Nowy7.txt

(38 KB) Pobierz
Rozdział 7
      
      Wstał nowy dzień, a wraz z nim pojawiła się koniecznoć zwleczenia się z łóżka i udania do pracy. Nie dla wszystkich było to łatwe, zwłaszcza że żaby nie przyjęły do wiadomoci rezygnacji z przestępczego procederu, zrobiły się na Umę i urzšdziły wieczorek taneczny. Jens z zatyczkami do uszu uciekł do kuchni, gromkim głosem odmawiajšc udziału w zabawie. Wodnik wbił się w garniturek ŕ la Travolta, a Monika z góry wyraziła zgodę na wszystko pod warunkiem, że będš tańczyć przy jej ulubionej piosence. W rezultacie bawiła się cała klatka schodowa i wezwany do interwencji patrol policji, a Jens przespał twardo całš noc, rzuciwszy na siebie zaklęcie głuchoty. Rankiem pozostało mu tylko dostarczyć chrapišcego lipiaka i odrobinę nieprzytomnš rusałkę do Urzędu, gdzie mogli spokojnie odespać nocnš zabawę przy biurkach, jak na urzędników przystało.

*
      
      O dziewištej Oleńka postanowiła wstać i zjeć jogurt. Szurajšc kapciami, powędrowała najpierw do łazienki, a potem do kuchni. Na drzwiach lodówki zobaczyła kartkę, na której płonšcymi literami Jagienka wypisała stanowcze polecenie: Pozbšd się bandyty z pomidorów. Ola wyjęła z lodówki jogurt, znalazła łyżeczkę i spożywajšc niadanie, wpatrzona w skwierczšcy napis, skoncentrowała się na problemie.
      Zadanie wcale nie było takie proste, zwłaszcza że człowiek to też zwierzę i trzeba postępować wobec niego humanitarnie. Przynajmniej Oleńka była tego zdania. Próba namówienia Michała, żeby zabrał sobie swojego bandytę, spaliła na panewce, bo jego telefon uparcie nie odpowiadał. Miły głos damski informował cierpliwie, że abonent jest chwilowo niedostępny.
      Odłożyła słuchawkę, skończyła jeć jogurt i przystšpiła do twórczego działania. Mianowicie zadzwoniła po radio-taxi. Kiedy upewniła się, że taksówka podjedzie za pięć do szeciu minut, poszła do szklarni.
      Duży, potraktowany poprzedniego dnia przez rusałkę kilkoma urokami pod rzšd, ocknšł się dopiero przed witem. Zamiast zakurzonego wnętrza garażu zobaczył nad sobš żółte pomidorki na zadbanych grzšdkach i zrobiło mu się nad wyraz nieprzyjemnie. Pocieszało go jeszcze tylko to, że na razie nikt go pod pomidorami nie zakopał.
      Leżał na grzšdkach kilka godzin, wpadajšc w coraz większš depresję, aż wreszcie drzwi do szklarni otworzyły się i stanęła w nich niewysoka dziewczyna uczesana jak przedszkolak i do tego w T-shircie z białš owieczkš na czarnym tle.
      - Ten... tego... jedziemy - oznajmiła prawie zdecydowanie i stanowczo.
      Z niejakim trudem wywlokła Dużego ze szklarni, niszczšc przy okazji jeden krzaczek. Taksówka podjechała, kiedy Oleńka zdołała docišgnšć gangstera do bramy, zostawiajšc za sobš całkiem sporš i wcale malowniczš bruzdę na trawniczku. Otworzyła bramę, sapišc ze zmęczenia.
      - Pomoże mi pan? - poprosiła, ocierajšc pot z czoła. Prowadziła zdrowy tryb życia, była wysportowana, sprawna, jednak cišganie rosłego chłopa przez podwórko okazało się zadaniem niemal ponad jej siły.
      Taksówkarz wysiadł, podszedł do niej i zatrzymał się nad Dużym.
      - Do bagażnika go? - zapytał niepewnie, drapišc się w głowę.
      Oleńka zastanowiła się głęboko. Przypomniała sobie o humanitaryzmie.
      - Na tylne siedzenie - zadecydowała.
      Przy pomocy taksówkarza upchnęła Dużego z tyłu, a sama usiadła obok kierowcy.
      - Dokšd? - zapytał taksówkarz. - Nad Bystrzycę czy nad zalew?
      - Na dworzec PKS.

*
      
      Elegancko ubrana Jagienka zaparkowała pod Urzędem Skarbowym i wysiadła z samochodu. Idéefix, którego trzymała na rękach, powarkiwał nerwowo. Demonica weszła do recepcji, dostrzegła napis Obsługa klientów i bez wahania pchnęła drzwi. Zeszła po ciemnych schodach i zatrzymała się pod tablicš informacyjnš. Mrok nie stanowił problemu, w końcu była demonem i widziała w ciemnociach. Kilometrowe odległoci między pokojami też jej nie przerażały. Po prostu zmaterializowała się pod drzwiami numer 2456. Były pastelowo różowe, czarne literki na białej tabliczce głosiły INFORMACJA. Poniżej na małej żółtej samoprzylepnej karteczce kto nabazgrał Zaraz wracam. Karteczka była już mocno przykurzona. Jagienka obejrzała jš uważnie. Potem przematerializowała się z powrotem pod tablicę informacyjnš. A potem z lekkim rozgoryczeniem doszła do wniosku, że nieczłowiek naprawdę musi się namęczyć, żeby spełnić te dwa i pół dobrego uczynku tygodniowo.

*
      
      Na dworcu PKS pełno było podróżnych i kieszonkowców. Oleńka przy wydatnej pomocy taksówkarza wyładowała Dużego z samochodu, posadziła na ławeczce, zapłaciła za kurs i rozejrzała się bezradnie. Dotychczas bandzior może nie współpracował, ale i nie przeszkadzał. Łypał tylko ciemnymi oczyma znad knebla. Ale Oleńka jako nie spodziewała się, niczego więcej. Nie było raczej szans, by rozwišzany podziękował uprzejmie za gocinę, po czym wsiadł do autobusu i wrócił do domu. I to wcale nie dlatego, że gocina okazała się być poniżej przyjętych powszechnie standardów. Oleńka westchnęła ciężko. Nie było też szans, że sama da radę wpakować go do autobusu. Kiedy tak stała, skubišc z zafrasowania jeden z kucyków, obok niej zatrzymała się staruszka w eleganckim szarym kapelusiku.
      - Potrzebujesz pomocy, dziecko? - zapytała życzliwie, spoglšdajšc na dziewczynę i zwišzanego bandziora. - Za trzysta złotych moi wnusiowie wrzucš go do cementu.
      - Dam sto, jak władujš go do autobusu - zaproponowała Oleńka.
      - Dwiecie. - Babcia była twardš negocjatorkš.
      - Sto pięćdziesišt.
      - Umowa stoi. - Staruszka wycišgnęła komórkę i wybrała numer.
      Po chwili pojawiło się obok niej trzech łysych drabów w dresach. Wszyscy wyglšdali na pozbawionych szyj, małe główki wyrastały im z szerokich ramion.
      - Dokšd? - zapytał najwyższy.
      - Do autobusu do Warszawy. Zaraz kupię bilet. - Ola popędziła do kasy, jakby kto jej przypišł skrzydła.
      Dwóch drabów złapało Dużego, a trzeci szedł z tyłu, rzucajšc wymowne spojrzenia na czekajšcych pasażerów, którzy odnieli się do sytuacji ze zrozumieniem i nie dzwonili na policję.
      Kiedy Oleńka z biletem dotarła do autobusu, Duży był już załadowany na siedzenie, sterroryzowany kierowca czekał na jego bilet, a staruszka z wnusiami na zapłatę.
      - Niech go pan w Warszawie rozwišże i wypuci - poprosiła grzecznie Oleńka, oddajšc kierowcy bilet.
      Pokiwał nerwowo głowš i odjechał z piskiem opon, gdy tylko dziewczyna zeskoczyła ze stopni autobusu. Oleńka z westchnieniem ulgi zapłaciła staruszce. Babcia przeliczyła pienišdze i z umiechem wręczyła jej wizytówkę z eleganckim napisem BABCIA KRYSIA I WNUSIOWIE. USŁUGI RÓŻNE i numerem telefonu.
      - To na przyszłoć. - Mrugnęła porozumiewawczo. - Nigdy nie wiadomo, co się dziewczynie może przydać.

*
      
      Telefon na biurku Piotrka dzwonił gwałtownie i uporczywie. Dużo uporczywiej, niż Piotrek miał cierpliwoci w ignorowaniu go. Kiedy podniósł słuchawkę, odezwała się w niej rozhisteryzowana pani Halinka.
      - Panie kierowniku, niech pan tu zaraz przyjdzie!!! - zahuczała rozpaczliwie i rozłšczyła się natychmiast, nie wdajšc się w dalsze wyjanienia.
      Co w jej głosie kazało Piotrkowi wypać pędem z gabinetu i rzucić się do działu obsługi klienta. Po drodze prawie stratował Bakę, Jensa, potršcił drzemišcš przy biurku Monikę i zrzucił z krzesła lipiaka.
      - Wykończylicie następnego - jęknęła Baka, załamujšc ręce.
      - Taka praca. - lipiak ziewnšł i podniósł się z podłogi, rozcierajšc stłuczone częci niewymowne.
      - Słuchajcie, trzeba za nim pójć! Tam jest ciemno, mógł spać ze schodów i skręcić sobie kark! - Jens rzucił się w lad za Piotrkiem, jako nie podzielał obojętnoci lipiaka w kwestii wykańczania przełożonych. Monika popędziła za nim. lipiak i Baka zeszli powoli na dół i natknęli się na co w rodzaju żywej rzeby.
      ciana pomiędzy korytarzem a pokojem pani Halinki zmieniła się w gruzowisko. Pani Halinka siedziała sztywno za swoim biurkiem i z pewnociš była wstrzšnięta, być może nawet i pobladła, ale nie dało się tego stwierdzić na pewno. Na skrzyni z kluczykami siedział wielki potwór koloru brudnoczerwonofioletowego. Miał małe, żółte i złoliwe oczka oraz ogromnš paszczę, z której wystawały olbrzymie, żółte zębiska. Miał też długie, prawie dwumetrowe łapska. Jedna ze szponiastych dłoni trzymała małego białego pieska, który szczekał jak szalony. Na potwora patrzył osłupiały Piotrek, osłupiały Jens i osłupiała Monika. lipiak i Baka też osłupieli.
      Wreszcie pani Halinka przemogła się i wydobyła z siebie głos.
      - Pan kierownik - oznajmiła mężnie, ruchem szarego podbródka wskazujšc Piotrka.
      Potwór spojrzał z zainteresowaniem. Piotrek zbladł i zachwiał się lekko. Potwór wykonał ruch, jakby gwałtownie wzruszał ramionami, i zmienił postać. Po chwili na jego miejscu siedziała piękna kobieta o bardzo długich nogach, niesamowicie wšskiej talii i jedwabistych, rudych włosach. Piesek dalej szczekał.
      Jagienka strzepnęła niewidoczny pyłek z kostiumu, wstała i z gracjš podeszła do Piotrka.
      - Zdaje się, że szukacie pewnej ksišżki - powiedziała uprzejmie.
      - Szukamy jakiej ksišżki? - Piotrek wcišż był w stanie szoku. Zachwycajšca kobieta zrobiła na nim chyba jeszcze większe wrażenie niż odrażajšcy potwór.
      - A nie? - Jagienka troszkę się zdziwiła, a troszkę zirytowała. Z tymi ludmi naprawdę ciężko było dojć do porozumienia.
      - Szukamy - zapewnił pospiesznie Jens, dochodzšc błyskawicznie do wniosku, że kreaturze nie ma co kłamać. - A wie pani co o tej księdze?
      Demonica wycišgnęła przed siebie ręce, w których trzymała pieska.
      - Zeżarł - oznajmiła, starajšc się przy tym uczynić swój komunikat jak najprostszym. Nie na wiele się to zdało. Informacja nie została łatwo przyswojona przez rozmówców.
      Ws...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin