Marek Nowakowski - Wesele raz jeszcze Zdarzenie w Miasteczku (1974).pdf

(604 KB) Pobierz
21305030 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
21305030.001.png 21305030.002.png
Marek Nowakowski
Wesele raz jeszcze!
Zdarzenie w Miasteczku
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Wesele raz jeszcze
Ciągnęli z różnych stron. Dalszych i bliskich. Pekaesem, podmiejskimi elektryczniakami,
furkami wymoszczonymi słomą, młodzi na motorach mimo zimnicy bijącej lodowato w
twarz, a niektórzy piechotą po zmarzniętej grudzie, poprzetykanej tu i ówdzie płatami starego
śniegu. Zima w tym roku mroźna, ale skąpa w śnieg. Szaro było i brzydko. Słońce pokazy-
wało się na krótko i zaraz zanikało w chmurach. Wrony siedziały na telegraficznych drutach.
Pejzaż martwy i posępny. Monotonna równina z nielicznymi kępami zagajników. Białe pnie
brzóz przy drodze. Dymy snuły się z chłopskich chałup. Strzecha już z rzadka w tej wsi, coraz
częściej eternitowe dachówki i anteny telewizyjne powtykane w dachy.
Sterczały wieże kościoła i dwóch Chrystusów z dwóch stron wsi na krzyżu rozpiętych.
Tłum zebrał się w tym przestronnym, niedawno wybudowanym kościele. Organy zagrały
pięknie i ksiądz kanonik zadał zwyczajowe pytania młodożeńcom, następnie wcisnął im ob-
rączki na palce. Grube, z dukatowego złota zaświeciły czerwonawo.
Hrabia, czyli Pan Młody, był w czarnym, jak należy garniturze, z muszką w bordowe gro-
chy pod szyją.
Panna Młoda, hoża, wsiowa dziewoja, w długiej sukni z białej przezroczystej materii i
welonie. Wypieki zakwitły jej na policzkach i głuchy stuk własnego serca słyszała.
A kiedy odchodzili od ołtarza sztywnym, drobnym kroczkiem, to rozpląsał się przed nimi
miejscowy fotograf.
Wystawili się rodzice młodej z weselną ucztą. Stoły w podkowę ustawione i biesiadników
do setki zliczyć można. Gospodarz co znaczniejszym gościom kłaniał się w pas dawnym
zwyczajem i jego oczy zapalały się satysfakcją. A dla każdego jadła i napitku w bród. Biegała
z półmiskami Gospodyni, uwijały się inne kobiety do pomocy najęte.
Do okien chałupy przylepiały twarze dzieci. Zbiegła się ich cała chmara. Przepychały się
roztrącały. Rozpłaszczone na szybie nosy i oczy zachłannej ciekawości.
– Jak to mówią, czym chata bogata – powtarzał gospodarz i gości sadzał troskliwie.
W piecach napalono porządnie, blacha czerwona i buchał od niej żar. Druga izba przygo-
towana do tańca, podłoga wysypana trocinami i ściany przybrane kolorową bibułką. Muzy-
kanci z powiatowego miasta już niebawem przybyć mieli.
Rozsiedli się goście, wszyscy w świątecznych garniturach, z krwią nabiegłymi twarzami,
kołnierzyki non-ironów cisnęły szyję. Na honorowym miejscu przy stole Pan Młody, czyli
Hrabia, i jego wybranka. Ksiądz kanonik też został zaproszony i nie odmówił. Siedział staro-
wina i pojadał sobie z apetytem, a też po łyczku z kielicha odpijał. Polewał mu osobiście Go-
spodarz koniaku ruskiego, pięciogwiazdkowego. Wiadomo, ksiądz na trunki wybredny; u
siebie nalewki rozmaite w gąsiorach trzyma, pijesz, pijesz, wchodzi to jak miód, a potem
wstać nie można.
Zastukał więc ksiądz kanonik widelcem w talerz i z mową bogobojną do młodożeńców się
zwrócił:
– Tak oto, dziatki moje, sakramentem małżeństwa jesteście połączeni i Bóg już przypie-
czętował wasz związek, radosna to dla mnie, duszpasterza tej parafii, chwila, córka zacnych,
szanownych i pobożnych gospodarzy na tę drogę wstąpiła, drogę uświęconą religią naszą
rzymsko-katolicką. Chciałbym jeszcze, dziatki moje, przypomnieć wam o obowiązkach każ-
dego stadła małżeńskiego, o wierności, czystości i wzajemnym poszanowaniu. Wierność, o
tym szczególnie pamiętajcie, w dzisiejszych czasach rui i porubstwa jest klejnotem najpierw-
szym. – Wzruszył się rzetelnie starowina, oczy mu się załzawiły i głos zadrżał. – Powiadam
4
wam: pamiętajcie o tym w każdej godzinie dnia i nocy. I niechaj rosną wam na pociechę uda-
ne dzieci!
Matka Młodej pochlipywać zaczęła.
Komendant powiatowy, Łuczak, który siedział z drugiej strony młodych, podgadywał z
przekąsem: – ...A gospodynie młodą ma, a dziewuch niby nie podszczypywał, co?
Tak podgadywał, ale cichaczem. Pierwszy też po księżym przemówieniu zaklaskał w dło-
nie.
– Gorzko, gorzko! – zawołał od końca stołu. Więc Hrabia wstał. Wyliniały już, ale jeszcze
przystojniak, skłonił się lekko i pocałował Pannę Młodą w policzek.
– Lepiej! – wołać zaczęli miastowi goście.
Więc pocałował Pannę Młodą w usta, a czyrak na karku, podrażniony kołnierzykiem, za-
pulsował znienacka nieznośnym bólem. Ale Pan Młody trzymał się dziarsko i nic nie dał po-
znać po sobie.
– Porządniej, z języczkiem – zarechotał technik budowlany, Skarupa Zbyszek.
Było to wesele Hrabiego z wiejska dziewczyną. Liczył sobie Pan Młody już czterdziestkę,
a Hrabią go niegdyś nazwano, bo maniery miał szykowne i z każdej sytuacji wychodził nale-
żytym bajerem. Skończył się jednak ten jego hrabiowski czas, kiedy nie tylko maniery, ale i
gotówka była przy nim. Zostały maniery. Parę lat przesiedzianych w pudle miał za sobą, nikt
też żadnym interesem nie chciał się już z nim wiązać. Niefartowny, powiadano, nie ten model
co dawniej. Bo dawniej fart miał przy sobie. Ojciec nauczył go życia. Razem pracowali w
kwaterunku, następnie prowadzili biuro nieruchomości. Kobiet zawsze koło nich rój, interesy,
ten państwowy, jak również prywatny nieźle szły, co dzień łatwy grosz wpadał do kieszeni.
Tyle że ojciec, który po wojnie wrócił od Andersa, w miarę lat coraz częściej powtarzał: –
Błąd, synu, uczyniłem, ciasno się tu robi, coraz ciaśniej, a naturę mam szeroką, szlachecką,
więc co robić, używać, póki czas, była taka piosenka, synu, parafrazując rzec można: za krót-
ki czas nie będzie nas. – I wywróżył sobie ojciec. Umarł przedwcześnie, nie szanował się,
kobiety i gorzałka, serce nie wytrzymało, tyle że z honorem, podczas miłosnych igraszek wy-
korkował. Został Hrabia sierotą, matki już dawno nie miał, modelką była u Braci Jabłkow-
skich i w wojnę zadała się z Niemcami, później zginęła bez wieści. Sierotą więc został, ale
wtedy jeszcze był przy nim fart. Pracował w dolarach, miękkie i twarde, w międzyczasie ta
Bożenka z Grochowa, to była miłość, matczyną biżuterię z domu wyniosła, puszkę złota w
ogródku wykopała. Z tym to skarbem rodziców przyszła do Hrabiego ta siedemnastoletnia
prawiczka. Przebalowali wszystko do szczętu. Co dalej z Bożenką, nie wiadomo, pewnie
wróciła do domu. Hrabia lubił być jak ptak, na dłużej się nie wiązał. Wtedy właśnie kolejny
interes prowadził. Firma „Art Moderne” się nazywała i akwizytorzy penetrowali teren, zbie-
rając zamówienia na portrety. Interes szedł znakomicie i Hrabia ciągle górą. Lekkie miał ży-
cie i za bardzo wierzył w swoją gwiazdę. Chętnie mówił tak: – Według rodzica mego, Wer-
nyhory, już sama ciasność przecież, a dla mnie ciągle luz. – Nawet tych kolorowych portre-
tów z fotografii robić mu się nie chciało, zbierał tylko zamówienia, z bloczka kwity na zalicz-
kę wystawiał i nic. Wyczerpała się cierpliwość ludzka. Takim sposobem dostał się Hrabia do
więzienia. I skończył się jego czas.
Lata swoje dołożyły, zmarszczki i siwizna, panienkom coraz rzadziej wpadał w oko. Z ła-
ski żył, zahaczył się jako akwizytor w znajomej firmie. Ani się obejrzał, stuknęła czterdziest-
ka, kątem u ludzi mieszkał, bez pieniędzy, zupełnie sam, jak kołek na świecie. Zrozumiał
więc, że coś przeleciało mu przez palce i nie da rady już dogonić. Jałowa wegetacja dokuczać
zaczęła, pieniędzy ciągle brak i na giełdzie męskich walorów całkiem spadły jego notowania.
Z ostatnich czasów właśnie następującą miał Hrabia opowieść, przytaczał chętnie, z maso-
chistyczną szczerością, na dowód klęski już nieodwołalnej: – Dał mi jeden kumpel trochę
zagranicznego towaru do sprzedania, dobry kumpel, wiedział, jak kiepsko stoję, od obrotu
dziesięć procent dla mnie, trzymałem ten towar u siebie, popiłem wtedy z nudów i taką smar-
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin