McNeill Graham - Ambasador.pdf

(856 KB) Pobierz
1011424492.003.png
Graham McNeill
1011424492.004.png 1011424492.005.png
Ambasador
The Ambassador
Przełożył Artur Sęk
TERAZ...
1011424492.006.png
WIOSNA 2522
I
Świtało zaledwie od paru minut, a ludzie już umierali. Z miejsca gdzie klęczał, tuż obok kopcących
pozostałości obozowego ogniska, Kaspar wyraźnie słyszał głośne okrzyki bólu, niesione przez wiatr
od strony wejścia do doliny. W duchu polecił ich dusze Sigmarowi.
Albo Ursunowi lub Olrykowi. Lub też jakiemukolwiek innemu bóstwu, które mogło obserwować ich
tego ponurego ranka.
Strzępki mgły ścieliły się przy ziemi. Słońce rozpoczęło swoją powolną wędrówkę w górę bladego
jeszcze nieboskłonu, zastępując opadający księżyc w pełni i zalewając swym rozmytym światłem dno
doliny. W tejże dolinie dwie stojące naprzeciw siebie armie witały właśnie nowy dzień i gotowały
się do nadchodzącej rzezi. Kaspar wstał cały zesztywniały, masując bolące i napuchłe kolano i
krzywiąc się, gdy rozprostowywał niemłode już kości. Był
zdecydowanie za stary na to, by znów spać na ziemi, pod gołym niebem - całe ciało miał
obolałe i zziębnięte.
Dolinę wypełniały tysiące ludzi: pikinierzy z Ostlandu, halabardziści z Ostermarku, łucznicy ze
Stirlandu, kosarze z Erengradu, dzierżący miecze żołnierze z Praag i przetrzebione resztki
zdziesiątkowanych regimentów, które zostały uwięzione w Kislevie po rzezi pod Zedewką. Wszyscy
podnosili się teraz ze swoich posłań i rozniecali na powrót obozowe ogniska. Z miejsca gdzie stał,
Kaspar mógł widzieć może dwie trzecie armii, mniej więcej siedem tysięcy żołnierzy z Imperium i
kolejne dziewięć tysięcy z miasta Kislev i otaczających go stanic. Mgła i pochyłość terenu skrywały
przed jego wzrokiem jeszcze jakieś sześć tysięcy wojów.
Wiele już lat minęło od chwili, gdy po raz ostatni prowadził żołnierzy do bitwy i sama myśl o tym, że
wyśle tych mężnych ludzi na spotkanie ze śmiercią, przyniosła jakże znajome uczucie smutku i udręki.
A przecież wielu z nich było tak młodych, że ledwo co zaczęli się golić.
Setki koni kwiczały i łomotały o ziemię podkutymi kopytami. Były podenerwowane wielką ilością
kręcących się wokół nich żołnierzy i unoszącym się wokół, wszechobecnym zapachem gotowanego
mięsa. Giermkowie uspokajali wierzchowce swych panów, gdy tymczasem husarze z Kisleva
malowali swoje konie w wojenne barwy i przytwierdzali sobie swoje słynne skrzydła do pleców.
Pomiędzy gotującymi się do bitwy żołnierzami kręcili się tu i ówdzie odziani na czarno kislevscy
kapłani. W czasie swej wędrówki po obozie święcili topory, kopie i miecze. W tym samym czasie
kapłani Sigmara głośno czytali ustępy z Kantyczki Heldenhammera. Wielu ludzi utrzymywało, że
ostatniej nocy widzieli na niebie kometę z podwójnym ogonem. Nikt nie był do końca pewien, jaki
mogła nieść omen, ale kapłani wzięli to za znak tego, że bóstwo opiekujące się Imperium było w tej
ciężkiej godzinie razem z nimi.
Kaspar tej nocy śnił o komecie. We śnie spoglądał jak gorejąc płynie przez nieboskłon, kąpiąc w
swym boskim blasku leżące poniżej ziemie. Śnił też o Imperium rozdartym wojną. Imperium, którego
1011424492.001.png
miasta padły łupem najeźdźców, a ich mieszkańców wycięto. Altdorf płonął żywym ogniem, a
północne umocnienia Middenheimu skąpane były we krwi. Okaleczone ciała mieszkańców wisiały
wszędzie, utrzymując się na wnętrznościach i śliskich jelitach. Barbarzyńscy przybysze z północy i
potworne bestie chodzące na dwóch nogach przebiegały starożytne ulice jego ukochanego Nuln, tnąc,
gwałcąc i paląc wszystko, co znalazło się na ich drodze. Tymczasem młody, złotowłosy chłopak
wzniósł w górę dwa kowalskie młoty ojca i powstał, by się im przeciwstawić.
Kaspar potrząsnął głową, by odegnać od siebie melancholijny nastrój i natarczywe myśli, a potem
ruszył przez obozowisko. Spał z dala od swoich towarzyszy, nie mogąc zapomnieć o swej przewinie,
nie chcąc dzielić się smutkiem i wyrzutami sumienia z powodu tego, co uczynił poprzedniego
tygodnia u stóp Wzgórza Bohaterów.
Wozy, zapakowane workami z prochem strzelniczym i kulami, z mozołem posuwały się do przodu
przez błotnisty grunt. Spoceni woźnice i muskularni zaopatrzeniowcy walczyli zaciekle o to, by żaden
z wozów nie ugrzązł w błocie. Konwój kierował się w stronę suchego wzniesienia, nad którym
powiewały chorągwie Imperialnej Szkoły Artylerii. Stały tam, poustawiane w ciasne szeregi, ciężkie
działa. Tam, gdzie artylerzyści czekali na rozkazy oddania strzału, dymiły już rozpalone nieopodal
ognie. Inżynierowie w niebiesko-czerwonych barwach Altdorfu mierzyli zasięgi dla okopanych za
działami moździerzy.
Kaspar obszedł dookoła wóz wiozący halabardy, kopie i inną broń drzewcową.
Skierował się do miejsca, gdzie tuż obok purpurowej chorągwi Rycerzy Pantery łopotał jego czarno-
złoty sztandar. Jego koń przebywał wraz z wierzchowcami rycerzy w naprędce zbudowanej
zagrodzie. Karmił go i poił giermek Kurta Bremena. Sam Kurt klęczał i modlił
się wraz ze swoimi współbraćmi i Kaspar nie miał zamiaru im przeszkadzać. Czekając na koniec
ceremonii nalał sobie do kubka gorącej herbaty z parującego kociołka, zawieszonego nad jednym z
okolicznych ognisk.
Paweł chrapał tuż obok ognia. Jego masywna postać owinięta była futrami i pomimo wszystkiego, co
wyszło na jaw w ciągu ostatnich miesięcy, Kaspar poczuł falę sympatii do starego przyjaciela.
Popijał małymi łyczkami herbatę, marząc, żeby mieć choć odrobinę miodu do jej osłodzenia.
Uśmiechnął się do siebie. Cóż za głupia myśl w obecnej sytuacji.
Czuł, że resztki snu wyparowały w końcu z jego głowy. Zwrócił się ku północy, w stronę wejścia do
doliny, gdzie czterdzieści tysięcy najeźdźców z hordy Wielkiego Zara Aelfrica Cyenwulfa również
gotowało się do bitwy.
- Zupełnie jak stare czasy, co? - odezwał się Paweł, wyłaniając się wreszcie spomiędzy futer swego
legowiska i sięgając po bukłak z kvassem. Najpierw sam łyknął z niego potężnie, a następnie
wyciągnął naczynie w stronę Kaspara.
- Tak - przyznał Kaspar, przełykając spory haust mocnego trunku - za wyjątkiem tego, że obaj
jesteśmy o dwadzieścia lat starsi.
1011424492.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin