W DRODZE Nr 6_2009.pdf

(1007 KB) Pobierz
Microsoft Word - Dokument1
Nr 6 (430) 2009
DOMINIKANIE NA NIEDZIELĘ
07-06-2009: Koniec… i początek – Wojciech Czwichocki OP
11-06-2009: Bierzcie i jedzcie – Tomasz Golonka OP
14-06-2009: Jak rośnie Kościół – Tomasz Grabowski OP
21-06-2009: Na drugi brzeg – Tomasz Zamorski OP
28-06-2009: Źródło mocy – Tomasz Zalewski OP
ROZMOWA W DRODZE
Język z figurą wroga w tle jak dzisiaj głosić Dobrą Nowinę – rozmowa z ks. prof. Wiesławem
Przyczyną
DLACZEGO W KOŚCIELE NUDZĄ
Moja zupa jarzynowa przepowiadać pozytywnie – Marek Kosacz OP
Siedem grzechów głównych impresje słuchacza kazań – Jacek Kowalski
Udręczniki natchnione podręczniki do religii – Piotr Miedzianowski
Prośba o korektę język Jana Pawła II – z Janem Górą OP rozmawiają Jan Grzegorczyk i
Wojciech Prus OP
Listy specjalnej troski Konferencja Episkopatu Polski do wiernych – Katarzyna Skowronek
Róbcie swoje słowa wszechmocne i zawodne – Jacek Pałasiński
STWÓRCA EWOLUCJI
Na łasce przypadku? ewolucja i tradycja katolicka – William E. Carroll
O wielkim słoniu i innych mitach kreacjoniści kontra ewolucjoniści – Marta Tylenda
Jak czytać stworzenie? recenzja książki „Cel czy przypadek” kard. Christopha Schönborna –
Krzysztof Kocjan OP
ORIENTACJE
Rozmowy o cierpieniu „Ludzie na walizkach” Szymona Hołowni – Ewa Mucha
„Życie Duchowe”
„12 Concerti Grossi op. 6” Georga Friedricha Haendla
SZUKAJĄCYM DROGI
Niepokój, czy ja naprawdę kocham Boga – Jacek Salij OP
FELIETONY
„Nic straconego nie ma…” – Małgorzata Musierowicz
Obsesja reformowania Kościoła – Dariusz Kowalczyk SJ
Dr House rozmawia z ks. Tischnerem – Jarosław Makowski
Cud – Grzegorz Górny
Bo sobie pójdę… – Jan Góra OP
DOMINIKANIE NA NIEDZIELĘ
UROCZYSTOŚĆ TRÓJCY PRZENAJŚWIĘTSZEJ, 7 CZERWCA 2009
Koniec… i początek
Pwt 4,32–34.39–40 • Ps 33 • Rz 8,14–17 • Mt 28,16–20
Do końca książki pozostało już tylko kilka kartek. Żal kończyć. Po kilkuset stronach przygód,
nagłych zwrotów akcji, wewnętrznej przemianie, odkryciu piękna i podłości świata bohater
wraca do domu. Jest znowu tam, skąd wyszedł. Tutaj zaczęła się opowieść. W miejscu
oswojonym przez dzieciństwo, wyprawy na jabłka za płot sąsiada, pierwsze pocałunki nad
rzeką. To właśnie najbardziej lubimy w powieściach. Moment powrotu do małego, znanego
świata, kiedy wiadomo, że ten, który wraca, nie jest już tym samym, który wyszedł. Skoro
wrócił, to pewnie potrafi zobaczyć coś, czego ja jeszcze nie widzę. Jak w starej żydowskiej
historii. Czasem trzeba pójść aż pod most Karola w Pradze, żeby się dowiedzieć, że skarb
ukryty jest w ścianach mojego domu. Albo jak w Pielgrzymie Paolo Coelho, obejść pół
świata, żeby w końcu wrócić naprawdę do siebie.
Być może właśnie dlatego po swoim zmartwychwstaniu Jezus każe apostołom wracać do
Galilei, tam, gdzie wszystko się zaczęło. Cudowny połów ryb, kazanie na górze, wędrowanie
po wsiach, uzdrowienia, trzeba raz jeszcze przeżyć. Otworzyć przestrzenie pamięci, oświetlić
wspomnienia wciąż niepojętym światłem wielkanocnego poranka. Jak wygląda teraz mój
mały świat, gdy wiadomo, że w Jerozolimie grób pozostał pusty? Co nowego widzą oczy,
patrząc na krajobrazy znane od dziecka?
„Niektórzy wątpili”, gdy spotkali Jezusa na umówionej górze w Galilei. Wątpili, że to
rzeczywiście Jezus? Zapewne. Ale może jeszcze bardziej wątpili, że coś się zmieniło. Pewnie
się bali, że definitywnie skończyła się przygoda. Że się łudzili, a i tak wszystko pozostanie,
jak było wcześniej. Że wciąż są w mocy dawnej bezsilności, która nie dopuszcza zmian. Jezus
jakby nie zauważał ich wątpliwości. A może przeciwnie, wiedział o nich doskonale i dlatego
nie oburzał się, nie wyrzucał apostołom braku wiary. Bo wiara jest rozkołysana, między
wątpliwością a powolnym przyswajaniem sobie obietnicy Jezusa: „Jestem z wami przez
wszystkie dni”. Tak kończy się ewangelia: gdy apostołowie wydają się jeszcze niegotowi, gdy
dopiero uczą się patrzeć na świat nowymi oczyma, mają iść i nauczać wszystkie narody. Ale
nie od dziś wiadomo, że każdy epilog jest tak naprawdę początkiem zupełnie nowej
opowieści.
Wojciech Czwichocki OP
UROCZYSTOŚĆ NAJŚWIĘTSZEGO CIAŁA I KRWI CHRYSTUSA, 11
CZERWCA 2009
Bierzcie i jedzcie
Wj 24,3–8 ● Ps 116B ● Hbr 9,11–15 ● Mk 14,12–16.22–26
Wobec Eucharystii jesteśmy jak dzieci. Nie rozumiemy do końca, co się dzieje, co
spożywamy, Kogo przyjmujemy. Można mnożyć „duże słowa”: Miłość nieskończona,
Obecność prawdziwa i rzeczywista, Bóg sam wreszcie. Ale i tak nie rozumiemy. Jak dzieci
pierwszokomunijne jesteśmy. Mamy przeczucia, intuicje, doświadczenia. I spożywamy. Albo
czynimy to jak dzieci, które nie wiedzą, co jedzą, gdy przyjmują pokarm od matki, będąc
jeszcze w jej ciele, a potem ssąc pierś, by wreszcie posługiwać się łyżeczką, pochłaniając
papki i kaszki. Dziecko wie jedno… ma to w sobie – instynktownie: by żyć, trzeba jeść. Nie
zastanawia się. Poddaje się porządkowi rzeczy, ufa, marudzi czasem… i je. Jednego nie
wolno: przymuszać. Można, nieraz nawet pewnie trzeba, znaleźć sposób, by nakarmić
niejadka. Ale nie wolno zmuszać. Dziecko też ma prawo wyrazić swoją wolę, potrzebuje
czasu, by zechcieć jeść. Przekonać się, że jedzenie ma sens – ot sztuka.
Warto wobec Eucharystii być jak dziecko. Warto brać, bo nie jesteśmy samowystarczalni,
potrzebujemy kogoś, kto daje. A Bóg w Eucharystii daje, jest DAWANIEM. Ale wobec
Eucharystii jesteśmy również jak dorośli. No bo jesteśmy dorośli – nie przypuszczam, by
wiele dzieci przeczytało ten tekst. A dorosły pyta, zastanawia się, co mu służy, chce
zrozumieć. Uchylić rąbka tajemnicy może. Po co? Żeby nie było jak w anegdocie. Mówi
zakonnik do zakonnika: „Słuchaj, ty już w swoim życiu cały kosz komunikantów zjadłeś. I co
z tego!”. Właśnie: co z tego? Co wynika z tego, że „cały kosz komunikantów” już w swoim
życiu zjadłem?
Co tłumaczy Eucharystię, co ją na życie „przekłada”? Umywanie nóg. Tak. Umywanie nóg.
Jezus uczynił ten gest, zanim przystąpił do uczty. Najpierw umył uczniom nogi. Dopiero
potem powiedział: „Bierzcie i jedzcie”.
Umywanie nóg. Niezwykły gest, szalenie ekspresyjny, symboliczny. Podkreśla się
w katechezie zazwyczaj, że to gest służby, zaczerpnięty z życia niewolników obmywających
nogi swoim panom. Owszem. Ale może Jezus zaczerpnął ten gest skądinąd? Myślę
o kobiecie, która Jezusowi obmyła stopy łzami, otarła włosami, pocałunkami racząc, a na
koniec namaściła drogocennym olejkiem. Gest nie tyle niewolniczej służby, ile gest
zachwytu, szacunku i czci dla człowieka. Czy jest ktoś na świecie, komu bym TAK umył
nogi? Jeśli Eucharystia przekłada się na takie bycie wobec ludzi, na TAKIE umywanie nóg,
„kosz komunikantów” nie jest zjedzony na darmo.
Tomasz Golonka OP
XI NIEDZIELA ZWYKŁA, 14 CZERWCA 2009
Jak rośnie Kościół
Ez 17,22–24 • Ps 92 • 2 Kor 5,6–10 • Mk 4,26–34
Ani zboża, ani gorczycy nie sieje się pojedynczo, a jednak Jezus odnosi się do pojedynczego
ziarna. Przeciwstawia maleńkie nasienie temu, co z niego wyrasta. Kłos czy gorczyca są
znacznie większe od swojego nasienia i o wiele cenniejsze. O tyle, o ile w kłosie więcej jest
ziaren, a na krzewie gorczycy więcej nasion. Królestwo Boże jednak to ani ziarno, ani krzew.
Królestwem jest wzrost, dynamizm, z jakim ziarno rozsadza swoją osłonę, kiełkuje i rośnie.
Królestwem jest utajona siła, dzięki której małe gorczyczne ziarenko staje się krzewem. Nie
znajdziesz jej w ziarnie, ale możesz uwierzyć, że ta siła w nim spoczywa.
Przyszedł ktoś, kto wbrew logice siewcy, skupił uwagę na jednym spośród wielu ziaren, które
siał. Rzucił to ziarno w ziemię, świadom jego mizernych rozmiarów. I wiedział, że wyrośnie
z niego nieproporcjonalnie większa roślina, że ptaki przylecą, by się schronić w jej cieniu, że
żniwiarz zbierze swój plon. Czyż nie tak było z Chrystusem? Śmierć na obrzeżach
rzymskiego imperium, w opuszczeniu i szyderstwie, a wcześniej kilka lat nauczania
kierowanego w przeważającej części do wieśniaków, rybaków, wyrzutków i prostytutek.
Owszem, tłumy gapiów i ludzi porwanych przez cuda i darmo rozdany chleb. Motłoch tak
samo rządny znaków, jak śmierci cudotwórcy. A On pośród tłumu jak pojedyncze ziarno
rzucone w ziemię.
Królestwo to jednak nie samo ziarno, ale siła, która powoduje wzrost zboża. Dzieje się z nim
tak jak z nasieniem, które rośnie, czy rolnik śpi, czy też czuwa. Królestwo Boże, o którym
mówi Chrystus, to przestrzeń, w której działa Duch Święty. To relacje między ludźmi
i Bogiem, w których działa tenże Duch. Królestwem nie tylko jest nowe niebo i nowa ziemia,
na które czekamy, ale także działający pośród nas Duch, który czy śpisz, czy czuwasz, daje
wzrost. Tak właśnie rośnie Kościół, który trudno dziś pomylić z tym, czym stanie się na
końcu czasów, a mimo to właśnie w nim działa siła i dynamizm Świętego Ducha.
Krótka przestroga na koniec. Mógłbyś pomyśleć, że Duch działa, czy chcesz tego, czy nie, i
w sumie nie jest Mu potrzebna ani zgoda, ani opór, by dokonał swego dzieła. To błąd. Krzew
gorczycy czy kłos zboża mają to wspólne ze swoim nasieniem, że są tym samym. W zasadzie
nie ma między nimi różnicy. Jeśli liczysz na działanie Ducha, trzeba abyś wpierw stał się jak
Ziarno. Jeśli zaś nie chcesz, by ta zdumiewająca opowieść zaistniała w Twoim życiu… No
cóż, w końcu tu chodzi o pojedyncze ziarno.
Tomasz Grabowski OP
XII NIEDZIELA ZWYKŁA, 21 CZERWCA 2009
Na drugi brzeg
Hi 38,1.8–11 • Ps 107 • 2 Kor 5,14–17 • Mk 4,35–41
Najpierw jest to strach przed burzą, przed wodą zalewającą łódź. Strach, który każe krzyczeć:
Panie ratuj, bo giniemy . Istnieje więc bezpośredni lęk przed utratą życia. Sytuacja stała się na
tyle niebezpieczna, wręcz nieprzewidywalna, że apostołów ogarnia przerażenie. Chaos
przyrody znajduje odzwierciedlenie w ich duszach targanych silnymi emocjami. Wszystko
wymknęło się spod kontroli, żywioł burzy i wody przerasta ludzką zaradność, nic nie można
zrobić!
W tej dramatycznej sytuacji pojawia się pomysł, by poprosić o ratunek Mistrza. Jezus spał
dotąd spokojnie, jakby burza była czymś nierealnym, jakby nieważne były emocje i stan
ducha jego uczniów. Obserwując tę scenę, możemy podejrzewać Go o brak wrażliwości,
o narażanie uczniów na zbyt wielką próbę. Warto jednak zauważyć, i to jest fascynujące w tej
Ewangelii, że Jezus od początku przeprawy na drugi brzeg jest ze swoimi uczniami w tej
samej łodzi. Jest więc we wnętrzu sytuacji, która ich przeraża, a nie gdzieś daleko. Zachowuje
jednak zupełnie inny stan ducha. On sam stanowi kontrapunkt dla gwałtowności burzy
i emocji, których doświadczają uczniowie. Jest nie tylko spokojem, ufnością, ale przede
wszystkim źródłem tego spokoju i ufności. Dopiero kiedy ustają emocje, wyciszają się
niepokoje, możemy w naszych życiowych burzach dostrzec tę milczącą, a jednak stałą
i wspierającą Obecność. Wtedy staje się ona kluczem do zrozumienia historii własnego życia.
Potem też jest lęk, ale jest to inny lęk przed Innym. Tym, który ma moc większą niż moce
burzy i jeziora. Okazuje się, że śpiący i podejrzewany o brak wrażliwości Jezus to Bóg, bo
tylko Bóg ma władzę nad żywiołami. Mistrz z Nazaretu odsłania swoją mesjańską tajemnicę.
Uczniowie przeczuwali to, ale teraz doświadczyli tej mocy i są zmieszani, zawstydzeni swoją
niewiarą. Towarzyszy im lęk, ale już inny – lęk przed utratą wiary, przed nierozpoznaniem
czasu, przed brakiem wrażliwości na Bożą obecność.
Jak widać przeprawa z Jezusem na drugi brzeg może się okazać niebezpieczna i ryzykowna.
Drugi brzeg to głębsze zrozumienie siebie, poznanie w sytuacji zagrożenia życia,
a przynajmniej utraty kontroli nad sytuacją. Czas i szkoła zawierzenia, wyrastanie
z naiwności wiary, która niczym skrzydła anioła miałby uchronić nas przed każdym
cierpieniem i trudem. Burza to symbol losu, ale także napięcia, jakie towarzyszy
człowiekowi, gdy szuka drugiego brzegu. Pocieszające jest jednak to, że ostatecznie Pan
przeprawi się z nami na drugi brzeg i odsłoni wszelkie tajemnice.
Tomasz Zamorski OP
XIII NIEDZIELA ZWYKŁA, 28 CZERWCA 2009
Źródło mocy
Mdr 1, 13–15; 2, 23–24 • Ps 30 • 2 Kor 8,7.9.13–15 • Mk 5,21–43
Ewangelia opowiada nam o Jezusie, który jest pełen potęgi. Już sama Jego obecność uzdrawia
kobietę chorą na krwotok. Śmierć dziewczynki jest dla Niego zwykłym snem. Widzimy
Chrystusa bogatego w moc – czy bez niej pociągnąłby za sobą uczniów? Do takiego obrazu
Jezusa nie pasują nam jednak słowa świętego Pawła, że Mesjasz stał się dla nas ubogi, aby
ubogacić nas swoim ubóstwem.
Paweł pokazuje nam źródło potęgi Jezusa. Przypomina o kluczowym wydarzeniu z początku
drogi Chrystusa. On był z nieba, a zszedł na ziemię. Uniżył się. Stało się tak dlatego, że On
sam tego chciał. Stało się tak dzięki Jego miłości, dzięki ofierze z samego siebie. To ona była
u źródeł wszystkich Jego cudów. Syn nie paktował jednak z Ojcem: „Ja ci dam moją duszę,
a Ty dasz mi moc”. Gdy był już na ziemi, nadal kochał, stale oddawał swoje życie Ojcu.
Krzyż odsłonił przed nami tę Jego miłość, ofiarę z samego siebie. Natomiast szyderstwo
z Golgoty: „Zejdź z krzyża, pokaż, jaki jesteś silny!”, było kuszeniem Jezusa przez diabła. Bo
to właśnie szatan żyje w ułudzie mocy bez miłości i chce wszystkich wciągnąć w tę iluzję.
Paweł ostrzega przed tym zagrożeniem Koryntian, ostrzega przed porzuceniem miłości
i wybraniem spektakularnych przejawów mocy. „Obfitujecie we wszystko, w wiarę, w mowę,
w wiedzę” – tak o Koryntianach pisze św. Paweł. Pokazuje nam Kościół silny duchowo,
Kościół, o którym czasami marzymy. Jednocześnie apostoł pisze, że bieda wspólnoty
w Jerozolimie wystawia na próbę miłość mocnych chrześcijan z Grecji. Oni – mieszkańcy
jednego z największych miast imperium – mają przyjść z pomocą prowincji. Ludziom, którzy
tak cenią Jerozolimę, że nie chcą szukać lepszego życia gdzie indziej; ludziom, którzy
zajmują się sporami o przestrzeganie Prawa. A Koryntianie wiedzą, że są wolni od przepisów
i że Duch Boga udziela im wielu darów. Uważają się za mocnych. Jeżeli jednak stracą miłość,
wyschnie źródło ich siły, pęknie serce Kościoła. Najtrudniejsze dla Koryntian mogło być to,
że oto mają pomóc nie swoją wiedzą, nie przez charyzmaty, nie tym, co uważają w sobie za
najlepsze. Ich zadanie jest banalne – dać pieniądze. Teoretycznie mógłby to zrobić każdy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin