywe się broni. Więc i my się bronimy, a walka nasza jest walką w obronie ideałów kultury i cywilizacyi przeciw barbarzyństwu: bo żadne społeczeństwo swego posłannictwa cywilizacyjnego nie może dokonać inaczej, jak na gruncie swej własnej narodowości; przeszczepione na inną kulturę nio będzie miało już tej nici, wiążącej go w jedną całość — przestanie być sobą, a nie przedzierzgnie się w inny naród.

Tam więc, gdzie chodzi o obronę tego najwyższego warunku kultury, ustępują na bok wszelkie inne zadania i cele, a wszystkie siły, wszystkie dążenia w jedno uczuć i myśli ognisko zestrzelić się muszą — w obronę narodowości.

Obrona naszej narodowości przed germanizacyą to program tak wzniosły, tak obszerny, że bezpiecznie w jego cieniu podać sobie ręce mogą wszystkie stronnictwa.

Jest to prawdziwem szczęściem naszego społeczeństwa pod rządem pruskim, że zasadę obrony narodowości, z pominięciem wszelkich stronnictw, potrafiło jako program polityczny wznieść najwyżej i całe się pod nim gromadzić.

Wszyscy walczymy w obronie zagrożonej narodowości; wszyscy starajmy się o rozbudzenie jak największej liczby nieuświadomionych jeszcze obywateli; pod hasłem oświaty zwyciężymy barbarzyńców, co podszywają się pod hasła kultury, aby upozorować walkę z nami.

 

 

   

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

Wielkopolska najwcześniej ze wszystkich dzielnic zrozumiała pod obuchem pruskim, gdzie szukać siły do walki z germanizacyą i znalazła ją w szerokich warstwach. Lud nasz, ze swemi małemi potrzebami, dużym zapasem energii, a jeszcze większym poczucia obowiązku obrony, ziemi nietylko nie sprzedaje, ale jej nawet przy kupuje i z rąk niemieckich wydobywa. Przy mówie ojców trwa niezłomnie. Jeżeli kraj opuszcza, nie udaje się tam, dokąd Bismark z szatańskiem swem szyderstwem wysyłał obywatelstwo ziemskie do Monako, ale wyjeżdża na zarobek.

Na bezkrwawem polu toczą się zapasy nasze o utrzymanie narodowości.

Jedna z polskich gazet podała, ile majątków ziemskich przeszło w ręce niemieckie z polskich w okresie ostatnich lat trzydziestu. Rezultat obliczenia wykazuje utratę dziesiątki tysięcy mórg ziemi.

Lecz nie o liczbę mórg tu chodzi. Chodzi o to, że wśród nazwisk właścicieli tych majątków, sprzedanych tylko w dwóch powiatach w ręce Niemców, spotykamy nazwiska Moszczeńskich, Lubomęskich, Hulewiczów, Błociszewskich, Ponińskich, Brezów, Radońskich, Kalksteinów, Szołdrskich, Fromholzów, Potworowskich, Mateckich, Malczewskich, Chostowskich, Dębińskich i wielu innych — a więc nazwiska, które w dziejach poznańskich zapisały się chlubnie.

Podług tegoż zestawienia statystycznego Polacy od Niemców w tymże czasie odkupili ćwierć tego obszaru. To mało — ale uderzającą jest okoliczność, że pomiędzy nazwiskami tych, co odkupywali, znajdujemy same nazwiska drobnomieszczańskie, które dopiero teraz występują na arenę po raz pierwszy.

Pakt to znamienny, świadczy bowiem wymownie, że powoli przesuwa się punkt ciężkości i stosunków społecznych

 

 

   

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

z warstwy rodowej szlacheckiej inteligencyi na warstwy nowo się dopiero formujące ze sfer mieszczańskich i ludowych.

Na miejsce inteligencyi rodowoszlaeheekiej zjawiają się zaczątki inteligencyi oderwanej od ziemi, inteligencyi nie z urodzenia, ale z wywalczonego pracą osobistą stanowiska społecznego. Jasnem jest, że w szeregach tej inteligencyi, opartej na osobistych zaletach jednostek, szybciej i łatwiej dokonuje się proces przemiany społecznej i w szeregach tej inteligencyi zawsze się znajdzie miejsce dla synów włościan i rzemieślników, dla nowych łudzi. Zasilana jednostkami, związanemi pochodzeniem ze wszystkiemi klasami społecznemi, inteligencya ta będzie bardziej, niż zamierająca dzisiejsza, odpowiadać potrzebom chwili i pojmować ducha czasu.

Wskutek położenia ekonomicznego, które obecnie powoduje zanik klasy ziemiańskoszlacheckiej, w Księstwie dokonuje się obecnie aż do podstaw sięgająca społeczna przemiana, której produktem jest wytworzenie tej zdolnej do życia, nie związanej wprawdzie z rolą, ale tez i wolnej od kastowych uprzedzeń inteligencyi. Proces podobny z pewnemi, zależnemi od lokalnych warunków zmianami — dokonywuje się obecnie, w mniejszym zakresie i z mniejszą szybkością, na Śląsku i w Prusach Zachodnich, gdzie po doszczętnym zaniku polskich rodowoszlacheckich klas wyższych, formuje się obecnie z ludu samorodna inteligencya, powołana do tego, aby kierować obroną społeczeństwa.

Tak jak dziś rzeczy stoją, inteligencya wiejska, ziemiańska, jedną  ostatnią niejako służbę spełnia swemu społeczeństwu: oto przygotowuje sobie następców innych, w odległych od rolnictwa zawodach i kształci nasz lud w szkole samopomocy.

I te wszystkie wiece, na których do stołu prezydyalnego

 

 

   

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

coraz częściej wzywany zostaje włościanin lub rzemieślnik — i te rozmaite sprawy wyborcze, do kierownictwa których wzywa się coraz częściej reprezentantów warstw włościańskich lub rzemieślniczych są objawami tego powszechnego prądu, dążącego do przelania zorganizowanej obrony narodowości na najszersze warstwy społeczne.

I lęk widocznie ogarnia Prusaków na widok faktu, że wśród całego społeczeństwa polskiego szerzy się oświata i znajomość pierwiastków rodzimego rozwoju umysłowego.

System pruski dąży do tego, aby społeczeństwo nasze nie uświadamiało sobie tej odwiecznej walki pomiędzy światem słowiańskim a germańskim i aby nie wyszło z odrętwienia; aby pozostało nietylko pod narodowym, ale pod umysłowym względem w zupełnych ciemnościach. Niemcy wzdrygają się na samą myśl, że z polskiego prostego ludu wyjść musi z czasem silna i uświadomiona warstwa inteligentna.

Walka wynaradawiająca, prowadzona przez Prusaków pod hasłem cywilizacyi jest barbarzyństwem, którego zwalczanie jest zasługą wobec cywilizacyi.

 

 

   

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

II.

Przetrwamy.

Odkąd istnieje w Prusach "Kwestya Polska", w obozie polskim ścierają się dwa sprzeczne ze sobą poglądy, zasadniczo normujące stosunek naszej sprawy do rządu pruskiego.

Jeden pogląd opiera się na zależeniu, że nasza egzystencya narodowa znajduje się zupełnie w rękach Niemców i że musimy wszelkimi sposobami unikać dalszych represalii, bo one mogą faktycznie zniszczyć naszą narodowość; drugi pogląd zaś opiera się na twierdzeniu, że narodowa nasza egzystencya w obrębie Prus zależy tylko od nas samych, od odporności, którą przeciwstawić możemy zamachom Prusaków.

Różnica obydwóch tych poglądów w praktycznem zastosowaniu zarysowuje się jasno: pierwszy, w braku zaufania do sil własnych społeczeństwa, prowadzi do ugody z Niemcami, drugi do przeciwstawienia mu całej energii, na jaką przeciw germanizacyi zdobyć się może społeczeństwo.

Dziś o "ugodzie" we właściwem tego słowa znaczeniu nie może być mowy, pomimo to jednak polityczny ten pogląd na zależność całego wewnętrznego rozwoju od Niemców ujawnia się w innej postaci — w formie bojaźliwego przypuszczenia,

 

 

   

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

że Niemcom może się uda osiągnąć cel usiłowań germanizacyjnych oraz w formie wnoszenia petycyi do tronu lub do ministrów.

Niedobitki potężnej niegdyś armii ugodowej wydają dziś okrzyki przerażenia na każdą wieść o nowem jakiem rozporządzeniu germanizacyjnem — tak, jak przed laty dziesięciu wydawali okrzyki tryumfu, gdy im się udało wytargować błahe jakie ustępstwo. Wtedy podług nich, dzięki tym ustępstwom, sprawa polska wobec germanizacyi stała silnie — dziś, gdy jedno za drugiem spadają na nas prawa wyjątkowe, oprzeć się germanizacyi "może nie zdołamy".

Są to jednak głosy odosobnionych i zdegienerowanych epigonów potężnego niegdyś kierunku.

Dziś inny dogmat przyświeca społeczeństwu. Dogmat, że nie Niemcy, lecz my sami w sobie nosimy warunki własnego bytu lub zarodki zagłady.

Od ery ugody jużeśmy się dawno oddalili, nie staramy się ogrzewać przy berlińskiem słońcu. Spostrzegliśmy też, że owe dawne ustępstwa — owe wykłady religii i polskiego, to była fikcya, w którąśmy uwierzyli, nie chcąc widzieć tego, jak cala naukę paraliżują rozporządzenia rozmaitych lokalnych potentatów.

Ani te "ustepstwa" nas nie trzymały przy życiu, ani też ich cofnięcie naszą egzystencya nie zachwiało.

W stosunku do germanizatorów żywioł polski jest liczebnie bardzo, bardzo slaby. A to tem więcej, że mamy przeciwko sobie całe społeczeństwo niemieckie, które stanowczo dziś przechyla się na stronę systemu germanizacyjnego.

A jednak nic upadamy na duchu i wierzymy, że hakatyczna nawałnica przejdzie ponad naszemi głowami tak, jak przeszła już niejedna, pozostawiając po sobie społeczeństwo

 

 

   

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

nasze — tylko wzmocnione. Jeśli wolno użyć zdania nieco paradoksalnego to rzecby można, spoglądając na społeczeństwo polskie, że: czerpie siły — w walce.

Spoglądając z pewnej perspektywy historycznej na obecną ostra fazę naszego plemiennego zatargu, widzimy, że Poznańskie przechodziło już podobne okresy natężonej walki.

Historya nam jednak wskazuje, że taki okres wytężonej walki w obronie narodowości prowadzi do tem większej konsolidacyi społeczeństwa, do tem ściślejszej spójni pomiędzy wszystkiemi klasami i wszystkimi czynnikami, które odgrywają miarodajną rolę w społeczeństwie.

Sięgnijmy tylko w niedaleką przeszłość Księstwa Poznańskiego, a napotkamy tam wymowne analogie: w epoce kulturkampfu.

Jak wtedy przed laty tu, tak i teraz, zaostrzenie stosunków z Prusami rozpoczęło się w chwili, gdy społeczeństwo było w sobie samo rozdwojone i zwaśnione wewnętrzną walką.

W wewnętrznej rozterce straciwszy siłę — jakby zahypnotyzowane wzrastającą potęgą Prus — społeczeństwo to posuwało się ku negacyi samego siebie, ku przepaści, skąd już wyjścia być nie mogło.

Maćki i Bartki poznańskie z animuszem szli, aby się dać zabijać za "króla jegomości". Wprawdzie niektóre damy polskie na wieść o klęskach Francuzów przywdziały żałobę, ale gdy zwycięski oręż pruski nowym blaskiem ozdobił koronę pruską, arcybiskup Ledóchowski i Jan Marwicz, biskup chełmiński, wraz z kapitułami, podają do stóp tronu błagalne prośby, aby "zwycięski monarcha w swej dobrotliwości raczył swym orężem osłonić stolicę Piotrową".

Zapieranie się narodowości swej i ideałów w czynach, choć nie w teoryi, było na porządku dziennym; ludzie, wypró

 

 

   

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

bowani w dawnych walkach o byt musieli z goryczą w sercu usuwać się od życia publicznego, zwyciężeni, podeptani, odsunięci przez nowe prądy, którym na imię było: ugoda!

Tak było przed — kulturkampfem.

Gdy postaramy się dziś ocenić doniosłość i wyniki walki kulturnej z pewnej perspektywy historycznej, to, chcąc nie chcąc, musimy się przychylić do paradoksalnego zdania, że walka kulturna była dla społeczeństwa polskiego tym zbawiennym epizodem dziejów, któremu ona ma do zawdzięczenia, że z opanowanego niezdrową rozterką polityczną stało się skonsolidowanemu, zdecydowanem, w sobie zwartem i jednolitem.

"Kulturkampf" miał znaczenie ognia oczyszczającego, który strawił wszystko, co szlachetnym nie było kruszcem, pokazał państwową, ideę pruską w całej nagości jej egoizmu i brutalności, dowiódł, że z nią nie da się pogodzić żaden uczciwy program polski, ulegalizował opozycyę, nauczył bronić się pod hasłem obrony wiary, usunął z porządku dziennego wewnętrzną rozterkę społeczną, usunął bowiem jej przyczyny, i tak zjednoczone, wzmocnione, solidarne, narażone wprawdzie zewsząd na ataki, ale dlatego właśnie skupione w sobie, wyprowadził społeczeństwo na bity gościniec walki o egzystencyę.

Takie były wyniki błogosławione owej dawnej burzy germanizacyjnej, której podmuch się zrodził z piekielnych pomysłów Bismarka.

A ta nowa burza germanizacyjna wzniecona przez epigonów Bismarka?

Kto świadom dziejów szeregu lat ostatnich, ten na pierwszy rzut oka pozna, że zupełnie podobną sytuacyę wewnętrzną, sytuacyę niebezpiecznego wewnętrznego rozkładu przebywało nasze społeczeństwo lat temu kilka, za panowania ery "ugodowej". Analogie, które się nasuwają przy porównywaniu stosunków

 

 

   

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

z doby przed kulturkampfem ze stosunkami z doby z "dnia wczorajszego" — są tak liczne, uderzające, że mimowoli. rzec trzeba: chyba się historya powtarza!

Jak niegdyś, tak i niedawno temu istniał rozdźwięk w naszem społeczeństwie, jak wówczas, tak i niedawno temu — ustąpił pod naciskiem germanizacyjnym. Pod tym naciskiem społeczeństwo się zespoliło, znikły wewnętrzne waśnie, i jeśli dziś z otuchą spogląda społeczeństwo wielkopolskie w przyszłość, pomimo ciągłych nowych ataków z zewnątrz, to dzieje się to poniekąd dlatego, że historya cenne nam daje dowody, co jest ostatecznym wynikiem tych walk.

Snując bowiem dalej analogie dziejowe i pytając, jakie były wyniki długiej i ciężkiej walki, którą społeczeństwo nasze w pruskim zaborze przebyło w łatach —, otrzymamy pocieszającą odpowiedź, która w zupełnej zgodzie pozostaje z tem poczuciem, co nieświadomie drzemie w sercach mas prostego naszego ludu, odzywając się na wszystkie teraz w nas wymierzone ataki, jak echem, słowami: Nie damy się!

 

 

W postępowaniu naszem wobec Niemców powinniśmy wogóle i w każdym poszczególnym przypadku rządzić się przekonaniem, że za lat kilka będziemy mieli prawa wyjątkowe przeciwko Polakom w daleko większym zakresie niż je dziś mamy.

"Wobec tego musimy koniecznie przygotowywać się na wszelkie możliwości. Pracą naszą na wiecach, w prasie, w prywatnych stosunkach, w obrębie rodziny — powinno kierować przekonanie, że za lat kilka hakata święcić będzie zupełny i ostateczny tryumf swoich wpływów.

 

 

   

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

Gdy hakata rozkaże; zabronić odbywania wieców będą zabronione; zawiesić konstytucyę — będzie zawieszona; skasować gazety polskie — przestaną wychodzić.

To p...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin