Necel Augustyn 1 - Krwawy sztorm.pdf

(959 KB) Pobierz
Augustyn Necel
KRAWY SZTORM
SZWEDZI NA KASZUBSKIM BRZEGU
Jesienną burzliwą nocą podczas wojny trzydziestoletniej na redzie słowińskiej wsi Rowy, leżącej
przy ujściu Łupa wy do Bałtyku, rzucił kotwice wielki okręt wojenny. Załoga spu​ściła szalupę.
Wsiadło do niej kilku ludzi i powiosłowali do brzegu. Krótko po północy ktoś począł łomotać do
plebanii. Wyciągnięty z piernatów, zaspany pastor otworzył drzwi no​cnemu przybyszowi, po czym
został natychmiast zawleczony do kościoła. Tam przed ołtarzem, na którym paliły się świece, ujrzał
młodą parę w cudzoziemskich, weselnych strojach i dwóch świadków. Pan młody dał duchownemu
talara, pro​sząc o dopełnienie obrządku zaślubin. Gdy nie pomogło złoto, cudzoziemiec wyciągnął z
fałd płaszcza krócicę. Ten argu​ment poskutkował.
— Umywam ręce — oświadczył drżącymi ustami słowiński pastor, pobladłszy z przerażenia.
Pospiesznie dopełnił obrządku. Spisano akt ślubny. Obaj świadkowie złożyli pod nim podpisy. A
kiedy Ucichło skrzy​pienie gęsiego pióra, mącące pospołu ze skwierczeniem kno​tów świec ciszę
pustawego zboru, stała się rzecz niespodzie​wana i straszna. Oblubieniec wyszarpnąwszy z pochwy
klingę kordelasu czy puginału, przebił pierś panny młodej. Zwłoki jej marynarze zawinęli w opończę,
ponieśli na wybrzeże i włożyli do łodzi. Mały orszak weselny odpłynął bez słowa szalupą, dobił do
burty statku, który po chwili rozwinąwszy żagle zniknął w nocnych ciemnościach. Pastor zaś
pospieszył do domu i zapisał całe niesamowite zdarzenie w kronice kościelnej Rowów.
Mówiono podobno, że owym tajemniczym oblubieńcem był król szwedzki Gustaw Adolf. Tak
przynajmniej twierdził na​uczyciel Nowe z Wrześcia w ziemi lęborskiej jednemu ze zbieraczy
ludowych sag, opowieści, zabobonów, zwyczajów i baśni Pomorza w drugiej połowie ubiegłego
stulecia. Trudno dzisiaj stwierdzić, czy zacytowana opowieść ma jakiekolwiek podsta​wy
historyczne, a nawet czy rzeczywiście podobne zdarzenie zanotowano w kronice zboru nadmorskich
Rowów. Nie ma na to niezbitych dowodów, takich jak na przykład na autentycz​ność innej nocnej
przygody zapisanej przez mnicha-kronika- rza w “Rocznikach oliwskiego klasztoru” pod rokiem
1603, kie​dy rybacy z Mechlinek widiami i kosami zmusili do odwrotu szwedzki desant wysadzony na
brzeg w pobliżu ich wsi. Hi​storię więc znad ujścia Łupa wy zaliczyć należy do podań po​morskich, '
w których Szwedzi odgrywają niemałą rolę.
W Toruniu wspomina się o skazańcu, który z wysokości szubienicy dojrzał nadciągające wojska
feldmarszałka Wrangla i ocalił miasto przed niespodziewaną napaścią. W Grudziądzu
— o Szwedzie zakochanym w polskiej szlachciance i zabitym koło studni na zamkowej górze. W
1011431463.002.png
Chmielnie — o trzech dzwonach zrabowanych z kościoła, które wraz z barką i szwedzkimi
żołnierzami zatonęły w jeziorze. Pod Kwidzy​nem pokazują mieszkańcy Powiśla szwedzkie
cmentarzysko. Pod Chełmnem kamień, na którym miał śniadać Karol Gu​staw. Pod Chojnicami w
przydrożnym lesie można odszukać miejsce, kędy obozowali Szwedzi. A ileż podobnych, choć
do​tychczas nigdzie^ nie zanotowanych wątków wiąże się z gdań​skim pobrzeżem!
I
Kolejarz w czerwonej czapce podniósł chorągiewkę. Pociąg, składający się z kilku zaledwie
wagonów, sapnął i ruszył z puckiej stacji. Po chwili dudni już na ¡moście nad Płutnicą i powoli
wspina się na zbocze Swarzewskiej Kępy. Za oknem przedziału widać zakole Wiku, zlodowaciałego
u brzegów za​rosłych trzciną. Ciemnieją nad nim wśród ośnieżonych drzew domki miasteczka i
wieżasta fara Świętego Piotra. Stary wo​jenny port Rzeczypospolitej, kędy stacjonowały kaperskie
okręty ostatniego Jagiellona i flota Wazów, oddala się, znika w błękitnej mgiełce. Ukazuje się
natomiast strzelista dzwon​nica Swarzewa — rybackiej Częstochowy.
Wagon świeci pustkami. Dopiero we Władysławowie zapeł​niają go rybacy i pracownicy
zakładów zbudowanych przy
tutejszej przystani. Mój towarzysz podróży, Augustyfr Necel, poznaje wśród nowo przybyłych
znajomego. To Waliszk, czyli Walenty Wałkowe z Jastarni. Krępy wąsacz ma na głowie uszatą mucę
obszytą czarnym barankiem. Nogi jego zaś aż do kolan tkwią w filcowych butach. Na widok Necla
uśmiecha się, ściska nam ręce i wyciągnąwszy z kieszeni zatłuszczone- go waciaka kaszubski różk z
tabaką zagaja rozmowę sakra​mentalnym:
— Chceme le so zażec?
Trudno odmówić! Zażywamy, a potem już rozmowa toczy się gładko, bo Waliszk z niejednego
pieca jadał chleb i czego jak czego, ale wspomnień mu nie brak. Z rodzinnego domu ruszył w świat
mając zaledwie piętnaście lat. Zamustrował na nie​miecki “sztimer”. Jako okrętowy chłopiec, później
zaś ókręt- nik całą gębą, ochrzczony na równiku przez jego królewską mość Neptuna, odbywał długie
rejsy, poznał wiele kontynen​tów, krajów, portów. Był w Afryce, Brazylii, Chinach. Pod​czas
pierwszej wojny światowej, zaciągnięty do służby pod​wodnej, przeżył w kanale La Manche ciężkie
chwile, kiedy to “U-9” wpadła w sieć zastawioną przez Anglików. Do dziś wie​rzy, iż z tej opresji
ocaliło go jedynie wstawiennictwo Swa- rzewskiej Panny i wdzięczny za ratunek rok w rok pilnie
chodzi na każdy swarzewski odpust.
Pielgrzymował zresztą w swym życiu nie tylko do Swarze​wa. W pamiętny dzień 10 lutego 1920
roku wybrał się z całą niemal Jastarnią przez zamarzniętą zatokę do Pucka i widział na własne oczy
jak błękitny generał na białym koniu wjechał w Pucki Wik, tam gdzie dziś stoją szkutnicze warsztaty,
jak tam przy ujściu Płutnicy rzucił w wodę złoty pierścień zaślu​bin. Jednak generałów,
podwodniaków, rybaków i marynarzy powoli zaczynają wypierać z naszej gawędy... Szwedzi. Nie ci
dzisiejsi, ale dawni, z epoki Wazów.
Pociąg zatrzymał się właśnie w Chałupach, gdzie ongi nad przerwą Lasowej Depki wznosiły się
szańce, fosy i blokhauzy wielobocznej warowni Władysława IV, króla Polski i (co pra​wda już tylko
1011431463.003.png
tytularnie) Szwecji. To chyba stało się przy​czyną, że Waliszk ponownie zażywszy tabaki jął gadać o
tam​tych odległych czasach; kiedy — jak opowiadał mi innym razem Edmund Budzisz z Kuźnicy —
Szwedzi mocno dali się we znaki ludziom Międzymorza.
— Podobno — mówię — jakiś szwedzki żołdak wyrzucił
wtenczas w Jastarni dziecko z kołyski, sam się w niej usado​wił i białki musiały go kołysać?
— Nie tylko takie sprawy działy się tu w dawnych latach
— odpowiada Wałkowe. — Jastarnia nigdy nie należała do żadnego króla, a jastarnicy żyli wolni.
Kto uciekł na nasze wydmy, ten nie potrzebował służyć w wojsku. Ale przecież na Szweda niejeden
poszedł z własnej nieprzymuszonej woli. Przed Helem, tam gdzie jeszcze dziś znać ślad kanału, do
którego mogły wpływać statki, jest spory pagórek. Zowią go Szwedzką Górką, bo stamtąd nasi
strzelali do floty tych szwedzkich morzkulców.
— I to celnie — wtrąca Necel. — W tym właśnie miejscu zdobyto za Zygmunta III szwedzki okręt
admiralski “Kry​styna”. w
— Kaszebi potrafią strzelać — przyświadcza Wałkowe. —
Za młodu powiadał mi mój ojc, że jednego razu weszła na Wik wielka flota szwedzka.
Nieprzyjaciele stanęli naprzeciw Pucka i zaczęli walić z dział do fortecy. Ustrzelili dach na
dzwonnicy, wzniecali w mieście pożary, wysyłali trębaczy z wezwaniami, żeby się puczanie poddali
ich królowi, bo ina​czej wszystko obrócą w perzynę. Ale nasi pokazali im figę. Mimo długiego
oblężenia ani myśleli wywiesić białej chorągwi.
Za szybą przedziału niczym film przesuwa się panorama za​toki. Chmary ptactwa unoszą się nad
spiętrzonymi lodami Me​wiej Rewy za Komórkowym Hakiem. Tutaj stał przed wieka​mi fort
Kazimierzowo i królewska kuźnica, od której wzięła miano znajdująca się dziś w tym miejscu
rybacka wioska. Jedziemy przez skrawek ziemi, na którym dzieje wycisnęły ^ swą pieczęć i może
dlatego nam się zdaje, że stukot kół po szynach podobny jest do ech kanonady, a przed oczami stają
obrazy malowane słowami naszego gawędziarza:
Oto pueczanie (puczanie lub pucanie — jak mówią Kaszubi) windują na kościelną wieżę
siedemnastowieczne działo. Ładują do lufy proch i kulę. Kaszubski kanonier powoli z pełną na-‘
pięcia uwagą rychtuje armatę ku widniejącym za redą orlo- gom Karola Gustawa. Przykłada do
zapału tlący się lont. Wy​strzał targa powietrzem, płoszy mewy kołujące nad zatoką. Dym osnuwa
płaski szczyt dzwonnicy. Żelazny ptak szybuje w stronę nieprzyjacielskiej flotylli, uderza w wyniosły
kasztel okrętu admirała, druzgocze deski i belki...
— Jo — uśmiecha się Waliszk. — Kaszebi dobrze strzelają. Puczan trafił prosto w kajutę
admiralskiego kurpa. A tam sie-
dział akurat sam admirał tych morzkulców przy obiedzie. Się​gał widelcem po upieczonego koguta,
którego przed chwilą koksmat przyniósł mu z kambuza, kiedy kula rąbnęła w misę. Kur rozprysnął się
1011431463.004.png
w drobne kawałki, Szwedzisko zaś zwaliło się pod stół i poczuło, że serce spadło mu w buksy. Zaraz
też kazał okrętnikom, żeby rozwinęli żagle, i odpłynął z tego nie​bezpiecznego miejsca. Tak się tedy
skończyło oblężenie, a pu- czanie odbudowali dach na dzwonnicy Świętego Piotra i na pamiątkę
zatknęli na czubku blaszanego kura, decht takiego jak ten, co go wielmożny pon admirał zeżreć nie
zdążył.
Pociąg zwalnia biegu, staje przed małym dworcem. Z pe​ronu słychać głos kolejarza:
— Jastarnia!
Jesteśmy u celu podróży, “w domu” — jak stwierdza Wał​kowe dopinając waciak na wydatnym
brzuchu.
—· Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej — dodaje po chwili, kiedy stoimy już przed stacją, a
pociąg zniknąwszy w dali powiewa modrą smugą dymu nad lasami Juraty. — Przez te moje
sześćdziesiąt cztery lata dosyć się nawanożyłem po lądzie i morzu. Do niedawna jeszcze łowiłem na
kutrze. Teraz wiążę sieci we Władysławowie, w sieciami “Arki”, a za rok idę na emeryturę. Czas mi
wygrzewać plecy przy ciepłym piecku, wspominać dawne czasy...
— No to odwiedzimy was za rok — obiecuje Necel ściska​jąc mu wielką, chropowatą rękę. — Na
Wangorzową! Kiedy nie potrzeba już rybaczyć, można w spokojności zacząć łowić wspomnienia,
gadki o tym, co było- dawniej.
— Jo, jo! — kiwa głową jastarnik i raz jeszcze sięgo. po różk. — Rychtyk powiedzone! Chceme
le so zażec?
Korzystamy z zaproszenia jak maszopi po dobrym połowie. No tak! Wpadło nam przecież dziś do
sieci kilka tłustych “rybek”, wśród których za najokazalszą należy chyba uznać... legendarnego kura z
wieży puckiej fary.
II
Te połowy wspomnień o przeszłości Kaszubskiego Brze​gu rozpoczął Augustyn Necel już we
wczesnym dzieciństwie, nim mógł przypuszczać, że kiedyś sięgnie po pióro, by pod​sumować w
“Krwawym sztormie” cały zebrany materiał. Chłopcu z rybackiej checzy na Sikorkach w Chłapowie
co chwila obijało się o uszy:
— Szwed, Szwedzi, szwedzkie morzkulce...
Dziad ze strony matki Jan Lesnow z Poczernina nieraz opo​wiadał jak to ongi wszedł w strąd koło
Małego Sławoszynka okręt załadowany czarnymi owcami, na którego pokładzie ma- szopi znaleźli
kaszubską dziewczynę porwaną przez Szwedów z Pucka.
— Przedtem — mówił — nie było na Rozewskiej Kępie ani jednej czarnej owcy. Dopiero po tym
rozbiciu się tutaj roz​pleniły.
Babka, Franceszka z Tarnowskich Neclowa, pokazując wnu​kowi starą okrągłą łyżkę o długiej
1011431463.005.png
rączce z cyny, wspominała, że jeden z jej przodków wygrzebał ją z pogorzeliska dworu w Cetniewie
spalonego do podwalin przez Szwedów, których potem rybacy, spędzeni do młocki, zamknęli w
cetniewskiej stodole i puścili z dymem. Kiedy zaś mały Gust pytał, czemu starka tak pilnie zasłania
nocą okna od strony morza, odpo​wiadała:
— Żeby światło nie przyciągnęło tych szwedzkich morzkul- ców do naszej checzy!
Również ojciec, Jan Ńecel, niemało miał w szwedzkiej spra​wie do powiedzenia. W roku 1881
jako czternastoletni knop tnąc sedwinę (rogowiec) w urwiskach za rozewskim “Drągiem” znalazł tam
okrągłą, żelazną kulę armatnią, prawdopodobnie wystrzeloną z okrętu, kiedy Szwedzi chcieli
lądować na Kępie. Wspominał też o Jówie (nazywał się podobno Czapa) z wiel​kim toporem,
kaszubskim stolemie tak ogromnym, że prze​wyższał głową najwyższe szewskie stragany stojące na
puckim rynku, o mieszkających pod Rozewiem Czerwionce i Kuchnow- skim, którzy spostrzegłszy
nadciągającą nieprzyjacielską flotę podcięli dno swej na dwadzieścia cztery stopy długiej łodzi
laskornówej. Wróg użył jej, by przewieźć na ląd co większe działa z okrętów i poniósł wielką stratę:
łódź zatonęła wraz z ładunkiem. Sześć armat wyłowiono po latach z morskiego dna pod przylądkiem,
a trzy z nich ustawiono przed krokow​skim zamkiem.
Inni “chlapowice”, jak Kątowy Jeka czy Glembin potwier​dzali te wieści dodając, że Szwedzi
przypływali tu na okrę​tach, by ściągać z chłopów podatek, żc spalili Jastarnię, bo jastarnicy napadali
na szwedzkie statki. Nikt wszakże z ga​wędziarzy nie mógł się mierzyć z wesołym Józefem Żelkiem
— Żelozkiem, chłopem bardziej do tańca niż do różańca. Niezbyt wysoki, ciemnowłosy, wąsaty,
zwinny jak fryga, tańczył do
upadłego, aż kurz bił z podłóg po karczmach i checzach, płatał ucieszne figle, naśladował głosy
ptaków, które śpiewały w klatkach w jego chałupie nad Chłapowskim stawem. Znano go w całej
okolicy, nawet w dość odległych Minkowicach było
0 nim głośno. Gdzie tylko się pojawił, natychmiast stawał się duszą całej kompanii. Wróżył z gwiazd,
śpiewał polskie
1 kaszubskie piosenki, łgał na potęgę, udawał to śpiew sło​wika, skowronka czy kanarka, to odgłosy,
jakie wydają nury i kaczki-lodówki, a tak był żywotny, że kiedy już po ostatniej wojnie w 1952 r.
złamał nogę i znalazł się w gdyńskim szpi​talu, ledwie zdjęto mu gips, zatańczył kozaka na szpitalnym
podwórzu, mimo że miał wtenczas osiemdziesiąt trzy lata.
— Całe życie gadał, tedy nie starczyło mu prawdy do opo​wiadania, ale tego co mówił, warto było
posłuchać — uśmie​chają się dziś jeszcze chłapowianie na jego wspomnienie. *
Lubili go wszyscy z wyjątkiem Niemców, którym zresztą odpłacał się pięknym za nadobne. Gdy w
Mieruszynie, w ober​ży u Lachsa, nalał mu pruski żandarm piwa w cholewy dłu​gich butów, z których
sterczały słomiane wiechcie, zbił Pru​saka na kwaśije jabłko i uciekł, nim się pobity opamiętał.
La​tarnik z Rozewia, Niemiec zwany “Grot Janem”, często odwie​dzający Hanemanna, dziedzica
Poczernina, ujrzał kiedyś nocą na drodze dziwnego potwora, przeraził się i uciekł zlany zim​nym
potem. Do śmierci się nie dowiedział, że to Żelozk spostrzegłszy go w ciemności zgiął się jak wąż,
wsadził gło​wę między nogi i w tej pozycji zapalił cygaro.
1011431463.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin