Marczynski Antoni - Antologia - Burza nad Nowym Yorkiem.pdf

(1378 KB) Pobierz
1017846622.004.png
1017846622.005.png 1017846622.006.png
BURZA
NAD
NOWYM JORKIEM
Wydawnictwa ALFA
Warszawa 1991
Redaktor
Hanna Rychlik
Redaktor techniczny
Leszek Kaczyński
WYDAWNICTWA „ALFA” — WARSZAWA 1991
1017846622.007.png 1017846622.001.png
Wydanie pierwsze powojenne
Skład, druk i oprawa:
Olsztyńskie Zakłady Graficzne
im. Seweryna Pieniężnego
10-417 Olsztyn, ul. Towarowa 2
Zam. 76/91
Projekt typograficzny serii
Janusz Obłucki
Ilustracja na okładce
Jerzy Kurczak
This edition
Copyright O 1991 by Wydawnictwa ALFA
ISBN 83-7001-450-X
ROZDZIAŁ I
W ostatnią niedzielę czerwca, po pięciu upalnych dniach i parnych nocach, Nowy Jork pocił się od
rana tak, że pesymiści przepowiadali już na najbliższe godziny gwałtowne opady atmosferyczne i
bóle reuma-tyczne.
Na podobną nutę zawodziła kruczowłosa Ampara, wróżka niezawodna, choć niezawodowa, z
zawodu modelka malarza Ramona Pereza, z amatorstwa zaś wni-kliwa obserwatorka życia
prywatnego sąsiadów, zwłaszcza pięknej swej przyjaciółki Ireny, także modelki z konieczności.
— Okropna burza wisi na włosku! — powtarzała pulchna Ampara przez ostatnie trzy dni, oczywiście
z przerwami, lecz coraz dramatyczniej.
Jak wiadomo, od czasów dwuznacznych wróżb wy-roczni delfickiej, opiewanych w przysłowiu „na
dwoje babka wróżyła”, prawdziwie przewidujący jasnowidze pozwalają światu interpretować co
najmniej dwojako ich nieomylne proroctwa. Dlatego też „okropna burza” w natchnionych i
namiętnych ustach Ampary mogła 5
oznaczać albo pioruny pospolite z deszczem, albo gromy domowe z powodu złego świadectwa w
szkole jej faworyta, Pedrita, albo wreszcie... w związku z Ireną...
1017846622.002.png
nieszczęście lokalne najgrubszego kalibru, z gościnnym występem policji i pogotowia ratunkowego.
A nieszczęsny pechowiec, lokalny meteorolog, oznajmił przez radio i telewizję z tradycyjnym swym
zamiłowaniem do elastyczności terminów, że porywiste wichry i gwałtowne deszcze zaczną chłostać
Nowy Jork i jego okolice albo po południu, albo wieczorem, albo koło północy, lecz zaczną na
pewno! Wobec tego zaleca się, aby amatorzy żeglugi na własną rękę po za-tokach oceanu i
zwolennicy piknikowania w górach nad strumykami, które tak niebezpiecznie szybko wzbierają w
razie ulewy, mieli się na baczności lub wręcz pozostali tej niedzieli w domu.
Pomimo tych ostrzeżeń i przypomnień katastrofal-nych skutków ostatniej nagłej powodzi, miliony
nowojorczyków uciekły w niedzielę rano z betonowych wą-
wozów dusznej metropolii na pobliskie plaże, wysepki i w lasy, szydząc z meteorologa, że pewnie
znowu pomylił się o parę dób i że jego szkwały nie nadciągną tu wcześniej jak we wtorek; zatem na
razie można śmiało odpoczywać na chłodnym łonie natury wraz z czterema milionami dzieci i tych
dorosłych szczęśliwców, którzy nie pracują także w soboty i przez to wylegują się co tydzień dwa
razy dłużej na owym obszernym łonie. W
przeciwnym kierunku podążali jedynie okoliczni far-merzy, którzy lubią rozrywki wielkomiejskie, a
mają na nie czas tylko w niedzielę.
W tę samą feralną niedzielę kilkuset największych nowojorskich optymistów, to jest artystów-
malarzy, znowu wyniosło z mieszkań i pracowni wszystkie swoje 6
dotychczas niesprzedane dzieła i dołączyło je do licznych innych eksponatów trwającej od miesiąca
wystawy pod nazwą „Outdoor Art Exhibit”. Ta „wystawa sztuki pod gołym niebem”, bezpłatna i dla
oglądają-
cych ją i dla wystawiających, odbywa się teraz w Nowym Jorku dwa razy do roku, zwykle od 20
maja do 28
czerwca i od 9 września do 2 października, rozumie się tylko w dni pogodne.
Stałym terenem tej wystawy są ulice dokoła Skweru Waszyngtona, najładniej zadrzewionego placu w
Greenwich Village, ulubionej dzielnicy amerykańskiej cyganerii, studenterii, zgasłych gwiazd
Hollywoodu, wschodzących gwiazdek Broadwayu, komet literatury, meteorów telewizji, jak również
politycznych i filozo-ficznych eunuchów, snobizujących pięknoduchów, alkoholików, narkomanów,
amatorów wszelkich per-wersji, pijawek żerujących wyłącznie na artystach i cwaniaków
naciągających na drobne sumki lub na po-częstunek poczciwców z innych dzielnic miasta i
zamiejscowych turystów, których niczym ćmę do lampy ciągnie tutaj chytra reklama, że Greenwich
Village to nowoczesna Sodoma i Gomora.
— Prawie każdy tu żyje z naciągania naiwniaków i snobów, tylko ty jedna jeszcze tego nie umiesz,
tępa idiotko — grzmiał w swym studiu na piątym piętrze starej rudery przy Thompson Street
rudowłosy dryblas, który cukierkami nagradzał dzieci sąsiadów za tytułowanie go kapitanem. —
Przerwij to pranie, Ireno, pókim dobry! Teraz masz znieść obrazy do wózka i jazda z nim do stoiska
1017846622.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin