Bailey Elizabeth - Dziedziczka z nieprawego łoża.rtf

(522 KB) Pobierz

                   Elizabeth Bailey

 

 

DZIEDZICZKA Z NIEPRAWEGO ŁOŻA

 

 

 

Toronto • Nowy Jork • Londyn

Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg

Madryt • Mediolan • Paryż

Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nic nie zwiastowało zbliżającego się nieszczęścia. Słońce ciepłym blaskiem opromieniało senną wioskę Paddington i jej mieszkańców, a także pszczoły i motyle, pracowicie uwijające się wśród licznych żywopłotów. Koń pociągowy wlókł się drogą obok łąki, a pomocnik piekarza, idący od strony sklepu, pogwizdywał wesoło.

Radośnie pomachał ręką, witając w ten sposób młodą dziewczynę, siedzącą na parkanie otaczającym łąki przy dro­dze prowadzącej do Edgware i dalej, do stolicy. W ostatniej chwili zauważył jej zaczerwienione oczy, w tym dniu jeszcze bardziej pełne łez.

Panna Katherine Merrick stanowiła niezwykle atrakcyjny element malowniczego krajobrazu. Gęste czarne loki, wymy­kające się spod słomkowego kapelusza otaczającego kształt­ną twarz, spadały na plecy. Dziewczyna miała zgrabny prosty nos i pięknie wykrojone wargi, teraz lekko wygięte w podkówkę. Bez wątpienia jej uroda warta była okazalszej opra­wy niż spłowiała różowa sukienka z niemodnym niskim sta­nem i rękawami sięgającymi połowy przedramienia. Nieco przykrótka spódnica uwidaczniała białe bawełniane pończo­chy, których panna Merrick szczerze nie cierpiała.

Prawdę mówiąc, nienawidziła wszystkiego, co miała na sobie, poczynając od starych czarnych bucików, a kończąc na bieliźnie, skutecznie deformującej jej kształtną sylwetkę. Suknię i tak uważała za najlepszą część stroju. Nie mogła jednak ubierać się inaczej, skoro jej mizerny tygodniowy przychód wynosił zaledwie trzy szylingi.

Różową suknię kupiła od starszej służącej seminarium na­uczycielskiego w Paddington, które od wielu lat było domem Kitty. Nie miała pojęcia, skąd panna Parton wytrzasnęła tę część garderoby; na wszelki wypadek postanowiła nie docie­kać prawdy zbyt gorliwie.

- Hm... mam znajomą, która przyjaźni się z pokojówką w domu wielkiej pani niedaleko stąd. Jeśli suknia się pani spodoba, mogę ją sprzedać za trzy szylingi, panno Kitty.

Propozycja niespecjalnie przypadła Kitty do gustu, jednak chcąc za wszelką cenę urozmaicić swoją garderobę, którą stanowił na co dzień okropny szary uniform szkolny, wręczyła pannie Parton równowartość tygodniowego uposażenia. Te­raz, gdy przestała być wyłącznie uczennicą, pani Duxford zadecydowała, że Kitty powinna otrzymywać niewielką pen­sję za wykonywane prace. Oczywiście na wynagrodzenie na­leżało sobie zasłużyć. Panna Merrick zmuszona była więc podjąć się niełatwego zadania nauczenia najmłodszych dziewcząt wdzięcznego poruszania się. W ciągu pierwszego miesiąca pracy nieraz miała wrażenie, że znajduje się w po­mieszczeniu pełnym słoni!

Przetarła oczy mokrą już chusteczką. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna rozczulać się nad sobą, tylko bez wahania przy­jąć ostatnią z serii nieciekawych posad proponowanych jej przez panią Duxford. Wiedziała jednak, że praca guwernantki w rodzinie, w której najstarszy syn ma dopiero jedenaście lat, i w dodatku nic nie zapowiada rychłego owdowienia pana do­mu, nie pozwala snuć marzeń o dorównaniu przyjaciółkom.

Myśl o zbliżającym się ślubie Helen Faraday sprawiła, że kolejne strugi łez spłynęły po policzkach Kitty. Tego ranka pan Duxford, który zawsze zajmował się pocztą, wręczył jej list od Nell, tchnący entuzjazmem, o jaki trudno byłoby po­dejrzewać zawsze dotąd powściągliwą przyjaciółkę. Kitty przyciskała chusteczkę do oczu, na próżno starając się po­wstrzymać łzy. Powtarzała sobie w myślach, że cieszy się ze szczęścia Nell. W końcu sama przewidziała nadejście tej chwili, gdy tylko usłyszała o owdowiałym lordzie Jarrow i jego gotyckim zamku. Sama zasugerowała Nell oczarowa­nie lorda, co przyjaciółce udało się bez trudu osiągnąć już po kilku tygodniach. Jeszcze boleśniejsze było wspomnienie Prudence. Kto by pomyślał, że ta niepozorna istotka aż do tego stopnia zawładnie sercem mężczyzny? Obecna pani Rookham była wprost niewiarygodnie szczęśliwa. To wszystko fatalnie wpływało na humor Kitty. Zawstydziła się swoich myśli. W końcu nie zamierzała przecież wyjść za mąż za wszelką cenę. Musiała jednak przy­znać, że ciężko było zostać samej, bez żadnych widoków na przyszłość. Z całej trójki przyjaciółek to właśnie ona najbar­dziej buntowała się przeciwko takiemu życiu, do jakiego Z góry przygotowywano ubogie panny. Jeśli właśnie jej przy­padnie dola guwernantki, będzie to największa niesprawied­liwość pod słońcem!

Pozostawało tylko jedno pocieszenie. Obecna sytuacja pozwalała jej na wymykanie się ze szkoły pod byle preteks­tem. Tego ranka zgłosiła się ochoczo do wyjścia po zakupy dla niedawno przybyłej sieroty, gdyż tymczasowi opiekuno­wie dziewczynki dziwnym trafem zupełnie zapomnieli o ab­solutnie niezbędnych przedmiotach: trzech parach przepiso­wych pończoch, szczoteczce i proszku do zębów. Dokona­wszy zakupów, Kitty wsunęła je do kieszeni i przechadzając się po sklepie, ubolewała, że nie może niczego sobie sprawić, gdyż wydała już całe stypendium, a także pensję. Chciała jednak odwlec moment powrotu do szkoły.

Ostatnio, w piątkowe popołudnia, do jej obowiązków do­szła konieczność nadzorowania ćwiczeń na fortepianie jednej z najmniej utalentowanych muzycznie uczennic. Na samą myśl o tym Kitty cierpła skóra. W tych dniach wyjątkowo źle znosiła różne uciążliwości. Nie zanalizowała jeszcze wia­domości od Nell, nie miała szans na rozważenie wszystkiego w samotności, gdyż zajmowała wspólny pokój z dwiema du­żo młodszymi dziewczętami. Miały siedemnaście i osiemna­ście lat, podczas gdy Kitty lada chwila kończyła dwadzieścia jeden.

Dwadzieścia jeden lat! Już dawno miałaby swój debiut to­warzyski, a nawet byłaby zaręczona, gdyby ktoś niegodziwy nie pozbawił jej dziedzictwa, które prawnie jej się należało, skazu­jąc ją w ten sposób na życie w trudzie i niedostatku. Czuła się w tej chwili najbardziej nieszczęśliwą istotą na świecie!

Nagle zza zakrętu wyłoniły się siwe konie ciągnące ele­gancki odkryty powóz. Na koźle siedział młody mężczyzna sprawiający wrażenie szlachetnie urodzonego, któremu to­warzyszył lokaj w liberii. Kitty dostrzegła modny surdut młodzieńca i jego stylowy kapelusz. Poczuła ukłucie zazdro­ści. Boże, jak bardzo chciałaby wsiąść do tak wspaniałego pojazdu!

Gdy powóz przejeżdżał obok, Kitty bezwiednie wyprosto­wała się, widząc spojrzenie mężczyzny, skierowane w jej stronę. Miała wrażenie, że wypowiedział jakieś słowa pod jej adresem. Zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że mężczyźni zwracają na nią uwagę, chociaż większość adoratorów stano­wili wiejscy chłopcy w rodzaju pomocnika piekarza. Na myśl o tym, że przyciągnęła uwagę kogoś szlachetnie uro­dzonego, zrobiło jej się cieplej na sercu.

Nagle powóz zwolnił. Zaskoczona, patrzyła, jak przystaje, a lokaj zeskakuje na ziemię i podchodzi do koni. Czyżby przyjezdni pomylili drogę? Serce mocno zabiło jej w piersi na myśl o tym, że być może mężczyzna wziął ją za wiejską dziewczynę i zamierza trochę poflirtować.

Kitty przeżyła moment zwątpienia. Jak dotąd, zdarzało jej się flirtować jedynie z mężczyznami pokroju starego pana Fotherby'ego, który miał dom w najlepszym punkcie Green i nigdy nie przekraczał granic dobrego smaku. Przeraziła się, że przybysz może okazać się zupełnie innym mężczyzną... Nie było już czasu na dalsze rozważania, gdyż powóz doje­chał do miejsca, w którym Kitty siedziała na płocie. Młodzie­niec nie spuszczał z niej wzroku. Podziwiała jego jasne włosy, wymykające się spod brązowego kapelusza, i pogodną twarz, która nagle przybrała wyraz głębokiego namysłu. Po chwili mężczyzna zwrócił się do Kitty tonem wyrażającym oburzenie.

- Dobrze mi się wydawało, że to ty! Do diabła, Kate, co ty wyprawiasz? Jak tu się znalazłaś? Co też ci przyszło do głowy? Mam nadzieję, że nie chciałaś uciec. Przecież mówi­łem ci, żebyś się nie martwiła.

Oczy Kitty zrobiły się wielkie jak spodki. Przybysz rozej­rzał się po okolicy, a potem znów spojrzał na Kitty.

- Co, u Ucha... ? Przyjechałaś tu sama? Gdzie jest twoja słu­żąca? Boże, ciotka Silvia dostanie szału! Muszę natychmiast za­brać cię do domu! Złaź z tego płotu i wskakuj do powozu!

Początkowe oszołomienie Kitty minęło, ustępując miejsca oburzeniu.

- Ani mi się śni! Kim pan jest? Nie znam pana, nigdy nie słyszałam o pańskiej ciotce Silvii, i proszę, żeby pan mi dał spokój!

- Taak? - burknął ponuro mężczyzna. - Tylko nie próbuj swoich sztuczek, Kate, na litość boską!

- Nie jestem żadną Kate - odpowiedziała szorstko. - Nie wiem, kim pan jest, i mam na imię Kitty.

- To nieprawda - upierał się młody człowiek. - Kitty, coś podobnego! Co za bzdury!

- Mówię prawdę!

- A ja jestem Holendrem. Kitty zamrugała powiekami.

- Naprawdę? Ma pan angielski akcent. Młodzieniec jęknął.

- Jeszcze chwila, a cię uduszę! Radzę ci, bądź rozsądna. Przestań żartować, bo mam niewiele czasu.

Kitty ogarnęło przerażenie.

- Ja wcale nie żartuję. Naprawdę pana nie znam. Nie je­stem tą Kate, o którą chodzi, a poza tym...

- Zaraz powiesz, że nie jestem twoim kuzynem Claudem!

- Ależ ja nie mam żadnego kuzyna Clauda! W ogóle nie mam kuzynów.

Claud, jeśli tak naprawdę nazywał się ten mężczyzna, po­patrzył na Kitty wzrokiem, w którym kryło się zakłopotanie i niedowierzanie. Czując swą przewagę, Kitty przybrała wy­niosły ton.

- Bardzo proszę udać się w swoją stronę. Mężczyzna wymownie uniósł wzrok ku niebu.

- Przestań zachowywać się jak podrzędna aktorka! Wsią­dziesz do powozu czy mam cię zanieść?

Przerażona Kitty mocno ścisnęła żerdź płotu. Czy ten człowiek oszalał? Drżącym głosem jeszcze raz spróbowała wyprowadzić go z błędu.

- Nigdy w życiu pana nie widziałam! Coś musiało się pa­nu pomylić, naprawdę. Nie mam najmniejszego zamiaru wsiadać do pańskiego powozu!

Mężczyzna zaklął siarczyście i popatrzył na lokaja.

- Trzymaj dobrze konie, Docking.

Widząc, że nieznajomy wysiada z powozu, Kitty gwałtownie zeskoczyła z płotu i rzuciła się biegiem w stronę skle­pików na końcu Green. Słyszała za sobą odgłos kroków go­niącego ją mężczyzny. Serce podeszło jej do gardła. Nagle czyjaś ręka chwyciła ją za ramię.

- Nigdzie nie uciekniesz!

Kitty krzyknęła, z całych sił starając się wyrwać z uścisku. Mężczyzna obrócił ją twarzą do siebie. Ogarnięta panicznym strachem, krzyknęła:

- Puść mnie! Proszę natychmiast mnie puścić! W odpowiedzi wzmocnił uścisk.

- Przestań się wygłupiać! Nie odgrywaj mi tu przedsta­wienia na środku drogi! Chodźże już wreszcie!

- Nigdzie nie pójdę! Puść mnie!

- Kate, nie mam zamiaru dłużej znosić twoich fochów! Marsz do powozu!

Rozpaczliwe potoczywszy wzrokiem dookoła, Kitty zo­baczyła tylko wyludnione Green. Pojęła swoją rozpaczliwą sytuację - w tej sennej wiosce nie było nikogo, kto mógłby przyjść jej z pomocą. Nieliczni mieszkańcy siedzieli teraz w swoich domach albo w ogródkach za domami. Nie mogła też liczyć na właścicieli okolicznych sklepików, którzy za­pewne drzemali za ladą.

Przerażona, walczyła jak tygrysica, wykrzykując obelgi pod adresem napastnika, który starał się ją uspokoić.

- Jak śmiesz? Ty brutalu, ty bestio!

- Jeśli nie przestaniesz, będę zmuszony zanieść cię do po­wozu!

Kitty nie panowała nad sobą; wrzeszczała wniebogłosy, ze wszystkich sił walcząc o wyrwanie się z uścisku. W końcu mężczyzna puścił ją tak niespodziewanie, że zatoczyła się i omal nie upadła.

- No cóż, miła Kate, masz, czego chciałaś!

Kitty nie była w stanie powiedzieć, jak to się stało, ale mężczyzna przełożył ją sobie przez ramię jak worek kartofli. Wyczerpana i zdyszana została bezceremonialnie rzucona na siedzenie powozu, gdzie w końcu, zrezygnowana, znieru­chomiała. Nieprzytomnym wzrokiem popatrzyła na napast­nika. Lekko zdyszany, podniósł kapelusz, który zsunął mu się w czasie walki, wcisnął go na głowę, wskoczył na siedze­nie powozu i chwycił lejce.

Na dany znak konie ruszyły. Lokaj wskoczył z tyłu, kiedy powóz go mijał. Do Kitty zaczynało docierać, że została po­rwana.

Serce waliło jej w piersi jak oszalałe. Drżącym głosem na­zwała porywacza niegodziwcem.

- Jest pan najokropniejszym brutalem, jakiego w życiu spot­kałam! Proszę natychmiast mnie uwolnić! Zatrzymać powóz!

- Możesz sobie wrzeszczeć, ile chcesz. Nic mnie to nie obchodzi.

Kitty obejrzała się za siebie. Znajome tereny Paddington Green zostawały coraz bardziej w tyle. Jeszcze chwila, a po­wóz skręci w Edgware Road.

- T - to jest... to jest porwanie! Z - za takie coś idzie się do więzienia! - wydyszała z trudem.

Mężczyzna jedynie roześmiał się w odpowiedzi. Kitty za­stanawiała się, czy nie wyskoczyć z powozu, który jechał prędzej, niż się tego spodziewała. W wyobraźni zobaczyła siebie z połamanymi w wyniku upadku rękoma i nogami. Widząc rozstaje dróg, zrozumiała, że nadzieja na bezpieczny powrót do seminarium maleje z każdą minutą. Zdjęta stra­chem, postanowiła spróbować próśb.

- Błagam, proszę mnie odwieźć z powrotem! Naprawdę pana nie znam, a kiedy zorientuje się pan, że popełnił błąd, będzie wielkie zamieszanie! Proszę się zatrzymać, póki czas!

Mężczyzna obdarzył ją przelotnym spojrzeniem.

- No już dobrze, Kate - odezwał się pojednawczym to­nem. - Nie przypuszczałem, że jesteś tak doskonałą aktorką. Przestań grać swoją rolę i uspokój się.

Kitty poczuła, że ogarnia ją rozpacz. Dlaczego nie była w stanie go przekonać? Wydawał się pewny swej racji. Jak miała sprawić, by zrozumiał, że popełnił błąd, bez wątpienia fatalny w skutkach? Zacisnęła ręce na kolanach. Powóz zwolnił, by skręcić w Edgware Road.

- Proszę mi wierzyć, niedługo będzie pan miał duże kłopoty.

Spojrzał na nią z ukosa.

- To możliwe. Przykro będzie patrzeć, jak ciotka Silvia straci panowanie nad sobą i da ci nauczkę! Jeśli nie uda mi się dowieźć cię do domu na czas, bez wątpienia wpadnie w histerię i pobiegnie do hrabiny... lepiej nie myśleć, co się wtedy będzie działo!

Kitty z trudem powstrzymywała łzy.

- Pan jest szalony! Jeśli jakimś cudem uniknie pan wię­zienia za swój postępek, trafi pan do domu dla obłąkanych!

- Ha! Przyganiał kocioł garnkowi! Ale nie miej złudzeń. Trafię tam tylko wtedy, gdy okaże się, że będę musiał się z to­bą ożenić. A tego zapewne zażąda hrabina, jeśli dowie się o twojej ucieczce.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin