Nowakowski Marek - Dwa dni z aniołem.pdf
(
675 KB
)
Pobierz
21305060 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
MAREK NOWAKOWSKI
DWA DNI Z ANIOŁEM
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Jeden dzień w Europie
Ten waluciarz wyglądał jak cygański książę. Taki był wystrojony, kolorowy i złotem ob-
wieszony. Coś wyciągnął z podręcznej torebki zwanej pederastką. Ona wsunęła pod kontuar.
– Pasuje? – zapytał.
Kiwnęła głową. Odszedł, stukocząc wysokimi na wzór kowbojski butami. Książę Igor. Tak
był nazywany. A ona, barmanka z dzisiejszej zmiany, modelowa wprost, duży cyc, twarz
obrzmiała ze szramą na policzku i puste, niebieskie oczy lalki.
Syczy ekspres. Poszła na zaplecze. Zadem opiętym, zwierzęcym miotnęła. Został jej obraz
w oczach. Falowała zasłona oddzielająca zaplecze od baru.
Opuściłem oczy.
Wróciła z zaplecza. Cicho nastawiła radio. Senna muzyka przedpołudniowa. Znierucho-
miała nad kontuarem, cyce wypychały sukienkę, szklany wzrok w ścianę przed sobą wlepiła.
Poza nami nie było tutaj nikogo. Kurwy się jeszcze nie pobudziły, a hotelowi goście wolą
hall.
Kaletmistrz pogrążył się w lekturze sportowej strony „Trybuny Ludu”. Był kiedyś płotka-
rzem, siatkarzem, kimś takim, i atawizm studiowania sportowych wyników pozostał mu do-
tąd.
Malarz odsunął firankę i spoglądał w okno. Za oknem wielki plac wyłożony betonem. Z
lewej strony połyskliwy blok drugiego hotelu. W głębi grób Nieznanego Żołnierza z zastygłą
przed nim wartą.
Był jeszcze przy naszym stoliku trzeci. Tego nie znałem. Czekał na Pośrednika. Tłustawy.
Miękka, skórkowa marynarka i szeroki krawat związany w grubą gułę pod obwisłym podgar-
dlem. Spoglądał na zegarek, a zegarek miał elektroniczny, ciemna, pusta tarcza i czerwone
cyferki na niej wyskakiwały.
– Wygrał! – ucieszył się Kaletmistrz. – Trzeci rezultat w tym roku...
– Kto? – zapytał Malarz. Ciągle wpatrywał się w okno.
Kaletmistrz pytania nie usłyszał. Wsunął posiwiałą głowę w gazetę. Spojrzał na tę szelesz-
czącą, zadrukowaną płachtę od spodu. Na pierwszej stronie zdjęcie Przywódcy. Ściska dłoń
drugiemu Przywódcy.
Zaterkotał telefon. Barmanka ocknęła się. Piersi jak taran. Falowanie zadu. Zniknęła za
kotarą. Wspaniałe, choć nieco zużyte mięso. Tak mówił Kiciuś.
– Kiciuś... – powiedziałem – smutno bez niego.
Kaletmistrz zakrztusił się śmiechem, połączonym z bronchitem.
– On tych dziwek przepuścił!
Ożywienie było krótkie. Jeden ziew, drugi ziew. Barmanka wróciła z zaplecza. Też ziewa.
Przychodzą tu od dawna i nudą wiać zaczyna. Wypycha. Gdzie już nie łaziłem? Do „Para-
ny” dawno temu. Zbierali się tam wyścigowi gracze i drobni kombinatorzy, wieczorem zaś
stare ulicznice i piwni pijaczkowie. Przestałem. Potem do takiej kawiarni, co jeszcze przed-
wojenne czasy pamiętała. Złocone poręcze krzesełek i blaty stolików, emeryci przy wodnistej
kawie, mrok i dużo wspominania. Czułem jakąś omszałość, która obłazić zaczynała i przy-
chodzić przestałem. Bywałem też u Literatów. W końcu mojej branży to ostoja. Nie dałem
długo rady. Zamroczony jałowym gadulstwem, obrzmiały od artystycznych jadów, próżności,
kłamliwych słów i poczucia wzajemnego spętania. Kac bywał wtedy gorszy od wódczanego.
4
Traciłem swoje miejsca po kolei i jak szczur przemykałem się pod murami. Wreszcie tu zna-
lazłem przystań. Też licha. Wyganiać powoli zaczyna.
– Żeby coś takiego jak klub... – rozważa często Kiciuś, jeden z tutejszych bywalców. – Ci
mądrale Anglicy te kluby wymyślili... Wszędzie na świecie... – ciągnie. Kiciuś Rasputinek,
kosi dziewczyny długimi seriami... – są bary, bistra, puby, tabaki, kafejki. A tu?! W barze
mlecznym szukać miejsca albo w samoobsługowej wyżymaczce...
Zaszyłem się więc w tym komfortowym przytulisku. Chociaż ta kipiel cudzoziemców, te
dziwy wokół nich, waluciarze, rajfury i pośrednicy... Taki sztuczny świat drogich trunków,
dolarowej elegancji, tandetnych snobizmów i pieniąchów, brudnych pieniąchów, które stały
się najwyższą miarą.
W tym mozolnym poszukiwaniu ziemskiej przystani bywają też knajpy. Z ostatniego po-
bytu zapamiętałem bywalca, tytułowanego Inżynierem, który spadł z wysokiego stołka pijąc
kolejną wódkę i w ten sposób żywot zakończył. Nie każdemu taki szybki finał pisany. Długie,
gnilne umieranie. To jest najgorsze. Ludzie wypaleni. Tak mówił mój przyjaciel Leszek.
Śmieliśmy się z tych żałosnych, żywych trupów, co pustkę swego wnętrza pozorami osłania-
ją. Oczy wygasłe i mętne, głos drewniany klekotem pobrzmiewa, rozpaczliwe ruchy szmacia-
nych kukieł. Młodzi byliśmy. Łatwo ten śmiech przychodził.
Barmanka położyła mięsistą, szeroką dłoń na kontuarze. Uniosła palce. Pilnikiem zaczęła
szlifować paznokcie. Leciutki chrzęst. Paznokcie powleczone fioletowym, jadowitym lakie-
rem.
– Kiedy on przyjdzie? – odezwał się ten trzeci, którego nie znałem. Malarz oderwał wzrok
od okna.
– Może wcale nie przyjść – mruknął.
– Przecież zawsze tu przychodzi – zdziwił się ten trzeci.
– Ostatnio unika – odparł Malarz.
Usadowił się wygodniej i opowiedział to śmieszne zdarzenie.
Pies Wojny tak wystraszył Pośrednika. Od lat we Francji mieszka. Zęby tu przyjechał
wstawiać. Taniej. Popił wtedy i Pośrednika z serdecznego uścisku swych niedźwiedzich łap
nie puszczał.
– Mam dla ciebie biznes – powiedział.
– Jaki? – zainteresował się tamten.
– Związany z wojskowością.
Począł snuć karkołomną transakcję handlu bronią. Stąd, z Polski, gdzieś do dzikich w
Afryce.
– Mam w tym doświadczenie – powtarzał i te piękne, sztuczne zęby w uśmiech odsłaniał.
Może i miał. Podobno na ciemnych aferach jego zamożność stoi.
– Ty mi pasujesz! – wykrzyknął z zapałem. – Masz swoje kontakty, posmarować będzie
trzeba, zielonymi sypnąć...
Pośrednik, kombatant zarazem, pułkownik w stanie spoczynku, wystraszył się nie na żarty.
Różni tu przecież przychodzą. Mogli podsłuchać.
Gonił go gromki głos Psa Wojny.
Świetnie opowiedział Malarz. Zadbał o humorystyczne efekty. Raz był Psem Wojny, to
znów jego wystraszonym kontrahentem.
– Poważnie? – zdziwił się Kaletmistrz. – Tak było?
Ten trzeci pokiwał z pobłażaniem głową.
– Czego tu się bać? Pijackich bredni?
– No wiesz! – żywo zainteresował się Kaletmistrz. Rozejrzał się i dodał szeptem: – Podob-
no są tu detektywi hotelowi.
Ten trzeci wymownie skrzyżował lewą rękę na przedramieniu prawej i buńczucznie po-
trząsnął tym symbolem palanta.
5
Plik z chomika:
Pulpecja
Inne pliki z tego folderu:
Nowakowski - Wesele raz jeszcze (1974).pdf
(604 KB)
Nowakowski Marek - RAJSKI PTAK I INNE OPOWIADANIA.rtf
(1648 KB)
Nowakowski Marek - PIÓRO.rtf
(760 KB)
Nowakowski Marek - RAJSKI PTAK I INNE OPOWIADANIA.pdf
(883 KB)
Nowakowski Marek - TRAMPOLINA.rtf
(953 KB)
Inne foldery tego chomika:
Adam Bahdaj
Agata Christie
Anna Brzezińska
Antoni Czechow
Austen Jane
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin